stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Podjechali na farmę pod dom Mari koło północy. Lily zasnęła w samochodzie w trakcie jazdy, więc najpierw Jermaine zapukał do drzwi domu, a gdy Marianne mu otworzyła, przyłożył palec do ust, żeby była cicho. Najdelikatniej jak się dało, przeniósł córkę z fotelika do jej łóżeczka bez rozbierania, ale przebieranie jej w tym momencie było jak rozbrajanie bomby przez niedoświadczonego sapera - nikt nie polecał. Zamknął za sobą po cichu drzwi i wrócił do samochodu po torby Lily. Zanim wszedł z powrotem do środka, musiał chwilę odczekać. Pooddychać głęboko. Wyciszyć myśli. A przede wszystkim doprowadzić się do ładu. Nie mógł długo zwlekać, więc zarzucił sobie torbę na ramię, pozbierał resztę drobiazgów i wszedł do środka.
Zachowuj się normalnie, a wszystko będzie dobrze. Po kolei, nic na siłę. A o tamtym zdjęciu pewnie zapomniała, więc po prostu udawaj, że nic się nie stało. I nie unikaj jej spojrzenia, bo jeszcze zacznie coś podejrzewać.
Przyszło mu to nadzwyczaj łatwo.
- Tu są jej rzeczy. - Postawił koło stołu torbę podróżną, a na samym blacie mały plecaczek z głowy trolla. - Wszystko wyprane i złożone, wystarczy włożyć do szafy. A tu wakacyjne zdobycze i rysunki. - Wyjął ze swojego plecaka dużą teczkę ledwo zapiętą na gumkę z przodu. - I na koniec wszystkie dokumenty… - do fantów dołączył komplet papierów. - O czymś zapomniałem? - zastanawiał się w myślach, co jeszcze powinien jej oddać, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Zmęczony po podróży bezmyślnie i na automacie sięgnął do szafki po szklankę i nalał sobie zimnej wody z taką swobodą, jakby był u siebie. Choć nie był. Oprzytomniał dopiero kiedy opróżnił pół szklanki siedząc przy stoliku w kuchni.
A żeby przerwać niezręczną ciszę, podjął jeden z tematów, w których należały jej się wyjaśnienia. - Nie wiem, co jej odwaliło z tymi włosami, naprawdę. Gdybym był z nią wtedy, w życiu bym na to nie pozwolił. - Ale cię nie było. Wzruszył bezradnie ramionami, bo co innego pozostało. - Próbowałem jej to zmyć, ale nie dała się wsadzić do wanny, dopóki nie obiecałem, że nie ruszę włosów. Ma zejść całkiem bez żadnych przebarwień. Jak nie, to znajdę tę fryzjerkę… - mógł sobie grozić, ale i tak nic by to nie zmieniło. Musieli poczekać, aż farba puści. Ot i wszystko.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Marianne nie potrafiła odnaleźć się w ten nowej sytuacji i szczerze mówiąc miała dość ciągnięcia byłego partnera za język by wyciągnąć z niego, co tak naprawdę siedziało jemu w głowie. Ale czy nawet wtedy dowiadywała się prawdy? Raz za razem wysyłał jej sprzeczne sygnały, więc zrobiła coś najprostszego; po prostu sobie odpuściła. Nie miała zamiaru poruszać tematu tamtego nieszczęsnego zdjęcia, które jak się domyślała, wysłała jej przez pomyłkę. Chciała porozmawiać z nim na tematy dotyczące ich córki, a które od wczorajszej wiadomości ciągle wybrzmiewały w jej głowie.
Oparta o framugę pokoju córki obserwowała, z jaką delikatnością i czułością Jermaine układa pięciolatkę do łóżka, jak przykrywa ją kołdrą i ostrożnie całuje w czoło. Zeszli na dół do salonu i z każdą chwilą złość Mari nieco malała. Jak zwykle zadbał o wszystko, nawet o to o co go nie prosiła. Nie musiał robić prania, nie musiał wszystkiego tak skrzętnie zbierać, więc tylko podziękowała mu skinieniem głowy i odebrała z jego rąk teczkę z rysunkami. Od razu bardziej szczery uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy zaczęła przeglądać arcydzieła, które wyszły spod ręki małej Lily.
- To ten słynny słoń? – zaśmiała się wskazując nieporadnie narysowane zwierzę. Ze śmiechem podeszła do lodówki i jednym z kolorowych magnesów przyczepiła rysunek do drzwiczek. Jeden z wielu obrazków, które zdobiły to miejsce. Sama również nalała sobie szklankę wody, w ogóle nie czując się skrępowana, że Jemi czuje się tutaj wciąż jak u siebie. W pewnym sensie to nadal był jego dom i zawsze był tutaj mile widziany.
- Jemi nie jestem zła o te pofarbowane włosy. Koniec końców to tylko włosy, które za tydzień czy dwa znów będą takie jak wcześniej – wyjaśniła opierając się o jedną z kuchennych szafek. Ostatnim razem, gdy przeprowadzali tutaj rozmowę skończyło się dość dwuznaczną sytuacją, która tylko namieszała jej w głowie. Tym razem jednak nie miała w swoim krwiobiegu zbyt dużej ilości alkoholu, w sumie to w ogóle go nie miała, więc na pewno nie dopuści do podobnej sytuacji. – Zabrałeś Lily ze sobą by spędzać z nią czas a zostawiłeś ją na cały dzień ze swoją nieodpowiedzialną siostrą – może nie zabrzmiało to miło, ale przecież Mari nigdy nie ukrywała, że nie lubi Claudii. W jej opinii była to zwykła, rozpieszczona gówniara, której na wszystko się pozwalało. Nie chciała by jej córka wyrosła na kogoś podobnego i stąd całe to niezadowolenie. Nie chcąc się jednak kłócić starała się by jej głos brzmiał łagodnie i spokojnie.
- Całe życie wpajam jej pewne mądrości a kilka dni z Twoją siostrą sprawiło, że kompletnie poprzestawiało jej się w głowie. Farbuje włosy, uważa że jest piękna tylko w nowych ubraniach i chce zostać modelką. Ja wiem, że to tylko dziecko i pewnie za kilka tygodni znowu wszystko jej się pozmienia, ale nie chce by wyrosła w przekonaniu, że liczy się tylko wygląd. To mała dziewczynka, która za kilka lat będzie nastolatką. Przepraszam Jemi, ale Claudia to nie jest dobry i wartościowy przykład – pokręciła głową i upiła kilka łyków wody ze swojej szklanki. Nie oczekiwała od byłego partnera, że będzie spędzał z córką dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale przynajmniej mógł jej zapewnić bardziej odpowiedzialną i mądrą opiekę. Nawet jeśli Lily miała się wynudzić z dziadkami to było dla niej lepsze.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Obserwował ją, kiedy przeglądała rysunki małej, a uśmiech na jej ustach wywołał tę samą reakcję u niego. Cholera, za bardzo przesiąkał jej nastrojem, to nie było zdrowe podejście. Pokiwał głową potwierdzając jej pytanie. Lily odwzorowała na kartkach chyba każde możliwe wspomnienie z tego wyjazdu. Chciał wspomnieć z rozbawieniem, że na lodówce zabraknie jej miejsca i musi pomyśleć o większej powierzchni na całą galerię, ale zamiast tego ziewnął przeciągle zasłaniając usta dłonią, bo poprzedniej nocy nie mógł zmrużyć oka. Wodził za nią oczami, kiedy nalewała sobie wody i stanęła przy szafkach, a jej słowa włączyły trigger_mode w jego zmęczonym umyśle. Odstawił szklankę na stół i zmarszczył po swojemu brwi.
- Zabrałem Lily ze sobą, żeby poznała wreszcie drugą część rodziny. Bo ją ma, nie tylko tą w Lorne Bay - w jego głosie próżno było szukać cierpliwości, ale skoro ona zaczęła na ostro, Jermaine absolutnie nie zamierzał schodzić z tego tonu. - Nie było mnie tam osiem lat, też miałem prawo zająć się swoimi sprawami chociaż przez jeden dzień. - Wywrócił oczami, bo przecież Marianne mogła zostawiać dużo mniejszą Lily z Sunny, ale jak Jerry zostawił małą ze swoją siostrą, to już było źle, tak? A były w tym samym wieku! - Wróciła cała? Wróciła. Była szczęśliwa i bezpieczna? Była. Nie muszę jej pilnować non stop, skoro inni radzą sobie z tym równie dobrze. - Żeby ręce mu nie drżały wziął w dłonie szklankę i zaczął nią obracać, wbijając wzrok w poruszającą się taflę wody. Musiał się uspokoić. Tylko że w tej szklance widział odbicie Mari, a to komplikowało sprawę. Podniósł głowę i odwrócił się lekko w jej stronę.
- Moja rodzina może nie jest idealna, ale każdy starał się na miarę swoich możliwości. Także Claudia. Pokazała jej inną rzeczywistość, ale wątpię, żeby mała się w tym odnalazła. Nowe doświadczenie. Zaraz o tym zapomni. To był jeden dzień, Mari, nie przesadzaj, nie zrobiła jej przecież sieczki z mózgu ani nie wciągnęła do żadnej sekty. Zabawa, wiesz co to znaczy? - Wzruszył ramionami, bo nie podobało mu się, że Marianne nasiadła na jego siostrę, nawet jeśli zgadzał się z nią, że Claudia nie jest najlepszym przykładem dla ich córki. Ale to były przecież wakacje! Jeden wybryk, którego konsekwencji na dłuższą metę i tak nie odczują. - Okej Claudia nie jest dobrym i wartościowym przykładem, ale idąc tym tokiem rozumowania ja również taki nie jestem - przesadzał, ale już się nakręcił i nie było odwrotu. - Podrzuciłem jej pomysł z żabą, zabrałem ją na wycieczkę starą motorynką dziadka po farmie, pozwalam jej ganiać z owcami, jak nie da się jej utrzymać na miejscu w samochodzie. To też nie jest wychowawcze i odpowiedzialne. W związku z tym mam unikać kontaktów z własną córką? A może zachowywać się pod twoje wyobrażenie idealnego ojca, którym nigdy nie będę? - znowu to robił. Umniejszał sam siebie, odwracał kota ogonem, wprowadzał nastrój do kłótni i konfrontacji, bo tak było łatwiej. W złości nie myślał o tym, że za nią tęsknił, że chciałby tutaj zostać, że najchętniej to przytuliłby ją i powiedział, że sam nie przepada za Claudią i dał jej za te wszystkie ubrania taki opierdol, że aż mu głupio na samo wspomnienie, bo - tak jak dziś - przesadził. Przeklęta Aimee, i po co on z nią zaczynał wchodzić w jakieś gadki, to przez nią znów zrobił się sentymentalny, a przecież wyjechał z Lorne Bay, żeby uciec od Marianne i ułożyć sobie w głowie, a tylko pogorszyło to sytuację.
Ach, no i czy przed wyjazdem jej nie obiecał, że nie będzie prowokował (tylu) konfliktów? Na tym polu też zawiódł, no ale kto by się spodziewał po nim czegoś innego?

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
- Czy to moja wina, że nigdy nie zależało im by nas odwiedzić i ją poznać osobiście? – nie podobało jej się w jaką stronę powędrowała ta rozmowa. Nie próbowała nawet powstrzymać tego potoku słów, które raz za razem wychodziły z jego ust. Nakręcał się z każdym kolejnym zdaniem a Mari? Mari przyjmowała to wszystko na spokojnie, bo naprawdę była zmęczona kolejnymi konfliktami. Przez cały swój związek nie kłócili się tyle, co przez ostatnie tygodnie. Miała wrażenie, że wystarczył mało znaczący drobiazg by Jermaine odpowiadał złością. Nie mogła mu zwrócić uwagi, nie mogła powiedzieć, co jej się nie podoba, nie mogła nic skrytykować. Od raz odpowiadał tym samym co poprzednim razem, ale w odróżnieniu od kłótni na werandzie, teraz nie miała dać zamiaru się sprowokować.
Gdy skończył mówić pokręciła tylko z niedowierzaniem głową. – To też mówisz tylko w złości czy naprawdę tak myślisz? – nie chciała być uszczypliwa, ale zanim zorientowała się, że te słowa przeczą jej postanowieniu o niepodsycaniu konfliktów było już za późno. W przepraszającym geście podniosła tylko obie dłonie do góry dając sobie kilka kolejnych sekund na uspokojenie nerwów. Nigdy nie była konfliktową osobą, ale przy nim naprawdę łatwo traciła nad sobą kontrolę.
- Nigdy nie broniłam Wam kontaktu, tyle razy zapraszaliśmy Twoją rodzinę na farmę a oni raz za razem znajdowali jakąś wymówkę. A to Twój tata nie najlepiej się czuł, a to mieli już zaplanowane wakacje do Europy, a to urodziny jakiejś ciotki, których nie mogą opuścić. Naprawdę nie pomyślałeś, że to oni nigdy nie zaakceptowali mnie? Dziewczyna z małego miasteczka, bez perspektyw na życie. Która w dodatku złapała Cię na dziecko. Tak o mnie myśli Twoja matka – wszystko mówiła nad wyraz spokojnie, aż sama była zaskoczona swoim opanowanym głosem i polubowną postawą. Nie chciała wyciągać tego wszystkie teraz, po tylu latach związku. Jerry nie potrafił kłamać i udawać, więc nie sądziła że zdawał sobie sprawę z tego wszystkiego. – A najgorsze jest to, że Lily czuje się podobnie jak ja. Przez telefon powiedziała mi, że Twoja mama jej nie lubi – rozłożyła bezradnie ręce, chociaż tym razem w jej głosie pojawił się słyszalny smutek. Ona była dorosła, mogła zrozumieć brak akceptacji od niedoszłej teściowej, ale jej córka nie zasługiwała na to wszystko.
I o to nadszedł moment, gdy ich wartości i priorytety się rozchodziły w dwie różne strony. A może dalej stali obok siebie tylko wciąż nie potrafili się skomunikować? Nie mogła uwierzyć, że Jemi to wszystko bagatelizuje, wciągając w to również siebie. Nigdy. Ale to przenigdy nie wymagała od niego by był idealnym ojcem. Nikt nie był w stanie tego dokonać, ale i tak uważała, że odnajduje się w tej roli jak nikt inny. Wystarczyło tylko spojrzeć jak ważny jest w życiu swojej córki i jak mocno jest do niego przywiązana. Takie więzi budowane są latami, więc zasługiwał na to miano idealnego ojca.
- To zupełnie co innego. Nie zawsze popieram Wasze zwariowane pomysły, ale to wszystko – machnęła ręką w powietrzu – Tak wygląda jej życie. Twoje również. Niczego bym nie zmieniła i podejrzewam, że ona również. A te wszystkie bajki, które nawciskała jej Twoja siostra… to niebezpieczne Jemi. To mała dziewczynka, która nasłuchała się o ubraniach, modnych fryzurach i o tym jaka jest piękna w makijażu i pofarbowanych włosach. W dodatku wstawiła te zdjęcia nie wiadomo gdzie do Internetu. Bez Twojej czy mojej zgody. A co jeśli ktoś by powiedział Lily, że wcale nie jest piękna? Wiesz jak działa to na psychikę małej dziewczynki? Goniąc za owcami może sobie rozbić kolano, które się szybko zagoi a takie rzeczy w psychice zostają na zawsze. Proszę zrozum to. – westchnęła ciężko, przecierając dłońmi zmęczoną twarz. Jako mężczyźnie pewnie było mu ciężko zrozumieć taki tok myślenia, ale Mari naprawdę chciała jak najdłużej uchronić córkę przed negatywnymi komentarzami, przed hejterami i osobami, które będą wmawiać jej że piękno nie kryje się w środku a na zewnątrz. - Nikt z nas nie jest idealny, więc proszę uwierz w końcu to, że dla Lil taki jesteś. Jesteś pierwszym mężczyzną, którego kocha i którego kochać będzie zawsze. Skąd w Tobie tyle niepewności? Po tym wszystkim wciąż wątpisz.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
No i ostudziła jego zapały do konfliktu tym jednym prostym zdaniem, którym nawiązała do poprzedniej kłótni. Miała rację. Za kilka minut, jak się uspokoi, dokładnie to jej powie - że powiedział to wszystko w złości i myśli zupełnie odwrotnie. Zagryzł mocno wargi przyjmując na klatę jej oskarżenie i zniósł je całkiem dzielnie. Przetarł dłonią zmęczoną twarz, tym razem starając się nie doszukiwać dziury w całym, a zwyczajnie wysłuchać jej do końca, zanim znów zacznie swoje kłótliwe tyrady.
- Masz rację, przepraszam - zszedł z tonu składając broń. - Jestem naprawdę zmęczony, podróż dała mi mocno w kość. Nie, oczywiście, że tak nie myślę. - Westchnął ciężko. Położył obie dłonie na stole w geście wyrażającym spokój i opanowanie. - Tak, wiem, znowu wymówka - nie, tym razem to nie była zadra do kłótni. Jerry naprawdę miał ostatnio bardzo trudny czas, nie tylko prywatnie, ale i zawodowo. Jak zwykle wszystko waliło mu się na głowę na raz, po całym roku względnego spokoju. Bo czemu nie? Z tego wszystkiego rozbolała go głowa i myślał o tym, żeby jak najszybciej stąd wyjść i wrócić do swojego łóżka, w którym kolejną noc będzie się tłukł z boku na bok do rana.
I wtedy Marianne zaczęła mówić coś, czego w życiu się nie spodziewał. Odwrócił głowę w jej kierunku i patrzył na nią z szeroko wybałuszonymi oczami. Nie, to nie mogła być prawda. - Co?! - aż go zatkało z wrażenia. Nie, nie wierzył własnym uszom. Naprawdę tak o sobie myślała? Uśmiechnął się do niej po raz pierwszy od dawna tak szczerze, z troską bijącą z oczu, że w ogóle o czymś takim pomyślała! To było nie do przyjęcia! - Mari - zaczął spokojnie odwracając już całe krzesło w jej stronę, żeby nie musieć ciągle się odwracać w niewygodnej pozycji. - Absolutnie nie chodzi o ciebie! - zapewnił żarliwie przykładając dłoń do klatki piersiowej, żeby jeszcze wzmocnić ten przekaz. - Nie wiem, co zaszło w przeszłości, ale mój ojciec ostro pokłócił się o coś z dziadkiem i od tamtej pory żaden z nich się do siebie nie odzywał. Słyszałem tylko plotki na ten temat, Robert i babcia z dziadkiem nabierają wody w usta za każdym razem, jak o to pytałem. Więc się poddałem. O zawale dziadka dowiedziałem się od sąsiadki, bo duma Lyonsów nie pozwoliła im zwrócić się o pomoc do syna. Ojciec też był zbyt dumny, żeby wrócić i pomóc. - Prychnął cicho pod nosem. Nie żeby nic nie wiedział wiedział o tej “dumie Lyonsów”. - To nie twoja wina, naprawdę! Tata jest oczarowany i tobą, i małą. - Przechylił się na krześle w jej stronę, aby sięgnąć do plecaka, który przesunął po podłodze bliżej siebie. - Patrz, kupił to specjalnie dla ciebie. - Wyciągnął małe tekturowe pudełko, w którym znajdowała się kolorowa apaszka w kwiaty, na środku której - jeśli rozprostowało się ją na płasko - widniała wyszyta pięknie literka M. Mała miała taką samą z literą L. Trzecia znajdowała się na samym dnie jego plecaka i miał ją przekazać Hannah. - A moja matka - wzruszył obojętnie ramionami - przede wszystkim nie lubi mnie, więc z automatu nie przepada za wami - chyba po raz pierwszy powiedział na głos to, co czuł przez dwadzieścia pięć lat głęboko w sercu. Wreszcie to nazwał, choć nie czuł się z tym lepiej, a żadne oczyszczenie ani objawienie nie nastąpiło, więc terapeutyczne bzdury psychologowie mogli sobie wcisnąć między bajki. - Mari, mój ojciec jest dzieckiem farmera, a matka… - machnął tylko ręką, żeby się tym nie przejmowała. - Naprawdę myślisz, że przeszkadza jej to, że jesteś z małego miasteczka? Nie, inaczej, że w ogóle ją to obchodzi? - tu już był gorzki przytyk o samego siebie.
Pokręcił głową marszcząc brwi, gdy wrócił temat Claudii. - Już z nią o tym rozmawiałem - bardzo, bardzo lekkie słowo. - Wszystko usunęła. A w trakcie podróży odbyłem długą rozmowę z Lily. Też nie chcę, żeby nasza córka otaczała się takimi… wartościami - dokończył ironicznie ostatnie słowo, którego przez chwilę szukał w głowie - jak Claudia. Kocham ją najbardziej umazaną w błocie, z listkami we włosach i biegającą boso po ogrodzie. - Uśmiechnął się lekko odruchowo zerkając w stronę drzwi, za którymi spała Lily. - Kiedyś będzie musiała się z tym zmierzyć, ale jeszcze nie teraz. Mam nadzieję, że wszystko jej wyjaśniłem, dlatego jutro bądź dla niej wyrozumiała. Ten jeden raz ja będę tym złym rodzicem, zasłużyłem sobie na to… - kolejny spokojny i szczery uśmiech, choć niepełny. Bo o ile nie wątpił w swoje dobre ojcostwo - cholera, uważał się za najlepszego tatę pod słońcem! - tak wątpił w siebie ogólnie. Gdy zadała mu to pytanie spuścił wzrok na swoje dłonie, tak dziwne po tygodniu bez pracy. Czyste, równo przycięte paznokcie, bez codziennego brudu ziemi i drewna. Palce bez rys i zadrapań. Jak nie jego dłonie, obce dłonie. - Szczerze, Harding? - Podniósł głowę i na chwilę zrobił pauzę wbijając w jej oczy swoje przenikliwe spojrzenie, jakby miał w nich wyczytać odpowiedź na to pytanie. Nic takiego nie zaszło. - Nie wiem - odpowiedział z uśmiechem nie sięgającym oczu i wzruszył bezradnie ramionami opadając plecami o oparcie krzesła.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Wzdychając ciężko słuchała jego wyjaśnień, chociaż wciąż bardziej przystawała przy swojej opinii. Może dlatego że po części nie rozumiała tej sytuacji? Chwilę wcześniej Jermaine nazwał jej rodzinę idealną i chociaż nie do końca zgadzała się z opinią to relacje pomiędzy nimi wyglądały zupełnie inaczej niż u nich. Nie rozumiała, co mogło poróżnić ojca i syna tak mocno, że przestali ze sobą rozmawiać. W dodatku cierpiał na tym wszystkim Jerry, który nie tylko nie mógł zaprosić rodziców do siebie i pochwalić się swoim życiem, ale zawsze tkwił pomiędzy tym konfliktem. Nigdy nie powinien wybierać któreś ze stron a chwilami miała wrażenie, że był do tego zmuszany. Dobrze, że nie przyszło im zmierzyć się z problemem listy gości weselnych, przynajmniej uniknęli tych niekomfortowych chwil. Jednak trudno było puścić mimo uszu informację, jaka padła z jego ust o matce. Coś zabolało ją w sercu, jednak nie miała prawa naciskać go do zwierzeń. Czuła jednak, że problem jaki miał z własną matką wciąż przekładał się na jego aktualne dorosłe życie.
- Jest piękna, podziękuj tacie za prezent – uśmiechnęła się przyglądając się apaszce, która idealnie do niej pasowała. Od razu zarzuciła ją sobie na szyję, kolejny raz uśmiechając się, bo chyba właśnie takie drobne prezenty były dla niej najbardziej cenne. Sam fakt, że jego tata o niej pomyślał wiele dla niej znaczyło.
I wtedy stało się coś, po czym Mari odwróciła się w jego kierunku, powoli zdjęła apaszkę i pozwoliła by jej uśmiech był bardziej widoczny niż kilka sekund wcześniej. Słowa jakie padały z jego ust tylko utwierdzały ją w tym, w co widziała każdego dnia. Jerry wiedział co jest dobre dla ich córki, wciąż wyznawali te same wartości i kłamstwem byłoby powiedzieć, że ogromny ciężar nie spadł z jej serca.
- Wiedziałam, że jesteś świetnym ojcem – rzuciła w jego stronę jakby czytając mężczyźnie w myślach. Cieszyła się, że wyjaśnił Lily wszystko, bo to samo próbowała robić w wiadomości, którą nagrała na jego pocztę głosową. Oboje uczyli swoją córkę, że liczy się wewnętrzne piękno i chyba oboje kochali ją naturalną, nieco rozczochraną, w ubłoconych butach. Miała nadzieję, że pięciolatka szybko zapomni o tych wszystkich sprawach związanych z modą, makijażem i strojeniem się do jednego zdjęcia, które ma pokazać jakiś wytworzony przez nią twór a nie prawdziwą wersję dziewczynki. Wiedziała, że nie uchroni ją w którymś momencie od wpływów portali społecznościowych i medialnej nagonki, jednak teraz trzymała ją od tego z daleka. – Jemi… Właściwie to chciałam o czymś z Tobą porozmawiać - zaczęła niepewnie wstając ze swojego miejsca. Włączyła czajnik, z szafki wyjęła dwa kubki oraz zieloną herbatę. Zanim jednak zaczęła mówić z pokoju Lily wybrzmiało głośne ”Mamusiu” i nie myśląc wiele zniknęła na chwilę w pokoju córki. Spędziła w nim pięć, może dziesięć minut po czym zamknęła po cichu drzwi i wróciła do salonu, gdzie Jerry zdążył już zalać herbatę. I gdy spojrzała w te jego przenikliwe spojrzenie straciła całą pewność siebie. Nie potrafiła. Po prostu nie potrafiła z siebie tego wszystkiego wydusić i spękała niczym małe dziecko, które coś przeskrobało i nie umiało przyznać się do winy.
- Twoja babcia proponowała mi ostatnio, że przesadzimy kilka róż z jej ogródka tutaj. Możemy stworzyć taki mały różany zakątek i pomyślałam, że może zbudowałbyś tam huśtawkę? Dla Lily, ja tylko skorzystam przy okazji – to był pierwszy pomysł jakby wpadł jej do głowy. Powinna powiedzieć mu o tym co się wydarzyło podczas jego nieobecności, ale skoro nie potrafiła określić ani swoich uczuć wobec przyjaciela ani tego co się działo wolała jeszcze się z tym wstrzymać. Zastanawiał ją też inny temat, ale w obawie, że wcześniejsza złość weźmie nad nim górę postanowiła go przemilczeć. A teraz był dobry moment by do niego wrócić. Na spokojnie i bez nerwów. – Może… Jeśli to nie moja sprawa po prostu powiedz i nie będziemy o tym rozmawiać. Tylko tak sobie pomyślałam, że może brak akceptacji ze strony Twojej mamy wpływa na Twoje wątpliwości? Bo nie wiem skąd mogą się brać Twoje kompleksy. Jesteś świetnym facetem, świetnym ojcem, wspaniałym stolarzem i wymarzonym wnuczkiem dla swoich dziadków. A Ty dalej w siebie nie wierzysz. Może… - znowu się zawahała – Myślałeś by porozmawiać o tym z jakimś specjalistą? Powinieneś przepracować ten problem.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Nie przeczuwał niczego specjalnego, więc nie doszukiwał się w tym "chciałam z tobą porozmawiać" nie wiadomo czego. Podniósł po prostu głowę zainteresowany tym, co ma mu do powiedzenia. On również poruszył się słysząc głos córki zza drzwi, ale Lily wołała mamę. Na pewno się za nią stęskniła, toteż został sam w salonie. Znał to miejsce na pamięć, sam je przecież wybudował i czuł się tu zwyczajnie dobrze. Spędził tu tyle pięknych chwil, że rozluźniał się nawet na twardym krześle. A może to była już starość?
W każdym razie nie czuł żadnego niepokoju związanego z niedopowiedzianym zdaniem, kiedy Marianne zniknęła w sypialni Lily. Był po prostu zmęczony. Podniósł się jednak, gdy czajnik zaalarmował ugotowaną wodę. Odczekał chwilę, żeby nie zalewać zielonej herbaty wrzątkiem, a gdy Marianne wróciła z powrotem do kuchni, dopiero wypełniał gorącą wodą kubki. Postawił przed nią jeden, drugi zabrał ze sobą do krzesła naprzeciwko, na którym usiadł ciężko. - Pewnie, nie ma sprawy. Wracam do zakładu dopiero w poniedziałek, ale jutro zajrzę tam po zamknięciu. Zobaczę co jest, a co muszę domówić i koło połowy przyszłego tygodnia przyjadę "na montaż" - z rozbawieniem zrobił cudzysłów w powietrzu, bo brzmiało to hucznie w perspektywie złożenia huśtawki dla dziecka. Nie pytał o jej preferencje odnośnie projektu. Znał je doskonale. Wiedział, jaki chciała efekt końcowy. Szkoda, że nie był z taką pewnością przekonany o innych elementach jej osobowości czy emocji.
Spojrzał na nią po tym wstępie, jakby szykowała się do spuszczenia bomby i słuchał jej cierpliwie, nie przerywając. Mile łechtała jego ego, przez które niestety, przebiła się zimna, niechciana myśl, sprowadzająca brutalnie do parteru. Jestem każdym z nich, ale nie "wystarczającym partnerem", dodał w myślach wyczekując wręcz tego określenia, które nie padło z jej ust. Oczywiście, że nie. Taka była prawda, zrozumiał to właśnie dosadnie. Zabolało, ale już nie tak bardzo, jak zwykle. Przez lata oswajał się z tym wnioskiem, jeszcze chwila i przestanie być taki dotkliwy.
Dla odmiany nie oburzył się na to, że zasugerowała mu wizytę u psychologa czy innego terapeuty. Wręcz przeciwnie - uśmiechnął się szeroko i z wdzięcznością. Dawno nikt się o niego tak nie troszczył i nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mocno potrzebuje takiego zainteresowania. - To kochane z twojej strony. Rozważyłbym to może kiedyś, ale mój ojciec jest psychiatrą, Mari - uśmiechnął się z cieniem pobłażania. - Nie widział problemu - może nie chciał go widzieć? - nie będę się spierał z opinią specjalisty - wzruszył lekko ramionami, po czym zapadło między nimi milczenie.
Ale gdyby się głębiej zastanowić Mari mogła mieć rację. Mieszając herbatę łyżeczką Jerry myślał o tym, że nieważne jak bardzo by się nie starał, dorastał w poczuciu bycia niewystarczającym, choć matka nie okazywała mu tego nigdy bezpośrednio. Zawsze robiła sprytne uniki, którymi jeszcze mocniej wbijała szpile. Szkoda, że wtedy tego nie dostrzegał, a brał do serca wszystkie komentarze pod swoim adresem. - Nawet jeśli, to wygodnie mi z tym. Wiesz, byciem wadliwym. Można na to zgonić bardzo dużo życiowych niepowodzeń i człowiek nie czuje się dzięki temu jak ten najgorszy. - Trącił ją łokciem sugerując, że żartuje, chociaż nie, nie żartował. Wygodne usprawiedliwienie. - Pomyślę o tym. - Doskonale wiedział, że tego nie zrobi, ale nie chciał jej rozczarowywać. Na ten moment to i tak było bez znaczenia. Mimo trudnego początku, ostatecznie było przecież bardzo miło, prawda? Nie chciał z tego rezygnować.
- To jak? Odpoczęłaś chociaż trochę? - zagaił niezobowiązująco, bo przyjaciele pytali się o takie rzeczy. - Do niedzieli mogę ją jeszcze wywieźć w głuchą dzicz, jeśli brakuje ci tych dwóch dni oddechu - zaproponował ze szczerym entuzjazmem, bo chociaż sam potrzebował fizycznie odpocząć, wiedział, że znajdzie energię na taki wypad z córką. - Widzę, że coś nie wyszło ci to "gruntowne sprzątanie" - z rozbawieniem wskazał na byle jak wciśnięte albumy w regał oraz kilka klocków niepozornie ukrytych na książkach po prawej stronie albumów. - Bardzo dobrze, sprzątanie nie ucieknie. Mam tylko nadzieję, że nie pokazywałaś Mayfair tych najbardziej kompromitujących zdjęć z budowy. Naprawdę nie lubię siebie z tego okresu - powiedział wesoło, z góry zakładając taką wersję wydarzeń. Dlaczego? Trudno powiedzieć, jakoś tak połączyły mu się kropki.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Pokręciła tylko głową, chociaż najbardziej w świecie chciała złapać jego dłonie i przemówić mu do rozsądku. Tyle lat próbowała wygonić z jego głowy te wszystkie kompleksy, ale jak widać nieskutecznie. Widać potrzebował rozmowy ze specjalistą, który będzie potrafił mu pomóc. Było jej jednak bardzo przykro, że będąc tak dobrym facetem Jemi ma o sobie tak niskie mniemanie. I miała wrażenie, że czego by teraz nie powiedziała on i tak nie uwierzy w jej słowa.
- Miałam na myśli jakąś terapię. Z kimś kto Cię nie zna i może z innej perspektywy spojrzy na to wszystko. Pomyśl o tym na poważnie, bo to dla Twojego dobra, Jemi – uśmiechnęła się delikatnie i zacisnęła palce mocniej na swoim kubku byleby tylko nie sięgnąć nimi ku jego leżącej na blacie dłoni. Nie znała jego mamy na tyle dobrze by mieć pewność, że to marne poczucie własnej wartości wywołane jest jej zachowaniem, ale innego powodu na razie nie znajdowała. Nie chciała też powiedzieć na głos, że właśnie te problemy po części stały za rozpadem ich relacji, bo Mari była już zmęczona ciągłym udowodnieniem mu, że jest godny miłości i tego że zasługuje na wszystko co najlepsze. On jednak raz za razem to kwestionował, jakby tylko czekając na moment aż wszystkie jego obawy okażą się prawdę. Serce zabolało ją na samą myśl jak fatalnie musi się czuć Jermaine a jej umysł w jednej chwili przywołał tyle momentów, gdy przyznawał jej się, że bał się że Marianne go zostawi. W końcu to się stało, z tą różnicą, że to on odszedł rezygnując ze wszystkiego co budowali przez lata.
- Nie jesteś wadliwy – czy musiała wypowiadać to na głos? Nigdy nie myślała o nim w ten sposób. Lily także. I jego dziadkowie. Nikt nie miał o nim takiego zdania, więc skąd w jego głowie pojawiały się tak durne pomysły? – Jeśli nie dla siebie idź tam dla swojej córki. Proszę. – wbiła swoje spojrzenie w byłego partnera wiedząc, że jeśli sam nie będzie gotowy na rozmowę to żadna siła nie zmusi go do zmiany decyzji. Ani nawiązanie do córki ani jej słodkie spojrzenie, które zazwyczaj działało bez zarzutów.
- Nie ma mowy – zaśmiała się dźwięcznie, gdy wspomniał o zabraniu pięciolatki na kilka dni. Tak bardzo się za nią stęskniła, że chciała spędzić z nią najbliższy dzień. Może i nie odpoczęła, może i nie posprzątała, ale nie zamierzała po raz kolejny wykorzystywać dobrego serca jej ojca by mieć trochę czasu dla siebie. Zresztą naprawdę brakowało jej tego chaosu wokół, który nigdy nie przeszkadzał jej w pracy. – Sam pewnie chcesz trochę odpocząć, więc daj mi się nią teraz trochę nacieszyć. Stęskniłam się za tym małym skrzatem, ale zapewne wpadniemy do Was jutro rano. Twoja babcia upiekła owocowy placek – uśmiechnęła się, bo już teraz mogła sobie wyobrazić jak będzie wyglądał poranek, gdy Lily w biegu będzie jeść śniadanie byleby tylko jak najszybciej odwiedzić zwierzęta a potem pójść do babci na obiecane smakołyki. – Ale tak poza tym wszystko w porządku, Jemi?

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
There's something in the way you roll your eyes
Takes me back to a better time
When I saw everything is good
But now you're the only thing that's good

Trying to stand up on my own two feet
This conversation ain't coming easily
And darling I know it's getting late
So what do you say we leave this place

Walk me home in the dead of night
I can't be alone with all that's on my mind, mhm
So say you'll stay with me tonight
Cause there is so much wrong going on outside

*.*

Nie rób tego, Marianne, proszę, nie lituj się nade mną, to ostatnie czego teraz potrzebuję, krzyczał głęboko w sobie, bo właśnie tak się czuł, chociaż wiedział, że to bezpodstawne. Harding miała inne intencje, chciała dla niego po prostu dobrze, ale rozum to jedno, emocje stanowiły drugie i nie umiał ich zagłuszyć za pstryknięciem palca. Nie okazał po sobie żadnego wzruszenia, które targnęło jego sercem, gdy tak troskliwie przekonywała go do pomysłu z terapią.
- Mari, żartowałem - poklepał ją po przedramieniu opartym o blat stolika. - Pomyślę o tym, obiecuję. Jak znajdę czas - a wiedział, że nie znajdzie, nie z tym, co miał na głowie, ale to nie było kłamstwo - poszukam kogoś, dobrze? - pochylił się i spojrzał na nią wzrokiem mówiącym “spokojnie, nic mi nie będzie” i uśmiechnął się pokrzepiająco.
Odpowiedział jej podobnym śmiechem, gdy tak energicznie zaprzeczyła. Zignorował fakt, że nie odpowiedziała na jego pytanie. Rozumiał jednak jej tęsknotę. Jemu wystarczyło dwa dni nie widzieć córki - czy aby na pewno tylko córki? - i już czuł się nieswojo. Co dopiero cały tydzień!
I pomyśleć, że planujesz zostawić je… to znaczy ją, Lily, na wiele miesięcy. Mari chyba wyczytała to w jego myślach, bo zadała pytanie na które odpowiedź nie była wcale jednoznaczna. Ale nie dało się jej oszukać. Uśmiechnął się lekko na ten wniosek, ale pokiwał głową. Dopóki nie dopnie wszystkich spraw, nie było sensu jej mówić o niczym, bo ciągle na dwoje babka wróżyła. - Wiesz, że tak? - przyznał szczerze, bo pomimo wielu wątpliwości kotłujących się w jego głowie, w gruncie rzeczy przecież zaczęło układać się po jego myśli. Może nie wszystko było jeszcze ustalone na sto procent, to Jerry jednak czuł jakiś taki wewnętrzny spokój. Przez lata żył z dnia na dzień, nie zastanawiając się, co będzie za tydzień, miesiąc, rok. Teraz miał plan. Wreszcie. Za późno. - Potrzebowałem tego wyjazdu. Wbrew pozorom bardzo odpocząłem, nawet jeśli wyglądam na zmęczonego. Pewnie przez zmianę trybu z “praca” na “odpoczynek” mam problemy ze snem, ale zaraz wymęczę się w robocie i mi przejdzie - machnął ręką, żeby się tym nie przejmowała. - Dobrze było trochę odetchnąć od problemów farmy, wiecznego zrzędzenia Roberta w zakładzie czy narzekań klientów, że tu o trzy milimetry nierówno, choć jeszcze nie skończyłem nad tym pracować - powiedział ze śmiechem, po czym ujął ciągle gorący kubek w obie dłonie i spojrzał na nią. - Wypijemy na zewnątrz? Noc jest taka ciepła. W Brisbane cholernie brakowało mi nocnego nieba z gwiazdami i ciszy za oknem. - Nie spodziewał się, że mu odmówi, dlatego podniósł się z krzesła i zamiast iść na werandę za domem wyszedł na małą przybudówkę od przodu i usiadł na najniższym schodku, żeby spojrzeć w niebo, a nie bluszcz porastający dach werandy. Długo nie posiedział, bo przypomniał sobie o czymś, odstawił kubek na bok i wrócił na chwilę do domu. - Prawie zapomniałem! Chciałaś, żeby ci coś przywieźć. - Wyciągnął w jej stronę metalowy brelok do kluczy i siadając obok niej położył go na jej kolanie. - Mega pasuje, prawda? - trącił ją łokciem wesoło, bo nawiązanie do błota na farmie i jej zamiłowania do jogi fajnie połączyło się w jednym breloku. Nie mówiąc o metaforycznym znaczeniu, które także całkiem pasowało.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Doświadczenie nakazywało jej zaprzestać tego tematu. Jermaine jest dorosłym człowiekiem i chociaż nie zawsze wiedział co jest dla niego najlepsze tylko on mógł podjąć tę decyzję. Także odpuściła. I temat i to przeszywające spojrzenie, którym chciała go przekonać do tego, że jest to jedyna droga do tego by poukładał sobie wszystko w głowie. Kłamstwem by też było gdyby powiedziała, że go rozumie. Bo tak się nigdy nie stanie gdyż wychowana w kochającej się rodzinie, pełnej uczuć i wzajemnego zrozumienia nie potrafiła wyobrazić sobie, co czuje Jemi. Ją akceptowano odkąd tylko przyszła na świat. Rodzice nie tylko pozwalali jej popełniać własne błędy, ale zawsze wspierali ją w każdym kryzysie, akceptowali podjęte decyzje i wiele razy podkreślali ją bardzo ją kochają. Taką samą mamą chciała być dla swojej córki, by nigdy nie musiała w przyszłości borykać się z błędami swoich rodziców.
- Taka odskocznia potrafi dać porządnego kopa na kolejne tygodnie i miesiące codziennego życia. Wiem, że nie jest Ci łatwo pogodzić to wszystko. Praca w stolarni, na farmie, w dodatku wychowywanie Lily. I nie wiem, która z tych prac jest bardziej wymagająca i męcząca – westchnęła, bo znowu poczuła się jakby dawała siebie zbyt mało. Mari zawsze miała wrażenie, że robi za mało, za mało się przykłada i odwdzięcza za wszystko, co dostała nie tylko od niego, ale także jego dziadków. I w takich chwilach wiele razy szukała w głowie pomysłów jak mogłaby pomóc, zwłaszcza w chwilach gdy na farmie szło nieco gorzej niż normalnie.
Propozycję wypicia herbaty na zewnątrz przyjęła z delikatnym uśmiechem, bo przez chwilę czuła się jakby czas się nieco cofnął a między nimi dalej było pięknie. Wiele wieczorów spędzili na tej werandzie, obserwując niebo i gwiazdy. Nawet nie musieli nic mówić, po prostu byli razem. Gdy zasiedli na drewnianych schodkach miała okazję mu powiedzieć. Jemi, ja i Alec umówiliśmy się na prawdziwą randkę, bo tak jakby sama go pocałowałam ostatnio. To nawet w jej myślach nie brzmiało dobrze i tak bardzo bała się, że nie zrozumie. Miała dość kłótni o wszystko, więc kolejny raz spanikowała, zwłaszcza że Jerry pokazał jej prezent jaki przywiózł jej z wyjazdu. I wtedy poczuła takie cholerne wyrzuty sumienia.
- Zawsze miałeś łatwość w znajdowaniu dla mnie idealnych prezentów – uśmiechnęła się ciepło, bo te małe gesty znaczyły dla niej najwięcej. Znowu to zrobił. Znowu namieszał jej w głowie, mimo że ostatnim razem tak często powtarzał jej prosto w oczy, że to czas by ruszyli do przodu i zaczęli sobie układać życie z innymi ludźmi. Tylko czy mówiąc to zachęcał ją do zanurzenia się w ramionach najlepszego przyjaciela? Na pewno nie.
Tęskniłam też brzmiało słabo w odniesieniu do aktualnego stanu ich relacji. Dlatego tylko z delikatnym uśmiechem wpatrywała się w gwiazdy nie czując się nawet tak bardzo skrępowana. Powie mu. Niedługo mu powie, ale dziś nie będzie tym dniem. – Czy mogę poruszyć temat Twojej siostry? – zerknęła na byłego partnera spokojnym wzrokiem, ale na jej twarzy wciąż można było dostrzec uroczy i zmiękczający nieco serce uśmiech. – Tej drugiej siostry, Jemi – doprecyzowała, bo w sprawie Claudii nie miała nic więcej do dodania. – Hannah jest naprawdę w porządku, nie masz ochotę spędzić z nią trochę czasu i lepiej ją poznać?

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
- Każda z nich sprawia mi mnóstwo satysfakcji i radości, więc nie odczuwam tego aż tak mocno - zapewnił, żeby nie miała wyrzutów sumienia, że robi mniej od niego. Chociaż wiedział, że to była trochę naciągana prawda - powoli tracił serce i zapał do stolarni i farmy, ale może rzeczywiście po przerwie wróci z nową energią? - Poza tym twoja praca jest również wymagająca, a w dodatku jesteś mamą tego urwisa na pełen etat - uśmiechnął się wskazując kciukiem przez plecy na mieszkanie, w którym spała Lily - nie próbuj nawet myśleć o tym, że to mało - powiedział jakby czytając jej w myślach, bo znał ten ton. Zresztą, pamiętał okres, w którym to on głównie zajmował się małą, gdy Marianne kończyła studia; a ostatni tydzień tylko utwierdził go w przekonaniu, że już samo bycie rodzicem to praca na pełnych obrotach. Miała na głowie swoje zwierzęta, jogę, wszystko związane z dzieckiem, a teraz jeszcze próbowała bawić się w terapeutkę. Jermaine uśmiechnął się delikatnie zastanawiając się, skąd w niej tyle dobra, empatii i wyrozumiałości.
- Marianne, bardzo doceniam to, co robisz, ale możemy już przestać mówić o mnie i mojej rodzinie? - zapytał łagodnie, bez żadnego wyrzutu w głosie, że przesadnie interesuje się jego życiem i problemami. Naprawdę był jej za to wdzięczny, ale przecież nie tylko on borykał się z różnymi trudnościami. Upił łyka herbaty odwracając głowę w jej kierunku. - Dbasz o wszystkich, Minns, o mnie, o Hannah, o dziadków, o małą, o zwierzęta, a zadbałaś ostatnio o siebie? - to było pytanie retoryczne, nie oczekiwał na nie bezpośredniej odpowiedzi, zależało mu bardziej na tym, aby Marianne sama zastanowiła się nad tym zagadnieniem. Nie naciskał, a żeby nie czuła presji odpowiedzi, znów spojrzał w nocne, czyste, bezchmurne niebo usiane miliardami gwiazd.
- Skoro już chcesz rozmawiać o Hannah, to powiedz lepiej, jak minął wam wieczór. Chyba niespecjalnie skończył się o dwudziestej drugiej, bo nie doczekałem się wiadomości o powrocie do domu - zagaił z uśmiechem i w pierwszym odruchu usiadł na schodku niżej, żeby było nie wyginać się w nienaturalnych pozycjach i położył głowę na ramieniu Marianne. Po chwili uświadomił sobie, że to może przekroczenie jakiejś granicy - których po rozstaniu nigdy nie ustalili i dlatego często podobne reakcje kończyły się w jeden sposób - i nawet napiął mięśnie, aby się wyprostować, ale ostatecznie zrezygnował. Chcąc nie chcąc będą związani ze sobą jeszcze przez przynajmniej kilkanaście lat przez Lily. A on musi wreszcie nauczyć się nie reagować na takie gesty jakby znaczyły więcej, niż było w rzeczywistości - czyż nie po to chciał wyjechać? Żeby po powrocie było łatwiej? Co z tego, że w głębi serca te gesty naprawdę znaczyły coś więcej. Mógł już teraz zacząć przyzwyczajać się do “tylko” przyjaźni. Poza tym chciał to zrobić, bo tęsknił za jej bliskością. A jeśli naprawdę zrealizuje swoje plany, musiał teraz zapamiętać jak najwięcej, bo później… później będzie już inaczej, prawda?

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Prośbę byłego partnera skwitowała jedynie kiwnięciem głowy i delikatnym uśmiechem, bo wcale jakoś bardzo jej nie zdziwił. Zawsze ciężko wyciągało się z niego informacje, jakie krążą po jego głowie i dopóki sam nie był gotowy by o tym porozmawiać to nie dało się go w żaden podejść. A Marianne miała w tym temacie wiele lat doświadczeń, a przecież przez cały swój związek nie mieli przed sobą tajemnic.
Kolejny raz poczuła się jak oszustka słysząc jego kolejne słowa. Właśnie teraz, kiedy faktycznie zadbała o siebie i zrobiła krok w pewnym kierunku miała tak wielkie wyrzuty sumienia, że nawet nie umiała się z tego cieszyć. Tak trudno było się też przyznać do pocałunku z przyjacielem… Nie byli ze sobą tyle czasu a ona dalej czuła się dziwnie myśląc o innym mężczyźnie. Wiele razy była pewna, że sama sabotowała wszystkie randki nie chcąc dopuścić do czegoś poważniejszego. Nie potrafiła żyć z kimś innym gdy Jerry dalej był tak ważną osobą w jej życiu.
- Zawsze dbam o siebie. Zdrowo się odżywiam, staram się odpowiednio sypiać i ograniczam spożycie alkoholu i kawy – wiedziała, że nie do tego nawiązywał w swojej trosce, więc tylko uśmiechnęła się uroczo i nawet poklepała go po ramieniu w podziękowaniu za to, że się o nią martwi. Niepotrzebnie. Jednak dalej, gdy zbierała się w sobie by powiedzieć o pocałunku i zbliżającej się randce jakaś gula tworzyła się w jej gardle i nie była w stanie się przyznać. Wiedziała, że taka informacja może go zranić, nawet jeśli będzie udawać radość z jej szczęścia. A tak naprawdę to tylko za nim tęskniła i utwierdziła się w tym czując jego głowę na swoim ramieniu. To straszne, że nie potrafili zbudować na tyle trwałego związku by przeżył on ten kryzys, który doprowadził do ich rozstania. Nie potrafili razem żyć, Jemi wyraźnie zaznaczył, że oboje powinni zostawić przeszłość za sobą i zacząć układać sobie życie na nowo. To były jego słowa i Mari z tej rady skorzystała.
- Wiesz jaka jest Twoja siostra, z nią nie da się nudzić – zaśmiała się, bo faktycznie zapomniała o wiadomości zwrotnej. – Ale spokojnie, odprowadziłam ją grzecznie do domu i zostałam u nich na noc – niby nie musiała się tłumaczyć, ale chciała by Jerry wiedział, że tamtej nocy naprawdę bawiły się grzecznie i nic takiego się nie wydarzyło. Gdy był tak blisko jakoś robiło jej się cieplej wokół serca, więc oparła swoją głowę o jego i przymknęła na chwilę oczy. Przez te kilka dni naprawdę za nimi tęskniła. – Mamy mądrą córkę wiesz? Codziennie nagrywała mi wiadomość na skrzynkę i opowiadała o Waszych przygodach. Wiele dla niej znaczy, że jesteś tak blisko, Jemi.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
ODPOWIEDZ