stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Dwa miesiące. Dokładnie taką długą przerwę od pracy w swoim zawodzie miał Jerry. Po drodze na ponad miesiąc opuścił Lorne Bay powracając do pasji lat młodzieńczych - na wykopaliska; kilka dni spędził u rodziców w Brisbane, żeby przystąpić do egzaminu komisyjnego otwierającego mu drogę na studia archeologiczne. Dziś - pierwszego dnia po powrocie do miasteczka - wypełniała go niespodziewana i tak dawno zapomniana ekscytacja, gdy zaczepiał metrówkę za pasek od spodni roboczych, do lewej kieszeni wsunął swój sfatygowany notes, a za prawe ucho założył ogryzek ołówka zatemperowany niestarannie scyzorykiem wciśniętym w tylną - dla odmiany - kieszeń spodni. Całości dopełniał kaszkiecik, który przylizał Jerry'emu przydługie włosy, ale to było poświęcenie, na jakie Lyons był gotów dla tego kaszkiecika. A poczuł się już totalnie jak "u siebie", gdy wsiadł w zakładowy dostawczak przesiąknięty zapachem drewna, sklejki, smaru i silikonu. Przez ten czas nikt nie przestawił fotela ani nie zmienił ustawienia lusterek, jakie zostawił przed wyjazdem. Niby nic wielkiego. Tylko że po ostatnich dwóch miesiącach zupełnie innej pracy - dopiero po powrocie do stolarni - zrozumiał, jak bardzo za tym tęsknił i jak bardzo czuł się tu "na swoim miejscu". Uśmiechał się obejmując pewnie palcami duże koło kierownicy i czując wyżłobione przez siebie odciski w konkretnych miejscach; uśmiechał się także, gdy auto nie odpaliło za pierwszym razem i dopiero po drugim przekręceniu kluczyków w stacyjce silnik zawarczał charakterystycznie, tak znajomo! Chociaż świat i jego życie pędziło szaleńczo do przodu, tutaj nic się nie zmieniło przez ten czas i to otaczało Jerry'ego uspokajającą aurą znajomej stabilności i bezpieczeństwa.
Był w dobrym humorze, gdy podjeżdżał pod farmę państwa Clark. Bramę zastał otwartą, czyli już się go spodziewano. A może gospodarze byli równie otwarci, jak ich córka? Kiedy Audrey napisała do niego tak niespodziewanie, Jerry myślał, że może chce mu oddać pożyczoną kurtkę; nie żeby za nią jakoś specjalnie tęsknił, ot, to była pierwsza luźna myśl. Ale gdy powód się wyjaśnił - Stewart, znajomy, któremu Lyons pomagał odremontować dom dla babci po pożarze, polecił Audrey Jerry'ego do pomocy przy jej przeprowadzkowo-remontowym bałaganie - Jermaine przystał na niego bardzo chętnie! Dobrze będzie zrobić taką rozgrzewkę przed powrotem do "prawdziwej" pracy. I w ten oto sposób zatrzymał dostawczak niedaleko dziewczyny, która patrząc w jego kierunku osłaniała oczy dłonią od słońca. Jerry zapamiętał ją jako wróżkę w czerwieni tańczącą północą pośród świateł i fontann… Dziś panna Clark stała przed nim w innej odsłonie, acz uśmiechała się równie uroczo, co tamtego wieczoru.
- To ciekawe, Carnelian Land to dość mała społeczność, a ja po prawie dziewięciu latach tutaj dalej mam wrażenie, jakbym na każdym kroku odkrywał jej nowe ogniwa - uśmiechnął się na powitanie nawiązując tym samym do ich pierwszego spotkania, w którym oboje wspomnieli, że kojarzą tę okolicę bez wchodzenia w szczegóły dotyczące faktu, że oboje tam mieszkają. Chociaż chyba Jerry wspominał, że mieszka na farmie? Tego już nie pamiętał dokładnie. W międzyczasie obszedł dookoła dostawczak, otworzył z tyłu drzwi do paki i pociągnął w swoją stronę skrzynkę z narzędziami. - Tak jak uprzedzałem w smsie - na wszystkim się nie znam, ale w razie co znam kogoś, kto zna kogoś, kto zna kogoś… - uśmiechnął się dość tajemniczo. Lubił to w pracy z ludźmi - zawsze miało się jakieś znajomości! - Jeśli mimo moich ostrzeżeń jesteś pewna - prowadź! Zobaczymy, co da się z tym zrobić! - zwarty i gotowy wyciągnął ze swojej drewnianej skrzynki narzędziowej młotek. Dlaczego młotek, a nie kombinerki, śrubokręt albo któryś z kluczy? Chyba tylko dlatego, że młotek jak żadne inne narzędzie znał każdy i bez wątpliwości kojarzył się on z remontem!

Audrey Bree Clark
lisowa
A.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark doskonale wiedziała, iż w końcu nadejdzie dzień, gdy mieszkanie z rodzicami stanie się nazbyt uporczywe. Powoli, z każdym dniem dorastała do podjęcia podobnej decyzji… aż w końcu czarę goryczy przelał jej wypadek, po którym nadopiekuńczość ojca drastycznie przybrała na sile, doprowadzając Audrey na skraj wytrzymałości. W końcu złamana noga końcem świata nie była i mimo iż gips już od kilkunastu dni nie zdobił jej kończyny, szanowny pan Jacob Clark co rusz zachowywał się, jakby ktoś jej tę nogę amputował. To oraz coraz silniejsza potrzeba większej prywatności zmusiły panienkę Clark do rozmyślań w podobnej materii. I mimo rozważań wyprowadzenia się w inne części miasteczka bądź zakupienia własnej, niewielkiej części ziemi w końcu znalazła rozwiązanie, które na obecną chwilę wydawało się niemal idealne. Zadowolona z własnej pomysłowości wybrała kilka numerów, odbyła kilkanaście rozmów, aż w końcu znajomy polecił jej stolarza, który ponoć miał rozwiązać wszystkie jej problemy powiązane z remontem… Zaskoczeniem jednak był fakt, że numer telefonu już znajdował się w jej komórce, choć odrobinę przykryty kurzem.
Uśmiech wyrysował się na pełnych wargach gdy zauważyła znajomą sylwetkę wysiadającą z furgonetki. Ubrana w krótkie szorty, buty za kostkę i zwykły, jasny top kończący się kilka centymetrów przed paskiem jej spodni, założyła ręce na piersi, chyba tylko po to aby chwilę później szeroko je rozłożyć, z rozbawieniem wypisanym w jasnych rysach.
- Nieznane są wyroki losu… - Stwierdziła lekko, rozbawiona zbiegiem przypadków oraz okoliczności, które znów niespodziewanie pchał ich w swoją stronę. To przypadek? Ptak? Samolot? Sama Audrey obstawiała by igraszki przewrotnego losu, który nie mógł się zdecydować na jedno rozwiązanie. - Mówiłam, że dobrze znam te strony. - Dodała jeszcze z rozbawieniem w głosie, będąc niemal pewną, że dokładnego swojego miejsca zamieszkania z pewnością mu wtedy nie zdradziła - nie robiła tego nigdy, przynajmniej do momentu gdy zyskiwała pewność, że druga osoba nie jest jakimś świrem. A w tym przypadku do dalszych przekonań nie doszło. Uśmiech jednak nie znikał z jej ust, gdyż urazy nie żywiła żadnej, zwłaszcza w momencie, gdy jego talenty miały znacznie pomóc jej w doprowadzeniu do przeprowadzki. - Na wszystkim się nie znasz, a Stewart zarzekał się, że rozwiążesz wszystkie moje problemy… - Rozbawienie nadal widniało w jej głosie. I o ile nie raz słyszała różne bajeczki tak nie sądziła, aby Stewart okłamywał ją w podobnej kwestii - nie w momencie, gdy jego czworonóg nadal chodził po tym świecie dzięki jej szybkiej interwencji.
- Tak jak mówiłam, planuję odnowić dom gościnny na swoje własne cztery kąty… - Zaczęła wyjaśnienia, powoli ruszając w kierunku wspomnianego wcześniej domu. - Od dawna jednak nikt tam nie mieszkał, nie wiem w jakim stanie jest dom i potrzebuję oceny fachowca i wyceny, ile wyniosłoby zrobienie mebli pod wymiar i takie tam… - Lekkim, tanecznym krokiem kroczyła przez kolejne połacie podwórka, mijając zagrodę dla krów, wejście do olbrzymiej stodoły oraz niewielki kawałek ogródka, regularnie strzyżonego przez ich zwierzaki. Aż w końcu ich oczom ukazał się odrobinę zaniedbany dom, z pewnością wymagający odmalowania. - No i to sprawca całego zamieszania, obawiam się jednak, że w środku będzie trochę gratów do wyniesienia. - Z tymi słowami na ustach podeszła do drzwi, by wsunąć klucz w przyrdzewiały zamek i po chwili szarpania się z klamką wpuścić pana Lyons do środka, oczekując werdyktu.

Jermaine Lyons
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jerry uniósł brew z rozbawieniem słysząc rekomendacje, jakie wystawił mu Stewart. Faktycznie, jego babci pomógł niemal ze wszystkim, posiłkując się jednorazowym wsparciem elektryka, tak jeszcze nie wiedział, co czeka go tutaj. Ale już pierwszy rzut oka na budynek utwierdził Lyonsa w przekonaniu, że pracy będzie dużo mniej niż u pani Farrah - w końcu miał pomóc w czymś, co już było stabilne, nie stawiać poszczególne elementy na nowo.
- Tak powiedział Stewart? Liczy na prowizję za pośrednictwo, czy jak? Cholera, zrobił mi taką reklamę, że teraz głupio będzie się z tego nie wywiązać! - zaśmiał się i poprawił wygodniej kaszkiecik na głowie, aby mieć pewność, że mu nie spadnie w trakcie żadnych prac. - Muszę jednak zdementować fałszywą informację - wszystkich problemów nie rozwiążę z całą pewnością. Ratuję z opresji, remontuję domy, ale wieloletniego partnera tańca na tydzień przed ważnym konkursem nie zastąpię - powiedział z rozbawieniem nieco na opak pijąc do Dirty Dancing, które miał okazję kątem oka oglądać kilka dni wcześniej z rodzicami, jeszcze kilka tysięcy kilometrów stąd.
Idąc za dziewczyną Jerry pomrukiwał pod nosem w ramach aktywnego słuchania, a w trakcie krótkiego spaceru już z grubsza oceniał stan ścian, dachu, rynien, okien i innych zewnętrznych elementów, które mogły mieć wpływ na potencjalne koszty remontu, czy wymagały wymiany, czy mogły jeszcze zostać.
Wszedł do środka i rzeczywiście, pierwsze, co go uderzyło, to nagromadzone przez lata przedmioty. Uśmiechnął się pod nosem, bo sam u dziadków miał taką szopę, w której rzucał wszystkie niepotrzebne szpargały, co przypominało mu zawsze zamkniętą szafę Moniki z Przyjaciół, która była otwierana tylko po to, aby wepchnąć tam kolejną rzecz. Jerry lubił takie miejsca. Nawet jeśli był to tylko domek godzinny, miał swoją duszę, którą czuło się jeszcze przed przestąpieniem progu.
- Zanim będę mógł ocenić stan ścian i podłóg, warto wynieść stąd część tych rzeczy - zawyrokował zostawiając skrzynkę z narzędziami w miejscu, w którym nie będzie przeszkadzać, a jednocześnie przytrzyma drzwi przy wynoszeniu poszczególnych szpargałów. - Będziesz pozbywać się tych wszystkich rzeczy czy przenosimy je w jakieś inne miejsce? - gestem ręki rozsunął wokół siebie wskazując na rzeczy wokoło. - Część z nich nadaje się jeszcze do odnowienia. Lampkę można nowocześnie odmalować, puścić kabel, dokupić fajny abażur i będziesz miała klimatyczne oświetlenie jedyne w swoim rodzaju. - Zarysował dłońmi w powietrzu kształt klosza, bo oczami wyobraźni widział to bardzo wyraźnie i odwrócił się rozglądając się dookoła. - O, albo tamta szafa - wskazał brodą na dużą drewnianą szafę, która wyglądała na nieotwieraną przez lata. - Wygląda bardzo porządnie, chyba jest z litego drewna, lepszej jakościowo dziś nigdzie nie dostaniesz - ocenił ją co prawda na szybko, ale jednak fachowym okiem, chociaż był niemal pewien, że gdy przedrą się wreszcie na drugi koniec pomieszczenia i zastuka w front kłykciami, odpowie mu solidny podźwięk prawdziwego drewna. - W każdym razie wszystko zależy od twoich preferencji, oczekiwań i budżetu - uśmiechnął się lekko odwracając się znów w stronę Audrey dając tym znać, że jest gotowy do pracy i wysłuchiwania wizji tego, jak ma wyglądać jej przyszły domek.

Audrey Bree Clark
lisowa
A.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Panna Clark kiwnęła głową w potwierdzeniu swoich słów. Faktycznie ów Stewart wychwalał wszelkie zdolności Jermaine zapewniając, że rozwiąże wszystkie problemy - a Audrey właśnie kogoś takiego potrzebowała, chcąc jak najszybciej wynieść się z domu rodzinnego, niepewna ile jeszcze wytrzyma z nadopiekuńczym ojcem, który stanowczo za dużo naoglądał się Ojca Chrzestnego oraz Strażnika Teksasu przez co jej zapewne przyjdzie przedwcześnie osiwieć.
- Nie masz wyjścia. - Odpowiedziała z rozbawieniem w głosie na słowa, dotyczące wywiązania się z tych wszystkich pochwał. Panna Clark pokładała w nim nadzieje wielkie, jeśli chodzi o planowany remont. - Dziś ci odpuszczę i obejdzie się bez tańczenia, ale kto wie, jak będzie następnym razem… - Słowa uleciały z jej ust, a panna Clark ledwie chwilę później roześmiała się szczerze. Planów dotyczących ważnych konkursów nie posiadała i nie sądziła, aby to się zmieniło… Chociaż kto wie, jaki spontaniczny pomysł wpadnie do jej główki. Nie trudno było ukryć, że Audrey tańczyć uwielbiała niezależnie od sytuacji bądź innych, mniej lub bardziej przychylnych okoliczności.
Prowadziła go na miejsce, co jakiś czas z zaciekawieniem zerkając w jego kierunku. Bo to właśnie on miał dać jej wyrok dotyczący tego, jak szybko przyjdzie jej przenieść się we własne cztery ściany, w których w końcu zazna odrobiny prywatności.
- No widzisz i tu masz okazję uratować mnie po raz pierwszy… - Stwierdziła z delikatnym uśmiechem, ale i odrobiną zwyczajnego zawstydzenia. Brunetka przywykła, że ze wszystkimi problemami radzi sobie zupełnie sama, nie musząc prosić o pomoc. - Bo widzisz, dwa tygodnie temu zdjęli mi gips z nogi i sama nie dam rady wszystkiego wynieść. - Wyjaśniła z delikatnym rumieńcem na buzi, zakłopotana potrzebą pomocy. Złamana kostka jednak nadal nie wróciła do pełni sprawności i Audrey wiedziała, że nie może jej nadwyrężać. - Plan jest taki, to co się już nie nadaje będzie szło tu na prawo… - Smukłą dłonią wskazała odpowiednie miejsce. - pójdą rzeczy, które się już do niczego nie nadają. Podjadę później traktorem staruszka i wywiezie się wszystko na śmieci… A to co się nada chyba będziemy weryfikować na bieżąco. - Wysnuła w zamyśleniu, nie do końca będąc pewną co robić. Nigdy wcześniej nie planowała takiej przeprowadzki i renowacji jednocześnie, teraz co raz mocniej czując na sobie presję czasu. - Widzisz, zależy mi na tym, żeby w miarę szybko się przeprowadzić. Jeśli uznasz, że coś się nada, da się to użyć czy coś z tym zrobić to możemy to odłożyć na osobną stertę… - Co prawda ona typem majsterkowiczka z pewnością nie była, znała jednak takich kilku, którzy potrafili zdziałać cudna z różnymi przedmiotami, które pozornie wydawały się być nieprzydatne. Brązowe spojrzenie uważnie powiodło po środku niewielkiego domku który, przynajmniej w jej ocenie, miał potencjał… I cholernie dużo różnych, dziwnych przedmiotów, z których część z pewnością trzeba będzie wynieść. - Dobra, najlepiej zacząć od początku… - Rzuciła energiczne, ciężko było jednak stwierdzić czy bardziej do siebie czy bardziej do swojego towarzysza, mającego pomóc jej zapanować nad chaosem. Ostrożnie weszła do środka, by skręcić w lewo do pomieszczenia, niegdyś będącego salonikiem z kominkiem i zacząć przeglądać pierwsze lepsze meble.
- Chyba muszę porozmawiać z ojcem na temat zbierania rzeczy… - Rzuciła z rozbawieniem, przekładając kolejne kartony wypełnione to starymi wazonami, to jakimiś książkami, czy zestawem obiadowym. Ten ostatni mógł się jej przydać, to też ostrożnie przeniosła karton na niewielki tarasik.


Co znajdziemy?
1 - Okazałą dziurę w ścianie za jedną z szafek.
2 - Pudło pełne pięknych, ciętych kryształów które podniesione, niestety nie wytrzymuje ciężaru sprawiając, że kryształy rozbijają się o ziemię na miliony kawałeczków.
3 - Plastikowe, różowe flamingi - postrach trawników.
4 - Nietypowo ciężką figurkę psa Dingo.
5 - Dziennik prapradziadka Clarke (rodzina ojca Audrey) opowiadający o Carnelian Land nim zbudowano tu pierwszą farmę.
6 - Rzeźbioną toaletkę mamy Clark wymagającą niewielkiej naprawy oraz wymiany obić.

Jermaine Lyons
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
witamy flamingi! <3

Jerry zatrzymał się wsłuchując się w to, co Audrey ma do powiedzenia. Zmarszczył nieco brwi odruchowo patrząc na jej nogę - faktycznie, widział na instagramie post z gipsem i dopiero teraz zauważył, że rzeczywiście go nie ma. Od razu podniósł kciuk do góry i zrobił minę pod tytułem “sytuacja pod kontrolą”. - Bez obaw, jak czegoś nie dasz rady przenieść albo będziesz potrzebowała odpocząć, to ja to przerzucę - machnął ręką w powietrzu w geście “to nic takiego”. I rzeczywiście nic takiego, na różnych montażach zdarzało mu się nie raz i nie dwa wcześniej rozmontowywać stare meble i wynosić je, żeby zrobić miejsce na nowe. Nieskromnie mówiąc był mistrzem w tym tetrisie przenoszenia i wynoszenia, żeby wszystko miało ręce i nogi, a w dodatku pomieściło się i było jeszcze miejsce na przejście! - A tych cięższych rzeczy możemy na razie nawet nie ruszać. Najwyżej wpadnę jutro po pracy ze Stewartem i to ogarniemy. - Kolejne machnięcie ręki i poruszenie głową mówiące “daj spokój, nie martw się tym, się załatwi”. - Wiesz, szybko przeprowadzić remont to pojęcie bardzo względne - przyznał zaglądając ciekawie przez jej ramię do pudełka, które otworzyła. - Na niektóre elementy można czekać tygodniami, jeśli chce się mieć konkretny model niedostępny od ręki. Wszystko zależy od oczekiwań i potrzeb estetycznych - powtórzył swój wcześniejszy wniosek. - Ej, fajne masz tu te skarby! Będziesz miała ładny eklektyzm, jak zachowasz te cudaki - powiedział z rozbawieniem, gdy z pudełka najpierw wyłonił się dziób flaminga, a następnie jego różowa głowa na długiej i smukłej szyi. - Chyba że mają wartość sentymentalną? - zapytał trochę przepraszająco. Absolutnie nie zamierzał się z niej naśmiewać i nie chciał, żeby to tak zabrzmiało. Kim on był, żeby oceniać, skoro jego guilty pleasure było oglądanie z babcią Love Island Australia. Ale skoro już to powiedział, to pozostało mu spłonąć rumieńcem zażenowania i zawstydzenia z samego siebie. Żeby to zatuszować, odchrząknął i na powrót zajął się przygotowywaniem gruntu pod ocenę stanu domku.
Po wyniesieniu części pudeł Jerry już mógł zrobić wstępne rozeznanie. Poobserwował sufit, czy nie przecieka, czy nie ma pleśni, czy nie pęka, posprawdzał czy w ścianach nie ma żadnych ubytków bądź niedoskonałości, które mogły wpłynąć na komfort mieszkania. Nawet pochylił się i wsadził próbnik napięcia w gniazdko do powierzchownej oceny stanu elektryki. Pomruczał coś sobie pod nosem, podrapał się po głowie, którą ostatecznie pokiwał z aprobatą.
- Myślisz raczej o długoterminowym zamieszkaniu tutaj czy planujesz raczej się przenieść gdzieś za kilka lat? - zapytał wstając z klęczek. Nie chciał zabrzmieć tak, jakby był wścibski czy coś, więc zaraz wskazał na gniazdko ulokowane w taki sposób, że podłączenie do niego jakiegokolwiek urządzenia sprawiało, że otwarcie drzwi na oścież mogło uszkodzić wtyczkę. - To domek gościnny, gniazdka i punkty świetlne - tu wskazał na właściwie jeden punkt na suficie - są niepraktycznie rozlokowane. Kucie w ścianach i doprowadzenie kabli w lepsze miejsce trochę zajmie, na pewno więcej wyniesie, ale poprawi komfort korzystania. Jeśli jednak to żaden problem, to myślę, że wystarczy pomalować ściany, wycyklinować podłogę i da się mieszkać. Przynajmniej w tym pomieszczeniu - dodał szybko, żeby nie było, że po wejściu do łazienki nagle nie okaże się, że trzeba wymieniać wszystko, razem z rurami i innymi nieprzewidzianymi usterkami niewidocznymi na pierwszy rzut oka. - Mogę zajrzeć dalej? - zapytał czysto kurtuazyjnie i - trochę na zasadzie zgody domniemanej, skoro Audrey sama poprosiła go o pomoc - nie czekając specjalnie na potwierdzenie, popchnął drzwi znajdujące się po drugiej stronie małego przedpokoju.

Jerry zrobił na oślep krok do przodu i - zanim żarówka oświetliła pomieszczenie:
1 - nic się nie stało, światło się zapaliło ujawniając kolejny pokój do oceny
2 - nadepnął na ogon szczura, który narobił rabanu uciekając z piskiem i wzbudzając do życia kolejnych członków szczurzej rodziny
3 - wybił dziurę w podłodze i utknął do połowy łydki między deskami
4 - wdepnął w karton z porcelaną, która zgrzytnęła złowrogo pod podeszwą buta
5 - wyleciała w ich kierunku chmara nietoperzy
6 - przewróciła się stara miotła do zamiatanie werandy wykonana z wyschniętych gałęzi, a po włączeniu światła coś przemknęło między pudłami

Audrey Bree Clark
lisowa
A.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
nietoperki!

Uśmiechnęła się z wyraźną wdzięcznością, gdy Jerry zapewnił ją, że przestawianie tego, co przyjdzie im znaleźć w domku gościnnym nie będzie dla niego większym problemem. Audrey ze wszystkich sił starała się wrócić do pełni sprawności, niestety, nie była w stanie przyspieszyć rehabilitacji ani sprawić, że mięśnie zaczną lepiej się jej słuchać. - Och, byłoby wspaniale! Wiesz, niby mogłabym poprosić ojca o pomoc, ale skończyłoby się na jego rozpaczaniu, że znów wynoszę się z domu… Jeszcze nie doszedł do siebie po tym, jak wyjechałam na studia. - Przyznała z cieniem rozbawienia w głosie. Nadmierna troska jej ojca bywała niezwykle urocza, przynajmniej do momentu gdy nie dusiła się od jej nadmiaru. Zaciekawienie błysnęło w spojrzeniu brązowych ocząt, gdy to na chwilę powędrowało w kierunku Jermaine. W zasadzie Audrey Bree Clark nie miała większego doświadczenia w remontach, będąc zwyczajnie pewną, że wystarczy pomalować ściany i wymienić meble, aby każde miejsce nadawało się do zamieszkania. Jej niewiedza nie była jednak czymś dziwnym - nigdy wcześniej nie przyszło jej remontować czegokolwiek i w świecie domowych renowacji czuła się niczym dziecko we mgle. - Och, to brzmi na bardziej skomplikowane niż sądziłam i… - Już miała coś dodać, gdy Jermaine przykuł jej uwagę do plastikowych flamingów. Audrey roześmiała się dźwięcznie, doskonale wiedząc co też plastikowe ptaszyska robiły w tym miejscu. - To nie są byle flamingi i z pewnością je zostawię… - Zaczęła z rozbawieniem, nie widząc najmniejszego powodu aby nie podzielić się z nim jedną z rodzinnych przypowiastek która, przynajmniej w jej mniemaniu, była niezwykle zabawna. - Widzisz, wybór mamy uważany był przez jej rodzinę za mezalians. Jej ojciec prowadzi wielką firmę i był przekonany, że wyjdzie za jakiegoś biznesmena, ale mama wybrała sobie farmera. Dziadek nie potrafił zaakceptować taty i dochodziło między nimi do różnych uszczypliwości.. - Mówiła spokojnie, próbując powstrzymać rozbawienie jakie do niej napływało. - Jedną z nich były flamingi. Ojciec nie znosi tych plastikowych dekoracji, mój dziadek uwielbia pasywno-agresywne zagrania więc co roku, póki nie zaakceptował ojca, ten dostawał jednego na gwiazdkę. I co roku tatę trafiał szlag, gdy musiał rozstawiać je w ogrodzie przed przyjazdem dziadka. - Zaśmiała się, bo ta historia bawiła ją za każdym razem, choćby przez jakże dziecinne zachowanie dwóch, dorosłych mężczyzn. I w swojej obecnej sytuacji, gdy ojciec coraz mocniej zachodził jej za skórę, nie miała zamiaru wyrzucić choćby jednego, plastikowego flaminga z zamiarem ustawienia wszystkich przed domem, zupełnie jakby miał stworzyć mur antyojcowy.
- No wiesz, nie wiem… Muszę na trochę wyrwać się z rodzinnego domu, bo ojciec po moim wypadku wpadł w tryb nadopiekuńczości i wyprowadza mnie z równowagi… I, jak pewnie wiesz, miewam dość spontaniczne pomysły… - Wyjaśniła, naprawdę nie potrafiąc odpowiedzieć na to pytanie. Audrey nie raz nie wiedziała co przyjdzie jej porabiać za chwilę, a co dopiero za kilka długich lat, podczas których jej życie mogło potoczyć się na milion różnych sposobów. - Trudnym byłoby poprawienie elektryki? - Spytała z zaciekawieniem, bo jeśli to zadanie nie będzie zbyt trudne i da się jej zrobić w mniej niż miesiąc, Audrey była w stanie w to zainwestować, niezależnie od tego, jak długo przyjdzie jej tu mieszkać. Kiwnęła głową na znak, że śmiało mógł wchodzić do kolejnego pomieszczenia. I już chciała ruszyć w jego kierunku, gdy nagle zza drzwi wyleciała chmara nietoperzy. Panna Clark przyklęknęła, przykładając dłonie do włosów, aby żadne zwierzątko nie wplątało się przypadkiem w jej długie włosy. I nie była w ogóle tym zjawiskiem przerażona, gdyż nietoperze należały do jednych, z jej ulubionych zwierzaków.
- Och, widziałeś jakie mają urocze pyszczki? Muszę pomyśleć nad jakimś miejscem dla nich w stodole… - Rzuciła z rozczuleniem, gdy zwierzątka zdążyły wylecieć z domu. Audrey, będąc weterynarzem specjalizującym się głównie w zwierzętach dzikich, przejawiała nie raz odrobinę dziwne dla innych reakcje na ich widok. - Ciekawi mnie, skąd się tu wzięły… - Dodała, ostrożnie wchodząc do pomieszczenia za jej towarzyszem.

Co zobaczymy w pokoju?
1 - Wybite okno.
2 - Dziurę w ścianie.
3 - Malutkiego nietoperza, który w popłochu nie potrafił znaleźć wyjścia z pokoju.
4 - Wielki obraz z pędzącymi końmi, zakrywający prawie połowę ściany.
5 - Kolejną wielką, drewnianą, rzeźbioną szafę z niewielkim kluczykiem w drzwiach.
6 - Pomieszczenie jest dobrym stanie, jedyne czego wymaga to opcjonalne malowanie ścian, a kilka niewielkich mebli można dalej użytkować.


Jermaine Lyons
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
dziura w oknie </3

Ale takiej historii z flamingami Jerry totalnie się nie spodziewał! Z jego zakłopotania pozostało rozbawienie, gdy parsknął śmiechem, bo dawno nie słyszał równie absurdalnej historii. - Twój dziadek był mistrzem trollingu jak na swoje czasy! - docenił ciągle ze śmiechem na ustach. - Ta historia zasługuje na anegdotę w amerykańskim sitcomie! Jak kiedyś zamarzy mi się zostać sławnym hollywoodzkim scenarzystą, na pewno wykorzystam tę historyjkę w swoim oscarowym scenariuszu - zażartował stawiając jedno pudło na drugie, aby zrobić więcej miejsca na kolejne rzeczy.
Jerry nie mógł nie uśmiechnąć się pod nosem na narzekanie Audrey na nadopiekuńczość ojca. Wiedział doskonale - i z perspektywy bycia tatą, jak i z punktu widzenia syna - że to się prędko nie skończy, bo ojcowie już mieli to do siebie że martwili się o swoje dzieci bez względu na ich wiek czy dojrzałość. No, przynajmniej większość ojców; a z historii panny Clark wynikało, że pan Clark właśnie do tej grupy należał. - Polecam w trakcie rozmów potakiwać mu w twarz, a za plecami robić swoje. Sprawdza się doskonale - z miną znawcy złączył czubek palca wskazującego i kciuka w kółko pokazując gest “OK”.
W każdym razie mieli robotę do zrobienia, więc zamiast śmieszków, powinni skupić się na czymś pożytecznym! Na pytanie Audrey, czy to problematyczne Lyons wzruszył lekko ramionami. - Trudno powiedzieć. Może wydłużyć prace o dzień lub dwa, o ile po drodze nie napotka się na nieprzewidziane awarie, które mogą dodatkowo przeciągnąć remont w czasie. A z doświadczenia ci powiem, że takie niespodzianki trafiają się prawie zawsze - nie było to pocieszające, a pokrzepiający uśmiech mężczyzny zapewne nie był odpowiednią równoważnią dla tej niepewnej odpowiedzi, ale przynajmniej się starał! Z drugiej strony dawał nadzieję, że prawie wcale nie musi dotyczyć jej konkretnego przypadku!
Chciał nawet rozrysować jej mniej więcej konieczne prace przy pociągnięciu kabli w bardziej sensowne miejsca, ale właśnie wtedy zaatakowało ich stado nietoperzy. Jerry w pierwszej chwili zasłonił głowę dłońmi; odruchowo, bo miał kaszkiecik, jego krótka fryzura mogła czuć się pod nim bezpieczna! Odwrócił się zaraz do Audrey, żeby sprawdzić, czy z nią wszystko w porządku, a ona zamiast przerażenia… rozczulała się nad tymi zwierzakami! Jerry pokręcił głową z niedowierzaniem i uśmiechnął się szeroko. Zdecydowana większość ludzi uważała nietoperki za szkodniki, a już na pewno kojarzyły im się z jaskiniami, horrorami albo wampirami. Krótko mówiąc: niczym przyjemnym. Jerry w pierwszej chwili wystraszył się, że coś przeleciało mu nad głową, jednak nie odczuł obrzydzenia skrzydlatymi ssakami. Jakby nie patrzeć przez dłuższy czas był w związku z lekarką weterynarii, chcąc nie chcąc został nauczony szacunku do zwierząt wszelakich.
- Serio? - dopytał ciekawie na jej stwierdzenie o zrobieniu im miejsca w stodole. - Da się je jakoś “udomowić”? - nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale właśnie teraz go to zainteresowało. Wchodząc głębiej do pomieszczenia zaklaskał w ręce robiąc hałas, żeby potencjalnie wypłoszyć pozostałe sztuki nietoperzowego stada, ale chyba wszystkie wyleciały przy pierwszym podejściu. - I mamy przyczynę nietoperzowego zamieszania - wskazał ruchem głowy na wybitą szybę w jednym z okien i zapamiętał sobie z tyłu głowy, żeby przed wyjściem zabić dziurę deskami, aby historia się nie powtórzyła. - Tym maluchom nie trzeba wiele. Raz wleciał mi do pokoju w środku nocy przez uchylone okno. Tak wiesz, do góry - żeby jeszcze bardziej zwizualizować to, o co mu chodzi, w powietrzu złapał dłonią za nieistniejącą klamkę i obrócił ją do góry nogami i pociągnął dłoń do siebie sugerując, że chodzi właśnie o to uchylenie tylko górnej części okna, a nie całkowite jego otworzenie. - Wpadł przez małą szparę, ale żeby wylecieć później przez oba skrzydła otwarte na oścież, to już nie było tak prosto - podsumował ze śmiechem, a w międzyczasie rozglądał się po tym pomieszczeniu. Było mniejsze od poprzedniego, ale i ono zawierało wiele ciekawych fantów do odkrycia!

Co teraz zwróci uwagę Audrey i Jerry’ego?
1 - klapa w podłodze odkrywająca schody do piwnicy
2 - klapa w suficie wskazująca na schody na strych
3 - leżąca na środku pokoju cegła sugerująca, że wybicie okna nie było przypadkiem
4 - dużą plamę na suficie świadczącą o przeciekającym dachu
5 - kilka półek na ścianie zastawionych przetworami, a pod nimi duży gąsior z dojrzewającym winem
6 - spore ubytki tynku w miejscu biegnącego w ścianie komina, przez które przebijają się pojedyncze dziury między cegłami


Audrey Bree Clark
lisowa
A.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
idziemy na strych!


Rozbawienie pojawiło się również na buzi panny Clark, uwielbiającą tę historię rodzinną.
- Aha, chociaż jestem niemal pewna, że nigdy z tego nie wyrośnie. - Bo Vincent Clark jak okrutny i bezwzględny był w kwestiach biznesowych, tak w rodzinnym otoczeniu stawał się całkiem sympatycznym staruszkiem, przynajmniej według Audrey, ta jednak miała u dziadka specjalne względy będąc jego oczkiem w głowie. - Pamiętaj o procencie dla mnie! - Dodała z rozbawieniem, aby delikatnie, w przyjacielskim geście, szturchnąć Jermaine w ramię. Bo jeśli już miał użyć jej rodzinnej anegdotki (a tych było o wiele, wiele więcej) to należało jej się chociaż pudełeczko dobrych czekoladek.
Kolejne jego słowa również wywołały u niej rozbawienie.
- Tata wychował się na Ojcu Chrzestnym i Strażniku Teksasu, w dodatku jakiś idiota dał mu pozwolenie na broń… To nie takie proste. - Stwierdziła z rozbawieniem w głosie, mającym zamaskować fakt, iż ta kwestia nadal niezwykle ją martwiła. Audrey Bree Clark była pewna, że gdyby jej ojciec dowiedział się o wszystkich jej działaniach, jak choćby spotykanie się z dwie dekady starszym mężczyzną, dubeltówka z pewnością poszłaby w ruch. Brr!
Uśmiech wyrysował się na pełnych wargach na sam widok uroczych, puchatych nietoperzy. Podobną reakcje posiadała na widok każdego dzikiego zwierzątka, niezależnie czy był to nietoperz, dingo czy jadowity wąż - tą cechę zrzucała wesoło na karby zawodowego zboczenia.
- Och nie. Widzisz, niektóre z nich dożywają dwudziestu - trzydziestu lat, ale żaden nietoperz trzymany w niewoli nie przetrwa więcej niż rok. Żeby być zdrowymi potrzebują latania na długie dystanse, kontaktów z innymi nietoperzami oraz specjalnej diety, co niestety, jest niezwykle trudno zapewnić. Są pewne sposoby w Sanktuariach, ale tam przebywają maksymalnie kilka tygodni. No ale wiem, w jaki sposób można by było urządzić im nad stodołą schronienie. Wiesz, żeby mogły się tam zatrzymać i… Och, zaraz cię zanudzę, ale to takie moje małe zboczenie zawodowe. - Rozbawienie pojawiło się w jej głosie, gdy uświadomiła sobie, że oto ponownie rozpoczyna swoją paplaninę. W takich tematach niezwykle trudno było się jej powstrzymać, co sprawiło, że posłała mu przepraszające spojrzenie… jedynie na chwilę, gdyż kolejne jego słowa wcale nie pomagały opanowaniu się. - Następnym razem jak taki koleżka wleci ci do pokoju otwórz okno ale nie zapalaj światła, wtedy sprawnie pójdzie. - Wypowiedziała jakże istotną radę. Zwierzęta nocne nigdy nie lubiły jasnego, jaskrawego światła i Audrey była w stanie to zrozumieć. Ostrożnie przekroczyła próg pomieszczenia, uważnie się po nim rozglądając w poszukiwaniu odpowiedniego dla niego zastosowania. - My ostatnio mieliśmy wizytę tajpana, ugryzł jednego z naszych koni. A gdy go złapałam okazało się, że ktoś wylał na niego wybielacz i miał poparzoną całą skórę. Jeszcze kilka dni i będę mogła go wypuścić na wolność. - Mówiła spokojnie, zupełnie jakby rozmawiała o pogodzie a nie spotkaniu z najgroźniejszym z australijskich węży. Przez chwilę przyglądała się wybitemu oknu. I była niemal pewna, że za zbiciem szyby stał jej własny ojciec, zapewne w spółce z jego bratem podczas któregoś z rodzinnych spędów. - Wymierzysz szybę? Moglibyśmy sprawdzić czy inne są całe, wtedy już dziś zamówiłabym szyby. - Zaproponowała, będąc niemal pewną, że na takie zamówienie przyjdzie im czekać co najmniej kilkanaście dni.
- Chyba można by tu zrobić sypialnię? Duże łóżko powinno się zmieścić? - Zagadnęła towarzysza, przenosząc na niego spojrzenie brązowych tęczówek. Co prawda drzwi wydawały jej się za małe aby przecisnąć dużą ramę, Audrey była jednak pewna, że dałoby się zmieścić łóżko w kawałkach i zwyczajnie złożyć je w całości już w odpowiednim pomieszczeniu. Z każdą kolejną chwilą dochodziła do wniosku, że remonty były o wiele bardziej skomplikowane niż przyszło jej pierwotnie zakładać, czego jednak nie robi się dla odrobiny spokoju oraz większej wolności? Audrey była w stanie zrobić wiele.
- Patrz, tam jest chyba jakaś klapa… - Zaczęła, wskazując palcem na kawałek sufitu wyraźnie odznaczające się od reszty sufitu. No, tego to z pewnością się nie spodziewała, szybko więc zrobiła kilka kroków w stronę klapy. - Podsadzisz mnie? - Poprosiła, będąc niemal pewną, że Jerry posiada na tyle siły, aby utrzymać ją w górze przez chwilę, którą potrzebowała na otworzenie klapy i sprawdzenie, czy przypadkiem nie kryją się w niej jakieś schody.


Co będzie dalej?
1 - Jerry podsadza Audrey jednak długo nie wytrzymują w tej figurze i szybko tracą równowagę lądując na podłodze.
2 - Jerry podsadza Audrey, okazuje się jednak, że za klapą nie czai się żadna, składana drabina i muszą znaleźć inny sposób wejścia na strych.
3 - Klapa otwiera się, ukazując rozsuwaną drabinę, na strychu jednak znajdują jedynie stare ozdoby świąteczne, nic nie znaczące dokumenty i kilka uszkodzonych mebli.
4 - Klapa otwiera się, ukazując rozsuwaną drabinę, a na strychu zauważają... stary motocykl. Którego z pewnością nie da się wynieść przez stromą drabinę.
5 - Klapa otwiera się, ukazując rozsuwaną drabinę, na strychu odnajdują komplet starych, rzeźbionych krzeseł oraz dwa pudełka ze starą porcelaną.
6 -Klapa otwiera się, ukazując rozsuwaną drabinę, na strychu odnajdują kilka starych obrazów w pięknych, rzeźbionych ramach.

Jermaine Lyons
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
piękne krzesła i porcelana! *.*

Jerry pokiwał głową w geście zrozumienia nad rodzinnymi zawiłościami, bo o ile jego ojca można by porównać do przekochanego Goofy’ego, tak matka ewidentnie aspirowała do roli Urszuli z Małej Syrenki, choć skojarzyło się Jerry’emu, że Audrey bliższe byłoby porównanie do Cruelli de Mon ze 101 Dalmatyńczyków. Po chwili namysłu przypomniał sobie, że w sumie Urszula była chyba ośmiornicą czy inną mątwą, więc porównania jak najbardziej trafiły w świat zwierząt, acz zupełnie niezamierzenie!
A pozostając w temacie zwierząt, to Lyons aż spojrzał na pannę Clark z niedowierzaniem, gdy wspomniała o długości życia nietoperzy. No tego się zupełnie po nich nie spodziewał! - Nie, nie, wręcz przeciwnie, to bardzo ciekawe! To trochę jak program przyrodniczy na żywo - uśmiechnął się kątem ust. Już miał wtrącić, że właściwie przez lata związku z panią weterynarz przywykł do jak najbardziej szczerego ekscytowania się ogromną różnorodnością świata zwierząt, ale wtedy Audrey zaskoczyła go kolejną ciekawostką i zupełnie wyleciało mu z głowy! - O, o tym nie pomyślałem, bo akurat włączyłem światło! - pokiwał głową przyznając jej w myślach rację. - Człowiek miał nadzieję, że pomoże nietoperku wylecieć, a tu nieświadomie jeszcze utrudnił sprawę sobie i zwierzakowi! Ale to by wyjaśniało, dlaczego wleciał do najgłębszej półki, z której nie chciał później wylecieć - przyznał z rozbawieniem przypominając sobie nie tyle przerażone zachowanie nietoperza, co własną panikę na myśl, że maluch zniszczy pazurkami meble z litego drewna, które matka sprowadzała specjalnie na jej zamówienie z Europy!
Na wzmiankę o wymierzeniu szyby zabrał się za to od razu. Wyciągając metrówkę zza paska przymierzył ją do framugi okna, aby po wymierzeniu wszystkich wymiarów sięgnąć po ołówek wetknięty za ucho i w notesie zapisać odległości co do milimetra.
- Mogę zamówić ci w hurtowni, z którą współpracuje nasz zakład. Przy następnej wizycie przywiozę na miejsce i zamontuję - zaproponował w sumie trochę się rządząc, jakby już wczuł się w ten remont będąc jego jakimś elementem, ale uświadomiwszy to sobie, nieco się wycofał. - O ile nie masz nic przeciwko - dodał szybko i odruchowo wsadził ogryzek ołówka za lewe ucho. Pomysł z zaaranżowaniem w tym pomieszczeniu sypialni był w opinii Jerry’ego całkiem niezły, bo pokój dało się ładnie ustawić nawet mimo drzwi i okna. - Tak, spokojnie się zmieści. Może nie to dwumetrowe, ale wszystkie węższe bez problemu. - Bo tak, Jerry z doświadczenia od razu założył, że łóżko trzeba będzie wnieść w częściach i złożyć na miejscu. Gdy Audrey zwróciła uwagę na odróżniającą się ma suficie przestrzeń, Lyons także spojrzał w tamtym kierunku. Zrobił kilka kroków podchodząc bliżej i zastanawiał się, co można podstawić, żeby tam sięgnąć, ale pomysł panny Clark rozwiązał problem. Kiedy upewnił się, że jej noga po złamaniu na tym nie ucierpi, pomógł Audrey sięgnąć klapy i opuścić ją na dół. Wszedł za nią zaciekawiony bardziej pod kątem oceny stropów, kominów i innych technicznych rzeczy niż oceniania, ale kiedy zobaczył te krzesła…
- Ożesz w… - zaczął z zachwyconym zdziwieniem, ale urwał w połowie myśli niosącej za sobą niecenzuralne słowo i podszedł bliżej, aby się przyjrzeć. Sam lubił rzeźbić w drewnie, co prawda bardziej amatorsko i na swój użytek niż na sprzedaż, ale te cacuszka… - No, no, no, nie spodziewałem się znaleźć tu takich skarbów! - przyznał z aprobatą kiwając głową, gdy palcami delikatnie przejechał po zakurzonych, ale ciągle wspaniałych lakierowanych żłobieniach. Aż przeszły go ciarki na samą myśl, że takie dzieła sztuki marnowały się latami na strychu! - Jak sprzedasz te krzesła, zwróci ci się przynajmniej połowa remontu - powiedział oceniając na szybko ich stan, ale nie spodziewał się, żeby coś im dolegało, bo trzeba było zdecydowanie czegoś więcej niż strychu, żeby je doszczętnie zniszczyć. - A jeśli zdecydujesz się ich używać, to posłużą ci naprawdę dłuuuugo - czyżby w jego głosie pojawiła się nutka... zazdrości? Na pewno nie takiej złośliwej, bardziej z zachwytem nad pięknem wykonania.

Co wykazały dokładniejsze oględziny?
1 - strop okazał się przeżarty przez kornika i trzeba będzie go dodatkowo wzmocnić
2 - po dokładniejszym przyjrzeniu się krzesłom wyszły na jaw mankamenty w postaci pleśniejącego obicia
3 - wszystko na strychu jest w porządku oprócz komina, który zapadł się powodując wilgoć
4 - na spodzie jednego z krzeseł znalazł się podpis rzeźbiarza, który je wykonał, a jego nazwisko podbija cenę krzeseł kilkakrotnie
5 - do jednego z krzeseł od spodu została przyczepiona gruba koperta ze starymi listami
6 - po otwarciu pudełka z porcelaną znaleźli w filiżankach materiałowe woreczki ze złotymi monetami

Audrey Bree Clark
lisowa
A.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
podpis artysty!

Audrey zaśmiała się dźwięcznie, gdy Jermaine porównał ją do programu przyrodniczego na żywo, a jeszcze nawet nie poruszyła tematu jakże cudownej echolokacji. Ba! Z pewnością byłaby w stanie zawstydzić swoją wiedzą nie jeden program przyrodniczy, głównie za sprawą wiedzy nabytej podczas pracy w Sanktuarium.
- Specjalizuję się w dzikich zwierzętach, nadawałabym się do programu. - Mruknęła nadal rozbawiona porównania. Doskonale wiedziała, że jej specjalizacja nie należy do popularnych, dlatego też szczególną uwagę przykładała do skrupulatnego powiększania swojej wiedzy, by żaden, nawet najbardziej skomplikowany przypadek nie był w stanie ją zaskoczyć. - No to na przyszłość już wiesz, co robić… Albo zawsze możesz zadzwonić do mnie, mam wprawę w łapaniu tych maluchów i niechcianych, wężowych gości. - Zaoferowała, nadal rozbawiona. Zawsze chętnie oferowała podobną pomoc pewna, że wtedy zarówno człowiek jak i zwierzę ucierpi najmniej - nie raz w końcu trafiały do niej zwierzaki pokiereszowane przez wystraszonych ludzi.
Szeroki uśmiech pojawił się na jej ustach, gdy Jerry zaproponował, że to on zajmie się zamawianiem odpowiednich szyb.
- Stewart miał rację, że rozwiązujesz wszystkie problemy. - Przyznała z rozbawieniem, naprawdę ciesząc się, że to właśnie Jermaine miał pomagać jej przy tym, na razie niewielkim remoncie. Audrey czuła się zagubiona w świecie wszelkich budowlanych zmian, a ojca nie chciała prosić o pomoc dla zasady, aby w końcu poczuł, że nie powinien wypowiadać się odnośnie każdej kwestii jej życia. - Nie mam nic przeciwko… Ale trochę mi głupio, że tak wszystko sam ogarniesz, chociaż pomocnik ze mnie średni. - Przyznała, na chwile uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Audrey nie miała najmniejszego pojęcia o podobnych pracach, gdyby jednak chociaż mogła potrzymać mu notes czułaby się odrobinę lepiej - w końcu remont był jej pomysłem, realizowanym odrobinę na wariata i w przyspieszeniu, gdyż nie sądziła że długo wytrzyma ze swoim ojcem pod dachem, jednocześnie ukrywając przed nim związek z jednym z sąsiadów - konspiracja bywała niezwykle męcząca, zwłaszcza gdy wisiała nad nią dubeltówka jej ojca.
Temat zamawiania okien szybko jednak zszedł na bok, gdy Audrey zauważyła właz na strych. Z pomocą swojego towarzysza dosięgnęła włazu i ostrożnie go otworzyła, spuszczając na dół drabinę, po której mogli wdrapać się na sam strych gościnnego domku. Brązowe spojrzenie z zaciekawieniem wodziło po nowym otoczeniu, zastanawiając się, czy dałoby się coś tutaj urządzić… Nawet jeśli sama dla siebie, pracując całe dnie, zwyczajnie nie potrzebowała wiele. Dopiero po chwili jej uwaga powędrowała w kierunku pięknych, rzeźbionych krzeseł.
- Wierz mi, ja też nie. Liczyłam na stare gazety i kilka kompletów porcelany nie do pary. - Odpowiedziała z wyraźnym zaskoczeniem w delikatnym głosie, podchodząc bliżej do antyków. Smukłe palce przesunęły po pięknych zdobieniach, by delikatnie odsunąć trochę jedno z krzeseł, aby dokładniej się mu przyjrzeć. - Nie wiedziałam, że takie rzeczy mogą tyle kosztować… - Przyznała, zupełnie nie obeznana w cenach mebli - te zawsze w ich domu wybierała jej matka, przywiązując do tego niezwykle wielką uwagę… Może ona będzie w stanie coś jej powiedzieć na ich temat?- Uważaj, bo jeszcze uznam, że przynosisz mi szczęście i wpadnę na pomysł zrobienia breloczka z twojej dłoni. - Zaśmiała się, nawiązując do ponoć szczęśliwych, króliczych łapek. I miała powody aby tak myśleć, w końcu wpierw uchronił ją przed niegodziwcem, a teraz odkrywali razem cenne niezwykłości przyszłego jej domu. - A Ty, co byś z nimi zrobił? - Spytała z zaciekawieniem zerkając w jego kierunku, by delikatnie unieść krzesło i oprzeć je do góry nogami na drugim, aby sprawdzić czy aby przypadkiem nie są zarwane. - Jerry, zobacz! Tu jest chyba jakiś podpis… Wiesz kto to? - Kolejne pytanie uleciało z jej ust, a Audrey wskazała dłonią na złożony na krześle podpis. To on był tutaj specem i to on posiadał wiedzę w zakresie drewna, liczyła więc, że rozpozna kto mógł je wykonać.

(nie daję kostek, żebyśmy na spokojnie zbadali krzesła<3) Jermaine Lyons
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Uznanie odmalowało się na twarzy mężczyzny, gdy Audrey wspomniała o zamiłowaniu do dzikich zwierząt. Bez dwóch zdań oceniał bardzo powierzchownie, ale przez wzgląd na delikatną, wręcz eteryczną aparycję, wyobrażał ją sobie bardziej jako opiekunkę motyli niż nietoperzy, dzikich węży, skorpionów czy innych krokodyli. Miał jednak cichą nadzieję, że nie będzie musiał korzystać z tego sposobu odwzajemnienia sąsiedzkiej pomocy!
Uśmiechnął się pokrzepiająco i dla rozładowania tego jej "głupio" niczym prawdziwa księżniczka uniósł do boku poły nieistniejącej sukni, a prawą stopę cofnął do tyłu we wdzięcznym dygnięciu, niczym Alicja z tego gifka. - Polecam się na przyszłość - chęć pomocy, chęcią pomocy, ale Jerry wiedział, że jak sam dobierze szyby, na pewno będą pasować i będzie miał później mniej niespodzianek. - Bez obaw, jeszcze i na twój wysiłek przyjdzie kolej. Zagonię cię do malowania ścian. Jak prace ruszą przekonasz się sama, jakim jestem despotycznym tyranem - brzmiał niby poważniej, ale mrugnął jej okiem, a kącik ust mu zadrgał, zanim wspięli się na górę.
Na wzmiankę o przenoszeniu szczęścia Jerry uśmiechnął się zawadiacko. Nie było co ukrywać, ostatnio sam miał więcej szczęścia niż rozumu do niektórych kwestii, więc nie zamierzał się wypierać, a wręcz podjął temat amulety szczęścia. - Całej dłoni ci nie oddam, ale statystycznie co trzeci stolarz kończy bez jednego z końcowych paliczków, masz jeszcze szansę na swój talizman - z rozbawieniem postukał w wierzchołek swojego palca środkowego lewej ręki, bo tyle razy zaciął się albo w jakiś sposób zranił właśnie w to miejsce, że stracił już w nim czucie i nie zdziwiłby się wcale, gdyby prędzej czy później odciął go i zauważył to dopiero po zakrwawionym materiale, na którym pracował. Żartowanie z takich spraw może nie było na miejscu, ale właśnie takie poczucie humoru miał Jerry, no co zrobić!
- Ja? - wypalił bezmyślnie unosząc oczy do góry w wyrazie zastanawiania się nad jej pytaniem. W pierwszej chwili pomyślał, że by je zatrzymał dla samego widoku, ale rzeczywistość niestety była bardziej prozaiczna. - Pewnie bym sprzedał - trochę z rozrzewnieniem, że nie w jego przypadku nie sprawdziłyby się w codziennym użytku. - Ale mną się nie sugeruj. Ja mam małe dziecko, które uwielbia psocić. No i dla mnie to jest sztuka, nie wiem, czy miałbym serce sadzać na nich tyłek po całym dniu w robocie, to czysta - czy też raczej właśnie brudna - profanacja! - zaśmiał się robiąc teatralnie przerażoną minę, która sugerowała, że nie śmiałby poważyć się na podobne zbezczeszczenie. - Znieśmy je na dół, żeby przyjrzeć się w lepszym świetle - podsunął pomysł, bo mimo iż paliła się żarówka, to jednak światła było za mało, żeby dobrze ocenić wartość mebli.
Łatwiej jednak było powiedzieć niż zrobić! Krzesła były ciężkie, a zniesienie ich po wąskich schodo-drabinkach wymogło na Audrey i Jerrym nie lada wysiłku, aby cały komplet przetransportować na dół. Kiedy wreszcie to się udało, potrzebowali chwili odsapnięcia. Lyons uderzył dłonią w poduszkę siedziska i uniósł się z niej kurz, ale czego się spodziewać, skoro spędziły tyle lat na strychu. Ależ korciło go, żeby usiąść! Jak wspomniał jednak Audrey, nie czuł się "godzien" tego zaszczytu. - Wyglądają jak małe trony! - zauważył dotykając oparcia jednego z nich. Bardzo ostrożnie odwrócił krzesło do góry nogami i przyjrzał się podpisowi. - To jest "k" czy "h"? - zmarszczył czoło wytężając wzrok, ale szlaczek oznaczający podpis rzeźbiarza nic mu nie mówił. Odwrócił drugie krzesło i tu znak był już wyraźniejszy. - Zaraz wrzucę go w Google - podrzucił wyjmując z tylnej kieszeni spodni telefon.

Co wykazał research w sieci:
1 - znaleźli sklep autora krzeseł, w którym sprzedaje inne swoje wyroby
2 - aukcja z sofą w tym samym stylu co krzesła o czterocyfrowej kwocie na licytacji
3 - zdjęcie ogłoszenia w gazecie o kradzieży tych samych krzeseł sprzed pięćdziesięciu lat
4 - informacja o wystawie brytyjskiej sztuki kolonialnej w Cairns, w której znajdują się także inne dzieła tego rzeźbiarza
5 - fotografia rzeźbiarza wraz z jego historią oraz interpretacjami jego dzieł
6 - kontakt do wnuka rzeźbiarza, który skupuje dzieła dziadka.


Audrey Bree Clark
lisowa
A.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Wnuczek

Panna Clark doskonale wiedziała, że swoją aparycją nie wygląda na specjalistę z zakresu dzikich zwierząt. Ba! Doskonale pamiętała powątpiewające spojrzenia pracowników ZOO podczas jej praktyk zawodowych, do tej pory nie dziwiła się podobnym spojrzeniom, które szybko zmieniały się gdy na jaw wychodził fakt, że ta delikatna panna jednak wie co robi i nawet Mały Charlie będący postrachem Sanktuarium nie był jej straszny. A to już coś, Mały Charlie był cholernie wrednym krokodylem.
Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie widząc, jak ten pięknie dyga - takiemu gestowi nie dało się oprzeć.
- Dobra, ostrzegam jednak, że nie mam doświadczenia ani z farbą ani z wałkami. Nigdy nie byłam artystyczną duszą. - Przyznała z cieniem rozbawienia nadal wybrzmiewającym w delikatnym głosie. W czasie gdy jej koleżanki rozpoczynały pierwsze próby z farbkami, mała Audrey przynosiła rodzicom malutkiego krokodyla zapewniając, że będzie jej nowym zwierzątkiem, które nauczy sztuczek. Ups.
- Serio? - Spytała, wyraźnie zaciekawiona tym tematem. Bo czy powinna już zacząć martwić się o dłonie swojego chłopaka, który czasem również dłubał w drewnie? Cóż, zapewne gdyby nie była weterynarzem takie obawy od dnia dzisiejszego zaczęłyby jej towarzyszyć… Na szczęście jak nikt inny wiedziała, że większość takich wypadków da się ślicznie doszyć. - W takim razie liczę, że o mnie nie zapomnisz. Przydałby mi się taki talizman… - Z pewnością, najlepiej taki, który chroniłby również przed złością jej ojca. - No chyba, że mnie wtedy ładnie poprosisz, to ci go doszyję… Myślisz, że wtedy również działałby jako talizman? - Zastanowienie ukazało się na buzi panienki Clark, gdyż ta kwestia odrobinę ją zaciekawiła. Nic nie potrafiła na to poradzić, podobne rozmyślania były jej bliskie za sprawą zmarłej przyjaciółki. I dopiero po kilku chwilach powróciła do rzeczywistości, z coraz to większym zaciekawieniem przyglądając się krzesłom.
- Ile lat ma twój szkrab? - Spytała, jedynie odrobinę zaskoczona faktem, że ten posiadał już dzieci. Nie była pewna, ile też lat miał Jerry, wydawał jej się jednak jedynie niewiele od niej starszy… Z drugiej jednak strony, z pewnością był mężczyzną przystojnym i nie zdziwiłaby się gdyby z kimś się spotykał, nawet tak na poważnie aby mieć wspólne dzieci.
Kiwnęła jedynie głową zgadzając się na propozycję zniesienia krzeseł, choć wiązała się ona z nie małym wyzwaniem, zwłaszcza, że kostka panny Clark nie doszła jeszcze do pełni sił po jakże widowiskowym złamaniu. Zajęło to im kilka dłuższych chwil, a gdy już krzesła były na dole Audrey usiadła na jednym z nich, zwyczajnie nie mogąc powstrzymać się przed tym niewielkim testem.
- Wygodne trony! - Przyznała z rozbawieniem i wyraźnym zadowoleniem wypisanym w delikatnych rysach. Kto wie, może powinna je zostawić? Z pewnością w najbliższych dniach będzie miała o czym rozmyślać podczas swoich codziennych wojaży do oraz z pracy. Chwilę później nachyliła się w kierunku zapisanych liter, zmrużyła oczy w niewielkie szparki, próbując rozszyfrować zapis. - Na bank “h”. - Potwierdziła, wstając z krzesła i z zaciekawieniem zerkając przez ramię Jermaine na wyświetlacz jego telefonu. - Czekaj, tu jest chyba jakiś numer telefonu, nie? Gość skupuje dzieła swojego dziadka… Wyślesz mi ten numer, tak na wszelki wypadek? Pokażę je mojemu chłopakowi, powinien wiedzieć czy warto je sprzedać. - Poprosiła z uśmiechem wyrysowanym na pełnych wargach. Kwestia tego czy sprzedać krzesła czy też nie nie była w końcu dzisiejszego dnia najważniejsza. - Idziemy sprawdzić łazienkę? Może tam też kryją się jakieś cuda… - I miała nadzieję, że przyjdzie im odnaleźć coś jeszcze, bo obecne znaleziska niezwykle przypadły jej do gustu.

Co dalej?
1 - Gdy tylko trzasną drzwi, płytki spadną na ziemię zwiastując koniec ich żywotu.
2 - Jerry otwiera drzwi, one jednak zamiast się otworzyć wypadają z zawiasów wprost w jego ramiona.
3 - W wannie stoi domowy sprzęt do pędzenia bimbru.
4 - Łazienka jest zawalona pudłami o nieznanej jeszcze zawartości.
5 - Grę Monopoly na niewielkim taborecie.
6 - Łazienka okazuje się być w świetnym stanie, potrzeba ją jedynie posprzątać.

Jermaine Lyons
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ