Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
16.

Lubiła jego dom bardziej, niż swój własny, bo tutaj poza nią prawie zawsze był ktoś jeszcze. Nawet jeśli nie osobiście, to w pościeli unosił się jego zapach, przez oparcie fotela przewieszony był jego cienki sweter, a w kuchni na blacie leżał kubek, z którego od czasu do czasu sączył kawę, niekiedy zapominając o tym, że nie zdążył jej dopić. Takie małe niuanse, które sprawiały, że nie czuła się samotna, okłamywała samą siebie, że termin tej nigdy jej nie dotyczył. Nieszkodliwa kontuzja nogi nie była takim problemem, aby nie mogła zostać u siebie, ale gdy tylko Othello zaproponował by przyjechała, oczywiście to zrobiła, może nawet liczyła na to, że to zrobi. Nie radziła sobie, wiedziała o tym, a mimo to nie chciała się do tego przyznawać. Życie przerastało ją odkąd sięgała pamięcią, ale teraz... teraz znów było tak źle, jak te kilka lat temu, gdy wszystko wywróciło się do góry nogami. Nie mogła spać mimo alkoholu zmieszanego z lekami usypiającymi, dłonie drżały jej cały czas, nastrój zmieniał się, jak wahadło w zegarze i czasem bez ostrzeżenia zaczynała płakać, a innym razem, jak człowiek nieobliczalny, miewała napady nieoczekiwanej agresji. Jak wtedy, gdy wróciła z tej głupiej plaży o której wiedziała tylko ona i Anthony, i rzuciła donicą o ścianę, nie wiedząc nawet co ją do tego pchnęła. Przerażona zbierała kawałki ceramiki i czuła, że jeśli nie znajdzie się w bezpiecznym miejscu, będzie tylko gorzej. Tym miejscem, przystanią, w której miała poczuć się pewniej, naturalnie miał być dom Othello. Tłumaczyła, że to ból kostki, że tylko tyle, że nie muszą o tym rozmawiać, że lepiej skupić się na sobie, pytała o jego pracę, o dzień i nie zastanawiała się nad tym, czy mówi jej prawdę, czy może karmi frazesami, które w porównaniu do innych słów, łatwiej wypowiedzieć. Był obok, tyle wystarczało.
Obiecał, że zerknie na jej samochód, gdy poszła wziąć prysznic, pod którym, pozostawiona sama sobie, znów skazana była na ogrom myśli i wspomnień, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Zamiast umyć włosy, pozwoliła by woda lała się bez celu, zamiast stać skuliła się w kabinie, tracąc poczucie czasu i kiedy w końcu wyszła z brodzika, nie wiedziała czy była tam pięć minut czy może lata. Wyszła z pomieszczenia ubrana w koszulę nocną, a kiedy zauważyła, że Theo nadal nie wrócił, odwróciła się na pięcie, by z powrotem znaleźć się w łazience. Wiedziała, że brał leki... na pewno jakieś miał i chociaż planowała go poprosić, o wiele łatwiej było po prostu podebrać kilka pastylek. Bez pytań i wyjaśnień. Klękła przy szafce, a kiedy trzęsącymi się dłońmi dopadła do szklanego słoiczka, nic innego nie miało się już liczyć. Chciała po prostu się wyłączyć, leki, które miała nie pozwalały jej na to. Były za słabe. Potrzebowała czegoś więcej, chociaż na kilka chwil odciąć się od tego wszystkiego, wydrzeć dla siebie kilka głębszych oddechów i odrobinę spokoju.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Szósty dzień bez picia. Trzynasty odkąd dowiedział się, że nie tyle jest źle, co po prostu tragicznie, że być może same leki już nie wystarczą i wypadałoby poważnie coś z tym wszystkim zrobić. Początkowo nie potrafił potraktować tego z należytą rozwagą, toteż pił jak zwykle, krzywiąc się jedynie pod naporem poddającego się ciała. Zakupił leki, wybrał dla siebie odpowiedni plan na najbliższe miesiące, wyrzucił z domu wszelkie uśmierzające ból trunki. A potem wybrał się do baru, by po raz ostatni (wiedział, że to nieprawda) pić, pić i pić, tak jakby nic się nie zmieniło. Nie wiedział tymczasem co o tym wszystkim sądzić, bo czyż nie czekał na tę śmierć tak długo? A jednak jakoś ciężko byłoby się poddać teraz, właśnie teraz, gdy życie poczęło go znów zaskakiwać. Gdy więc sześć dni temu powrócił do domu po południu, trzeźwiejąc bóg wie gdzie, przespał niemalże dwie doby i zadecydował, że kończy z tą swoją karierą miejscowego pijaka.
O tym, jak bardzo jest źle, wiedział tylko Walter. Na próżno było rozgadywać o sprawie wszem i wobec (choć osobom takim jak Laurissa prawda się należała), skoro zgodnie z własną opinią, miał to wszystko pod kontrolą. Tak więc zachowywał się jak dawniej, choć momentami odnajdywał go strach przed tym, co wolnym krokiem ku niemu zmierzało. Być może właśnie z tego powodu tak ochoczo zaprosił do siebie Laurisse? Może nie miało to żadnego związku z wyrzutami sumienia, powodowanymi uczuciami, które żywić zaczął do kogoś innego? Przez jakiś czas pozwalał sobie na tę beztroskę, tak jak inni — wszyscy jego pacjenci — wybierając ucieczkę i kłamstwa. Upalne słońce i nazbyt prędko topniejący lód w miętowej herbacie (jakże on nie znosił tego świństwa), stojącej tuż obok psującego się auta (o ironio, czyż maszyna ta nie była metaforą i jego życia?) sprawiały jednak, że dławić począł się tą swoją głupotą. Lata temu obiecywał sobie przecież, wpatrzony w rozgniewaną taflę morza, że nigdy już nie będzie niczego zatajać. Przed sobą, przed innymi. Że zawsze już tylko trzeźwe spojrzenie na wszystko, bez jakichkolwiek nieśmiałych oszustw. Z myślą tą powędrował do domu, nie wiedząc, co dokładnie powiedzieć chce Laurissie — coś na pewno, coś zawierającego w sobie całą prawdę. Każdy kolejny krok stawiany w zlanym ciszą domu uświadamiał mu jednak, że coś jest nie tak. — Rissa? — rzucił głośno, przemierzając drogę do sypialni. I gdy tylko wzrok napotkał puste łóżko, dość automatycznie powędrował w kierunku łazienki — jakby przewidując najgorsze. — Co ty robisz? — starając się niczego nie zakładać, jak i nie atakować jej niepotrzebnymi nikomu pretensjami, utkwił w niej pogrążoną w powadze twarz.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Powinna być bardziej czujna, szczególnie teraz, kiedy robiła coś, czego robić nie powinna, ale potrzeba wyłączenia myśli przyćmiła jej rozsądek. Dłonie jej się trzęsły i naprawdę wierzyła, że zdąży sięgnąć po leki, połknąć je, a potem spełnią z Othello przyjemną noc, taką, jaka pewnie i jednemu i drugiemu była potrzebna. Może ich związek nie należał do najbardziej romantycznych, ale dawał radę, z resztą ona wcale nie potrzebowała ani wielkiego oddania, ani deklaracji, wystarczyło by nie czuła się samotna, by w dni takie, jak ten, były ciepłe ramiona w których mogłaby zasnąć. Othello jej to dawał, nawet więcej, niż najpewniej kobieta taka, jak ona, powinna dostać. Nie ma co się oszukiwać, wiele mężczyzn już dawno by z nią nie wytrzymało, czasem w chwilach tego swojego autodestrukcyjnego poczucia humoru, lubiła mówić, samej sobie wbijając szpile, że gdyby nie jego profesja, na pewno już dawno by zwiał. Po prostu miał zawyżoną odporność na niezrównoważone wariatki. Katowała samą siebie takimi spostrzeżeniami, śmiejąc się z nich perliście, jakby wcale nie robiła sobie krzywdy. Tym razem jednak nie miała siły na podobne zagrywki, potrzebowała wytchnienia i te było już w jej zasięgu. Odpowiedni słoiczek w dłoni, zakrętka odskoczyła z łatwością, ale nim zdołała wysypać przynajmniej jedną pastylkę na dłoń, usłyszała swoje imię. Skamieniała, zamiast zareagować szybciej, zatrząsła się cała, jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku. Odwróciła głowę odruchowo, może nawet zbyt szybko, bo w karku poczuła ukłucie bólu, jednak nie było ono na tyle istotne, by się nim przejęła.
- Ja... - nie wiedziała co powiedzieć. Z resztą nie była dobrą kłamczuchą czy aktorką. Powinna była przygotować się na taką ewentualność, jak zostanie przyłapaną, ale nie myślała w przód. - Umm, ja... - potarła czoło dłonią, w której nadal trzymała zakrętkę słoiczka. Szukała usilnie w myślach jakiegoś dobrego wytłumaczenia, nadal klęcząc na kafelkach. - Boli mnie głowa... - to była prawda. W zasadzie ostatnio cały czas bolała ją głowa, cały czas czuła się rozbita. Poza tym komu miała o tym mówić, jeśli nie jemu? Uniosła na niego niepewne spojrzenie. - Potrzebuję czegoś, bo mnie to wykończy - dodała nieco ciszej, może nawet usprawiedliwiając się. Nie odłożyła słoika, nie zamknęła go, bała się, że jak to zrobi, to straci całkowicie szanse na dostanie się do jej zawartości.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Nie bawiły go wszelkie żarty, w których można było doszukać się najmniejszej kropli zniewagi. Dla niego związek ten malował się w zupełnie inny sposób, przy czym wiedział, jak bardzo jest to toksyczne. Bo czyż Laurissa nie miała podobnych do Heleny problemów? Czy nie łączyło ich tak wiele, nawet jeśli jego martwa narzeczona była kobietą zupełnie od niej różną? Kiedy natknęli się na siebie, kiedy już jasnym było, że ich losy zostaną ze sobą splecione, pewien był, że świat daje mu drugą szansę. Oto mógł naprawić własne błędy, opiekując się kimś, kto na moment się zgubił, proste. Była jego małym projektem, choć wzbraniał się na wszelki sposób, by nie nazywać tego tym fatalnym słowem. Jednak właśnie w chwilach takich jak ta, gdy dostrzegał brak powodzenia w tym wszystkim, zastanawiał się, czy nie krzywdził jej tylko tym swoim oddaniem. Bo się jej nie poprawiało. Bo wspierał jej chorobę, nie potrafiąc jej pomóc. Bez słowa tkwił w jednym miejscu, przypatrując się uważnie jej twarzy. Mógł udawać, że nie dostrzega jej kłamstwa, mógł przymknąć na moment oczy, bo kimże był z tym swoim alkoholizmem, by innym prawić kazania? A jednak cofnął się, przeszukał służbową torbę i wyciągnął z niej listek tabletek, które jeszcze teraz, na moment, schował do kieszeni spodni. Potem głęboki oddech i w końcu odważył się do niej podejść, dbając o to, by twarz jego nie była wykrzywiona ani złością, ani rozczarowaniem.
Mogłaś poprosić — powiedział spokojnym głosem, siadając na łazienkowej ziemi tuż obok niej. Wpatrywał się przez moment w trzymane przez nią pudełko, nie starając się wcale go jej odebrać. — To są bardzo silne leki, Riss. Jestem chory, zacząłem je brać niedawno — wyjaśnił, odrywając na moment wzrok od pastylek, by móc zerknąć w jej oczy. Ta cała ich relacja była na tyle kłopotliwa, że Theo nie wiedział, jak ma ją traktować. Bo nie była pacjentką, więc te wszelkie próby uleczenia jej w jedyny znany sobie sposób po prostu nie mogły zaistnieć. Ale czy ostatnio nie było jakby lepiej? Czy nie wyglądało na to, że się jej poprawiło? — Dlaczego rozbolała cię głowa? Co się dzieje? — spytał, tym razem dopuszczając do głosu smutek, bo czuł, że spieprzył sprawę. Czy od dawna go oszukiwała? I czy on naprawdę tego nie dostrzegał, czy po prostu widzieć nie chciał? Oczekując odpowiedzi pozwolił sobie wyciągnąć blister z białymi pigułkami, ale nie miał jeszcze siły by nie tylko wyjaśnić jej, czym są tabletki, ale i by jej je wręczyć.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Z miejsca zaczęła robić to, co zawsze wychodziło jej najlepiej, zaraz po użalaniu się nad sobą. Oskarżała więc swoją osobę o głupotę, wypominała sobie, że mogła się pospieszyć, że mogła to połknąć, nie zostać przyłapaną. Mogła być też ostrożniejsza, zamknąć się w łazience, mogła... mogła tak wiele, ale teraz siedziała tutaj, a w zasadzie klęczała w łazience, w której przez jej niedawną kąpiel było jeszcze nieco duszno i czuła na sobie spojrzenie Othello, zastanawiając się nad tym, co mężczyzna myśli. Czy jest zły? Zawiedziony? Zmęczony po prostu? Czy już się nią brzydzi, a może jedynie ma dość tego, że ona nie potrafi być normalna. Powinna być, miała ku temu wszelkie powody, jej życie w ostatnim czasie było całkiem niezłe, więc dlaczego nie mogła stać się wreszcie bezproblemowym człowiekiem, albo przynajmniej takim, który nie jest tak cholernie samolubny, skupiając innych, by ci odsuwali na bok własne rozterki i zajmowali się nią.
- Mogłam - przyznała mu rację, opuszczając głowę, bo nie wiedziała co innego mogłaby mu odpowiedzieć. Wiedziała przecież, że zawaliła, powinna była odłożyć trzymane leki, ale nadal zaciskała na nich palce, jakby się bała, że inaczej... inaczej na zawsze znajdą się poza jej zasięgiem. Bardziej poczuła, niż zobaczyła, że koło niej siada, a potem uniosła nieco brwi, w końcu obdarzając go tym swoim przerażonym spojrzeniem, zdradzającym całą jej niedojrzałość i naiwność. - Chory? Jak bardzo chory? - chciała od razu wiedzieć wszystko, ale leków... wciąż nie wypuściła. Zaraz jednak zmieszała się nieco, wiedząc doskonale, że aktorką była fatalną. Świadoma więc tego, że to wszystko po prostu zaraz będzie musiało ujrzeć światło dzienne, po prostu przysunęła się bliżej, chowając twarz gdzieś w zagłębieniu jego szyi, byleby nie musiała patrzeć mu teraz w oczy. - Zrobiłam coś głupiego... - dziwnie się czuła... jakby z przyczyn oczywistych nie chciała mu mówić, a przy tym tak cholernie tego pragnęła. - Mówiłam ci, że zgłosiła się do mnie nowa klienta ze ślubem - przypomniała, chociaż nie mogła być pewna, że pamiętał. - Potem okazało się, że... że Anthony wrócił do Lorne Bay, ten z którym kiedyś byłam i... i to jego narzeczona. No, a ja udawałam, że mi to nie przeszkadza i chyba... chyba jednak kurewsko mi przeszkadza - zacisnęła pięść na jego koszuli, czując, jak cała się trzęsie. - Nie mogę spać, myśleć, potrzebuję czegoś, Othello - wyjaśniła mu nieco panicznie, jakby bała się, że jej odmówi, albo, że prosić go będzie musiała znacznie dłużej, niż trwałaby kradzież kilku pastylek.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Nie był rozczarowany. Nie był też zły, chyba że na siebie; czynione sobie wyrzuty (a więc i w jego życiu uparcie powtarzane mogłem brzmiało niemalże jak mantra) udowadniały mu tylko, jak fatalnym jest człowiekiem. Bo był w związku tym egoistą, perfidnie ignorującym fakt, że Rissa ma problemy. Że to jego pijaństwo i idiotyczne zauroczenie w kimś obcym są infantylne i nieistotne; wiedział przecież, na co się pisze, gdy postanowili z Laurissą zostać parą. A mimo to nie starał się wystarczająco mocno. Nie myślał o niej wystarczająco często. Pozwalał, by oboje karmili się tym niezdrowym układem, w którym może i była miłość, ale na pewno nie ta prawdziwa i jedyna.
Nie jestem zły. Nie chciałbym po prostu, żeby coś ci się stało — wyjaśnił spokojnym tonem, mając nadzieję, że uwierzy w czystość tego wyznania. Bo w istocie tak właśnie było; być może (tylko być może) gdyby dzierżyła w dłoni inne opakowanie leków, przyzwoliłby jej na zażycie kilku pastylek. Byłby najgorszym lekarzem na świecie, ale przynajmniej kontrolowałby jej stan i nie pozwolił na to, by cokolwiek złego się jej przydarzyło. — Mam rozwaloną wątrobę. I generalnie większość organizmu, bo… Piłem za dużo. Za długo — nigdy wcześniej o tym nie rozmawiali. Podczas gdy jej słabość bywała omawiana, on udawał, że nie zmaga się z żadnym problemem; może więc to właśnie ta ignorancja była jego największym błędem? Zastanawiał się, czy Rissa jest w nim w ogóle zakochana, czy jednak pozostaje przy jego boku z powodu przyzwyczajenia. Samotności. Wygody. Nie uciekał jednak teraz przed tym wcale, pozwalając jej na tę całą bliskość, która gdzieś w głębi serca przerażała go niezwykle. Od samego początku był realistą; oboje byli. Choć zdarzało się, że kupował jej czekoladki czy kwiaty, a w oczach innych jawili się jako para nieomal idealna, oboje wiedzieli — musieli zdawać sobie sprawę — że w pewnym momencie będzie to trzeba zakończyć. Że żaden ślub nie powiąże ich na zawsze, bo to nie fenyloetyloamina krążyła w ich ciałach. A mimo to była dla niego ważna. Na tyle, by nie był w stanie obdarzyć ją teraz jakkolwiek negatywnym uczuciem; chciał jej pomóc, nieważne jak wiele by go to kosztowało. — Kochasz go nadal? — spytał rzeczowo, uprzednio nie wchodząc jej w zdanie; pozwolił, by wszystkie słowa wypowiedzieć mogła w ciszy i spokoju, jakby przewidując, że najmniejsze wtrącenie jakoś ją spłoszy. Skinął potem głową i milczał chwilę, ważąc słowa, które zamierzał wypowiedzieć. W świecie idealnym wystarczyłby jeden pocałunek, by odegnać wszelkie potwory i zdjąć z niej rzuconą klątwę, ale tak daleko im do ów ideału było. — Czyli kochasz. Zdaje się, że nie ma nic w tym dziwnego, zważywszy na waszą przeszłość — pozwolił sobie stwierdzić, gładząc ją delikatnie po plecach. — Chciałbym cię o coś prosić, Rissa. Chciałbym, żebyś… żebyś zaczęła się spotykać z terapeutką, moją znajomą, bo ja… Ja nie wiem, jak mógłbym ci pomóc — wyjawił ponuro, bo nawet gdyby chciał, nie mógłby. Sprawa ta wymagała konkretnego zaangażowania, odpowiednio prowadzonej rozmowy — a on przecież, na miłość boską, nie mógł być jej psychologiem. — To są leki, które przepisuję swoim pacjentom. Pomagają im się wyciszyć, przynoszą ukojenie — mruknął, obracając w wolnej dłoni trzymany blister. — Mogę ci je dać. Tylko że… jeśli je przyjmiesz, jeśli tak bardzo ich potrzebujesz to ja… Nie mógłbym już z tobą być — nie szantażował jej. Nie prowokował rozstania. Mógł jej dać leki, mógł zdobyć ich dużo więcej, mógł nawet znaleźć cokolwiek innego, ale oni, razem, nie mieliby już wówczas racji bytu. Po prostu nie.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Zabawne, że bała się jego reakcji i jednocześnie przerażała ją też myśl, że ta miałaby nie być niczym specjalnym, mógłby przecież przyjąć ze spokojem ten cały jej wybryk, tę próbę kradzieży, dać jej do zrozumienia, że nie dba o to, co z całym swoim życiem Hemingway planuje zrobić. Zasługiwałaby na to, aby w końcu wszyscy się do niej odwrócili, może podziałałoby to, jak terapia wstrząsowa, ale z własnej woli nigdy by się na nią nie zdecydowała. Nie miała w sobie tyle odwagi, za bardzo się bała zostać sama. Pokiwała jedynie głową, kiedy przerwał ciszę. Nie był zły, ale się o nią martwił… to dobrze, jest ktoś, kto nadal się jeszcze martwi, chociaż powinna być na siebie zła za to, że wprowadza w cudze życie zamieszanie. Zaraz miała zlęknąć się jeszcze bardziej, gdy oderwała od jego ciała głowę, poświęcając mu to pełne przerażenia spojrzenie.
- Co? Jak to? – czy była aż taka ślepa? Nie powinno jej to w zasadzie dziwić, ale teraz broda jej już drgała, jak u dziecka, które miało zmierzyć się z prawdą, na jaką nie było gotowe. - Nie rozumiem… kiedy? Przeze mnie? – ostatnie dwa słowa były jak strzał kulą w płot, ale nie byłaby sobą, gdyby ich nie wypowiedziała. Czy to wyrzuty sumienia, czy może ukryta megalomania, potrzeba bycia istotniejszą, niż faktycznie była? Trudno zgadywać, ale Laurissie dalece było do ideału albo, chociaż kobiety o samych czystych intencjach. Mimo to martwiła się o niego szczerze i w tej konkretnej chwili zapomniała nawet o swoich problemach, przerażona jego własnymi. Pytanie, które zadał miało jej boleśnie przypomnieć o tym, co sprowadziło ich tutaj, na tę łazienkową posadzkę. Część jej chciała natychmiast zaprzeczyć, z mocą, z jaką dawno nie wypowiadała żadnych słów, ale druga część nakazała jej milczeć, ważyć każdą wypowiedź i tą ciszę Othello zinterpretował, nim ona sama cokolwiek od siebie dodała. Znów chciała się z nim nie zgodzić i znów mogła jedynie milczeć. Teraz to ona go słuchała, skupiając się przy tym na ruchu jego dłoni na swoich plecach. Wszystko to było takie ciężkie, nie chciała tej rozmowy, tego tematu, nie chciała słyszeć o tym, że miałaby kochać człowieka, który w zasadzie ją zniszczył, ani też o tym, że jedyny człowiek, który jakoś jej pomagał, teraz dochodził do wniosku, że nie był już w stanie dłużej tego robić. Czuła, że wszystko z nią nie tak, a kiedy wspomniał, że ceną za leki jest rozstanie, poczuła jak oczy wypełniają jej łzy, więc wtuliła się mocniej w zagłębienie jego szyi, byleby tego nie zobaczył. W głowie miała jakiś mętlik, myśli pędziły nieubłaganie i teraz jeszcze bardziej pożądała leków, które mogła mieć za cenę tej relacji. Drżała od wiszącej w powietrzu decyzji. Przecież wiedziała, że to co mieli nigdy nie miało trwać wiecznie. Wiedziała, że kiedyś przyjdzie im się pożegnać, ale czy to był dobry moment? Dla niej?
- Nie chcę go kochać, Theo… - po tych słowach musiała zagryźć poliki od środka, by nie pozwolić sobie na łzy, czy też załamanie się głosu. Wtuliła się w niego jeszcze bardziej. - Nie chcę też ciebie tracić – ale stracę. Wiedziała doskonale, wiedziała, e to już ruszyło, może nawet nie dziś, może w dniu, w którym się zaczęło. - Pójdziemy spać? – poprosiła nieśmiało, jakby nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo nie na miejscu jest to pytanie. Powinna wspomnieć o lekach, odnieść się do słów o terapii, a ona po prostu trzymała się go tak kurczowo, jakby się bała, że zaraz ją odepchnie. Nie pozwoliłaby mu teraz na to. Była samolubna, okropna, ale nie mogła dzisiaj być sama. - Nie wezmę leków… tylko ciebie – zapewniła go cicho, bo jeszcze dzisiaj mogło być to prawdą, jeszcze tego wieczoru potrafiła się powstrzymać, wykraść parę chwil złudnej normalności.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Wielokrotnie powtarzając pacjentom, by głośno i odważnie opowiadali o swych przeżyciach, sam tego uczynić nie potrafił. Tych, którzy zaznajomieni byli z historia jego życia, wymienić by można na palcach jednej ręki; cała reszta, nieważne jak bardzo istotna, karmiona była pustymi frazesami — fałszywe opowieści, często bagatelizującą faktyczną przyczynę jego słabości. Czy jednak istniał ktokolwiek, kto wiedział dlaczego Othello pije? Chyba i on czasem nie znał jakby powodu. — Nie, nie przez ciebie. Dzięki tobie piłem mniej — powiedział z lekkim uśmiechem, odgarniając z jej twarzy niesforny kosmyk włosów. Nie kłamał — kiedy mieli się spotkać, dbał o to, by w żadnym stopniu nie przypominać tegoż pijaka, którym bywał na co dzień. Nienaganny ubiór, w domu porządek. Zupełnie tak, jakby w żadnej innej roli nigdy nie występował. — To trwa od dwudziestu lat, Riss. Po prostu sprawy się tak czasem układają… No ale nie musisz się przejmować, zacznę o siebie dbać — rzucił niczym jedną z tych obietnic, które wiążą po wsze czasy. Ale nie wiedział przecież, czy aby na pewno się mu uda — już teraz rozpaczliwie marzył o palącym smaku wódki, która sprawiałby, że cały świat przestałby istnieć. Czasem wolał tę swoją drugą wersję, podczas to której gubił gdzieś rozsądek i sens, a po prostu był. Tym pijaczyną, nadwornym birbantem.
Czy zachował się odpowiednio? I czy istniał jakikolwiek inny model na przeprowadzenie tejże rozmowy? Miał wrażenie, że każdy z nich doprowadziłby ich do punkty krytycznego, którego skutki odczuwaliby przez wiele długich nadciągających miesięcy. Karmił się chwilowo tą jej bliskością, swymi czynami wykazując szczerą troskę — nie odrzucał jej, nie stawiał żądań, a jedynie prosił, bo jedynie na tyle mógł sobie pozwolić. Skinął lekko głową na jej prośbę, nie zastanowiwszy się jednak, czy zostanie to przez nią dostrzeżone; pozwalał, by upływające minuty przebiegły w ciszy, przerywanej jedynie ich nierównymi oddechami. — Powinnaś z nim porozmawiać, szczerze. Wyrzucić z siebie to wszystko — zasugerował, uparcie trzymając się tychże ciężkich i skomplikowanych spraw, które ona sama wolała na nowo ukryć. — A ja nie mogę… Nie mogę być jednocześnie w tym związku twoim terapeutą i przyjacielem. Wiesz o tym, prawda? Musisz wybrać — i decyzją tą uwolnić go spod brzemienia niesionych wobec tego obowiązków. Inaczej przecież traktowałby ją w każdej innej roli; inaczej, ale wciąż by mu na niej zależało. Co do tego wątpliwości nie miał. Odrzucił jednak na bok tabletki i przyciągnął Laurisse do siebie, składając na jej ustach delikatny pocałunek. — Ale nie musisz decydować teraz — powiedział czule, wciąż twarz rozpromieniając lekkim uśmiechem. — Możesz zrezygnować z tego zlecenia? Wolałbym, żebyś się tym nie katowała — rzucił po chwili, wracając do poprzedniej rozmowy. Nie miał pojęcia, jak pomóc jej w sprawie Anthony’ego, ale cóż, pierwszym krokiem na pewno miało być odpuszczenie sobie tak potwornego zadania.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Ulżyło jej. Spodziewała się, że zaprzeczy, w zasadzie zaprzeczyłby pewnie nawet w sytuacji, w której faktycznie piłby przez Laurissę, wiedziała o tym, a mimo to poczuła ulgę, bo tak łatwo było jej zamydlić oczy. W zasadzie... pozwalała ludziom to robić, bo tak i jej samej było łatwiej. Poza tym nie chciała skupiać się na wszystkich tych negatywach, nawet jeśli te osiadły ich niczym kurz ozdabiający dawno zapomniane figurki na komodzie. Zamiast skupiać się na tym, szukała tych drobnych, niepasujących do ich sytuacji pozytywów. Tego, jak odgarną jej włosy z twarzy, jakby wcale nie był człowiekiem upadającym coraz niżej w odmęty alkoholizmu, a ona nie była niestabilną emocjonalnie kobietą, czującą coś do mężczyzny, który zniszczył jej psychikę. W takich chwilach, nawet siedząc tutaj na łazienkowej posadce, mówiąc o tych wszystkich trudnych tematach, wierzyła, że to co między nimi było mogłoby mieć sens, mogłoby się udać, chociaż wiedzieli, że to stracone w chwili, w której się na to zdecydowali.
- Zacznij, Othello... proszę - mruknęła, poprawiając się delikatnie, by wygodniej wtulić twarz w jego ciało, chłonąć temperaturę jego skóry, udawać, że jest lepiej, niż było. - Wiesz, jak to działa... co by nie było, jestem tu, bo ty tu jesteś - i nie musisz mnie kochać, żeby tak było - mogłaby to dodać, ale nie dodała. Była pewna, że te słowa nie musiały paść na głos, by oboje o tym wiedzieli. Z resztą i bez tego wypowiadali tak wiele ciężkich fraz, pozwalając na to, by widmo Huntingtona krążyło dookoła. Nie wiedziała, co miała powiedzieć, ale to nic, bo gdy przyciągnął ją do siebie i pocałował, to wystarczyło, by chaos przynajmniej pozornie się uporządkował. Jedną dłoń ułożyła na jego poliku, kciukiem delikatnie gładząc skórę przy uniesionym kąciku ust. - Lubię, gdy się do mnie uśmiechasz - zaczęła tak, jakby nie padło dość poważne pytanie. - Tak po prostu, a nie profesjonalnie... nie chcę być twoją pacjentką, chcę po prostu... być blisko - to chyba dość dobrze tłumaczyło jej podejście, a jednocześnie nie tłumaczyło nic. Szturchnęła go nosem, a zaraz westchnęła cicho. Nie mogła udawać, że temat ten, te wszystkie problemy, cała ta sytuacja, wzięły się bez przyczyny.
- Nie chciałam pokazywać, że jakkolwiek mnie to rusza - przyznała z pewnego rodzaju dumą, z jaką nigdy nie było jej do twarzy czy nawet po drodze. Zerknęła więc nieco niżej, gdzieś w okolicach jego torsu. - No, ale chyba tak będzie najlepiej, a potem... potem pomyślę o rozmowie, tylko... nie chcę wyjść na żałosną kobietę, a chyba... nią właśnie jestem - zaśmiała się cicho, marszcząc przy tym nos. Wolała nazywać rzeczy po imieniu. Przez Anthonego stoczyła się na dno i prawie zeszła z tego świata... a on był tu, jak gdyby nigdy nic. Umiała przyznać się do tego przed Othello, przy nim nie wstydziła się swoich słabości, dawał jej poczucie bezpieczeństwa, ale samolubnie nie myślała o tym, jak to musi się odbijać na Lounsbury.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Kiedy to wszystko się zaczęło, kiedy niewinne gesty przeistoczyły się w namiętne pocałunki kradzione zawsze ukradkiem, gdy świat cały nie patrzył, myślał o tym, że chciałby ją pokochać. W sposób, na jaki zasługiwała, jaki się należał jej po tych wszystkich cierpieniach, które na zawsze zaległy w jej duszy. Nie wiedział tylko jak. Nie miał pewności jak kochać i czymże cała ta miłość mogłaby być; ponure nocy objawiały mu jednak, że jego zdolność kochania zginęła wraz z Heleną na francuskich wodach. I jakby na potwierdzenie wyświetlał się mu film całego późniejszego życia, podczas którego do nikogo nigdy nie poczuł już tego, co winien. To się nigdy zmienić nie miało, co należało zapewne zaakceptować, a więc i uwolnić tym samym Laurissę z tak toksycznej relacji, donikąd prowadzącej. Obawiał się tylko, że opacznie go zrozumie, że dostrzeże w tym własne skazy, choć gdyby mógł, kochałby i akceptował je wszystkie. To nie ty, tylko ja, kłamliwie powtarzane przez innych, tym razem słusznie odnosiło się do nadciągającej nad nich burzy, którą oboje umiejętnie przesuwali w czasie.
Będzie dobrze, obiecuję — i on chciał wierzyć w słuszność złożonej obietnicy, ale znając dokładne warunki uzależnienia jakiegokolwiek wiedział, że wcale ta walka prosta nie będzie. Że pochłonie go kilkukrotnie, nim odważy się w zupełności z wódką zerwać; pozostawało mieć tylko nadzieję, że to ciało jego podejmie się najważniejszej walki i nie ugnie pod napływem kolejnych kropel trucizny, czekając, by kiedyś, w końcu, dać mu kilka lat dobrego życia. — Lubię, gdy się do mnie uśmiechasz — powtórzył za nią ciepło, przypatrując się jej uważnie. W takich chwilach mogli swobodnie udawać, że wszystko będzie mieć dobre zakończenie, że czekać ich będzie jeszcze wiele dni radości i słońca, bo oboje byli idealistami, zakochanymi nierozważnie w życiu, które nigdy miało nie nadejść. — Nie jesteś żałosna. I nigdy, przenigdy nie zatajaj niczego przed światem, skoro jest ci dłużny tak wiele — w słowach jego rozbrzmiała lekka surowość, jako że on sam nie przejmując się niczym, nie potrafił patrzeć na tę jej walkę z własnymi potrzebami. Nie miał już jednak dziś być jej psychologiem, nie miał być jej przewodnikiem po tym zawiłym świecie, bo oznaczałoby to ostateczne zakończenie wszystkiego — milcząc już, składał delikatne pocałunki na jej twarzy, by ostatecznie podnieść się i pociągnąć ją za sobą. — Zawsze już będę przy tobie, Riss, bez względu na to, jak się to skończy — obiecał jej, by wiedziała, że z niej nie zrezygnuje. Bez względu na to, co przynieść im miały kolejne dni czy miesiące, jak wiele dramatu i trudnych decyzji. Póki co mogli być jeszcze naiwni, póki co mogli wierzyć w szczęśliwe zakończenia i twierdzić, że miłość nigdy ich nie rozdzieli.

koniec

Laurissa Hemingway
ODPOWIEDZ