od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Był tylko niewiele mniejszy od oryginału, kilka centymetrów węższy i w całkiem odmienny sposób puchaty; pod sierścią nie zbierało się gorejące życie, a korpus nie drgał pod naporem oddechów, to kurcząc się i na nowo pęczniejąc. Jedynym ożywiającym go ruchem były kołysane wiatrem, cienkie i owalne uszy, cieniowane czernią przechodzącą na krawędziach w zszarzałą biel. Dwudziestoośmiolatek wahał się, zmierzając z nim do samoobsługowej kasy niewielkiego sklepu na obrzeżach miasta; później także, wioząc go w swoim służbowym samochodzie na miejscu pasażera i wreszcie — ledwie kilka godzin później, wkraczając z nim przewieszonym przez dwa palce prawej dłoni do domu. Spierali się o to od dawna; o właściwe warunki życia monochromatycznej kulki, nazywanej dumnie Imperatorem, choć imię to wydawało się Finneasowi śmieszne i początkowo nie brał go na poważnie. Małe i kapryśne szopie towarzystwo ściągnął na nowo do swojego domu wyłącznie z myślą o Leonidasie, odosobnionym w czasie każdej doby i znużonym życiem ograniczonym do zaledwie kilku szarych pokoi; szybko jednak dostrzegł wadę swojej pomysłowości, dyskutowali o zaopatrzeniu się w jeszcze jedno puchate życie, ale to dotychczas pochwycone już było nielegalne i jakby niewłaściwe; w tym domu, w tych okolicznościach. A kiedy dysputy o czworonożnych stworzeniach przyćmiło finneasowe zniknięcie, trwające od ciemniejącego wieczora do późnego, jaskrawego już i ciepłego poranka, poróżniając ich tym razem czymś aspirującym do prawdziwej kłótni (w końcu sam nałożył na Fitzgeralda sztywne i nieco brutalne zasady dotyczące opuszczania domu i poskąpienia informacji tej drugiej osobie o miejscu swojego pobytu, a potem tak po prostu zniknął w towarzystwie Montague), Barrington roztrząsał ów potknięcie w swoich myślach niemal bezustannie; głowiąc się aż do tępego i przykrego bólu skroni nad ewentualnym sposobem, w jaki mógłby jeszcze przeprosić — i wówczas spojrzenie jego karmelowych tęczówek odbiło widziany w sklepowej oddali obraz idiotycznej, w zamyśle uroczej i zabawnej maskotki; widzisz? Załatwiłem mu pluszowe towarzystwo; to przynajmniej nie jest nielegalne. Maskotki, którą obejmował teraz w dwóch ocieplających się zdenerwowaniem dłoniach, siedząc na rozległym i obitym syntetyczną skórą fotelu w pokoju dziennym i pozwalając, by noga wystukiwała na podłodze podenerwowany, niecierpliwy i stosunkowo regularny rytm. Mijał już kolejny kwadrans, odkąd odnalazł go westbrookowy głos uciekający zza telefonicznego głośnika i bełkoczący coś o niedawnych odwiedzinach człowieka, który według finneasowych ustaleń, siedzieć miał w odmętach strzelistego, wysadzanego szerokimi oknami domu na Pearl Lagune. Sprawdzając to; bezzwłocznie i wbrew zasadom urwawszy się z pracy, napotkał jedynie na rozczarowanie formujące się w bezszelestną, szerzącą się i rozpychającą każdy kąt pustkę; a potem czekał.
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Cieszył się, że wraca.
Do domu. Do niego. Mimo braku praw i stałości, mimo tymczasowych rozwiązań, które miały wystarczyć jeszcze tylko na kilka dni, może tygodni; to właśnie przez nieobliczalną naturę przyszłości musiał spotkać się z siostrami. Pożegnać. Kiedy rozstali się pod cieniem drewnianego, lewitującego wśród drzew domku, w których zamknęli już coś więcej, niż tylko dziecięce wspomnienia, Leon przedarł się przez zarośla, a potem biegł, gnał tak długo, aż zabrakło mu powietrza; siedział wtedy przez kilka minut na pokrytej mchem skale, z uśmiechem pochłaniał zapach lasu i wolności, a potem wrócił, już bez smutku i złości; wrócił, bo wracałby zawsze. Nie potrafił tylko wykrzesać z siebie żalu.
Za to, co zrobił.
Świat był nagle krainą samotności; leonidasowy wzrok nie napotkał nikogo, poza kilkoma mieszkańcami lasu — uznał, wobec tego, że wyjawienie Finneasowi nowo skonstruowanego sekretu będzie mogło zaczekać, że przemilczenie go nie przyjmie formy kłamstwa, a jedynie uspokojenia możliwych drgań gniewu.
Pod dom zakradł się bezszelestnie, i w równej ciszy wkroczył do jego wnętrza — jak zwykle sam, a jednak tym razem pozbawiony tej nieprzyjemnej, podłej goryczy. Gwen i Blanche w pewien sposób mu pomogły, choć nie miały sobie nigdy zdać z tego sprawy — Leon dzięki spotkaniu z nimi dostrzegł całą tę wdzięczność, jaką winien był uwypuklać każdego dnia. i być może gdyby spotkali się z Finneasem za kilka godzin, gdyby miał czas, by odsunąć się od tej niesubordynacji, potrafiłby porozmawiać z nim w sposób odpowiedni, wyzbyty tych wszelkich, nagromadzonych przez ostatnie dni emocji.
Kurwa, Finn — wyrwał z siebie zaskoczenie, przystając niedaleko; powiódł spojrzeniem po jego ciele, palcach zaciskanych na pluszowym zwierzaku. — Nie powinieneś być teraz w pracy? Miałeś wrócić za kilka godzin — w jego słowach wybrzmiał wyrzut; pretensja będąca wyrazem własnej porażki; Finneas w i e d z i a ł. A Leon, wobec tego, musiał ofiarować mu całą prawdę, chociaż nie chciał. Zawiesił wzrok na jego dłoniach, stojąc wciąż w oddali; narastał w nim niepokój, wspierany przede wszystkim o brak doświadczenia: nie wiedział, w jaki sposób powinni odbyć tę rozmowę. Był w dodatku zbyt dumny, by uniżyć się przed nim łzawą opowieścią o tęsknocie za siostrami.
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Przeciągnął koniuszkiem palca po posrebrzanej, błyszczącej nici okrążającej plastikowe, owalne oko, musnął zarumienione różem serce wszyte we wnętrze pluszowej łapki, a potem zmierzwił jej miękkie, sztuczne futerko. Jakże mógł zostać potraktowany poważnie, jeśli obejmował wypchane watą, monochromatyczne zwierzę, będące raczej atrybutem pięcioletnich dzieci, niżeli poważnych, wymagających dojrzałego traktowania osób? — W pracy? — powtórzył słabnącym, ledwo wybrzmiewającym dźwiękiem głosem. Wbił paznokcie w pluszowe niby-życie, zacisnął na nim swoją skurczoną wzbierającymi emocjami pięść. Leon atakował go aż nazbyt zuchwałymi pretensjami, a Finneas odczuł upokorzenie pochwyconym symbolem przeprosin, na których wystosowanie nie otrzymał nawet okazji. Nie wiedział, dlaczego wniósł przeklętego pluszaka do tego domu; powinien był przecież zostawić go w samochodzie; a może zatrzymać się w drodze do własnego domu, napotkać matkę ściskającą nad wózkiem swoje pulchne, skąpe jeszcze we włosy i słowa dziecko, wsunąć jej w ręce swoje dzisiejsze zażenowanie i udawać, naprawdę uporczywie wmawiać sobie, że wcale się w nie nie zaopatrzył. Że nigdy nie wpadł na tak absurdalny pomysł. — Byłbym, gdybyś ty został w domu. Gdyby nie doniesiono mi, że szwendałeś się po najgęściej obłożonej monitoringiem dzielnicy. Nawet nie wiem, czy cały czas mam pracę, Leon; czy zaraz nie staną pod moimi drzwiami i… — urwał, tracąc zdolność racjonalnego dobierania słów; sądził, że da radę doprowadzić swój żal do końca, przecież tak dobrze mu szło! Stał już, nienaturalnie prosto i sztywno; każdy mięsień tężał w jego spiętym, ociężałym przesytem emocji ciele, a on wciąż bezwiednie ściskał w dłoni nieszczęsnego pluszaka. Przez moment chciał zamaszyście poruszyć ramieniem, a potem skierować puszystą zabawkę w leonidasową fizjonomię. Przez moment chciał mu wybaczyć. Może nawet przeprosić. Rozgoryczenie przewiązało mu jednak struny głosowe ciasnym węzłem, uniemożliwiło wypowiedzenie kolejnych słów; ulatywało z oczu i zaciśniętych warg, odznaczało się wraz z zarysowanymi napięciem liniami szczęki i drgającą szybciej niż zwykle, niewielką, prawie niewidoczną żyłą ukrytą pod skórą oplatającą szyję, przecinającą ją na krawędzi miejsca, w którym przechodziła w kark. Po raz kolejny odczuł, jak wiele dla niego poświęcił, jak wiele ryzykował skrywając go w zacienieniu własnego domu, jak wiele własnych cząstek był gotów wyrzec się dla człowieka, któremu być może nigdy nie powinien był zaufać, który nie miał odwdzięczyć mu się tym samym. — Zamierzasz się chociaż wytłumaczyć? — wychrypiał w końcu, z rozżaleniem i z trudem, z wściekle bijącym sercem i z równie pędzącymi myślami, które nie wiedziały, przy jakim wniosku należy się zatrzymać.
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Konwencjonalność związków, od których Leonidas uciekał — od czasu rozstania z Jane — zdawała się mu niekiedy więzieniem; naturalnie w swojej młodości nie dostrzegał wszelkich pułapek zastawianych przez przynależność do czyjegoś życia — dopiero z upływem lat spostrzegał wadliwość podobnych układów. Sposób, w jaki funkcjonował — przez te wszystkie ostatnie kilkanaście miesięcy — odbiegał od jakichkolwiek norm; i może dlatego tak bardzo przyzwyczaił się do wolności i nie potrafił z niej zrezygnować. — Przestań dramatyzować; miałem kaptur, nikt mnie nie widział. Chodziłem przez pieprzony las, wybierałem oddalone ścieżki i byłem, kurwa, ostrożny. Nie tylko ty jeden masz szpanerską blachę; pracowałem kiedyś w AFP — było to zawsze najbardziej upadlającą kwestią: ta próba przypomnienia mu, że nie jest śmieciem, zdemoralizowanym ćpunem. — Nikt nie ma pojęcia, że mnie tu przetrzymujesz — dodał ostrzej niż zamierzał; wrogość wpisała się we wszystko inne, póki co odsuwane i deptane. Zdawało się mu, że Finneas zmienił jedno więzienie na drugie, że po prostu skazał go bez udziału sądu — było to naturalnie wyolbrzymione, stanowiło szept chwili: zaledwie godzinę temu był gotów z miłością i uwielbieniem opowiadać siostrom o dobroci Finneasa. — Wiesz, jak idiotycznie brzmisz? Wyszedłem na c h w i l ę, a gdyby ktoś jakimś cudem mnie zgarnął, gdyby nawet teraz ktoś faktycznie tutaj przyszedł, wyparłbym się ciebie od razu. Nie miałbyś problemów, Finn, więc te twoje płaczliwe dramaty są kurwa… — przymknął na moment oczy; nie wiedział, nie miał pojęcia skąd pochodzi to wzburzenie. Może powracali do tej samej kłótni wciąż na nowo, jedynego mogącego poróżnić ich problemu: Leon nie chciał czuć się tak, jakby byli związani, jakby łączyło ich coś ponad przyjaźń — a właśnie do tego prowadził ten cały gniew. Czuł się jakby byli. W związku. Jakby musiał się mu w ten tradycyjnie nieznośny sposób tłumaczyć. — Co to jest? Co trzymasz? — nie mógł dalej ignorować trzymanej przez Finneasa maskotki — absurd tego czynu rozpraszał go od samego początku. Po zawieszeniu na zabawce wzroku westchnął ciężko, wykonując następnie kilka kroków w kierunku chłopaka. — Kto mnie widział? Skąd o tym wiesz? I może postawmy sprawy jasno, Finn. Jeśli chcesz, mogę się stąd wynieść już teraz — co innego mógł mu zaproponować?
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Nigdy wcześniej nie kłócił się w ten sposób.
W tak uwypuklony emocjami, rozchwiany drżeniem nie tylko głosu, ale i całego ciała; w sposób wykradający z wewnątrz organizmu wszystkie trzewia, jak podczas zatrucia pokarmowego, kiedy choroba pozostawiała tylko puste torsje, łzy upchnięte w kąciki oczu i histeryczne poczucie wybrakowania, jakby w środku nie pozostało już nic, a organizm mimo to domagał się kolejnych ofiar.
Scysje zwykle trywializowały się do zawodowych nieporozumień, ot płytkich sporów w czasie analizowania misternie zaplanowanej taktyki, o których zapominało się już w chwili zapadnięcia ostatecznej decyzji — po niej pozostawało jedynie rozejść się, uścisnąć cudze dłonie, potwierdzić stawienie się o konkretnej godzinie, a potem myśleć już tylko o poczynieniu odpowiednich przygotowań. Zwykł kłócić się także z Geraldem, częściej z Lindą, i wówczas rzeczywiście słowa stawały się ostrzejsze, pozostawiały na osierdziu widoczne rany, a jednak nigdy nie wdzierały się do serca, bo żadne z nich nie pozwoliło sobie nigdy na ciepło, na rodzinną i tkliwą troskę, a wyłącznie chłodne wyrachowanie, kolejne przekazanie rozkazu.
Teraz miał odtwarzać leonidasowe słowa w różnorakich konstrukcjach; to rozczepiać je na pojedyncze zdania, a może i słowa, to znów przywoływać w pamięci zbiór tysiąca liter ułożonych w pretensje, których Finneas nie potrafił przerwać.
A przecież mógł się wtrącić. Wspomnieć coś o wszystkich niepotwierdzonych podejrzeniach, jakich doszukał się zaraz po przejęciu sprawy Fitzgeralda, w których policja federalna obawiała się o uzależnienie jednego ze swoich agentów; we wszystkich tych przypadkach, podczas których znikały składowane w magazynie dowody, skonfiskowane woreczki strunowe pełne rozmaitych tabletek, kryształowego proszku, drobnych ziół. Wykrzyczeć coś bezmyślnego i niejasnego, ale odpowiednio raniącego: pracowałeś, ale już nie pracujesz. I jak myślisz, dlaczego, co?
A jednak milczał. Wyliczał w głowie uzależnienia od narkotyków, niepotrzebne użycie broni, nadużycie siły, nieobliczalność we współpracy, sukcesywne oddalanie się od zawodu, a opadanie w kierunku sideł nałogu, beznadziei, klęski.
Finneas nie był jednak mściwy, nie zależało mu na zranieniu leonidasowych uczuć, nawet jeśli te jego zostały nadwyrężone kilka chwil wcześniej, teraz, kiedy wypomniano mu p r z e t r z y m y w a n i e, na które prychnął dźwięcznie i bezwiednie, jakby melodia ta bez udziału świadomości przepchała się przez kurczące się płuca.
Płaczliwe dramaty? — roześmiał się półszeptem w gorzki, mdląco osiadający między zębami sposób. Przecież nie płakał. Jedynie biło mu serce, głośno trzepotało w rozedrganej i obolałej piersi i pragnęło z niej ulecieć. Przecież tylko się martwił, tylko nie rozumiał, tylko czekał na wyjaśnienia i gotów był negocjować ich warunki. Teraz jednak zwątpił, zamaszyście odbił od fotela i stanął na nogi, niby nieistotnie i bezwiednie, jakby w geście strząśnięcia chwilowego napięcia z policzka, przetarł swoją pobladłą skórę. Była sucha, uboga w rozżalenie, które zarzucił mu Leon.
Nie przejmuję się teraz tylko swoją karierą, Leon. To, że teraz ci się udało, nie znaczy… Jesteś oskarżony o morderstwo, przecież wiesz, z czym się to wiąże — wyznał słabo, ledwie wydobywając dźwięk ze swojego głosu. Odnosił się do brutalności oplatającej takowe przypadki, zezwalającej na użycie broni i fakt, jak wiele funkcjonariuszy z niepokojącym uwielbieniem po nią sięgało. — I myślisz, że co, że ja też tak po prostu bym się ciebie wyparł? Że już by mnie to nie dotyczyło? Przecież się umówiliśmy, umówiliśmy się Leon, że siedzimy w tym razem — upomniał go z odnalezionymi strzępkami stanowczości, z nagłą siłą tonu, choć i tak przytłumionego przez przesyt emocji. Ale wtedy mężczyzna zwrócił uwagę na pochwycone niby-zwierzę, na chwilowo zapomniany wstyd Finneasa i moc utkwiona w brzmieniu tembru znów zanikła, jak za sprawą krótkiego pstryknięcia w palce. — Co? N-nic, to nic, dostałem, zapomniałem o tym — skłamał z obezwładniającym brakiem przekonania, żarliwie odrzucając pluszaka na fotel; z takim pośpiechem i takim obrzydzeniem, jakby fakt ukrycia go za swoją sylwetką miał automatycznie wymazać nie tylko jego istnienie, ale i jego wspomnienie z pamięci ich obu.
Nagle ja mam się tłumaczyć? — prychnął znów, czując na przemian: upodlenie i gniew, zażenowanie i palącą irytację. Nienawiść i coś stojącego po jej przeciwnym końcu. Już nie wykonał kroku w tył, już nie wzdrygnął się na leonidasowe zbliżenie, które kiedyś — jeszcze zanim wyrzekł się własnych zasad i zrezygnował z nieskazitelności swojej kariery — zawsze raczył bezwiednym oddaleniem się o tę samą przestrzeń, która została mu zabrana. Prostował się wciąż w ten sam, nieugięty sposób, uniósł podbródek w formie śmiałości, a potem sam pchnął swoim ciałem w leonidasowym kierunku.
Mijając go, odczuł tę samą specyficzną reakcję organizmu, której doświadczał niejednokrotnie w jego obecności. Na przykład podczas zajmowania jednego wykroju kuchennego blatu, kiedy sięgał po naczynia i rozkładał na nich zamówione (lub rzadziej: przygotowane samodzielnie, czy to przez niego, czy przez Leona) posiłki, a mężczyzna przesuwał się za jego plecami, czasem nieświadomie muskając jego skórę strzępkiem swojej sylwetki. Albo kiedy mierzył mu tętno po histerycznej reakcji ciała na pobrany narkotyk, kiedy brał do rąk nożyczki i skracał nimi pasma kruczoczarnych włosów, kiedy nieraz budził go nad ranem, przekazując pospiesznie wyjawianą informację, dotyczącą najczęściej śledztwa, albo opóźnionego powrotu do domu. Zawsze wtedy coś wiązało się wewnątrz jego trzewi, formowało niewielką pętelkę, a potem zaciskało ją szczelnie aż do chwilowej utraty tchu.
A jednak Finneas ignorował to uczucie, ignorował je tak skwapliwie, że w pewnym momencie nauczył się niemal go nie zauważać. Wyminął więc Leona i zatrzymał się tuż przy drzwiach, które rozwierając na oścież i wpuszczając do środka obłoki rozgrzanego wiatru, przytrzymywał uporczywie i przyjmował nieprzejrzysty wyraz twarzy. — W takim razie idź, wynoś się, skoro rzekomo jesteś tu przetrzymywany. Nie będę cię zatrzymywać. Mi też nie podoba się, że tutaj jesteś, Leon, skoro mamy być w końcu ze sobą szczerzy — była to jedyna forma okrucieństwa, na którą był skłonny sobie pozwolić. Niepowstrzymany gniew owinięty w dekoracyjne kłamstwo. Rezygnacja. Bo jeśli tak właśnie czuł, Finn nie miał zamiaru go zatrzymywać. Choć chciał, choć zapewne powinien, ale nie w tym momencie.
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Może chodziło o pozostawione w pewnym domu życie; o ten świat, do którego przynależał, za którym tęsknił i którego namiastkę otrzymał za sprawą niemal idiotycznego, dziecinnego pocałunku. Nie chodziło o świat splendoru; finneasowy dom był większy i lepszy, choć dla Leona nigdy nie liczył się ciąg przywilejów, jakie uzyskiwano za sprawą niebosiężnych kwot. Chodziło o pakt zrozumienia, wolność rozumianą jako przynależność myśli do innego, destrukcyjnego umysłu. O te wszystkie możliwości bycia, których Finneas nie mógłby mu ofiarować. — W i e m. Miałem wystarczająco wiele dni, żeby oswoić się z przyszłością; mówiłem ci, że sobie poradzę — już wtedy, na samym początku czuł, że nie ma w sobie dość siły. Na ucieczkę, próbę wygrania tej bitwy. Obiecał siostrom, że będzie ostrożny, że odnajdzie dla siebie szansę, ale wiedział jednocześnie, że łatwiej byłoby wziąć na siebie ciężar popełnionej zbrodni. Pozwolić na wymierzenie kary, na rozpoczęcie nowego życia w więziennych budynkach. — Dobrze wiesz, że kiedy mnie złapią, ta cała pieprzona umowa przestanie mieć znaczenie; to tylko naiwne słowa, łatwo można o nich zapomnieć — przyglądał się mu z irytacją, choć nie czuł jej siły; gdyby tylko odczuł ten dojmujący gniew prawdziwie, gdyby Finneas wypowiedział wszystkie przemilczane słowa, Leon naprawdę by wyszedł. I choć początkowo kroki skierowałyby go znów do Geordana, który jako jedyny mógł pojąć istotę jego cierpienia, skończyłby pewnie w przypadkowym, pachnącym śmiercią miejscu — tam, gdzie inni narkomani przeciwstawiali się rozsądkowi.
Zdawało się mu, że obaj grają, udają, a nasilające się uczucia nie wiążą się z tą jedną, nieistotną przecież sprawą; skoro wrócił, skoro nikt go nie widział, czy mieli prawo debatować nad tym, co mogło się wydarzyć? Leon westchnął zrezygnowany, nie komentując już ani pluszaka, ani finneasowej stanowczości. Początkowo tylko się obrócił, posyłając mu ostatnie z nieprzyjemnych spojrzeń, a potem faktycznie, wedle jakiejś zasady, począł zmierzać do wyjścia. Minął go bez słowa; uderzył w jego ramię, nie obejrzał się znikając na ścieżce wiodącej do opuszczenia granic jego całego, przesadnie potężnego świata.
Ale oczywiście — wrócił. W półobrocie, z westchnieniem, po przejściu przygaszonej cieniem drzew drogi. Zatrzymał się jednak jeszcze na zewnątrz; ułożywszy na framudze ramię oparł o nie głowę i przez chwilę tak trwał, w kompletnej ciszy, tylko przyglądając się finneasowej twarzy. — Od kogo dostałeś tego szopa? — nienaturalnym był towarzyszący mu spokój, o który zahaczyło źdźbło powagi; uznał, że wszystko inne może poczekać, że każde ze słów odnajdzie czas na nadejście p o t e m — musiał się najpierw dowiedzieć, dlaczego Finneas przez ten cały czas ściskał w dłoni pluszowego szopa.
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Ramię ugięło się pod siłą cudzego dotyku. Czasem, kiedy rozwlekłe myśli pochłaniały go bardziej niż zwykle, kiedy przepadał w ich odległym, gęsto zamglonym świecie, nieoczekiwany dotyk wstrząsał nim tak potężnie, jakby właśnie ktoś go uderzył.
Leonidas minął już framugę drzwiową, przekraczał właśnie kraniec kamiennej płyty służącej za poczekalnię pod wejściem, układał kroki na żwirowej drodze, w jasne dni mieniącej się jak błyszczące, chitynowe pancerze chrząszczy, a Finneas nie potrafił się ku niemu odwrócić, nie od razu.
Słyszał szmer butów zatapiających się na drodze, słyszał gniew, z jakim były stawiane. Najgłośniej jednak słyszał tamto zaostrzone przekonanie, tą niewątpliwą pewność, że kiedy Fitzgerald zostanie pochwycony, żadne z obiecanych sobie solennie słów nie będzie mieć już znaczenia. Ktoś je wymaże. Przetrze przegubem przedramienia jak zaparowane lustro.
Finneas nie chciał, żeby tak się stało. Pragnął wierzyć, że odnalazłby w sobie zuchwałość, na jaką nie pozwolił sobie dotychczas ani razu, i że gotów byłby narazić nie tylko swoją obecną posadę, ale i całą karierę i przyszłą wiarygodność. Wmawiał sobie, że dla Leona dopuściłby się czegoś na kształt szantażu, że jeśli zamierzano by go oszukać, jeśli zamierzano by oblec go całą powierzchnią zbrodni, jakiej nie był w stanie unieść na swoich niewinnych ramionach, Barrington zagroziłby całemu komisariatowi, a może całej policji w szerokim pojęciu. Przyjmując odpowiedzialność na siebie, jednocześnie strąciłby ją na barki wszystkich współpracowników, nawet własnych przełożonych.
Teraz jednak zwątpił. Nie wiedział dłużej, czy chciał wyrzekać się dla mężczyzny całego dotychczasowego życia, nieważne jak nieszczere było. Bo przecież przed momentem Leon brzmiał tak prawdziwie, tak nieugięcie. Tak, jakby męczyła go finneasowa obecność, jakby jednego dnia, Barrington nie wiedział którego dokładnie, utracił całą swoją wartość, jakby stał się równie nieistotny, co wszystkie inne otaczające go osoby. Nienawidził tego poczucia.
Nienawidził też wciąż żywych, wciąż niespokojnych wspomnień z czasów, kiedy Leonidas zniknął ostatnim razem. Kiedy najpierw go pocałował, kiedy stłukł całą szklaną, ochronną powłokę strzegącą go dotychczas przed całym światem, przed wszystkimi jego wpływami, a potem zamilkł, rozmył się w powietrzu, nie zostawił po sobie żadnych śladów. Wówczas odmalowywał jakby na płótnie możliwe reakcje, wyobrażał sobie słowa, które nigdy nie zostały wypowiedziane i przyrzekł sobie, że następnym razem to właśnie ich by użył. Że wiedziałby lepiej. Że nigdy nie popełniłby po raz drugi tego samego błędu. Nie pozwoliłby Leonowi odejść, przytrzymałby go w miejscu wbrew wszelkim protestom, wszelkim płomiennym, nienawistnym emocjom.
A teraz po raz kolejny, tak po prostu oglądał, jak mężczyzna się oddala. Jak go zostawia. Jak nie ma wrócić.
Powstrzymywał go jakiś niezbadany ciężar, nieokreślony paraliż całego ciała, nagła ospałość nóg, niepotrafiących wykonać żadnego kroku. Finneas skrył pobladłą fizjonomię w niepewnych dłoniach, nie będąc w stanie choćby pchnąć nimi w stronę wyjścia, choćby zatrzasnąć huczne drzwi.
To dlatego drgnął strwożony, kiedy gdzieś po boku głowy połaskotało go brzmienie leonidasowego głosu. Odkrył twarz, zwrócił głowę do boku, aż w końcu po dłuższej chwili milczenia delikatnie się uśmiechnął. — Od właściciela sklepu. Za pieniądze — odrzekł cicho, ale bynajmniej nie niepewnie, nie z podenerwowaniem, które wiernie towarzyszyło mu aż do tego momentu. Już ani chwilę dłużej.
Może powinien był być bardziej nieugięty. Albo chociaż potrzymać Fitzgeralda nieco dłużej, nieco złośliwiej w zaniepokojeniu, w takim mściwym geście roztrzęsionych emocji, które zwykle towarzyszyły tylko Finneasowi. A jednak przepełniła go gorejąca wdzięczność, załaskotała go gdzieś wewnątrz osierdzia ekscytacja, nakazująca obudzić dotychczas nieruchome ciało i pchnąć je do miejsca, w którym przypatrywał się mu ciemnowłosy mężczyzna. Wyciągnął dłoń na wysokości klatki piersiowej, aż w końcu ułożył ją na wykroju ściany prostopadle towarzyszącej framudze drzwi i oparł na niej całą sylwetką. Był tak blisko, że teraz mogli częstować się tą samą warstwą powietrza. — Cały czas chcesz mnie pocałować? — spytał, drugą z dłoni bezszelestnie wędrując na leonidasowy tors; na koszulkę, z której ześlizgnęły się delikatnie rozprostowane paliczki palców. Chciał brzmieć szelmowsko, niemal nonszalancko ze swoim nagłym, kłamliwym spokojem, jakby błahą obojętnością w jakże prawdopodobnym przypadku, w którym Leon zdecydowałby się mu odmówić. A jednak ta drobna, nieoczywista możliwość go zdeprymowała, wlała do serca zimną panikę, nakazała mu bić szybko, za szybko, jeszcze szybciej, histerycznie pędzić.
Mógł się tylko domyślać, mógł zakładać, ale nigdy nie być pewien — nie tak obiektywnie, jak nie dało się poddać ocenie własnej osoby — że według standardów obecnego świata, uchodził za mężczyznę całkiem atrakcyjnego; całkiem, jeśli do ogólnego odbioru dołączało się szczególną charyzmę, której nie posiadał, a także zwinność i lekkość w doborze słów, których sam nigdy nie potrafił odszukać. Zauważał momenty, w których kobiety milkły na jego widok i w których nie potrafiły wydostać z siebie klarownych zdań, w których rumieniły się uroczo i nerwowo chichotały, myśląc, że to uchroni je od negatywnej oceny, że uratuje je od odpowiedzi, że przyciągnie uwagę i sprawi, że Finneas z miejsca zapała do nich sympatią. Zdarzały się także momenty, w których obserwowali go mężczyźni — dłużej, niżby można uznać to za właściwe — i kiedy w końcu posyłali mu dwuznaczne, roziskrzone spojrzenie, kiedy zatrzymywali dłoń na jego kolanie jeśli tylko akurat siedział, albo kiedy raz, choć szczególnie nie lubił przywoływać tego w pamięci, jakiś starszy o dwie dekady blondyn podszedł do niego w uniwersyteckiej bibliotece, kiedy Finneas miał raptem szesnaście lat, kiedy zaplótł mu dłonie w pasie, nachylił się i wyszeptał do ucha, że mogliby się razem świetnie bawić, a on odskoczył tak gwałtownie, że omal nie przewrócił się o własne splątane nogi, przyciągając przy tym uwagę wszystkich zebranych dookoła osób i wymaszerował z budynku tak pospiesznie, że nie zdążył obdarzyć mężczyzny ani ostatnim spojrzeniem, ani choćby szczątkowym słowem.
Sytuacje tego typu go zawstydzały, zniesmaczały, nieraz nawet irytowały; teraz jednak zapragnął do nich wrócić, zapragnął odczuć ten specyficzny, stopniowo paraliżujący całe ciało dreszcz, którymi spinały się cudze trzewia w jego obecności, który sam także odczuł te kilkanaście lat temu w uniwersyteckiej bibliotece, który nacierał na niego od czasu do czasu, nieśmiało i w popłochu, kiedy dzielił swoje życie z Leonem, kiedy wpatrywał się w jego postawną, atletyczną sylwetkę, ciemniejsze od najczarniejszej nocy pukle kędzierzawych włosów i równie hebanowe tęczówki.
ODPOWIEDZ