stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Po urodzinach małej Jerry - jak na rasowego tchórza przystało - unikał Marianne przez kilka następnych dni, choć tym razem "do niczego nie doszło". Ale i tak czuł się podle. Ba, było jeszcze gorzej, niż gdyby mieli się przespać. Wtedy łatwiej było się spotykać. A teraz Jermaine - po raz kolejny - całkiem odrzucił kobietę, której w głębi serca pragnął. Z Lily widywali się tylko u dziadków, choć i tak rzadziej niż zwykle. Miał prawdziwe urwanie głowy w zakładzie, mniej czasu spędzał z córką, problemy na farmie wcale nie szły ku rozwiązaniu. W dodatku zbliżał się ten okres w roku, w którym Jermaine stawał się nieznośny. Minęło dwadzieścia pięć lat, a on ciągle nie potrafił sobie poradzić z tamtymi wydarzeniami. Dlatego na jego nastrój nałożyło się wiele czynników, które wpłynęły na nadchodzącą burzę.
Tym razem on odebrał małą z przedszkola i od samego początku coś go zaniepokoiło. Lily trochę utykała. Zdarzało jej się to wcześniej po upadku na rowerze czy z huśtawki, więc nie na tym skupił swoją uwagę. Chodziło o mnóstwo siniaków na jej nóżkach, których na pewno nie miała na urodzinach. To był dla niego sygnał ostrzegawczy. Wypytał przedszkolankę, co się stało, jednak kobieta poinformowała go, że dziewczyna już z takimi przyszła do przedszkola. Czyli musiało coś stać się w domu. Drogę na farmę pokonał w ekspresowym tempie. Wszedł do domu Marianne bez pukania niosąc Lily na rękach. Znalazł Harding dopiero na werandzie po drugiej stronie budynku. Usiadł na wiklinowym krześle i posadził sobie córkę na kolanach, ściągnął jej buty i skarpetki, po czym zmarszczył brwi.
- Marianne, możesz mi powiedzieć, co to ma znaczyć? - zapytał ostro wskazując na posiniaczone nóżki dziewczynki. - Jak ostatni raz ją widziałem trzy dni temu nie miała czegoś takiego! - Starał się panować nad emocjami, ale nie wychodziło mu to. Ciskał w byłą partnerkę oskarżające spojrzenia, że nie dopilnowała dziecka, jakby to nie on był zwykle tym nieodpowiedzialnym rodzicem, pod opieką którego dochodziło zawsze do różnych mniejszych lub większych kontuzji. Nieważne. Tym razem - znów! - był tym odpowiedzialnym. A wręcz agresywnym w swojej odpowiedzialności. - Mari, dziecko nie powinno mieć takich zmian na skórze, nawet tak ruchliwe jak Liliane. Szczególnie Liliane. - Skoro mówił o córce pełnym imieniem, to sprawa była poważna. Naprawdę poważna. - Daj mi jej książeczkę zdrowia. Zabieram ją do lekarza. Natychmiast - rzucił w końcu oschle z powrotem nakładając Lily skarpetki i buty na nóżki gotowy do do wyjścia. Zupełnie nie dostrzegał, że dziecko na jego rękach zachowuje się niespokojnie pod wpływem jego nerwów.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
W odpowiedzi na wydarzenia sprzed kilku dni Mari zrobiła to, co potrafiła robić najlepiej; zignorowała problem i postanowiła w ogóle o tym nie myśleć. Pracy miała na tyle, że przez cały dzień skutecznie nie pozwalała by w jej głowie pojawiały się obrazki z tamtego wieczora. Nie chciała w kółko i w kółko odtwarzać swój byłego partnera, które tak raniły jej serce. Milion razy powtarzali sobie podobne obietnice, jednak wiedziała że tym razem Jemi mówił poważnie. Jego wzrok sprawił, że ani na chwilę nie zaprotestowała, gdy wychodził z kuchni zostawiając ją tam całkowicie samą. Każdy centymetr jej ciała chciał go zatrzymać, ale nie mogła tego zrobić. Nie tamtego dnia.
Korzystając z okazji, że dzisiejszego popołudnia to właśnie on odbierał córkę z przedszkola spokojniej rozplanowała sobie wszystkie obowiązki. Akurat skończyła podlewać ulubione kwiatki na werandzie, gdy do domu, niczym chmura gradowa, wpadł Jermaine. Usiadła na wiklinowym fotelu, kompletnie nie spodziewając się takiego ataku z jego strony. Pewnie dlatego zamiast od razu zareagować równie gwałtownie po prostu wpatrywała się w niego lodowatym i trochę… obcym spojrzeniem. Stał przed nią człowiek, którego zawsze uważała za bratnią duszę i najważniejszego mężczyznę w jej życiu. Nawet po rozstaniu darzyła go szacunkiem i pełnym zaufaniem a teraz czuła takie przerażenie, gdy na niego patrzała. W jednej sekundzie poczuła się równie urażona co wściekła.
- Może powiesz wprost co mi tutaj insynuujesz? – jej ton był ostrzejszy niż planowała, ale jak mógł przychodzić do niej z takimi oskarżeniami? W głowie jej się to nie mieściło. – Lil, chodź do kuchni odgrzeję Ci zupkę – wstała z fotela i z głośnym hukiem odłożyła trzymany w rękach kubek z pomarańczowym sokiem na stolik pomiędzy nimi. Cudem szkło wytrzymało i nie roztrzaskało się w drobny mak.
Ani przez chwilę jej złość nie zmalała. Podała córce odgrzany obiad, pozwoliła jej na jedną bajkę i nieco ciszej zamknęła przesuwane drzwi dzielące wnętrze domu od werandy. Nie chciała by mała słyszała chociażby jedno słowo z ich rozmowy, która na pewno nie będzie należeć do przyjemnych. Wbiła kolejny raz lodowate spojrzenie w byłego partnera i skrzyżowała ręce na piersi, nie wracając na poprzednie miejsce.
- Popieprzyło Cię do końca prawda?! Odkąd się znamy, a minęło już tyle lat, nie wpadłeś na głupszy pomysł niż to! Jak możesz mnie w ogóle oskarżać o to, że to moje niedopatrzenie! – sam dobrze wiedział jak żywym i ruchliwym dzieckiem jest ich córka. Tak trudno było ją dopilnować, wystarczyło spuścić tego łobuza z oczu na kilka sekund… Ale to? Nie mieściło jej się w głowie, że Jerry mógł tak pomyśleć a co dopiero pomyśleć, przeanalizować i powiedzieć na głos! – Może jeszcze powiesz, że to mój sposób na odegraniu się na Tobie? Może ja jej to zrobiłam? – och jak bardzo miała ochotę wyrzucić go teraz z domu i ochłonąć bez patrzenia na jego twarz. Krzyki na pewno nie pomagały, więc mimowolnie spojrzała przez szklane drzwi, jednak Lily (co prawda nieco bardziej smutna niż normalnie) nie zwracała na nich uwagi.
- Gdybyś się zainteresował wcześniej to byłam z nią wczoraj u lekarza – jeśli chciał kogoś oskarżać o zaniedbania Marianne mogła zapytać go gdzie był przez ostatnie dni. Nie była jednak na tyle okrutna by wypominać mu kolejne łamane obietnice. – Lil przewróciła się na rowerze, bo postanowiła sama odkręcić sobie zapasowe kółka. Uznała, że jest dużą dziewczynką i sobie poradzi. Nie pytaj mnie jak to zrobiła, to dziecko jest za mądre bym znała na to odpowiedzi – w normalnych okolicznościach pewnie by się z tego razem śmiali, ale Mari daleka była od tego typu reakcji. Dalej emanowała z niej wściekłość i pewnego rodzaju ból, że najbliższa jej osoba mogła tak bardzo jej nie znać. – Te siniaki wydały mi się podejrzane i poszłam z nią do lekarza. Okazało się, że to ukryta anemia, jej organizm produkuje za mało żelaza i mogą się pojawić nawet przy delikatnym uderzeniu. Musi przez najbliższy miesiąc przyjmować żelazo w syropie, na lodówce jest rozpiska – nerwowo zaczesała włosy – Skoro już wszystko wiesz to teraz spieprzaj stąd Jer i nie pokazuj mi się na razie na oczy. Przyprowadzę Lil do Was jutro rano, tak jak się umawialiśmy. Twoja babcia obiecała poczekać na nią ze zbieraniem owoców.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Oczywiście, że zamierzał oponować, kiedy Marianne zabrała Lily do kuchni na obiad, ale huk kubka uderzanego o stolik uciszył jego zapędy. Miała rację, córka powinna coś zjeść przed wyjazdem, a on był zbyt zaślepiony, żeby wcześniej o tym pomyśleć. W trakcie nieobecności kobiety pochylił się do przodu, oparł łokcie o kolana i nerwowo stukał stopą o drewniany podest. Oddychał głęboko, żeby uspokoić myśli. Nie pomogło. Dlatego gdy Mari pojawiła się z powrotem na werandzie i zaczęła swoją tyradę, Jerry również był w bojowym nastroju. Wystarczyło dać książeczkę zdrowia i by zniknął, a ona jeszcze musiała wyskoczyć ze swoimi absurdalnymi zarzutami, że niby zrobiła to specjalnie. Lyons wywrócił oczami teatralnie zaciskając mocno szczęki. - Boże, nie pleć bzdur! - popukał się w czoło nad jej durnym pytaniem. - Nawet nie sugeruj czegoś takiego! - wiedział, że Marianne nie byłaby zdolna do bicia dziecka i sama jej sugestia oburzyła go do szpiku kości. Nigdy by o czymś takim nie pomyślał, więc co jej przyszło do głowy?
A dalej było jeszcze ciekawiej!
Zadarł głowę do góry, aby spojrzeć na nią z niedowierzaniem. - Gdybyś zainteresował się wcześniej? - powtórzył za nią przedrzeźniając ten ton wypowiedzi i prychnął sarkastycznie. Wyprostował się, uderzył dłońmi o stolik przy którym siedział i spojrzał na nią ostro spod przymrużonych powiek. Może nie miała niczego złego na myśli, ale trafiła w czuły punkt. Jerry sam sobie wyrzucał, że nie dostrzegł pewnych objawów wcześniej, a wypomnienie mu tego na głos i to przez nią, zabolało jeszcze mocniej. Nie mówiąc już o tym, że powinien być przy dziecku codziennie. I reagować na bieżąco, nie z trzydniowym opóźnieniem. Nie przeszkadzało mu to w odbiciu piłeczki: - Wyobraź sobie, że ja w przeciwieństwie do poniektórych, mam normalną pracę, która wymaga wypełniania obowiązków w konkretnych godzinach, czasem nawet dłużej, jeśli wymaga tego sytuacja - to był cios poniżej pasa i Jerry dobrze o tym wiedział, ale skoro on poczuł się urażony, zamierzał odpłacić jej pięknym za nadobne.
Nieco spuścił z tonu, gdy usłyszał, że jednak była z Lily u lekarza. W innych okolicznościach pewnie nawet by się uśmiechnął, ale w dzisiejszym nastroju był od tego daleki. Jedyne o czym myślał, to że przegapił, że zawiódł, że jest za późno. Dlatego gdy usłyszał słowo “anemia” - zatkało go. Nabrał powietrze w płuca i zatrzymał je na kilka sekund. Jeszcze tego brakowało! Zapewne chciała go tym uspokoić - choć ta “rozmowa” krzykami do tego ich nie przybliżała - jednak tym rozpoznaniem wprowadziła go w jeszcze większe nerwy. Jakby Jermaine był zbyt mało spanikowany, tak teraz serce mocniej zacisnęło się w klatce piersiowej przygniecione podejrzeniami, od jakich nie potrafił uciec, nawet jeśli na pierwszy rzut oka były irracjonalne. Dla niego nie były. Jego wzburzenie przeszło w chłodny i pozorny spokój, bo w środku gotowała się w nim panika i przerażenie. - Wyniki, Harding. Nie wyjdę stąd, dopóki nie zobaczę wyników badań - powiedział lodowatym tonem wbijając ostre spojrzenie w kobietę i postukał wymownie palcem w stolik.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Zagryzła mocniej wargi by nie wyrzucić z siebie potoku słów, który trudno będzie później zatrzymać. Mogła się odgryźć. Mogła powiedzieć coś, co równie mocno by go zraniło, ale ostatecznie zrezygnowała z kontynuowania tej bezsensownej kłótni. Może i jego oskarżające spojrzenie nie dotyczyło tak ekstremalnych podejrzeń, jednak jako pierwszą postanowił ją zaatakować. Jerry nie zapytał córki, co się wydarzyło, nie próbował na spokojnie porozmawiać z dziewczynką i jej mamą a od razu rozpoczął walkę.
Teraz, gdy prosto w twarzy ponownie przytoczył argument o jej pracy, coś ścisnęło ją w żołądku. Naprawdę? Naprawdę był tak zdeterminowany by raz za razem łamać jej serce? Jermaine Lyons dobrze wiedział jak wielką miłością w jej życiu jest weterynaria i jaką cenę poniosła za jej porzucenie. Nawet teraz, gdy Lily była na tyle duża by wrócić do zawodu to nie potrafiła tego zrobić. Nie chodziło tutaj o brak aspiracji czy umiejętność. Nie chodziło też o strach (chociaż w pewnym stopniu Mari okrutnie bała się, że wracając do pracy na pełen etat zawali jakąś ważną część jej życia). Jak miała zostawić to wszystko, co tak bardzo kochała? Zwierzęta, które znalazły tutaj spokojne miejsce na czas rehabilitacji. Córkę, z którą mogła spędzać więcej czasu niż Inny pracujący rodzic. Zajęcia jogi, które pomagała jej się zrelaksować po ciężkim dniu.
- Więc znowu chodzi o pieniądze? – skrzyżowała ręce na piersi patrząc wściekle wprost w jego oczy – Proponowałam ostatnio, że się stąd wyprowadzimy. Znalazłabym jakieś mniejsze mieszkanie, na które byłoby mnie stać i znalazłabym normalną pracę. Bo przecież to co robię jest niewystarczające! Trzeba było od razu powiedzieć, że nie wypełniam Twoich standardów! Wielki Pan domu ciężko pracuje a ja tylko siedzę i całymi dniami maluje paznokcie! – tym razem jej głośniejszy krzyk rozniósł się po ogrodzie. Dobrze, że w najbliższej okolicy nie mieli sąsiadów, przynajmniej ich kłótnia na zewnątrz domu wciąż pozostawała prywatną rozmową.
Marianne była na siebie zła, że kolejny raz dała wyprowadzić się z równowagi. Przez opanowującą jej ciało złość kompletnie nie zauważyła, że Jerry wyraźnie zmartwił się problemami zdrowotnymi córki. Mogłoby to być przełomem i wyraźnym zakończeniem kłótni, ale padające z jego ust kolejne słowa ani trochę się do tego nie przyczyniły. Emanując swoją złość w każdym geście, opuściła werandę i przechodząc przez salon wyciągnęła książeczkę zdrowia dziewczynki, wraz z najnowszymi wynikami.
- Zachowujesz się jak skończony palant, Lyons – warknęła w jego kierunku i cisnęła wynikami w jego tors. Gdy przytrzymał dłonią papiery, zabrała swoją dłoń i ponownie opadła na wiklinowym fotelu. Wiele mogła mu zarzucić, jednak nigdy nie był wobec niej palantem. Czasami się tak zachowywał, czego nie zapominała mu wypominać. Teraz jednak kryło się za tym coś jeszcze. Jego agresywna postawa musiała być spowodowana czymś więcej a Mari kompletnie nie wiedziała czym. – Lekarka powiedziała, że to zwykły skok rozwojowy i tak szybko jak przyszło może minąć. To nic poważnego, ale przecież w ogóle mi nie ufasz więc możesz skonsultować te wyniki z innym lekarzem – prychnęła ze złością, ani na chwilę nie odrywając od niego wściekłego spojrzenia. Nawet nie zorientowała się, że drzwi dzielące salon i werandę się rozsunęły, dopóki za plecami byłego partnera nie usłyszała dziecięcego, skruszonego i niewinnego głosu.
- Tatusiu nie krzycz na mamę, to moja wina, że się przewróciłam. Scott w przedszkolu powiedział, że tylko bobasy mają dodatkowe kółka w rowerze. A ja nie jestem bobasem.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Właśnie dlatego nie powinni się schodzić. Byle jedno nieporozumienie, jedno ostrzej powiedziane słowo wywoływało lawinę, której nie dało się powstrzymać. Kula narastała i narastała w zastraszającym tempie, złość jednego i drugiego kumulowała się, wybuchała i kręciła coraz szybciej siejąc wokół siebie apokaliptyczne spustoszenie w ich myślach i emocjach. Znali się tak dobrze, że wiedzieli w jakie czułe punkty uderzyć, żeby bolało jeszcze mocniej. I używali ich bez zawahania, obrywając rykoszetem przez własne słowa, od wypowiedzenia których wcale nie czuli się lepiej.
- A ja powiedziałem: twój wybór. Trzymam cię tu na siłę? - rozłożył ręce w geście świadczącym o czymś zupełnie odwrotnym. - Zmieniasz zdanie jak chorągiewka na wietrze, ustal w końcu, czego chcesz i to zrób. - Pretensjonalne wzruszenie ramionami, aby pokazać, że nie obchodzi go, na co się zdecyduje, choć znów w środku wiedział, że tego nie chce. - Wygodnie jest być wielką - przedrzeźnił to jej “wielki pan domu” - feministką, kiedy nie trzeba rozstrzygać takich dylematów, jak w pełni samotne rodzicielstwo, co? - To już była mocna hipokryzja z jego strony, ale w złości nie umiał kontrolować słów, które płynęły z jego ust, zanim mózg przefiltrował ich znaczenie. Nie uspokoił się nawet, kiedy wyszła po wyniki badań małej, a ten dramatyczny gest wciśnięcia mu papierka na klatkę piersiową skwitował wywróceniem oczu.
- Wreszcie otworzyłaś oczy i zobaczyłaś, jaki naprawdę jestem? - rzucił w równie “przyjemnym” tonie na chwilę obrzucając ją nieco pogardliwym spojrzeniem i szybko przeleciał wzrokiem kartkę. Nie szukał długo. Pierwszy wynik od góry sprawił, że przyłożył rękę do ust wciągając gwałtownie powietrze nosem. Góra kamieni spadła mu z serca, obiła po drodze wszystkie wewnętrzne narządy, ale ostatecznie pozostawiła po sobie jedynie podmuch niepokoju, nieproporcjonalnego do wcześniejszego strachu.
Na chwilę nasilił się, gdy usłyszał głos córki obok siebie, ale szybko się uspokoił, kiedy znalazła się w jego ramionach. Na szybko sprawdził, czy jest cała, czy nic jej nie boli i znów zamknął ją w szczelnym uścisku. Czuł się tak, jakby już ją stracił, a jednak odzyskał. - Nie, kochanie, jesteś dużą, dzielną i zdrową dziewczynką! - przytulił ją mocno do siebie, chowając twarz w jej włoskach spływających na ramię. Siedział tak jakiś czas nie poruszając się wcale i mamrotał sam do siebie pod nosem o skoku rozwojowym, o energicznej córce, o jej nieposkromionej osobowości i szczęściu, dopóki Lily nie zaczęła się nerwowo wiercić. Jermaine wypuścił ją z uścisku, choć dalej znajdowała się w zasięgu jego ramion. - Już nikt nie krzyczy. - Rzucił Marianne przelotne spojrzenie, uśmiechnął się do Lily z wdzięcznością i pogłaskał ją po włosach. - A temu Scottowi pokażemy, jak się jeździ na rowerze! - połaskotał małą po brzuszku i zaśmiała się. - Tylko następnym razem założymy kask. I ochraniacze. A jak nauczysz się już ładnie jeździć na rowerku, pojedziemy na wycieczkę po farmie, tam hen-hen daleko! - wskazał ręką na horyzont, za którym rozciągała się farma. Nie umiał spojrzeć w oczy Mari, więc unikał jej spojrzenia jak ognia. Nie chciał z nią teraz rozmawiać. Nie, kiedy po wszystkim co jej powiedział, wreszcie to do niego dotarło i było mu zwyczajnie wstyd. Dlatego posadził sobie małą na kolanach i zaczął opowiadać o przygodach, jakie ich tam czekają.
Celowo zatrzymał Lily przy sobie; miał nadzieję, że przy małej Marianne nie poruszy tematu wcześniejszej kłótni. Było bowiem coś, czego Jermaine nie nauczył się przez lata od ich pierwszego spotkania.
Ciągle nie umiał przepraszać.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Ustal w końcu, czego chcesz i to zrób.
Dobra rada, wypowiedziała w fatalnym momencie. Marianne kompletnie nie wiedziała czego tak naprawdę chce nie tylko od życia, ale także od byłego partnera. Ich relacja była tak pogmatwana, że chyba sami sobie wmawiali przez ostatni czas, że jest inaczej. Nie byli przyjaciółmi. Nie byli też w sobie zakochani a łączące ich uczucia to jedynie pewnego rodzaju sentyment. W końcu jeszcze nie dawno było im razem dobrze.
Niestety wnioski, do jakich doszła wraz z połączeniem słów, jakie raz za razem padały z jego usta sprawiły, że niewidzialna siła ścisnęła jej serce. Oczy zaszły łzami w momencie, gdy pięciolatka wdrapywała się na kolana taty, co było dla niej wybawieniem. Nie miała sił się z nim kłócić, bo tak naprawdę nawet nie można było nazwać tego kłótnią. Świadomie wzajemnie się ranili, dobrze wiedząc w jaki czuły punkt uderzyć by druga strona poczuła to dosadniej. Tylko, że tym razem Jermaine przesadził i powiedział kilka słów za dużo. Słów, których nie dało się już cofnąć.
- Przepraszam, nie mogę – mruknęła podrywając się z wiklinowego fotela, bo w odróżnieniu od niego nie potrafiła tak udawać. Nawet przy córce nie potrafiła wydusić na swojej twarzy odrobiny radości. Jak miała udawać, że jest szczęśliwa, podczas gdy ani trochę się tak nie czuła? Jerry nawet na nią nie spojrzał, więc opuściła werandę kierując się w głąb ogrodu. Dopiero, gdy odwróciła się od nich plecami pozwoliła by kilka słonych łez spłynęło po jej policzku. Już dawno przekonała się na swojej skórze, że nawet silne kobiety potrzebują się czasami wypłakać a po takich słowach od mężczyzny, którego niegdyś tak mocno kochała sprawiły, że nie mogła zareagować inaczej.
Opierając się o drewniany płot, który oddzielał jej działkę od pastwiska, wpatrywała się w bliżej nieokreślony punkt na horyzoncie. Zawsze wydawało jej się, że podjęte decyzje (nawet te po rozstaniu) są ich wspólnymi decyzjami. To nie był jej pomysł by zostać w tym domu. Oboje chcieli jak najlepiej dla córki i by odczuła jak najmniej skutków ich rozstania. Każdy widział jak dziewczynka była zżyta ze swoim ojcem, jak lubiła wybiegać z domu by po krótkim spacerze znaleźć się u swojego taty. Ale czy na dłuższą metę to się sprawdzało? Czy dla szczęścia córki była gotowa na kolejne takie upokorzenia? Bo tak się właśnie czuła – upokorzona.
- Gdzie Lily?- otarła mokre policzki, gdy tylko usłyszała za swoimi plecami kroki. Przynajmniej w jednym się ostatnio zgadzali; nie przeprowadzali tych wszystkich rozmów przy dziecku, które jak przekonali się ostatnio, dość sporo rozumiało. Dopiero po chwili odwróciła w jego stronę głowę, bo jego milcząca postawa była jej tak bardzo znana, że można zaryzykować stwierdzeniem, że nawet jej się ten szablon znudził. Krzyczeli, wyrzucali sobie wszystkie możliwe winy a potem zamiatali wszystko pod dywan udając, że nic się nie stało. Marianne nie zamierzała ponownie wyciągać ręki jako pierwsza i przepraszać za kłótnię, do której doprowadził tylko Jerry.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Nagłe poderwanie się Marianne do pionu i odejście wystraszyło Lily, która odwróciła głowę - zresztą jak i jej ojciec - w stronę oddalającej się matki. - Tato? Dlaczego mama odeszła? - Jerry westchnął, ale nie mógł odpowiedzieć jej na pytanie zgodnie z prawdą.
- Pójdę sprawdzić. Zostaniesz tu i będziesz się grzecznie bawić do naszego powrotu? - On również potrzebował oddechu w samotności, dlatego uśmiechnął się lekko do córki, pocałował ją w czoło i pozwolił pobiegać po ogrodzie, a sam ruszył w kierunku, w jakim kilkadziesiąt metrów od budynków znajdowała się Marianne.
Obserwował ją przez jakiś czas z daleka próbując ułożyć sobie w głowie to, co powinien… nie, co chciał jej powiedzieć. Słowa nie układały się w żadną całość, choć znalazłoby się kilka szczerych, jakie popłynęłyby prosto z serca, w przeciwieństwie do wszystkich wypowiedzianych w trakcie tej bezsensownej kłótni. Znów ciężko westchnął, zebrał się w sobie i ruszył znów bardzo powoli w jej stronę. Nie zamierzał jej wystraszyć, ale może potrzebowała być teraz sama? Może nie chciała intruza. A może nie chciała rozmawiać z nim? Drgnął, gdy usłyszał jej głos, bo chociaż zmierzał w jej kierunku, nie spodziewał się, że odkryje go tak wcześnie.
- Bawi się w ogrodzie - odpowiedział cicho zbliżając się jeszcze bardziej. Skoro już wiedziała o jego obecności, nie było sensu się kryć. Stanął obok niej i tak jak Mari oparł się o płot i przez jakiś czas patrzył milcząco przed siebie. W końcu odwrócił głowę w jej kierunku. Serce mu się ścisnęło widząc jej czerwone, załzawione oczy i przez chwilę nie był w stanie wydobyć głosu z gardła przez utkwioną w nim gulę. - Mari... - zaczął z wyraźną skruchą i drżącym głosem. - Nie mówiłem tego szczerze. Wiesz, że tak nie myślę… - ręka mu drgnęła, ale miał już dość wiecznego powstrzymywania się i położył swoją dłoń na jej dłoni. Złapał ją mocno i nie pozwolił wyrwać, nawet jeśli chciała to zrobić. - Jesteś wspaniałą kobietą o wielkim sercu, która robi mnóstwo dobrego dla innych - ludzi, zwierząt, środowiska. Tak myślę naprawdę. Znasz mnie, zawsze cię wspierałem i popierałem we wszystkich akcjach i przedsięwzięciach. W złości… wiesz, jak to jest. Najbardziej ranimy tych, którzy są nam najbliżsi… - zagryzł wargi, bo te tłumaczenia do niczego nie prowadziły. Nienawidził w takich momentach odwracania kota ogonem, ale może kiedy Marianne zrozumie… - Podtrzymuję to, co powiedziałem kilka dni temu - jesteś najlepszą mamą dla Lily i nie mam co do tego wątpliwości. Wiem doskonale, że tego diabła nie da się upilnować i nie mam pretensji, że wywróciła się na tym rowerku. Nikt by jej przed tym nie powstrzymał i odkręciłaby te kółka tak czy siak. - Próbował uśmiechnąć się smutno, jednak nie do końca mu to wyszło. - Ale byłem wystraszony, nie myślałem logicznie. W ogóle nie myślałem. Bo ja już to widziałem, Mari. - Zamknął powieki i jak żywy stanął mu pod nimi obraz brata. Otworzył szybko oczy, przypomniał sobie, że ciągle trzyma jej dłoń, więc ją puścił i znów zapatrzył się w przestrzeń przed sobą. - I byłem przerażony widząc to ponownie u własnej córki. - Spojrzał na nią kątem oka oceniając, jak przyjmie to, co powiedział. Mari wiedziała o tym, że jego młodszy brat zginął w dzieciństwie. Nie wiedział, ile opowiadała jej babcia, ale on przez te wszystkie lata nigdy nie umiał o tym rozmawiać - ani z rodzicami, ani z dziadkami, ani z nią. Dziś, stając twarzą w twarz z wizją choroby ponownie wkraczającej w jego życie, a przede wszystkim po tym, co powiedział jej pod wpływem żywego przerażenia, uznał, że należą jej się wytłumaczenia. Co z tego, że nie byli już razem. Nie mógłby wytrzymać sam ze sobą, gdyby Marianne uważała, że on myśli o niej w ten okrutny sposób. Co nigdy nie było prawdą.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
To był naprawdę męczący, powtarzalny schemat. Najpierw ostra wymiana zdań a później marne przeprosiny i próba tłumaczenia swojego zachowania. Marianne też miała swoje granice, cholernie bolała ją ta sytuacja, bo nawet pomimo tych wszystkich wspólnych lat nie umiała się przyzwyczaić, że Jerry w złości najpierw mówi a potem myśli. Wiele razy widziała to w jego spojrzeniu, gdy po rzuconych bezmyślnie słowa w jego oczach pojawiało się przerażenie. Gdy zdawał sobie sprawę z tego co wychodziło z jego ust zaraz tego żałował. Zamiast jednak przeprosić brnął w to dalej, jakby duma nie pozwalała mu przyznać się do błędu.
Dlatego ciężko westchnęła kątem oka widząc jak również oparł się o belkę w ogrodzeniu. Czy była gotowa na rozmowę z nim? Złość nie do końca minęła, nawet po wyrzuceniu wszystkich emocji poprzez słone łzy, których efektem były podkrążone oczy. Czując jego dłoń na swojej nie cofnęła jej. Chociaż powinna. Powinna znaleźć w sobie siłę by się odsunąć i nie pozwolić po raz kolejny ranić, ale przecież to był Jemi – jej Jemi i przy nim była jakaś taka bardziej podatna na te czułośći.
- Ranimy tych najbliższych, bo wiemy, że oni niezależnie od sytuacji i tak nam wybaczą – wzruszyła ramionami dalej wpatrując się beznamiętnie przed siebie. Wiedziała, że te wszystkie słowa wypowiedziane kilkanaście minut temu nie były tym, co naprawdę o niej myślał. Nawet jeśli czasami zachowywał się jak palant to nie miał o niej złego zdania i tego absolutnie była pewna. Tylko dlaczego to wciąż tak mocno raniło? Zacisnęła mocniej palce na jego dłoni by nie pozwolić by łzy ponownie spłynęły po jej policzkach. Raz za razem uderzał w jej czułe punkty, w miejsca gdzie kryły się jej kompleksy a i tak mu wybaczała. Za każdym cholernym razem.
- Jemi… - momentalnie wbiła w niego swój wzrok a jej głos z przepełnionego złością stał się wyjątkowo czuły i kojący. Niewiele rozmawiali o sytuacji z jego młodszym bratem, jedynie na początku ich związku kilka razy próbowała poruszyć ten temat i bardziej babcia mężczyzny opowiedziała jej co się wydarzyło niż sam Lyons. – Nasza córka jest zdrowa. Zdrowa. Słyszysz? – nie miała pojęcia, że te kilka siniaków i słabsze wyniki sprawi, że pomyśli o najgorszym. Teraz bardziej rozumiała jego zachowanie, bo gdy odczuwał zbyt duży stres za każdym razem reagował w ten sposób. Jakby jego najlepszą obroną był atak. Tak bardzo miała ochotę go przytulić, ale ostatecznie nawet nie drgnęła.
- Gdyby coś się działo na pewno bym do Ciebie zadzwoniła. Nigdy w życiu nie ukrywałabym przed Tobą jakiś problemów związanych z Lily. Jesteś jej ojcem, myślałam że wiesz, że nasze rodzicielstwo działa na takich samych zasadach i jesteśmy w tym razem. RAZEM– o wizycie u lekarza nie zdążyła mu powiedzieć, bo najnormalniej w świecie od tamtego wieczoru po urodzinach małej się nie widzieli. A nie przywykła by przeprowadzać takie rozmowy przez telefon.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
To się powtarzało bez końca: krzywdził ją, ona mu wybaczała, on nie potrafił wybaczyć sobie i historia zataczała koło. Nawet po rozstaniu. Czy tak miało wyglądać ich życie bez względu na to, czy byli w związku, czy tylko się przyjaźnili? Jermaine nie był pewien, czy będzie mógł to znieść na dłuższą metę i coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że “przerwa” od siebie zrobiłaby im dobrze, a jednocześnie po dziś nie był pewien, mógłby zostawić córkę na dłużej bez kontaktu.
Uśmiechnął się smutno wierząc, że naprawdę nie ukryłaby niczego poważnego przed nim. Był jej cholernie wdzięczny, że mimo rozstania nie ograniczała mu w żaden sposób kontaktów z córką, a dalej pozwalała bardzo aktywnie uczestniczyć w jej życiu.
- Widziałem wyniki, ale i tak jestem przerażony. Lily jest w wieku, kiedy Remy… - nie przeszło mu to przez gardło. Wiele razy zastanawiał się, czy dziś jego życie wyglądałoby inaczej, gdyby młodszy brat nie umarł. Zagryzł wargi, żeby nie było widać ich drżenia. Szybko się opanował. Nie chciał więcej do tego wracać, a skoro ona wiedziała już tyle, ile musiała wiedzieć, łatwiej było schować się za maską. - Tak czy siak przesadziłem, odreagowałem na tobie, przepraszam - wydusił z siebie, ale to “przepraszam” nie brzmiało jak szczere przeprosiny, bardziej jak słowo rzucone dlatego, że się go oczekuje. Niezręczność ponownie wkroczyła między ich dwójkę jak upierdliwa mucha, która nie dała się zabić i zatruwała życie swoją obecnością. - Lily wystraszyła się twojego odejścia. Wracajmy już, pewnie się martwi - wskazał ręką w stronę budynków zachęcając ją do tego, aby ruszyła przodem.
Szli w ciszy. Uciążliwej i ciężkiej. Jermaine idąc ramię w ramię ze swoją byłą partnerką intensywnie myślał. Ręka aż go świerzbiła, żeby złapać za jej dłoń, za to mózg pracował na przyspieszonych obrotach układając w głowie jakiś plan na jakąkolwiek przyszłość, w której obojgu im byłoby lżej. Tylko że w tej atmosferze przychodziły mu do głowy same złe pomysły. No i musiał coś zrobić, żeby po powrocie do dziecka, dziewczynka nie wyczuła tego, że rodzice są pokłóceni. Ta bestia miała jakiś szósty zmysł, który to wyczuwał. Dlatego kilka kroków przed ogrodem Jerry złapał kobietę za przedramię, aby na chwilę się zatrzymała. - Mari, naprawdę mi przykro, że tak na ciebie naskoczyłem, nie powinienem był - znów mówił szczerze z prawdziwym poczuciem winy. - Nie zasługujesz na takie traktowanie. Postaram się nie prowokować takich sytuacji na przyszłość - a przynajmniej drastycznie zmniejszyć ich częstotliwość… dodał w myślach.
Kiedy wyłonili się zza zakrętu, mała od razu ich dostrzegła i przybiegła przytulając się jedną ręką do nogi Mari, a drugą ręką do jego nogi. To mu o czymś przypomniało. - Wiesz, w sumie pomyślałem, że mógłbym zabrać gdzieś Lily na kilka dni. Mam trochę urlopu, w zakładzie na razie i tak zastój - kłamstwo, o którym nie musiała wiedzieć - a spędziłbym trochę czasu z córką sam na sam... - uśmiechnął się szeroko do Lily, a ona aż zaklaskała w ręce z radości. To było sprytne zagranie. Wiedział, że przy małej trudniej będzie Marianne odmówić. - A i ty będziesz mogła wybrać się z przyjaciółkami gdzieś odpocząć… - przekonywał z pełną premedytacją. Bardzo chciał, żeby się zgodziła, bo w tej propozycji miał swój ukryty cel.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Tak mało rozmawiali o śmierci jego brata, że kompletnie nie wiedziała, że panika wywołana stanem zdrowia córki spowoduje powrót nieprzyjemnych wspomnień. Pewnie inaczej by wtedy spojrzała na byłego partnera, co jednak nie tłumaczyło jego zachowania. Wiedziała, że przyznawanie się do błędu i wydukanie z siebie przeprosin zawsze przychodzi mu z trudem, dlatego skinęła tylko głową na jego słowa. Wiedziała, że jest mu szczerze przykro, nawet jeśli nie umiał wyrazić tego słowami.
Nie chciała wystraszyć córki, dlatego zgodziła się na powrót do domu. Najchętniej zostałaby sama jeszcze trochę dłużej by ułożyć sobie wszystko w głowie. Zbyt dużo się działo i jak na złość okazało się, że Jerry ma rację i Mari tak naprawdę nie wie czego chce. Miotało nią tyle sprzecznych emocji, że każdy by się nieco w tym pogubił. Dlatego pochłonięta myślami nawet nie zorientowała się kiedy pokonali większą część drogi dzielących ich od domu. Dopiero czując dłoń mężczyzny na swoim ramieniu odwróciła się w jego kierunku.
- Stało się, jak już wspominałam wcześniej; bliscy zawsze wybaczają, nawet najbardziej raniące słowa – na jej twarzy pojawił się blady uśmiech, bo naprawdę nie chciała rozchodzić się w kłótni. Pewne zadry w jej sercu pozostaną jeszcze na trochę, bo nie łatwo zapomnieć o takich słowach, jednak nie była już na niego zła. Znając przyczyny takiego zachowania było jej łatwiej po raz kolejny wybaczyć. Dlatego położyła swoją dłoń na jego i kolejny raz spojrzała wprost w jego oczy. – Postaramy się oboje by lepiej się komunikować – przecież to nie było tak, że tylko on był winny całej tej kłótni. Gdyby Marianne nie unosiła się dumą i wcześniej do niego zadzwoniła opowiadając o całym zajściu z rowerkiem i wizytą u lekarza pewnie Jerry miałby czas by przyswoić sobie wszystkie informacje. Najważniejsze było jednak to, że Lily była zdrowa a jej życiu nic nie zagrażało.
- Ja nie wiem czy ta mała łobuziara zasłużyła na taką nagrodę – z udawaną poważną miną spojrzała na córkę, która momentalnie zrobiła te swoje najsłodsze oczka, którym nie dało się odmówić. Nie ważne, że decyzję Mari podjęła już wcześniej. Po pierwsze nie chciała ograniczać im kontaktów, które ostatnio przez natłok obowiązków były nieco mniejsze, ale po drugie i najważniejsze, taki odpoczynek naprawdę jej się przyda. Oboje tego potrzebowali, więc uśmiechając się złapała dziewczynkę i podniosła do góry. – Tylko masz być grzeczna dobrze? Bo jeśli tata powie mi, że się go nie słuchałaś to od razu wrócicie do domu, jasne? – nie chciała by Lily za bardzo dawała my w kość. Gdy pięciolatka z taką pewnością obiecała, że będzie grzeczna Mari zaśmiała się i ucałowała ją w czubek główki. – I przepraszam, że tak zniknęłam. Ale strasznie rozbolała mnie głowa i potrzebowałam się przejść – wyjaśniła córce wcześniejsze zniknięcie a ta od razu otoczyła mocniej jej szyję ramionami i odwzajemniła się takim samym całusem w czoło.

zt.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
ODPOWIEDZ
cron