stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
No i nadszedł dzień, w którym Jermaine Lyons opuści Lorne Bay na cztery długie tygodnie. Nieuchronnie, za szybko! (nie?)Szczęśliwym trafem dzień jego wyjazdu pokrył się z urodzinami Marianne. Ostatnie dni Lily spędziła z ojcem, dlatego wspólnie zaplanowali dla Mari małą niespodziankę. Nic nie wiadomo jak wymyślnego, ot, kilka drobnostek, żeby wywołać uśmiech na jej twarzy. Poprzedniego dnia wybrali się nawet na zakupy do Cairns, gdzie Jerry zaopatrzył się w ostatnie drobiazgi przed wylotem, przy okazji kupili kilka elementów składających się na niespodziankę.
A w sobotni poranek - mając jednak litość nad Mari i pozwalając jej pospać dłużej niż zwykle - oboje znaleźli się pod domem zamieszkiwanym przez jego córkę oraz jej matkę. Jerry po cichu otworzył drzwi wejściowe i wetknął za nie głowę oceniając, czy kobieta znajduje się w zasięgu wzroku. - Minns? - wysondował cicho, czy jest gdzieś w pobliżu, ale brak jakiejkolwiek reakcji utwierdził go w przekonaniu, że jest pusto. Przyłożył palec do ust dając znać Lily, żeby się nie odzywała, na co dziewczynka przystawiła piąstkę do buzi i zachichotała cicho, gdy skradali się na palcach po korytarzu prowadzącym do salonu. Chcieli zrobić Mari prawdziwą niespodziankę! Co prawda nie przygotowali tortu, ale każde z nich miało dla niej drobny prezencik. A na pierwszy plan wysunęły się dwa ogromne balony napełnione helem - jeden z dwójką, drugi z ósemką - trzymane za tasiemki przez Jerry’ego, żeby Lily nie wypuściła ich w trakcie drogi z jednego domu na farmie do tego drugiego. Tylko że to Jermaine okazał się większym fajtłapą od córki, bowiem...
- Och! - zaskoczony wypuścił sznurki od balonów (które to zatrzymały się na szczęście na suficie przedpokoju), kiedy Marianne - wyłaniając się ze swojej sypialni - wyrosła znienacka tuż przed nim zatrzymując się dosłownie w ostatniej chwili przed zderzeniem ich ciał ze sobą. Jak nigdy zabrakło Jerry’emu języka w gębie; nie cofnął się dając jej więcej przestrzeni. Czuł elektryzujące iskry przebiegające między ich ciałami, od których serce biło szybciej, ale zamiast zrobić cokolwiek - stał i patrzył w jej oczy; bez słowa, bez najmniejszego ruchu i reakcji. Po prostu patrzył, nie mogąc oderwać wzroku.
- Mamo, mamo, to dla ciebie! - Lily nie wytrzymała długo w konspiracji, bo zaraz wyciągnęła w stronę matki bukiet zebranych po drodze polnych kwiatów związanych różową wstążką własnoręcznie przez pięciolatkę. - Stooo laat, stooo laaat! - zaczęła śpiewać ciągnąc ojca za nogawkę spodni, aby podjął razem z nią; tak jak się umawiali jeszcze kilka minut wcześniej.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Z jednej strony napawała się zaletami bycia samej w domu; miała czas na spokojne posprzątanie domu widząc, że za pół godziny ponownie nie będzie wyglądał jakby przeszedł przez niego huragan, mogła usiąść przed telewizorem i beznamiętnie skakać po kanałach, mogła wypić kieliszek wina przed położeniem się do łóżka i co najważniejsze - mogła spać do południa, bo bladym świtem żaden mały skrzat nie wskakiwał na materac i nie domagał się śniadania. Jednak panująca cisza wprawiała ją w smutek. Wiedziała, że córka jest kilkaset metrów dalej ze swoim ojcem, że na pewno świetnie się razem bawią ale i tak nie mogła oprzeć się tęsknocie. Nic dziwnego, że spanie do południa zamieniło się w pobudkę bladym świtem a wypoczywanie przed telewizorem zastąpione zostało codziennymi obowiązkami przy zwierzętach. Gdy wróciła do domu od razu swoje kroki skierowała do łazienki, gdzie wzięła szybki prysznic. Wycierając włosy zniknęła na chwilę w swojej sypialni skąd chwyciła świeżą koszulkę i wracała do łazienki, gdy… Przez chwilę aż podskoczyła wystraszona, bo nie spodziewała się zastać ich w domu a ręcznik, którym wycierała mokre pasma przysłaniały jej nieco drogę.
A mimo wszystko uśmiech pojawił się na jej twarzy gdy te cudowne oczy znowu patrzyły tylko na nią. Marianne też to czuła, nie musieli się dotykać by czuć ten elektryzujący dreszcz. Było jej wstyd się przyznać nawet przed samą sobą, ale w pierwszym momencie nawet nie zauważyła córki, która stała pomiędzy nimi. Dopiero jej wyraźne podekscytowanie udaną niespodzianką spowodowało, że kobieta zrobiła krok do tyłu i spojrzała wprost na córkę.
- Och, to prawie najpiękniejsze kwiatki, jakie dostałam w życiu – uśmiechnęła się, świadomie wprowadzając pięciolatkę w konsternację. Nie mogąc powstrzymać rozbawienia, wzięła od niej bukiecik i uniosła ją do góry, sadzając dziewczynkę sobie na biodrze – A wiesz dlaczego prawie? Bo to Ty jesteś najpiękniejszym, najmądrzejszym i najcudowniejszym kwiatkiem jaki dostałam. Moja mała Lily – składając soczystego buziaka na jej policzku wprawiła córkę w uroczy chichot, bo to naprawdę był najlepszy prezent od losu. Nie zamieniłaby jej na żadne najdroższe prezenty. Korzystając z okazji, że mała wtulała się w swoją mamę, Mari spojrzała na byłego partnera i ponownie się do niego uśmiechnęła, tym razem nieco smutniej, bo dobrze wiedziała po co przyszedł. Nienawidziła pożegnań i chociaż już byli umówieni za dwa tygodnie to i tak myśl, że będą tak daleko była dołująca.
- Dobrze się razem bawiliście? Mam nadzieję, że nie dała Ci mocno w kość?


Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Uśmiech. To właśnie na niego przeniósł spojrzenie Jerry, gdy wreszcie udało mu się przerwać kontakt wzrokowy - jeszcze zanim Marianne się cofnęła. Przez prześwit między różowymi wargami błyszczały białe zęby. Z trudem powstrzymał odruch oblizania własnych warg, jakby miał od tego gestu przypomnieć sobie smak tych jej. Całe szczęście, że w porę zrobiła krok do tyłu, bo Lyons znów przestawał myśleć, a przecież ustalili ostatnim razem, że to ostatni raz. Dlatego zamiast skupienia się na jej fizyczności, chciał zapamiętać to szczęście wymalowane na jej twarzy, kiedy odbierała bukiet od Lily, kiedy brała ją na ręce i droczyła się słownymi łamigłówkami. Gdy uśmiechała się do niego tak szeroko, choć z nostalgią w oczach, którą bardzo dobrze rozumiał.
- Wiadomo, my zawsze bawimy się najlepiej - odpowiedział jej równie szerokim uśmiechem łapiąc między zgięty palec wskazujący i środkowy nos córki. - Chodź, Lils, dajmy mamie się ogarnąć - przejął dziewczynkę z rąk matki, kazał jej złapać sznurki od balonów i - dając Mari znać głową, że poczekają na nią w salonie - właśnie tam skierował swoje kroki, a za nimi ciągnęły się przy suficie dwa cyferkowe balony, które zostawili na środku salonu, żeby rzuciły się w oczy od razu, jak Marianne do nich wróci. Zasiedli wygodnie w fotelu - to znaczy on na fotelu, Lily na jego kolanach - i weszli w dyskusję przyciszonymi głosami, z których co jakiś czas wybrzmiewał nieco głośniej śmiech jednego bądź drugiego; i to właśnie taki widok zastała Harding po wejściu do salonu.
- Też mam dla ciebie mały drobiazg - wskazał na stojącą na stoliku kawowym prostą torebkę prezentową zawierającą w sumie dwa przedmioty. Toteż gdy tylko zajrzała do środka, jej oczom ukazał się bawełniany czepek chirurgiczny, który utrzyma jej włosy w trakcie ważnych zabiegów ratowania czworonożnych pacjentów oraz klips do identyfikatora, który dumnie będzie prezentował jej imię i nazwisko razem z pełnioną funkcją. - Teraz już nie możesz się wycofać, wydałem na nie resztki mojej wypłaty z zakładu, więc musisz zrobić z tego pożytek! - wytłumaczył z rozbawieniem wskazując głową na wyjęte przez nią przedmioty. Nawet jeśli nie udało jej się z Alekiem, przecież nie musiała zamykać się na jedną klinikę. Bez wątpienia inne miejsca w Lorne Bay zaoferują jej etat, jeśli dobrze się zaprezentuje, a co do tego nie miał żadnych wątpliwości. - Poza tym ta młoda dama - podrzucił Lily lekko na kolanach - za odpowiednią cenę zobowiązała się dopilnować, żebyś się nie wykręcała - tutaj zasłonił córce uszy, żeby nie podsłuchiwała - a wiesz dobrze, że potrafi być upierdliwa - powiedział konspiracyjnie pochylając się w kierunku Mari, odblokował uszy Lily i pocałował ją szybko w policzek, zanim zdążyła się obrazić, a potem przytulił ją do siebie mocno ramionami, jakby tym gestem mógł zatrzymać dziecko na najbliższe dwa tygodnie przy sobie.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Z uśmiechem na ustach spoglądała jak Jermaine bierze córkę za rękę, jak łapie balony i zmierza do salonu by tam zająć miejsce na jednym z foteli. Wiele razy zastanawiała się nad tym dlaczego im nie wyszło. Przecież darzyli się tak ogromnym uczuciem, potrafili razem stawić czoła nie jednemu problemowi a wciąż zbudowanie trwałego i solidnego związku im nie wychodziło. W tym jednym momencie zadała sobie sprawę z czegoś zupełnie odmiennego. Była z nich dumna, że pomimo rozstania, tych wszystkich różnic i problemów, z którymi sobie nie poradzili potrafili stworzyć dla małej Lily ciepły, pełen miłości i spokoju dom. Zapewnili jej dzieciństwo, które będzie wspominać z radością i uśmiechem na ustach. Wszystko to ukryte było w tych małych gestach, które przy trudach codziennego dnia nie zauważała. Nie mogła jednak wiecznie stać w miejscu, więc ruszyła w stronę łazienki, gdzie pospiesznie wysuszyła włosy, zarzuciła na siebie wcześniej wybraną koszulkę i po kilku minutach powrotem wróciła do salonu.
- Pomagałam tatusiowi wybrać! Podoba Ci się, prawda? – szczerość w głosie córki była rozbrajająca, więc naprawdę trudno jej było zapanować nad wszystkimi emocjami. To były najpiękniejsze prezenty, więc z rozczulającym uśmiechem przytaknęła twierdząco głową i nachyliła się by ucałować czoło córki. Jerry również otrzymał jeden z tych dłuższych spojrzeń, które wyrażało wdzięczność i radość. Nawet wyciągnęła w jego stronę dłoń by na chwilę, tak by mała niczego nie zauważyła, splotła ich palce. Nieme dziękuję wymalowane było na całej jej twarzy. To nie były tylko materialne rzeczy, dla niej świadczyło to o wielkim wsparciu i wierze, której teraz najmocniej w świecie potrzebowała. – Nawet nie chce wiedzieć jak wysoka była to cena. Nie możesz tak wykorzystywać taty, ostatnio dostałaś za dużo – wzięła córkę na ręce i połaskotała ją po boku. Słysząc pytanie, czy teraz może pobawić się w swoim pokoju opuściła ją na ziemię i obiecała zawołać ją na deser.
- Odkąd zrobiłeś remont w jej pokoju nie chce z niego wychodzić. Odwaliłeś kawał dobrej roboty, Jemi – odłożyła prezenty na stolik i na chwilę oddaliła się w stronę kuchni, z której i tak mogła na niego spoglądać. Czy czuła się dziwnie? W pewnym stopniu na pewno po tym co zaszło pomiędzy nimi ostatnim razem. Starała się o tym nie myśleć, tak samo jak o jego wyjeździe, jednak było to o wiele łatwiejsze, gdy nie siedział w jej salonie, zaledwie kilka metrów dalej. Zaparzając kawę próbowała opanować nerwy, więc gdy w końcu postawiła dwie filiżanki na drewnianym stoliku, zajęła miejsce na kanapie. W bezpiecznej odległości. – Wszystko masz już gotowe do wyjazdu? Założę się, że Twoja babcia próbowała napchać Ci walizkę jedzeniem na czarną godzinę – zaśmiała się cicho pod nosem, bo starsza kobieta również przeżywała wyjazd swojego wnuka. Na szczęście Mari miała w planach odwiedzać ją codziennie, tak, jakby nic się nie zmieniło. – Bo weekend wciąż aktualny? Dalej chcesz byśmy obie przyjechały? – nie chciała by w jej głosie wybrzmiała taka niepewność, ale przecież sama przez ostatnie dnie celowo unikała konfrontacji z byłym partnerem. Zawsze tak się działo gdy spędzali wspólną noc. To tak jakby oboje potrzebowali czasu na poukładanie swoich myśli i przejścia z nimi do normalności. Bo przecież tamta noc, tak samo jak wiele innych nic pomiędzy nimi nie zmieniało.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Uśmiechnął się ze skinieniem głowy i wyszedł jej dłoni naprzeciw dla tego krótkiego dotyku ich palców, który nic nie znaczył, choć znaczył wszystko. Rozumieli się bez słów, a słowami wszystko komplikowali. Ot, beznadziejny przypadek!
- A kogo innego mam rozpieszczać jak nie moją dziewczynkę? - po kolejnym tęsknym przytuleniu niechętnie oddał Lily matce. Chciałby jeszcze z nią posiedzieć, ale rozumiał, że nie ma prawa zmuszać dziecka do okazywania czułości. Odpuścił. Wbrew sobie, jak zwykle dla dobra tej drugiej. A ponieważ nie umiał przyjmować komplementów, uśmiechnął się lekko wzruszając ramionami. Może tak, może nie, on sam widział kilka niedociągnięć, które powinien naprawić, ale nie miał już na to czasu.
Cisza w trakcie przygotowywania przez Mari kawy nie ciążyła, ale coś w niej wisiało. Emocjonalne napięcie, jakiego nie chciało się przerywać, bo fajnie kuło w płuca przy głębszym oddechu. Niedopowiedzenie czegoś ciekawego, mimo iż wszystkie słowa były wypowiedziane. Jerry obserwował poczynania Marianne w szybie witryny naprzeciwko i choć obraz był nieco zniekształcony, ciągle wyglądała pięknie. Z uśmiechem zrozumiał, że był całkiem rozluźniony. Ostatnimi dniami myślał intensywnie o zbyt wielu rzeczach: farma, dzierżawa, stolarnia, tęsknota za Lily, noc spędzona z Marianne, niepewność tego, co zastanie na miejscu, ogólna niepewność tego, czy naprawdę chce to robić, wiszący nad nim jak bat termin egzaminu komisyjnego… Przeżywał tyle skumulowanych stresów i nerwów, że będąc na ostatniej prostej do wyjazdu po prostu wygłuszył myśli, żeby nie zwariować. Na pytanie o przygotowania również odpowiedział kiwnięciem głowy i ujął ucho filiżanki między palce. - Podstawiłem jej oddzielną torbę tylko na jedzenie, którą z radością zapakowała, ale będzie równie rozczarowana, gdy znajdzie ją jutrzejszego ranka schowaną pod ławką na werandzie - uśmiechnął się niewinnie, upił łyk kawy i odstawił porcelanę na spodek. Babci Scarlett nie dało się wytłumaczyć, że nie będzie tam głodował. Uśmiech jednak spełzł z jego twarzy, gdy usłyszał pytanie Mari z wątpliwością w głosie. - A co? Nie chcesz? Rozmyśliłaś się? - odbił piłeczkę lekko spanikowany i rozczarowany, bo z góry sobie założył, że mogłaby zmienić zdanie. Skoro brzmiała tak niepewnie, to może po wspólnej nocy zrezygnowała, żeby nie prowokować niczego na przyszłość? To byłoby rozsądne, cały weekend chcąc nie chcąc spędziliby razem… Jerry miał jakiś wniosek płynący z rozpoczętej myśli, jednak wątek przeskoczył i pomyślał o tym, że od kiedy urodziła się Lily, to byłaby chyba ich pierwsza wspólna i tak daleka wycieczka jako rodzina, na którą wcześniej nie mieli czasu, siły albo pieniędzy.
I w tym momencie Lily, która w trakcie zadawania przez Jerry'ego pytania o wyjazd przybiegła z rysunkiem dla ojca, najpierw zatrzymała się w pół kroku z przestrachem, rzuciła kartkę na podłogę, podbiegła do taty i znów przytuliła się do niego mocno. - Mamusiu, obiecałaś! - aż zapiszczała płaczliwie wczepiając zaciśnięte piąstki w koszulkę Jerry’ego, jakby chciała go powstrzymać przed wyjazdem, jeśli mama nie zgodzi się na odwiedziny w Adelaide po dwóch tygodniach. Spojrzał zaskoczony na córkę i serce zacisnęło mu się w klatce piersiowej.
Cholera. Właśnie teraz spadło na niego odczucie, że naprawdę wyjeżdża. Że zostawia je na kilka tygodni z egoistycznych pobudek. I żeby ukryć łzy tęsknoty napływające do oczu schował twarz we włosy córki pachnące świeżym wiatrem oraz polną trawą.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
W pierwszej chwili zaśmiała się cicho pod nosem, bo właśnie tak wyobrażała sobie pożegnanie Pani Lyons z wnukiem. Pakowanie mu wszystkich dostępnych w domu słoiczków z pulpecikami, zupami i innym smakołykami by przypadkiem nie chodził głodny. – Lepiej przywieź tę torbę tutaj przed wyjazdem. Babci nie będzie przykro a przynajmniej my się najemy – ten pomysł był znacznie lepszy, bo skoro Mari planowała wrócić do weterynarii musiała mocno wziąć się do nauki. Miała ogromne zaległości, dokładnie pięcioletnie. A przecież zdawała sobie sprawy ile będzie kosztowało ją to pracy i czasu, nawet Max, która w zawodzie jest od lat ciągle się doszkalała. A Mari? Miała jeszcze dziecko do wychowania.
Cała ta rozmowa była jednym wielkim nieporozumieniem. Już miała kręcić głową przecząco i zapewniać go, że nie zmieniła zdania, ale do salonu wpadła Lily. I przerażenie w jej oczach aż ścisnęło jej serce i od razu poczuła łzy pod powiekami. Była tak przywiązana do swojego ojca, że jeszcze gotowa zatrzymać go tutaj siłą jeśli nie będą mogły go odwiedzić za dwa tygodnie.
- Oczywiście, że się nie rozmyśliłam. Jedziemy! – mówiąc to patrzała na córkę wymownie, bo czy kiedykolwiek złamała daną jej obietnicę? Skoro ustalili sobie wszystko nie miała zamiaru zmieniać zdania. – Naprawdę! – dodała jeszcze widząc jak dziewczynka wpatruje się w nią badawczo. Upewniając się, że plany się nie zmieniły westchnęła i zsunęła się z kolan taty by podnieść rysunek, który wcześniej upadł na podłogę. Wręczyła go tacie i oświadczyła, że chce narysować nowy i musi chwilę poczekać. Marianne odprowadziła pięciolatkę wzrokiem i dopiero teraz znalazła w sobie trochę odwagi by spojrzeć na byłego partnera.
- Myślałam, że może Ty się rozmyśliłeś i doszedłeś do wniosku, że będziesz miał za dużo pracy. Nie chciałabym być ciężarem – czy Jerry czekał na ten weekend tak samo mocno jak ona? Czy chciał tych odwiedzin czy tylko kierowała nim grzeczność? Od ostatniej wspólnie spędzonej nocy miała wiele wątpliwości i już sama nie wiedziała, co powinna myśleć. Sięgając po kubek z kawą upiła z niego ostrożnie kilka łyków i próbowała odnaleźć w sobie spokój. W końcu to nie była pierwsza taka sytuacja i zawsze wracali do normalności. – Nie martw się, Jemi. Będę miała tutaj wszystko pod kontrolą.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
:monkey:

Lily na szczęście wydała się być uspokojona zapewnieniami matki, bo odsunęła się od niego względnie beztroska. Jerry składając obietnicę na mały paluszek zobowiązał się do poczekania na drugi rysunek i po odejściu córki odwracając głowę ukradkiem otarł wierzchem dłoni oczy, żeby Mari nie zauważyła łez. Nawet skupił wzrok na pierwszym obrazku wykonanym przez Lily, żeby nie musieć patrzeć kobiecie w oczy, ale widok tak go rozczulił, że uśmiechnął się do niego z rozrzewnieniem, gdy Mari tłumaczyła swoje wyjaśnienia. Podniósł głowę do góry i spiorunował ją wzrokiem na to “bycie ciężarem”. Podał jej kartkę z rysunkiem, aby sama mogła zobaczyć trzy sylwetki - dwie duże i jedna mniejsza - na (chyba) wielbłądach przemierzających pustynię w kierunku oazy “na horyzoncie”. - To jedyna pewna, dzięki której do tej pory nie rozmyśliłem się z wyjazdu - przyznał może zbyt bezpośrednio, ale powiedział to prosto z serca. Jeszcze nie wyjechał, a już odliczał dni do kolejnego spotkania. To było normalne? - Już wszystko dogadałem z profesorem Mitchellem i zabukowałem hotel. Nawet wynegocjowałem wolny piątek przed przyjazdem, więc dopasuj podróż pod siebie i nic się nie martw, odbiorę was z lotniska, kiedy będzie trzeba. - Uśmiechnął się lekko również sięgając po kawę.
Wiem. Nie przeszło mu to przez gardło. On chciał mieć wszystko pod kontrolą, bo dzięki temu czuł się potrzebny. Nie zamierzał wprowadzać jednak smętnego nastroju, więc pokiwał głową z uśmiechem. - Och, oczywiście, że tak. Lily obiecała, że będzie wszystkiego osobiście pilnować, co może pójść nie tak, kiedy nasza córka deklaruje takie zapewnienia? - rzucił z rozbawieniem robiąc sztucznie przerażoną minę, zaraz jednak spoważniał. Korzystając z momentu, że nie było z nimi Lily musiał poruszyć jeszcze jedną kwestię. - Mari… nie chcę wyjeżdżać z poczuciem niedopowiedzenia między nami, więc po prostu to powiem - pochylił się do przodu, oparł łokcie o kolana i zaczął nerwowo wybijać palce. - Nie żałuję tego, co zaszło przed tygodniem. Ale to chyba - po co to “chyba”, kretynie?! - niczego między nami nie zmienia - prawda?, całe szczęście jedynie o tym pomyślał, kiedy podnosił wzrok z palców na nią. - Chcąc nie chcąc będziemy teraz dużo częściej w kontakcie telefonicznym - przez wzgląd na Lily - i… - sama wiesz. On nie wiedział, więcej czuł, ale jak o tym powiedzieć? Teraz się zamotał i nie wiedział, jak z tego wybrnąć.
A mógł się nie odzywać!

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Sama miała już wszystko dobrze zaplanowane; zorganizowała na weekend opiekę dla zwierząt, umówiła się z Hannah, że raz dziennie zajrzy na farmę czy wszystko jest w porządku, Brandon zawiezie je na lotnisko a później późnym wieczorem w niedzielę odwiezie. To był plan idealny i naprawdę nie chciała się z niego wycofywać, więc tylko uśmiechnęła się delikatnie do mężczyzny. Już kilka razy go zawiodła gdy mocniej nie naciskała by realizował swoje plany i marzenia, teraz nie zamierzała odpuszczać.
Gdy jednak tak niepewnie wymówił jej imię wiedziała, do czego dąży. Wiedziała, że w końcu poruszą temat, który starali się unikać przez ostatnie dni. I naprawdę miała w planach zachowywać się tak, jakby nic się nie stało, ale te nerwowe gesty i niepewność wymalowana w oczach… Od razu ścisnęło jej serce i bez żadnego zastanowienia przysunęła się na brzeg kanapy by chwycić jego dłonie i ukryć w mocnym uścisku szczupłych palców.
- Niektórzy robią sobie przerwy od bycia razem, my robimy przerwy od nie bycia razem - mimo trudnego tematu próbowała pokrzepić go uroczym i nieco żartobliwym uśmiechem. Najchętniej powiedziałaby że wcale nie ma nic przeciwko takim przerwom, że mogą to wszystko kontynuować, ale zdrowy rozsądek ostatecznie powstrzymał ją od takich wyznań. To miał być ostatni raz. I chociaż świadomość, że próbowali to zakończyć milion razy, tak samo jak milion razy próbowali to poskładać, powodowała że chciała postarać się jeszcze bardziej. Zbyt dużo ryzykowali. Zbyt dużo. – Ja też tego nie żałuję, zresztą jak mogłabym? I jestem naprawdę szczęściarą, że pomimo tego wszystkiego potrafimy ze sobą normalnie rozmawiać i normalnie funkcjonować. Nie tylko dla Lily. Zbyt dużo nas kiedyś łączyło by wyrzucić siebie całkowicie z życia, więc nie będę marudzić na taki stan rzeczy – kolejny raz na jej twarzy pojawił się uśmiech. Nie potrafiła wydusić z siebie dobrze mieć w Tobie przyjaciela, bo Jerry nigdy nim nie będzie. Na przyjaciela nie patrzy się w ten sposób, przyjaciela nie pragnie się całować za każdym razem, gdy jest blisko, za przyjacielem się tak nie tęskni. Dlatego było między nimi tak wiele niedomówień – żadne z nich nie potrafiła nazwać ich relacji. Ale czy tak bardzo to przeszkadzało?
- Jemi obiecaj mi jedną rzecz – spojrzała wprost w jego oczy, cały czas trzymając dłonie na tych jego. – Jeśli będzie Ci ciężko i przez myśl przejdzie Ci by się spakować i wrócić do domu, to zamiast podejmować pochopne decyzje, których będziesz żałować, najpierw do mnie zadzwonisz, dobrze? Niezależnie od pory dnia czy nocy – nie żartowała, co było widać nie tylko w jej poważnym spojrzeniu ale także palcach, które mimowolnie zaciskały się nieco mocniej na tych jego. Wierzyła w niego, wierzyła w jego możliwości, jego talent i pasję. Żałowała tylko, że on sam w siebie nie wierzy chociaż w połowie tak mocno.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Oczekiwał na to, co powie w napięciu. A gdy padły pierwsze słowa, nie mógł się z nimi nie zgodzić. - Trochę jak Ross i Rachel… - wtrącając z rozbawieniem nawiązał do tej pary, która “przecież miała przerwę”. On był totalnie jak Ross, nawet zainteresowania mieli podobne, bo przecież to grupy archeologiczne wykopywały dinozaury, jakimi fascynował się Geller, a Mari… Rachel jak się patrzy. Szalenie atrakcyjna, matka jego dziecka, stawiająca znów na swoją karierę. Z tym, że w rzeczywistości to Jerry “na koniec” wyjeżdżał. Co prawda jeszcze miał szansę się rozmyślić, ale robił to przecież dla nich na swój pokrętny sposób. Tamci doczekali się pod koniec serialu swojego happy endu, ta dwójka raczej nie miała na niego szans.
Ale wraz z jej słowami, ogarnął Jerry’ego dziwny spokój. Więc potrafili to zrobić. Potrafili po wspólnie spędzonej nocy wrócić do normalności bez próby odbudowywania tego, co i tak miało prędzej czy później legnąć w gruzach. To chyba dobrze? Z jednej strony nieco go to zasmuciło - nawet te kilka tygodni z nią zawsze było wspaniałe i nigdy ich nie żałował - ale z drugiej przyniosło pewnego rodzaju oczyszczenie. Poczuł się lżej, pewniej, wyprostował się i nawet to on objął jej ręce tak, jakby potrzebowała podobnego zapewnienia z jego strony. - W porządku. Dobrze, że to sobie wyjaśniliśmy. - O dziwo przyjął to nadzwyczaj dobrze. Może dzięki takim rozmowom będzie im łatwiej pójść do przodu? Odpowiedział jej równie pokrzepiającym uśmiechem. - Utrzymajmy taki stan rzeczy, z czasem naprawdę wyjdzie nam to na dobre - taką miał przynajmniej nadzieję, nawet jeśli początek będzie trudny. Ten wyjazd powinien im w tym chociaż trochę pomóc odnaleźć się w tej sytuacji. Bo - cholera! - naprawdę po raz pierwszy od zerwania, po wspólnie spędzonej nocy nie obiecywali sobie, że znów spróbują. Przełom? Czy cisza przed burzą…?
Uśmiechnął się także, gdy zaproponowała mu wsparcie w chwili zwątpienia i pokiwał głową ściskając mocniej jej dłonie. - No pewnie, że do ciebie zadzwonię! Wszyscy inni odradzają mi ten wyjazd i chętnie ściągnęliby mnie z powrotem do domu! Dalej jesteś jedyną osobą, która we mnie wierzy, więc z wątpliwościami - no, przynajmniej w tym temacie - tylko do ciebie! - chociaż jego ton był żartobliwy, mówił jak najbardziej serio. Nikt go nie rozumiał tak jak Marianne i wiedział, że ona jako jedyna będzie potrafiła przywołać go do porządku, szczególnie na odległość. Wyplątał w końcu swoje dłonie z jej uścisku i oparł się plecami o fotel rozpierając się w nim wygodnie, a nawet oparł kostkę lewej nogi o prawe kolano, czując się już totalnie swobodnie. - Wiesz, że trochę odetchnąłem z ulgą? - zagaił wracając do tematu ich relacji po przespaniu się. Źle to zabrzmiało, dlatego musiał to szybko sprostować: - No wiesz… przeżywanie tego od nowa… szczególnie teraz, kiedy Lily jest już taka duża... na pewno byłoby wspaniale, jak za każdym razem, ale za każdym razem… - za każdym razem wierzę coraz mocniej, że tym razem na pewno się uda, angażuję się coraz bardziej, a później odpowiednio mocniej cierpię. Nie powiedział tego na głos, nie musiał. Oboje wiedzieli to samo. - No i za bardzo lubię się do ciebie przytulać, żeby za każdym razem się powstrzymywać, czy nie zostanie to odebrane jako przekroczenie jakiejś granicy - zmienił temat na luźniejszy rzucając myśl z większą swobodą; cóż, może stało to w jakiejś sprzeczności ze sobą, ale co tam! Mari sama powiedziała, że znaczą dla siebie za wiele, żeby tak łatwo wymazać się ze swojego życia. Jerry też czuł, że nie są “tylko” przyjaciółmi, ale tak jak i jej, wcale mu to nie przeszkadzało. - Bo nie muszę się powstrzymywać? To znaczy - wiadomo - do pewnego momentu… - wykonał w powietrzu gest odpowiadający "momentowi", choć nie miał na myśli nic konkretnego. Nigdy nie ustalili żadnej granicy, czyżby dziś przyszła na to odpowiednia chwila? - Myślisz, że teraz uda nam się osiągnąć stan relacji jak przed rozstaniem, choć bez... sypiania ze sobą i pierwiastka uczuciowości? - nie umiał powiedzieć “bez miłości”, bo już tydzień temu zrozumiał, że to niemożliwe. Pytał jednak szczerze i choć jego postawa mówiła: “tak, na pewno nam się uda”, to w głębi ducha sam sobie odpowiedział na to pytanie. Może tak będzie łatwiej? Kochać ją udając, że są tylko przyjaciółmi i partnerami działającymi wspólnie dla dobra Lily? Przytulając ją będzie mógł sobie wyobrażać, że są razem. To na pewno łatwiejsze niż zastanawianie się z ukłuciem w sercu, czy w ogóle może ją przytulić.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Uśmiech wkradł jej się na usta, gdy Jerry wspomniał znaną parę z serialu, która też często się schodziła i rozchodziła, która miała swoje wzloty i upadki a nawet „wpadki”, bo jako przyjaciele wychowywali wspólnie córkę. Koniec końców skończyli razem, więc czy istniała chociaż mała szansa dla nich? Mimowolnie kolejny raz zacisnęła palce mocniej na tych jego, bo jak zwykle zbyt dużo analizowała. W jego słowach nie było ukrytego przesłania, to tylko taka nostalgia i pokazanie, że nie są jedyną parą, która boryka się ze skomplikowaną relacją nawet po rozstaniu. Tylko dlaczego tak bardzo chciała by powiedział zupełnie coś innego?
Kolejny raz Mari utwierdziła się w przekonaniu, że ten wyjazd może dać im dużo więcej niż zakładali na początku. Da im przestrzeń do ułożenia sobie wszystkiego w głowie, da im swobodę i chwilę wytchnienia. Oczywiście, będą za sobą tęsknić, to nawet nie ulegało wątpliwości, ale może tak będzie właśnie lepiej? Takim argumentem próbowała się tylko pocieszać.
- Dlaczego miałbyś się powstrzymywać? Nie jesteśmy obcymi ludźmi, nie rozstaliśmy się w złości czy innych negatywnych emocjach, więc możemy się do siebie przytulić – jak po przyjaciele? Kolejny raz przeszło jej to przez myśl, ale te słowa nie chciały przejść przez jej gardło. To było niemożliwe. Takie założenie byłoby z góry skazane na porażkę, więc tylko uśmiechnęła się delikatnie i tak bardzo miała ochotę pokonać dzielący ich dystans i mocno wtulić się w jego ramiona… Tylko w tym momencie mogłoby to zostać źle odebrane. Nie tylko przez niego, ale także córkę, która w każde chwili mogła wrócić do salonu.
- Nie wiem Jemi. Naprawdę nie wiem – nie było sensu kłamać i obiecywać, że teraz będzie inaczej. Czy potrafili ze sobą funkcjonować na takich warunkach? Bez sporadycznego seksu i milczących dni zaraz po nim? Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale im dłużej udawali że nic ich nie łączy to tym większa siła pchała ich ku sobie aż kończyło się tym, co zaszło pomiędzy nimi kilka wieczorów wcześniej. Myślenie o tym teraz jednak nic nie zmieniało, więc poklepała go po nodze i wstała z kanapy. – Zostaniesz na obiad prawda? I przed wyjazdem mam do Ciebie jeszcze jedną prośbę byś pomógł mi ściągnąć ze strychu karton z moimi starymi podręcznikami – uśmiechnęła się w jego kierunku i oboje ruszyli schodami na górę.

zt.
Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
ODPOWIEDZ