Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
23


Audrey Bree Clark była weterynarzem nie tylko z wykształcenia, ale i powołania, od najmłodszych lat czując, że to właśnie ten kierunek w który powinno udać się jej życie. Uwielbiała zwierzęta, nie mogła znieść ich cierpienia i chętnie wszystkim pomagała. Dzikie okazy trafiające do Sanktuarium, trzoda hodowlana sąsiadów bądź znalezione przez nich zguby i domowe zwierzaki znajomych oraz znajomych znajomych - nie odmawiała nikomu, niezależnie czy zadzwonił za dnia czy w środku nocy, zawsze gotowa by wyskoczyć z łóżka, złapać za swoją torbę i pognać na ratunek. W podobny sposób przyszło poznać jej panią Houghton która z polecenia szukała u niej pomocy dla swojego czworonoga i jakoś tak wyszło, iż od tamtej pory widywały się w regularnych interwałach, powiązanych mocno z potrzebami psiaka. I tak miało być i tego razu, gdy umówiły się na wizytę niemal z dnia na dzień.
- Cześć! - Przywitała się, wyskakując ze starego, pomarańczowego Forda który już dawno powinien być na emeryturze. - Nie czekasz długo, prawda? Trochę przeciągnęło mi się w pracy, ciężko przypilnować zwierzaki, aby nic sobie nie robiły po szesnastej. - Rozbawienie pojawiło się w delikatnym głosie pod koniec jej wypowiedzi. Lubiła swoją pracę i nie miała problemu zostać kilkanaście minut później, jeśli tylko była taka potrzeba. Żwawym krokiem panna Clark podeszła do dziewczyny, by dłonią wskazać jej kierunek, w którym miały się udać. Fakt, iż często posiadała pacjnetów z okolicznych farm sprawił, że Audrey posiadała niewielki gabinecik stworzony tuż przy stodole zamieszkanej przez ich zwierzęta.
- Co się wydarzyło? - Spytała w drodze do gabinetu, chcąc zebrać jak najwięcej informacji dotyczących stanu pacjenta - czasem to właśnie detale potrafiły naprowadzić ją na odpowiednią diagnozę gdyż, niestety, zwierzęta nie umiały jasno powiedzieć co im dolega oraz jakie przejawiają objawy. I już miała skręcić w odpowiednie drzwi, gdy coś nie pasowało jej w boksach. - Poczekasz chwilę? Muszę coś sprawdzić... - Poprosiła, nim jednak uzyskała odpowiedź ruszyła w kierunku boksu Demona którego pyska nie zauważyła z daleka - a to było zdarzeniem niezwykle niespotykanym, gdyż zawsze rżał na powitanie słysząc jej głos zbliżający się do stodoły. Z niepokojem w sercu przechyliła się przez zamknięcie boksu... By ujrzeć widok, który przeraziłby każdego właściciela. Ukochane zwierzę leżało na ziemi, z przerażonym spojrzeniem oraz dziwnymi skurczami mięśni i spuchniętą do granic możliwości nogą. - Cholera jasna! - Wyrwało się z jej ust, gdy rzuciła się biegiem w kierunku niewielkiego gabineciku. Musiała działać, póki jeszcze nie było zbyt późno i zwierzę było do odratowania. - Trzymaj psa blisko, mamy gdzieś węża. - Rzuciła do kobiety, by otworzyć drzwi od niewielkiego gabineciku i paść na kolana przed niewielką lodówką. Audrey dbała, aby posiadać zapas surowicy, nie tylko ze względu na zwierzęta ale i bezpieczeństwo swoje i sąsiadów - wiedziała jak ją podać, a nim karetka dojechała na Carnelian Land, mijały niemal wieki. - To coś bardzo jadowitego, niewiele węży byłoby w stanie unieruchomić konia... - Wielkie, ciężkie zwierzę wymagało naprawdę sporej dawki jadu, aby podziało się z nim aż tak źle... Musiała jednak wiedzieć jaki dokładnie był to wąż, aby podać odpowiednią antytoksynę. - Na pewno z rodziny Elapidae, inne w Australii nie występują... - Nie mieli obok dżungli, nie znajdowała się tu woda; jedynie pola, pastwiska i... - Tajpan. - Zawyrokowała w końcu gdy ją olśniło, by otworzyć lodówkę i odszukać odpowiednią fiolkę. - Przepraszam, ale będę musiała go znaleźć zanim narobi więcej szkody... Możesz poczekać i mi pomóc albo możemy umówić się na inny dzień.... - Krótkie, przepraszające spojrzenie powędrowało w kierunku Flavii, gdy Audrey poszukiwała odpowiedniej strzykawki. Nie chciała jej zawieść, lecz jadowity wąż w stodole pełnej żywego inwentarzu mógł przynieść okrutne straty liczone w dziesiątkach.
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
właścicielka winiarni — passing clouds winery
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
właścicielka winiarni i sommelierka, ze słabością do komplikowania sobie życia na każdym etapie w każdy sposób
Przygarniając pod swój dach małą, biedną przybłędę, nigdy nie podejrzewała, że w pewnym momencie całkowicie straci głowę dla psiego towarzysza. Pamięta, jak zarzekała, że przez tryb życia w tak zwanym biegu, nie może stworzyć domu dla zguby i jeszcze lepiej pamięta, jak parę dni później podjęła decyzję o zaopiekowaniu się pupilem na stałe. Szybko okazało się, że jak chce to potrafi zorganizować czas tak, by psiak nie ślęczał samotnie w domu, a miłość dawana czworonogowi wracała do niej kilkakrotnie wzmocniona. Dlatego też, Flavia miała absolutnego bzika na punkcie ukochanego border collie - dbała o jego ruch, dietę, rozrywkę a przede wszystkim zdrowie. Typ kobiety, która w trosce o swojego przyjaciela jest stanie zrobić wszystko. Nic więc dziwnego, że gdy tylko podczas spaceru dostrzegła, jak zwierzak kuleje na tylną łapkę, postanowiła natychmiast zasięgnąć porady specjalisty. 
- Och, hej! - odpowiedziała dźwięcznie, podnosząc się z ławeczki umiejscowionej przed domem dziewczyny, a pies w mgnieniu oka podążył za nią. - Jedynie kilka minut, czyli prawie tyle, co nic. Odrobinę się rozgościliśmy, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Joey nie mógł znieść siedzenia w aucie - rzuciła, wskazując dłonią na wspomnianego rozrabiaka, po czym uśmiechnęła się ciepło. Pokłady cierpliwości miała ogromne, dodatkowo tego dnia zaplanowała swój grafik tak, by nie musieć latać z duszą na ramieniu między jednym punktem a drugim. Kilka minut nie stanowiło zbawienia, wręcz było ledwie odczuwalne. 
- Po spacerze zaczął przykruczać tylną, prawą łapkę. Byliśmy na plaży, podejrzewam że coś wbiło się w opuszki, jednak gdy sama próbowałam wybadać sprawę, to niestety nic nie rzuciło mi się w oczy - wyjaśniła, przebywając drogę do gabinetu śladami młodszej dziewczyny, gdy ta nieoczekiwanie zmieniła tor i wydała w jej stronę krótką prośbę, na co Houghton odpowiedziała kiwnięciem głowy, obserwując jak brunetka oddala się w głąb stodoły. Pogłaskała po łebku, dzielnie trwającego przy niej Joey’a, aż zwiedziona hałasem, przeniosła całą swoją ciekawość na przyczynę tegoż rabanu. Wykonała parę kroków w przód, po czym zmartwiona zdecydowała się na kolejny ruch. - Wszystko w porzą…- zanim pytanie padło z jej ust, dobiegło ją jasne ostrzeżenie. Wąż. Cholerny wąż pełzał po stodole, możliwe że w całkiem niewielkiej odległości od niej samej a ona poczuła, jak fala gorąca (efekt natychmiastowej paniki i dziecięcej fobii) uderza całe ciało. Bez zastanowienia postąpiła zgodnie z instrukcją - przywołała psa do nogi, po czym zapięła szelki na smycz, by nigdzie się nie oddalił. Kolejne nowiny, wcale jej nie uspokajały. - Tajpan? - powtórzyła, starając się by jej głos nie załamał się w nagłym przypływie strachu, po czym przełknęła głośno ślinę, rozglądając się nerwowo wokół siebie. Starła się dokładnie prześwietlić pomieszczenie, tak na wszelki wypadek, gdyby wspomniany gad czaił się za rogiem. Chociaż zapewne znalazł już sobie dogodną skrytkę, i aby go znaleźć należy dokładnie przetrzepać farmę. - Mówisz, że czai się tutaj jeden z najbardziej jadowitych węży? - jakby poprzednie informacje nie były wystarczająco jasne, rzuciła nerwowo prychając pod nosem. Przygód nie można było jej odmówić, szczególnie ostatnio. Jednak spychając panikę na ostatni plan, wyprostowała się, poprawiając swoją posturę, zupełnie jakby była gotowa do walki. - W porządku, pomogę. Nie mogłabym cię tak zostawić - odpowiedziała pewnie, przynajmniej przez krótki moment emanując gotowością do pracy. W teorii wszystko wydaje się takie proste. - Powiedz mi tylko, jak mam zachować ostrożność i co zrobić, gdy go przypadkiem znajdę. Nie jestem fanką gadów, nie mogę też obiecać, że nie będę krzyczeć na jego widok - wymieniła, nawijając jak katarynka, niczym fraza wyuczona na pamięć. Nie była pewna, czy to efekt stresu czy mały przypływ adrenaliny. Jednak fakt, nie wyobrażała sobie zostawić Audrey w tak niebezpiecznej sytuacji. Może i nie była wykwalifikowanym łowcą wężów, ale przy odpowiednim kierownictwie, dało się poprowadzić chociaż podstawowe działania. - Czy gabinet miałaś cały czas zamknięty? Musimy jakoś wydzielić terytorium poszukiwań. - i chociaż była w kompletnym nierozgarnięciu, naprawdę starła się być pomocna.

Audrey Bree Clark
ambitny krab
k.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark doskonale rozumiała zaniepokojenie stanem zwierzaka - sama posiadała pewnego bzika na punkcie swoich zwierząt, przywiązując niezwykle sporą uwagę do ich samopoczucia. Ona jednak miała ułatwione zadanie w postaci niewielkiego gabineciku oraz weterynaryjnego dyplomu.
- Coś Ty! Mogłaś wejść do domu, mama pewnie z chęcią wcisnęłaby ci szarlotkę. - Rozbawienie wybrzmiało w głosie Audrey. Rodzina Clark, po za faktem iż była zamożniejszą ze wszystkich na Carnelian Land, słynęła z niesłychanej gościnności niezależnie czy chodziło o przyjaciół, sąsiadów czy zwykłych klientów. Uważnie wsłuchiwała się w słowa, jakie wypowiadała w jej stronę Flavia dokładnie analizując objawy by wiedzieć, od czego powinna zacząć. - Zaraz się dowiemy o co chodzi... - Zaczęła, nie było jej jednak dane dojść do gabinetu. I gdzieś w środku dziękowała sobie za dziwną, zapewne kobiecą intuicję zmuszającą ją do sprawdzenia boksu ukochanego konia. Inaczej nie odkryłaby tego co się wydarzyło, a nieproszony gość narobiłby jeszcze większych szkód.
- Aha, tajpan. Wąż ugryzł mojego Demona, a tylko tajpany w tych okolicach mają na tyle silny jad, aby położyć konia... Często je spotykamy, lubią szlajać się po polach. - Wyjaśniła pospiesznie, przeszukując kolejną szufladę w poszukiwaniu odpowiednich przyborów. Dopiero kiedy dziewczyna zdecydowała się pomóc, brązowe oczęta powędrowały w jej kierunku, a delikatny, dziękczynny uśmiech pojawił się na jej ustach. - Dzięki, mam u ciebie dług. -Przyznała z wdzięcznością w głosie, na dalsze podziękowania przyjdzie jednak czas gdy już zapanują nad rozgardiaszem, a Demon będzie w stanie stabilnym - takim, gdy Audrey będzie miała pewność, że zwierzę z tego wyjdzie. - Dobra, plan jest taki: sprawdzę boks Demona. Jeśli wąż tam będzie to go złapię, jeśli nie podam Demonowi surowicę i opatrzę ranę, wtedy zajmiemy się szukaniem. - Wypowiedziała na głos, w zasadzie układając plan działania w czasie, gdy rozmawiały. Na szczęście zadbała o zapas surowicy, miała jednak nadzieję, iż do kolejnych ugryzień nie dojdzie. A gdy skompletowała już wszystkie medyczne rzeczy, Audrey podeszła do jednej z szafek, wyciągając odpowiednie przybory. - Nie, do gabinetu nie miał jak wejść. Joey może tu zostać, jak zamkniemy drzwi nic mu się nie stanie... - Z tymi słowami podeszła do Flavii, by wręczyć jej wysokie kalosze oraz skórzane rękawice, które uprzednio na wszelki wypadek sprawdziła. - Załóż, na wszelki wypadek... Dam Ci jeszcze długi kij, którym będziemy mogły sprawdzać siano. A jak go zobaczysz po prostu zawołaj i o nic się nie martw, wszystko będzie dobrze. - Na chwilę zacisnęła smukłe palce na ramieniu kobiety, chcąc zwyczajnie dodać jej otuchy. A potem sama szybko wskoczyła w drugą parę kaloszy, skórzane rękawiczki wciskając w kieszeń spodni, by w ręce złapać strzykawkę, bandaż, gazik oraz wodę utlenioną. Z jej piersi uciekł głęboki oddech, a spojrzenie powędrowało na Flavię. - Dobra, najpierw do Demona... - Zawyrokowała gdy już obie były gotowe, wychodząc z gabinetu jako pierwszej - wolała iść przodem na wypadek gdyby wąż stanął na ich drodze, z racji większego z nimi doświadczenia.
Kroki panny Clark powędrowały w kierunku boksu, a po drodze złapała zakrzywiony kawałek cienkiej rurki oraz czarny worek, mający mieć dwa zastosowania. - Potrzymasz? - Poprosiła Flavię wręczając jej medykamenty, by samej począć rozgrzebywać siano w zamkniętym jeszcze boksie Demona, który nie prezentował się najlepiej. Tylną nogę miał okrutnie spuchniętą, a jasne oczy spoglądały na nie z przerażeniem. Kilka chwil później Audrey była pewna, że sprawca zamieszania poszedł już w inne strony. - Dobra, jak otworzę boks podasz mi strzykawkę, dobrze? Musi jak najszybciej dostać surowicę... - I mimo iż serce przepełniała trwoga, głos ani dłonie panny Clark nie drgnęły ani przez chwilę gdy otwierała boks, ostrożnie robiąc dwa kroki w kierunku chorego zwierzęcia, jednocześnie wyciągając dłoń w kierunku Flavii.

flavia houghton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
właścicielka winiarni — passing clouds winery
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
właścicielka winiarni i sommelierka, ze słabością do komplikowania sobie życia na każdym etapie w każdy sposób
Ogromna sympatia do zwierząt była elementem łączącym obie kobiety, i pewnie dlatego tak dobrze się dogadywały, mimo panującymi między nimi różnicami. Dodatkowo, w historii wizyt u weterynarza, panienka Clark stanowiła jednego z nielicznych fachowców, na których widok Joey nie uciekał i nie zaczynał się stresować. Dla Flavii niesamowicie ważny był komfort pupila, więc gdy tylko kontakt ich dwójki z Audrey natychmiastowo kliknął, nie przewidywała opcji, by szukać innego weterynarza. 
- Nie chciałam sprawiać kłopotu, poza tym nie byłam nawet pewna czy ktoś jeszcze jest w domu - wytłumaczyła, uśmiechając się serdecznie. Nie miała w zwyczaju być nadto ciekawska, dlatego też na dobrą sprawę po przyjeździe nawet dobrze nie rozejrzała się po posiadłości na Carnelian Land w poszukiwaniu żywej duszy. Czekając cierpliwie na przybycie młodszej, czas wcale nie leciał tak powolnie, doskonałą rozrywkę zapewniał jej psiak, który co rusz prosił o poświęcenie mu uwagi. Pogłaskała towarzysza po łebku, jednocześnie uspokajając go nieco. Z pewnością wyczuwał, że coś jest nie tak. 
- To jest jeden z powodów, dla których nigdy nie zdecyduję się na kupno domu w tej okolicy - syknęła pod nosem, celując przed siebie wskazującym palcem, w ramach potwierdzenia swojego punktu. Węże to nie jej bajka. Nie pamięta od kiedy żywi niechęć do tych stworzeń, ale z pewnością była ona głęboko zakorzeniona. Wysokie trawy, upały, przeróżne zakamarki pod którymi mogą się chować gady. Na samą myśl przeszywała ją fala nieprzyjemnych dreszczy, tym bardziej że cały dramat rozegrał się prawdopodobnie na krótką chwilę przed jej przyjazdem. Równie dobrze, mogła spotkać węża na swojej drodze. Wprawdzie, nadal może. 
Pokiwała twierdząco głową, na znak, że przyjęła wszystkie informacje do wiadomości i jak najbardziej zrozumiała komunikaty a mimo to przełknęła głośno ślinę, czując jak robi jej się odrobinę gorąco z nadmiaru emocji. W końcu nie miała jeszcze okazji łapać węża, którego jad był w stanie powalić konia. - - W takim razie zaprowadzę Joey’a do gabinetu - rzuciła, nie czekając chwili dłużej i nie chcąc ryzykować zdrowiem psiaka, wzięła go na ręce i ruszyła w stronę gabinetu. Do najlżejszych nie należał, ale biorąc pod uwagę stan jego łapy i bezpieczeństwo, zdecydowanie wolała odrobinę się wysilić, niż wystawiać na szalę. Wróciła do Audrey, a ta z kolei, wręczyła jej do ręki odpowiedni sprzęt. Zmiana butów na kalosze była niecodziennym widokiem, ale kto normalny porywałby się na poszukiwania tajpana w trampkach z dwuwarstwowego materiału? W tylnej kieszeni spodni odnalazła gumkę do włosów, którą na szybko machnęła niesfornego kucyka, po czym założyła skórzane rękawice. - Wołać. Nie martwić się. Okej. A nie będzie próbował atakować? - zapytała niepewnie, unosząc brew ku górze. Delikatny stres brał górę, ale naprawdę starała się wyglądać na opanowaną i starała się również wierzyć młodszej na słowo. Zamykając za sobą drzwi od gabinetu, słyszała ciche skuczenie czworonoga i chociaż ten odgłos łamał jej serce, doskonale wiedziała, że to dla jego dobra.
Śledziła każdy krok Clark i z sumiennością powtarzała je. Wolała całkowicie zdać się na jej doświadczenie i instynkt, w końcu miała o tym zdecydowanie większe pojęcie. A przede wszystkim była bardziej opanowana. - Jasne, daj - odpowiedziała szybko, przejmując w dłonie medykamenty, po czym lekko wychyliła się przez ramię Audrey, by zbadać sytuację. Nic nie zapowiadało dodatkowej tragedii, przynajmniej chwilowo. - Dobrze - odpowiedziała pewnie, na znak zrozumienia polecenia. Po czym wykonując bardzo ostrożne i powolne kroki w stronę boksu, czekała na odpowiedni moment, by wręczyć brunetce strzykawkę. Gdy ta znajdując się blisko konia, wyciągnęła do tyłu rękę, Flavia bez zastanowienia podała jej surowicę, dbając o zachowanie płynności w ruchu. Nie chciała dodatkowo stresować skrzywdzonego zwierzęcia hałasem ani gwałtownością. Z boku obserwowała akcję ratunkową, powoli przymykając za sobą boks, na wszelki wypadek. - Co jeśli wąż jest już w innym boksie? - wtedy miałby jeszcze większy problem. 

Audrey Bree Clark
ambitny krab
k.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Słysząc stwierdzenie, że Flavia nigdy nie kupi domu w tej pięknej Audrey zwyczajnie w świecie roześmiała się. Odrobinę nerwowo, próbując śmiechem rozładować stres powoli zakradający się do jej drobnego ciała. Cierpienie jednego z ukochanych zwierząt było czymś, trudnym dla niej do zniesienia a fakt, że w każdej chwili tych cierpiących zwierząt mogło przybyć, nie poprawiał sytuacji. Wiedziała jednak, że w tym konkretnym momencie nie mogła sobie pozwolić na to, aby emocje wzięły górę. W tym momencie czuła się niczym na sali operacyjnej, gdy to rozsądek miał wziąć górę, aby nie stracić kolejnego zwierzęcego życia. Kiwnęła jedynie głową zgadzając się, aby Joey poczekał na nie w gabinecie. Tak z pewnością będzie bezpieczniej, a Audrey zgodziłaby się na wszystko, co byłoby w stanie zapewnić zwierzakom odpowiednie bezpieczeństwo. Bystry umysł skupiał się na odpowiednim przygotowaniu do zadania oraz naszykowaniu leków, jakie musiała podać Demonowi. Nic więc też dziwnego, że jej spojrzenie było odrobinę nieobecne, kiedy Flavia zapytała co robić, gdyby wąż próbował ją zaatakować.
- Nie powinien przegryźć się przez buty, w dodatku żadne zwierzę nie zaatakuje jeśli nie będzie czuło się zagrożone. Jeśli go zobaczysz nie podchodź, a jak będziesz zbyt blisko od razu się wycofaj i powinno być dobrze. - Wyjaśniła, jak Flavia powinna się zachować z nadzieją, że to nie jej przyjdzie odnaleźć jadowitego węża. Audrey posiadała w tej kwestii (niewielkie, bo niewielkie) doświadczenie, w dodatku to na jej farmie znajdował się gad… I jeśli ktoś miał się z nim mierzyć, wolała aby to była ona.
A gdy były już przygotowane, Audrey ruszyła w kierunku boksu, z bólem w oczach zerkając na męczącego się Demona. Doskonale wiedziała, że w takie sytuacji zwierzę potrzebowało jak najszybszej pomocy, nie mogła jednak zignorować kwestii bezpieczeństwa. Dlatego też wpierw sięgnęła po długi kij zakończony niewielkim, płaskim haczykiem i nim weszła do boksu uważnie przegrzebała w nim siano wokół biednego konia. - Już gdzieś zwiał. - Oświadczyła, zerkając w kierunku towarzyszki z nieodgadnionym spojrzeniem. Z jednej strony cieszyła się, że Demon otrzyma pomoc, z drugiej jednak obawiała się, że wąż czmychnie w kierunku kolejnych zwierząt. - Jeśli wejdzie do boksu który nie będzie pusty, z pewnością to usłyszymy. - Bo zwierzęta zawsze reagowały na zagrożenie, zwłaszcza jeśli było ono niezwykle blisko, a zwierzęta nie miały jak uciec. Ostrożnie oparła swoje kolano o końską pierś, by wbić strzykawkę w odpowiednie miejsce podając zwierzęciu surowicę. Smukłe palce ostrożnie przebiegły po karej sierści. - Mam nadzieję, że z tego wyjdzie. Ta noga trochę mnie niepokoi… Wiesz, że mam go od źrebaka? Był pierwszym zwierzakiem jakiego poród odbierałam, jeszcze przed pójściem na studia. - Wyznała z wyraźnym sentymentem, zerkając w kierunku Flavii, nim zaczęła sprawnie opatrywać ugryzienie, wpierw przemywając je wodą utlenioną. Zapewne jeszcze nie raz przyjdzie jej dziś przyjść do tego konkretnego boksu.
I to właśnie wtedy, gdy nachylała się nad spuchniętą do granic możliwości, końską nogą do jej nosa dotarł nieprzyjemny, ostry zapach jakichś chemikaliów. - Też to czujesz? Tak jakby ktoś rozlał jakąś chemię? - Spytała, zerkając w stronę swojej towarzyszki, niepewna czy przypadkiem nie miała jakichś omamów powiązanych ze stresem. Panna Clark zmarszczyła brwi, uważniej przyglądając się jednej ze ścianek boksu, w której zauważyła małą dziurkę. - Chyba musimy przekopać te wszystkie graty ojca w tym pustym boksie. - Oświadczyła, wskazując na pusty boks obok, pełen wiaderek, starych narzędzi i cholera wie czego jeszcze - Jacob Clark zawsze znalazł miejsce na jakieś niewielkie składowisko, mimo strofowania zarówno przez mamę Audrey, jak i samą panienkę Clark. Ostrożnie, nie chcąc spłoszyć Demona wyszła z jego boksu.

flavia houghton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
właścicielka winiarni — passing clouds winery
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
właścicielka winiarni i sommelierka, ze słabością do komplikowania sobie życia na każdym etapie w każdy sposób
Nie tylko Audrey była wysoko wrażliwa na cierpienie stworzenia w boksie. Flavia mimo braku kwalifikacji do niesienia pomocy zwierzętom, od dzieciaka szanowała je i uwielbiała, jako po prostu żywe istoty, część natury. Tak więc odgłosy wydawane przez ukąszonego konia, jak i sam widok jego męki, przyprawiały Houghton o skurcze w żołądku i grymas współczucia na twarzy. Wraz z tym mieszała się lekka panika, gdyż nie ważne jak bardzo by chciała ukoić cierpienie zwierzaka, nie wiedziała jak mogłaby się za to zabrać. Dlatego też wykonywała wszystkie polecenia wydawane przez Clark i szczerze żywiła nadzieję, że niedługo opanują sytuację na farmie, a przede wszystkim uratują tym samym życie całkiem niewinnych istot. Tak, istot.Nie jednej a dwóch. Jakby nie było, wąż - mimo swojego paskudnego jestestwa i wzbudzaniu w Flavii niczego poza strachem - też był wyłącznie stworzeniem walczącym o przetrwanie, a natura często rządzi się swoimi prawami.
- Krzyk mody to nie jest, ale najważniejsze, że zapewniają bezpieczeństwo - zaśmiała się nerwowo pod nosem, wskazując na obuwie ochronne, o którym była mowa. Wtrącenie drobnego żartu na pewno pomogło jej rozluźnić atmosferę, a bynajmniej ona poczuła się po trosze lepiej. Jeśli te buty miały ją obronić przed atakiem gada mogłyby nawet wyglądać, jak dwie cegły. Ich aspekty wizualne w gruncie rzeczy były dla niej najmniejszym problemem. - Czyli tradycyjnie, nie wykonywać gwałtownych ruchów, wycofać się i zachować spokój. Łatwo jest mówić, tak naprawdę to ręce mi się trzęsą - rzuciła jeszcze prychając cicho. Popołudnie pełne wrażeń i lekcji o samokontroli własnych myśli i emocji. Może po tej misji dostanie się do służb specjalnych?
Przy przegrzebywaniu boksu nie była specjalnie pomocna, nie dlatego że nagle stchórzyła, a po prostu stosując się do zaleceń Audrey, została na zewnątrz, czekając aż to ona zajmie się przejrzeniem terenu. - Cholera - syknęła pod nosem, słysząc prognozę na dalsze poszukiwania. - Jest też ryzyko, że go nie znajdziemy - i to była wersja, która w jej głowie nie miała prawa na spełnienie. Po prostu nie przewidywała opcji, gdzie to ich poszukiwania pójdą na marne i żadna z nich pod koniec dnia nie będzie mogła zmrużyć oczu w obawie, że drapieżnik może być tak naprawdę wszędzie. Przekazanie strzykawki na szczęście przebiegło bezproblemowo i całkiem sprawnie. Houghton skupiła się na tyle, by jej trzęsąca dłoń nie wykonała niespodziewanego manewru w bok - Musisz być z nim bardzo zżyta - rzuciła uśmiechając się do młodszej dziewczyny, by dodać jej odrobinę otuchy. - Na pewno z tego wyjdzie. Ma dobrą opiekę i widać po nim, że sobie poradzi - dobrze wiedziała co to znaczy stracić przyjaciela, sama nie mogła sobie wyobrazić życia bez dwuletniego border collie, dlatego doskonale rozumiała co Audrey przeżywała w tamtym momencie. Jednak jej słowa były całkowicie szczerze - mocno wierzyła, że zwierzak nie ucierpi więcej.
- Tak, okropnie ostry zapach, coś jakby rozpuszczalnik? - odpowiedziała, powoli kierując się do sąsiedniego boksu, z którego unosiła się woń chemikaliów. Jego zawartość nie dodawała jej otuchy, ani optymizmu. Ilość przeróżnych przyrządów do majsterkowania była wręcz przytłaczająca, w takim zgiełku szanse na odnalezienie tajpana zdecydowanie nikły. - To może zająć nam wieki - rzuciła ciężko do Audrey, po czym wychyliła lekko głowę do środka boksu, by później również zacząć przeczesywać kijem wejście. Tak, by upewnić się, że po rozsunięciu drzwi nie będzie czekała na nie żadna niespodzianka. Gdy to już zrobiła, powoli przesunęła drewniane wejście, robiąc miejsce dla nich obu do wkroczenia do środka. - Spójrz, tam w rogu, o! Przewrócona butla - wskazała dłonią na sprawcę nieprzyjemnego zapachu. - Może powinnyśmy od tego miejsca zacząć? - spytała, z odrobiną nadziei w głosie. Może gadzina nie uciekła daleko? Och, jak ona liczyła na to, że będą musiały robić szturmu pośród tych wszystkich gratów.

Audrey Bree Clark
ambitny krab
k.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Uśmiechnęła się delikatnie na żart, jaki uleciał z ust jej towarzyszki. Faktycznie sytuacja była napięta, a fakt, że w stodole znajdowało się dużo więcej zwierząt niż ona miała dawek surowicy w swojej niewielkiej lodóweczce. Wiedziała jednak, że strach w podobnych sytuacjach był najgorszym doradcą w takich momentach, a do pracy z wężami potrzebowała przede wszystkim czystego umysłu. Kiwnęła głową na kolejne słowa towarzyszki, chcąc skupić się na zadaniu oraz udzieleniu pomocy biednemu Demonowi. Ten na szczęście nie stawiał żadnego oporu, pozwalając jej sprawnie zająć się raną.
- Jeśli go nie znajdziemy, zapewne będzie to znaczyć że uciekł. Tajpany najczęściej można spotkać na polach i pastwiskach, w dodatku to stworzenia zmiennocieplne, potrzebuje wyższej temperatury niż tu w środku. - Odpowiadała niemal automatycznie, ze spojrzeniem utkwionym w czarnej sierści, która sumiennie znikała pod kolejnymi warstwami opatrunku. I cieszyła się, że wybrała sobie jako pierwszą specjalizację z dzikich zwierząt i mimo niewielkich obaw udała się na dodatkowe szkolenie dotyczące postępowania z takimi stworzeniami - a węży w Australii było pod dostatkiem.
Uśmiechnęła się delikatnie na wspomnienie więzi ze zwierzęciem. Audrey od zawsze uwielbiała wszystkie zwierzaki, zwyczajnie nie potrafiąc przejść obok nich obojętnie, niezależnie czy był to koń, koala, czy wielki krokodyl.
- Tak, jak z większością tych zwierzaków. Niby to zwierzaki taty, ale wiesz, jak ma weterynarza pod dachem nie widzi sensu dzwonić do kogokolwiek innego. - Cień rozbawienia pojawił się w jej głosie, gdyż podobne przekonanie tata wpajał w większość sąsiadów sprawiając, że Audrey nie raz pracowała niemal na dwa etaty, zwyczajnie nie potrafiąc odmówić zwierzakowi w potrzebie.
Szybko jednak ostry zapach przykuł jej uwagę sprawiając, że ostrożnie wyszła z boksu. Podobne zapachy w tym miejscu były nie do pomyślenia, gdyż Audrey kategorycznie zakazała ojcu trzymania podobnych chemikaliów w stodole, razem ze zwierzętami. - Nie wiem co dokładnie, ale żadnej chemii nie powinno tu być. - Przyznała z pewnością, a zamyślenie pojawiło się na jej buzi. Chwilę później czekała, aż Flavia sprawdzi wejście do boksu, aby obie mogły się w nim znaleźć… Wraz z całą masą przedmiotów najróżniejszych.
- Dobra, pójdę przodem. - Podjęła decyzję, gdy towarzyszka zwróciła jej uwagę na butelkę, której z pewnością nie powinno tam być. Ostrożnie stawiała kolejne kroki, uważnie przegrzebując podłogę i wpatrując się w zakamarki, w poszukiwaniu węża. - Tu chyba nic nie ma i… - Zaczęła, niemal pewna, że oto trafiły na błędną poszlakę, gdy coś poruszyło się przed jej oczami. - Jest! - Obwieściła zwycięsko, nie odrywając spojrzenia od zauważonego zwierzaka. Kolejne wydarzenia potoczyły się szybko - przyciśnięcie jego głowy, pochylenie się nad zwierzakiem i złapanie go tuż za głową, aby przypadkiem się nie wywinął. Ostrożnie wyprostowała się, pilnując, aby nie wypuścić go z rąk i ze zwoją zdobyczą wróciła do Flavii. - Oto nasz mały winowajca, całkiem ładny jak na tak jadowite stworzenie, nie? - Uśmiech pojawił się na jej buzi, gdyż pyszczki tajpanów wydawały jej się nadzwyczaj urocze. Brązowe spojrzenie uważnie powiodło po ciele zwierzęcia w poszukiwaniu możliwych ran bądź otarć… I uśmiech szybko zniknął z jej ust, zamieniony na mieszankę zaskoczenia oraz złości. - Kurwa. - Wyrwało się z jej ust, mimo iż nie miała w zwyczaju przeklinać. - Widzisz? - Tu wskazała na skórę zwierzęcia, paskudnie zaczerwienioną, pełną krwi i kawałków ciała które wyglądały na nadtopione. - Ktoś musiał oblać go czymś żrącym. Trzeba go umyć. - Obwieściła, po czym powoli ruszyła w kierunku niewielkiej umywalki. Nadal mocno trzymając zwierzę w dłoni poczęła zmywać z niego resztki szkodliwych chemikaliów. - Trzeba być potworem, żeby zrobić coś takiego… - Wyrzuciła z siebie ze złością. Bo jeśli było coś, czego nienawidziła, z pewnością było to okrucieństwo wobec zwierząt.

flavia houghton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
właścicielka winiarni — passing clouds winery
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
właścicielka winiarni i sommelierka, ze słabością do komplikowania sobie życia na każdym etapie w każdy sposób
Strach jest najgorszym doradcą. Z tego też powodu, Houghton nieustannie prowadziła ze sobą wewnętrzną walkę, by nie panikować. Mantry o zachowaniu spokoju obijały się w jej głowie echem i jeśli na zewnątrz nie wyglądała, jak kępką nerwów to naprawdę jest zasługa cudów. Ponieważ bała się cholernie. Spotkania z wężem nie były dla niej codziennością, nawet w takim miejscu, jak Australia. A jeśli już do nich dochodziło, kolokwialnie mówiąc wiała gdzie pieprz rośnie, przyjmując na twarzy okropny grymas zmieszanego obrzydzenia i strachu. Dobrze, że Clark nad wszystkim czuwała.
- Czy zabrzmi to strasznie, jak powiem, że bardzo chciałabym by uciekł gdzieś tam w pola? - jęknęła żałośniej niż poprzednio zapewne. Spotkanie z tajpanem było, niczym wpadnięcie na swojego eks. To nie tak, że całkowicie nie chcesz go widzieć i pamiętać o jego istnieniu, po prostu lepiej się żyje, gdy jest poza zasięgiem wzroku. Tak więc, jak wytłumaczyć wężowi, iż jest persona non grata? Ciężka sprawa, a wniosek był jeden: wszyscy byliby zadowoleni, gdyby kąsacz wrócił tam, skąd przyszedł.
- Musisz niesamowicie kochać to miejsce i te zwierzęta, skoro nadal wszystko cię tutaj trzyma. Powiedz mi, od zawsze miewasz takie przygody? Wiesz, łapanie węży i te sprawy - możliwe, że gdyby Flavia przeżywała podobne historie za dzieciaka, teraz jej podejście do dzikiej natury byłoby całkiem inne. Albo i nie, zważywszy na to że odkąd pamięta leciała z płaczem do ojca, gdy tylko na jej drodze stanął pająk. Nawet ten malutki, który podobno bardziej boi się człowieka, niż on jego. Och, z tym stwierdzeniem była gotowa się kłócić, jako naczelna panikara w takich sytuacjach. Jednak naprawdę była ciekawa, czy życie Audrey tak właśnie wyglądało, czy po prostu w miarę obrania ścieżki zawodowej pewne wypadki zaczęły pojawiać się w pakiecie.
Nie przebywała na Carnelian Land często, w stodołach bywała jedynie parę razy w życiu, ale rzeczywiście, zapach ostrych chemikaliów całkowicie nie pasował do otoczenia. Szczególnie nie takiego, w którym na co dzień obcują zwierzęta. Zarówno te dzikie, jak i nieco bardziej oswojone. - Na mój nos nie jest to benzyna, zresztą im dłużej wdycham to tym bardziej zaczyna mnie boleć głowa, to musi być rozpuszczalnik - ręki nie dałaby sobie uciąć, ale potrafiła rozpoznawać zapachy, i to dość dobrze w końcu miała nosa do win, więc nadal pozostała przy pierwotnej opcji.
Z uwagą i ogromną ciekawością, wyglądała zza boksu, śledząc wzrokiem działania Audrey. Od tych poszukiwań zależały dalsze kroki, bowiem pozostały im dwa wyjścia - albo znajdą winowajcę, albo będą musiały przetrzepać całą stodołę. Ponieważ poddać się nie zamierzały, a przynajmniej tak wnioskowała Flavia. Piękna, bojowa postawa, natychmiast z niej uleciała w momencie, gdy Clark wydała z siebie okrzyk zwycięstwa. Dalsza część łapanki mignęła starszej brunetce przed oczami w ułamku sekundy, i nim się dobrze zorientowała, przed jej oczyma pojawił się tajpan trzymany przez młodszą - Fe! - niemalże pisnęła, widząc okropnego gada. Wykonała taktyczne trzy kroki w tył, po czym obróciła się wokół własnej osi, wzdrygając się na widok węża. - Przepraszam, ale jest po prostu małym paskudnikiem - rzuciła, wyginając usta w podkówkę i marszcząc przy tym brwi. Sama nie wiedziała, czy ponownie się odważy podejść bliżej, jednak bacznie obserwowała sprawcę zamieszania, na wypadek gdyby znowu chciał zwiać. Jednak coś było nie tak, i okropny grymas ustąpił zmartwieniu. - To straszne - rzuciła cicho, przyglądając się skrzywdzonemu stworzeniu, po czym powoli wykonała krok w przód. Mimo swojej niechęci, nie była w stanie wyobrazić sobie, jak można znęcać się nad żywą istotą. Nawet takim paskudnikiem. - Myślisz, że stało się to tutaj? Może ktoś wcześniej go oblał i po prostu wystraszony przypełzł tutaj i… - ciąg dalszy był już doskonale znany. Jak można tak po prostu oblać zwierzę chemikaliami?

Audrey Bree Clark
ambitny krab
k.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey uśmiechnęła się ciepło w kierunku Flavii.
- Nie, to nie zabrzmi strasznie. Sama wolałabym, żeby wrócił na pola. - Przyznała, wzruszając delikatnie wątłym ramieniem. Taki obrót spraw byłby najlepszy - inne zwierzęta ominęłyby możliwości ukąszenia, a sam wąż ominąłby porządnej dawki stresu jaka związana była z jego pochwyceniem… I one mogłyby odetchnąć w spokoju i powrócić do biednego psiaka - ot rozwiązanie najlepsze dla wszystkich, Audrey jednak doskonale wiedziała, że zwierzaki rzadko działają zgodnie z myślą bądź zachciankami ludzi.
- Kiedyś przyniosłam do domu małego krokodyla który nie miał przedniej łapki. Upierałam się, że będzie moim pupilem, bo rodzice nie chcieli zgodzić się na psa. - Przyznała z rozbawieniem, nadal pamiętając przerażone twarze rodziców, gdy jako siedmiolatka wróciła ze szkoły z małym gadem w tornistrze. - Praktyki odbywałam w zakładzie współpracującym z ZOO w Sydney, tam chyba miałam najwięcej dziwnych sytuacji z najróżniejszymi zwierzakami. - Dodała z uśmiechem, gdyż czasy pracy w ZOO wspominała równie cudownie co i same studia połączone z pobytem w Sydney. Audrey przez trzy lata teorii nie nauczyła się tyle, co podczas ponad roku długich praktyk. I mimo iż mogła zostać tam, coś wzywało ją do Lorne Bay, aby w Sanktuarium zaopiekować się tymi zwierzakami, które pozbawione były jakiegokolwiek właściciela. - Cokolwiek to jest z pewnością nie powinno tutaj być, muszę później powiedzieć o tym tacie. - Chemiczne opary działały źle zarówno na ludzi, jak i na zwierzęta, a Audrey nie chciała aby cokolwiek złego stało się ich podopiecznym. Nie miała jednak czasu na dłuższe rozmyślania, zbyt zajęta zadaniem zlokalizowania oraz pochwycenia zagubionego węża. A gdy ten w końcu znalazł się w jej rękach mogła odetchnąć z ulgą i powrócić w kierunku Flavii. Dźwięcny śmiech uleciał z jej piersi gdy zauważyła reakcję kobiety na dość uroczy pyszczek małego tajpana. - Widziałam gorsze pyszczki. I wybacz, ale śmiesznie zatańczyłaś na jego widok… Nie spotkałaś wcześniej tutaj węża? - Dopytała, gdyż Audrey zdarzało się to niezwykle często. Czy to na polach, czy podczas pieszych wycieczek czy w końcu gdy ktoś dzwonił do niej przerażony, kiedy odnalazł jakiegoś węża we własnym domu - zwykle były to okazy niejadowite, Audrey wolała jednak gdy ją o nich informowano, zamiast scenariuszy, w których zwierzę ucierpi. Tak jak ucierpiał ten tajpan, ze skórą mocno poparzoną od jakiejś paskudnej chemii.
- Nie, nie trzymamy tak silnej chemii, a nawet jakbyśmy ją mieli, mamy odpowiednie miejsce do jej przechowywania. - Jacob Clark, ojciec panienki Audrey, starał się prowadzić swój interes w sposób jak najbardziej ekologiczny i zgodny ze środowiskiem oraz otoczeniem. Owszem, nie raz musiał sięgać po opryski, wybierał jednak te z odpowiednich firm, o mniejszej zawartości substancji szkodliwych. - Wydaje mi się, że tak właśnie było. I że dlatego Demon został ukąszony. Wiesz, jego to boli, w dodatku taki atak pewnie go wystraszył i biedak nie wie co się dzieje. - Przyznała przytaknęła, dokładniej przyglądając się ranom węża. - Ale widzisz? To nie była zwykła chemia a coś silnie żrącego.. Jeśli dowiem się kto to, osobiście skopię mu tyłek. - Ciężkie westchnienie uleciało z jej piersi, gdy kończyła opłukiwać ciało biednego węża. - Podasz mi tamten czarny, bawełniany worek? Schowamy tego biedaka i możemy wracać do Joey’a. Zabiorę później tego węża do Sanktuarium bo wyleczenie go zajmie kilka tygodni. - Poprosiła, samej nie chcąc się za bardzo rozpraszać w momencie, w którym między jej palcami tkwiła głowa jednego z najbardziej jadowitych węży Australii.

flavia houghton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
właścicielka winiarni — passing clouds winery
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
właścicielka winiarni i sommelierka, ze słabością do komplikowania sobie życia na każdym etapie w każdy sposób
Gdyby to założenie okazało się prawdą, zaoszczędziłyby wiele zachodu. Z resztą, nie o sam czas chodzi, ale również i szkody. Ograniczyłoby to zagrożenie innych zwierząt, jak i może nich samych oraz stodoła uniknęłaby osiągnięcia stanu, niczym po przejściu tornada. Jednak, co racja, na zachcianki natury żadna z nich nie miała wpływu.
- Po tym musieli zgodzić się na psa - odpowiedziała rozbawiona. Gdyby to jej dziecko przyplątało do domu dzikie stworzenie, w trybie natychmiastowym zgodziłaby się na posiadanie psa, kota czy nawet chomika. Co prawda, było to słabą metodą wychowawczą, ale przynajmniej mogłaby później spać spokojnie. Na całe szczęście, podobny scenariusz chwilowo nie miał prawa się ziścić. Skinęła głową z uznaniem, po czym posłała młodszej ciepły uśmiech. Nawet jeśli była oszczędna w słowach, w gruncie rzeczy Flavię przepełniał podziw. W końcu nie codziennie spotykała na swojej drodze osoby, które od początku znały swoje powołanie i sumiennie kroczyły po jego ścieżce. A jak jej się zdawało, do bycia weterynarzem nie wystarczyły wyłącznie chęci. Kolejny raz przytaknęła na jej słowa, wyrażając w ten sposób aprobatę jej słów. Nie czuła się odpowiednią osobą do wyrażania opinii na temat tego, co powinno bądź nie powinno znajdować się pod dachem stodoły. Jedynie słysząc wzmiankę odnośnie do jej małego tańca, roześmiała się, czując jak jej policzki nabierają ciepła. - Jasne, że spotkałam - odpowiedziała niemalże natychmiastowo. W istocie, rzeczą niemożliwą byłoby życie w Australii bez licznych spotkań z dzikością flory i fauny. - Po prostu nadal do nich nie przywykłam - mówiąc, wskazała na trzymanego przez Clark węża. Nieważne, z jaką częstotliwością natrafiała na różnorakie gady, zawsze reakcja była ta sama. Cichy pisk, wzdrygnięcie i ostateczna ucieczka w bezpieczne miejsce. Zdarzało jej się również zastygnąć w panice, jednak co następowało kolejno jest już doskonale znane.
Znalezienie powodu pojawienia się i późniejszego ataku węża, sprawiło że Flavia zdecydowanie przychylniej przyglądała się sytuacji. A przynajmniej nie uważała małego sprawcy za zło ostateczne, wręcz przeciwnie. Buzowała w niej wściekłość na osobę, która dopuściła się tak okrutnego znęcania nad zwierzętami. Zgodnie z prośbą, podała bawełniany worek, w którym później zagościł tajpan. Czy brak jego widoku uspokajał Houghton? Nie do końca, sama świadomość że znajduje się dostatecznie blisko niej wprawiała ją w niepokój, o czym oczywiście wolała nie informować Audrey. Prezentowanie się, jako panikara nie było ulubioną metodą na poprawę wizerunku. - Dasz mi znać czy wyszły z tego? - zarówno koń, jak i wąż. W końcu liczba poszkodowanych zwiększyła się w przeciągu ostatnich minut, a ona nie mogłaby spokojnie funkcjonować będąc w całkowitej nieświadomości stanu zwierzaków. Nawet jeśli jeden z nich wzbudzał w niej same nieprzyjemne przewroty w żołądku. - Chyba powinnyśmy już iść, Joey się upomina - zaśmiała się pod nosem, słysząc jak szczekanie coraz głośniej dobiega z gabinetu. Chwytając za klamkę do pomieszczenia, miała nadzieję, że nie zastanie go w opłakanym stanie. Ku uciesze, wszystko było na swoim miejscu a sam border collie wydawał się być gotowy na kolejną akcję ratunkową.

zt. <3 Audrey Bree Clark
ambitny krab
k.
ODPOWIEDZ
cron