próbuje przejąć — rodzinny biznes
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Prawie zginął na wodzie przez swój alkoholizm, więc teraz próbuje przejąć rodzinny biznes tylko dla siebie, ale mu nie idzie, więc pije dalej.

Ojciec dobrze wiedział o jego aspiracjach. Nie mógł być przecież ślepy na to jak się starał; jak każdego dnia wykonywał nawet najbardziej mozolne zadania, aby zadbać o jak najlepszą jakość produktu oraz organizację pracy w winnicy. Nikt mu oficjalnie jeszcze przysłowiowej pałeczki nie przekazał, ale to nie powstrzymywało go w zachowywaniu się jak co najmniej współwłaściciel. Tak też chciał być traktowany i tego oczekiwał od całej swojej rodziny oraz od zatrudnionych przez nich pracowników.
Czy współwłaściciel powinien był brać udział w ustaleniach biznesowych, szczególnie tych większych? Tak. Czy jeśli nie był chwilowo dostępny, to czy należało wstrzymać się z poważnymi decyzjami, aby z nim to skonsultować? Oczywiście. Dlaczego więc, do kurwy nędzy, ojciec potraktował go jak zwykłego zbieracza winogron i nawet nie napomknął mu o rozmowie którą odbył z właścicielem galerii sztuki? Dlaczego nie wpadł na to, że może i Sylvan chciałby się zaangażować, ba, nawet czegoś nauczyć?!
Gdyby nie matka i jej rozgadana natura to kto wie kiedy wieści by do niego dotarły. Nie miał nawet siły stanąć z ojcem twarzą w twarz. Bał się słów które mógłby wypowiedzieć, a nie mógł przecież pokazywać im się od tej porywczej strony. Nie po tym jak przekonał ich wszystkich, że to już nieprawda; że zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Zacisnął więc zęby do tego stopnia, że aż zabolała go aż szczęka, dopytał matkę o szczegóły i poinformował ją krótko, że idzie obejrzeć winorośle. Kroki poniosły go jednak do winiarni. Upewnił się, że nikt go nie widział. Dyskrecja była w tym wszystkim najważniejsza, szczególnie kiedy miał zły nastrój. Zgarnął dwie butelki. Jedną wsunął w przednią kieszeń bluzy, a drugą otworzył i ukradkiem wymknął się przez pole poza rodzinną posesję. Musiał się przejść, odreagować i przemyśleć pewne rzeczy przy akompaniamencie wina przelewającego się w szmaragdowozielonej butelce pod wpływem jego kroków. Kroki miał duże i szybkie, a alkohol przyjemnie go pobudzał, więc nim się zorientował był już hen daleko. Starał się nie iść przy głównej drodze. Kto wie czy któreś z rodzeństwa by go nie dostrzegło w drodze do domu. W ten właśnie sposób znalazł się na terenach Lounsbury'ego. Znał tutaj każdą chatę w okolicy, nawet jeśli nie utrzymywał bliższych kontaktów z ich mieszkańcami. Tak było w tym przypadku.
Rzucił pustą butelkę gdzieś w chaszcze i od razu wysunął sobie tę pełną z bluzy. Zapomniał wziąć otwieracza.
- Kurwa - burknął z niezadowoleniem i przyjrzał się oknom w domu mężczyzny. Światło się paliło, więc szansa na zdobycie korkociągu była ogromna. Problem był tylko jeden - normalni ludzie o tej porze nie pukali do sąsiadów z butelką wina i zapytaniem o jego otwarcie. Sylvan nigdy się jednak normalny nie czuł, a jego osąd został przyćmiony przez 0,75l rodzinnego dojrzałego wina wypitego w przeciągu ostatnich trzydziestu minut.
Stanął więc pod jego drzwiami z nikłym pijackim uśmieszkiem błąkającym się po jego twarzy i butelką w dłoni, a następnie zapukał z całej siły i czekał.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Kiedy popołudniowe słońce niknęło pod kaskadą ołowianych chmur, głoszących groźbę rześkiego deszczu, nakazał zatrzymać się kierowcy taksówki niecałe dwa kilometry od domu. Nie do końca był pewien, czy postępuje słusznie — minione dwa tygodnie naznaczone były jednakowymi wątpliwościami — lecz mimo to przedarł się przez przydrożne krzewiny, wdrapał się lekko pod górę i po trzech minutach odnalazł się na nierównej, wąskiej przecince, która w czasie jego dzieciństwa wypełniała jego codzienność. Kiedy parł przed siebie, co jakiś czas raniony ostrą, wysuszoną zimowym słońcem gałązką, wsłuchiwał się w echo dziecięcych krzyków, które miejsce to jeszcze pamiętało. Jakże wówczas wszystko zdawało się proste i szczęśliwe. Nie sądził — ba, nie uwierzyłby wówczas w to, że przyjdzie mu kiedyś zamieszkiwać tereny Carnelian Land. Przecież wtedy, otoczony rodziną, popołudnia tego typu spędzając głównie w lazurowym basenie, niczym lustro odbijającym perfekcyjne białe obłoki — dopiero wieczorami wymykając się z domu, w towarzystwie przyjaciół, których imion dziś już nawet nie pamiętał, biegając polnymi drogami po miasteczku — wiedział, że przyjdzie mu kiedyś stąd wyjechać, założyć własną rodzinę na innych peryferiach, mieć podobnie duży dom i w tenże sam sposób, co i jego rodzice udawać, że dzieci jego nie wytyczają między krzewami nowych szlaków. Na potężnym dębie, pełniącym nieoficjalną rolę drogowskazu — by dotrzeć do domu musiał po wyminięciu go skręcić na zachód — nadal zapisane były ryciny przeszłości. Theo plus Mimi równa się wielka miłość, a on nie wiedział nawet, czy Mimi było jej prawdziwym imieniem czy nie, czy mieszkała tu nadal, czy znalazła inną wielką miłość i pamiętała o tym, że w drzewie wyryła kiedyś deklarację swego serca innej osobie. Nie przejął się tym jednakże w żadnym stopniu. Kiedyś ślubowane uczucia różnym kobietom, dziś zastąpione były fascynacją skierowaną ku innemu mężczyźnie. Nie posiadał też tych wszystkich dzieci, o ktorych kiedyś marzył, pomieszkiwał w domu, którym niczym nie przypominał tejże potężnie wznoszącej się ku niebu willi, jaką posiadali jego rodzice i myślał wyłącznie o tym, że tamtemu dwunastolatkowi nigdy nie przeszłoby przez myśl, że kiedyś, na starość, znany będzie wyłącznie ze swojego pijaństwa.
Ale teraz już nie pił. Od dwudziestu dni, co uważać można byłoby za kompletne nic, a co było wszystkim. To dlatego przedłużał swe powroty do domu, to dlatego zrywał się o świcie — samotność obijająca się o ponure ściany domu szeptem przypominała mu o tym, jakże cudownie czuł się pod wpływem. Ale był dzielny. Waleczny. I naiwnie sądził, że wytrwały. Kiedy przez wnętrze mieszkania przedarł się dudniący dźwięk, zajęty był akurat oczyszczaniem jednej z ran, której nabawił się na tej swojej dzisiejszej wyprawie — gałąź rozcięła kruchy materiał i w desperackim akcie wbiła się głęboko pod skórę — i rozpaczliwie myślał tylko o tym, że tak potwornie, nieprzyzwoicie, chciałby się napić. Niechętnie zwróciwszy się ku drzwiom, spodziewając się któregoś z zatroskanych przyjaciół, myślał już tylko o tym, ile jeszcze będzie takich dni przed nim, ile podłości pragnienia nawiedzi go późnymi wieczorami, nim wreszcie będzie w stanie powiedzieć, że alkohol znaczy dla niego kompletne nic.
Na czoło jego wstąpiła widoczna zmarszczka, a kąciki ust zamiast ułożyć się w nonszalanckim uśmiechu, powitały gościa wyrazem zdziwienia. Rozejrzał się najpierw — jakby odpowiedź miała skrywać się w gęstym, wieczornym powietrzu — po czym niepewnie powrócił wzrokiem do nieznajomego. I do trunku, który tak chciwie ściskał między palcami. — Eee… Callaway? — nie znał swoich sąsiadów. Nie licząc kobiety, z którą pijał — owdowiałą matką gromady dzieciaków, mieszkającą trzy pola stąd — nie obchodzili go mieszkańcy tych terenów. Czasem dochodziło między nimi do dziwnych spięć, bo Othello jako jedyny w okolicy nie hodował niczego i czasem pijany wdzierał się na pola uprawne, ale nikomu nigdy tak naprawdę nie przeszkadzało to, że Theo jest jakby intruzem na tych ziemiach. Mógł więc obstawiać, zupełnie w ciemno, że stojący przed nim mężczyzna należy do rodu Callaway, ale jakie nosił imię i z jakiego powodu stawił się przed jego domem, pozostać miało wielką zagadką.

sylvan callaway
próbuje przejąć — rodzinny biznes
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Prawie zginął na wodzie przez swój alkoholizm, więc teraz próbuje przejąć rodzinny biznes tylko dla siebie, ale mu nie idzie, więc pije dalej.
Uśmiechnął się od ucha do ucha na widok mężczyzny. Widać po nim było, że nie było to do końca szczere, ale jego pijacka aura mogła tłumaczyć, dlaczego nawet tak prosty gest zdawał się wyglądać w jego wykonaniu dziwnie. Na co dzień nie posiadał w swoim asortymencie tak wyrazistych oznak pozytywnych emocji, bo najzwyczajniej w świecie ich nie odczuwał. Czasem jedynie udawało się któremuś z członków rodziny go rozbawić, ale przeważnie szczęście odnajdywał dopiero po zajrzeniu w butelkę.
- Lounsbury, dobry wieczór, witam sąsiada! - przywitał go dziarskim tonem, jakby byli starymi sąsiadami zza płotu od co najmniej trzydziestu lat, a jego wizyta była w pełni naturalna. Zachowanie to kompletnie nie pasowało do jego prawdziwej natury, ale Othello nie mógł przecież o tym wiedzieć. Jeśli Sylvan dobrze pamiętał, to nigdy dotąd nie zamienili nawet słowa w cztery oczy.
- Mam takie, może trochę głupie, zapytanie. Czy miałby może sąsiad użyczyć mi dosłownie na chwilkę korkociągu? - pomachał lekko butelką wina. Nie zamierzał mu tłumaczyć, dlaczego stał z nim na jego posesji i gdzie dalej zmierzał. Pomimo tego, jak irracjonalne to wszystko mogło się wydawać, głęboko wierzył w takt siwiejącego mężczyzny i brak zbędnych pytań. On sam z pewnością by mu je zadał z takiej najgłupszej i naturalnej w jego wypadku troski, ale na szczęście role nie były w tej chwili odwrócone.
- W zamian mogę się podzielić... ale też mogę po prostu stąd pójść, bez problemu - dodał zaraz na widok jego zmieszania. Wydawało mu się, że musiał go czymś przekupić. Wyglądał mu na interesownego typa, ale szanował to. Nie uważał wcale, że ludziom należało zawsze pomagać z dobroci serca i jeśli zapłata w tym wypadku miała mu nie wyrządzić większej szkody, to dlaczego nie? Co prawda musiałby mu oddać trochę wina, ale wtedy pojawiała się szansa, że Othello zaskoczyłby go kolejnym trunkiem. Jeśli miał być szczery, to nie był jeszcze gotów na powrót do domu i najchętniej kontynuowałby picie, ale miał okrojony zakres możliwości.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Kąciki jego ust drgnęły w sposób nieprzyzwoity, choć nie miał jeszcze pewności, w jakim kierunku zmierzają padające ze strony nieznajomego wyjaśnienia. Nazbyt wprawiony w alkoholizmie — jego przypadek był na tyle krytyczny, że pozostawało określać to mianem artyzmu i dyscypliny sportowej zarazem — dostrzegał po prostu to, co umykało niezbyt czujnym oczom świata; to żałosne pragnienie, zgodę na upodlenie się, cokolwiek, mające jeden tylko cel: zatrucie się tak, by za kilka chwil nie pamiętać już o niczym. Co prawda pan Callaway (nie powinien zapewne go tak określać; nie, panem był raczej ten jego ojciec, starością tylko trochę prześcigający Othello) był już w takim stanie, w którym każdy potrafiłby poprawnie połączyć ze sobą odpowiednie elementy, lecz i tak Lounsbury uważał się za niezwykle inteligentnego człowieka. Być może to właśnie dlatego bóg postanowił wysłuchać jego modłów i dostarczyć mu własne przekleństwo pod same drzwi. — Raczej nie chcesz podciąć nim sobie żył, co? — rzucił luźno, pozwalając w końcu na to, by ciepły uśmiech złagodził rysy jego twarzy, po czym cofnął się o krok. — Wchodź — nie, Othello nie zamierzał pytać o powody, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Póki co staczał z samym sobą walkę, nie potrafiąc zdecydować, czy chce wznieść się dziś na wyżyny i stać się dla samego siebie kimś godnym podziwu, czy… czy po prostu chce zalać się w trupa. — Mam nadzieję, że to nie taka niby sprytna taktyka wybadania, czy sprzedam wam swoje tereny na poszerzenie winnicy — żartował, naturalnie, śmiejąc się przy tym lekko. Prowadząc go w kierunku kuchni, nie obejrzał się jednak nawet na moment, wcześniejszą jego ofertę pozostawiając póki co bez odpowiedzi. — Łap — dopiero rzucając mu korkociąg obdarzył go czujnym wzrokiem, który ostatecznie wylądował na trzymanej przez niego butelce. — Świętujesz czy starasz się zapomnieć? — spytał bezpośrednio, wiedząc naturalnie, że to nie jego sprawa, ale… potrzebował jeszcze kilku chwil, by podjąć decyzję. Wiedział, że jeśli pozwoliłby mu wyjść już teraz, nie odważyłby się samotnie sięgnąć po cokolwiek zawierającego procenty, a tak… Cóż, towarzystwo by się mu, mimo wszystko, przydało.

sylvan callaway
próbuje przejąć — rodzinny biznes
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Prawie zginął na wodzie przez swój alkoholizm, więc teraz próbuje przejąć rodzinny biznes tylko dla siebie, ale mu nie idzie, więc pije dalej.
Roześmiał się głupio, ale w życiu by mu nic takiego do głowy nie przyszło. Raz się o śmierć otarł z własnej głupoty (i przez załączone na powyższym obrazku pijaństwo) i powtarzać tego nie zamierzał.
- Zdecydowanie nie, bez obaw. Poza tym... nie jest trochę zbyt tępy na takie akcje? Więcej syfu bym tylko narobił - zastanowił się nad tym przez chwilę, ale kiedy tylko w jego głowie pojawił się obraz krwi, to zrobiło mu się nieprzyjemnie i nogi się niemal pod nim ugięły. Na szczęście miał na głowie bardziej zajmujące rzeczy, więc szybko powrócił do pełni sił.
- Och, dziękuję, dziękuję - ukłonił się lekko parę razy, a następnie przekroczył próg jego domu. Rozejrzał się odruchowo dookoła, w dłoniach wciąż dzierżąc kurczowo butelkę ich rodzinnego wina. Zaraz znów się roześmiał. Ten Lounsbury to był całkiem zabawny gość! Nigdy wcześniej go tak nie odbierał, ale jak widać, dużo tracił! A może to alkohol sprawiał, że tak dobrze go odbierał? Na ten moment granica była już przez Sylvana niedostrzegalna.
- Bez obaw, na razie się nie zapowiada, ale dzięki za pomysł - wyszczerzył się do tyłu jego głowy i zatrzymał w progu kuchni, podążając wzrokiem za gospodarzem. Ten uraczył go upragnionym korkociągiem, który ku jego własnemu zdziwieniu, udało mu się złapać. To zmotywowało go, aby wejść w głąb pomieszczenia i sprawnie poradzić sobie z otwarciem butelki. Już miał zapytać o szkło, kiedy sąsiad spuścił na niego pytanie-bombę.
- Um.... - przygryzł wargę i chwilę się wahał, a następnie parsknął z nutą niedowierzania. - Po prostu potrzebuję wyluzować... rodzina, te sprawy - posłał mu kwadratowy uśmiech i upił łyka prosto z butelki. Zapomniał nagle o dobrych manierach, ale na samo wspomnienie o Callawayach potrzebował sobie wypić. - Pijesz? - rzucił w jego stronę i wyciągnął butelkę, ale nie ruszył się z miejsca.

othello lounsbury
(pijany) psychiatra — cairns hospital
44 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
My beer drunk soul is sadder than all the dead Christmas trees of the world.
Ze względu na swą burzliwą przeszłość (czy nie każdy już posługiwał się ów terminem, by rozprawiać o swym dzieciństwie i nastoletnich latach, naznaczonych złamanym sercem, porażkami i wszystkimi podłościami, które świat mógł zaoferować?) i blizny, przypominające mu wciąż o rozpędzonym pociągu, pod który wejść zamierzał w pełni swej świadomości, poszukiwał wszędzie śladów udręczonego serca. Nie zamierzałby także negować jakiegokolwiek powodu czy sposobu na odejście z tego świata; specjalizując się w leczeniu osób zafascynowanych śmiercią, nasłuchał się wszelakich opowieści o ludzkiej desperacji. I choć nie odnalazł jeszcze pacjenta na tyle kreatywnego, by posłużył się korkociągiem, był pewien, że ów przedmiot jest w stanie narobić równie wielkich szkód, co pasek od spodni czy mała agrafka. — Czasem właśnie to jest celem, niestety — odparł jakoś tak nazbyt poważnie i z cieniem udręczenia; potrząsając po chwili głową tak, jakby odpędzić chciał od siebie natrętną muchę, strącił z siebie resztki lekarskiej maniery. Nie było sensu udawać ani przed Sylvanem, ani tym bardziej przed samym sobą, że jest u ł o ż o n y m człowiekiem. — No cóż, jestem otwarty na negocjacje, Callaway. I myślę, że zdołałbyś mnie kupić tą jedną, smutną butelką — nie obchodziło go przecież uprawianie czegokolwiek, a teren, który zakupił wraz z domem, zdecydowanie się marnował. Niekoniecznie jednakże składał mu teraz poważną ofertę, pragnąc jedynie nie strącać z jego ust tego wesołego, promiennego uśmiechu. Przewidując ciąg pytań — gdyby Sylvan nie był nastawiony na jakiekolwiek towarzystwo, nie zapragnąłby wkroczyć do wnętrza jego domu — wykonał kilka kroków ku oszklonej gablocie i wyciągnął z niej jeden elegancki kieliszek, przeznaczony do spożywania tego typu trunku. Nie oszukujmy się, sam przeważnie ciągnął z butelki, a gdy wpadała do niego inna lokalna pijaczyna, raczyli się kubkami z napisem “najlepszy ojciec roku” (kupione na promocji; Othello nie był i nie zamierzał stawać się niczyim ojcem), ale teraz uznał za zabawne podtrzymanie pewnych standardów. Zawahał się jednak w momencie, w którym bezmyślnie wyciągnął także drugie szkło. I wówczas nie tylko dostrzegł zwróconą ku niemu butelkę, ale pojął też, że jest stracony. — Należę do AA. Nie piłem od dwudziestu dni i staram się o żeton za cały miesiąc — poinformował go, zamyślony, po czym ustawił oba kieliszki na stole. — Potrzebujesz wyluzować — powtórzył za nim, skinąwszy głową. Każdy powód był przecież dobry. Przywróciwszy uśmiech na swe usta podszedł do chłopaka, odebrał mu butelkę i upił z niej niewielki łyk wina. A potem wrócił z nią do stołu i rozlał jej zawartość do kieliszków, bo na dzielenie się jedną butelką przyjdzie jeszcze pora. Potem, gdy będą nazbyt pijani, by wiedzieć, czym w ogóle kieliszki są. — Opowiedz mi o swojej rodzinie, Callaway — poprosił stanowczo, wpatrując się w gościa z zaintrygowaniem. Począł też opróżniać swój kieliszek, mając w sobie jeszcze dość sił, by robić to w sposób odpowiedni. Delektować się alkoholem. Chłonąć każdą nutę trunku.

sylvan callaway
ODPOWIEDZ