Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
4.

W chwili, w której stary pickup zatrzymał się przed wjazdem na posesję Waltera, najbliższą okolicę wypełniło też brzmienie przytłumionej muzyki, która zmusiła Laurissę do pozostania jeszcze chwilę w samochodzie. Pewnych piosenek po prostu się nie przerywa, trzeba ich wysłuchać do końca, a przynajmniej Hemingway wyznawała taką zasadę, wierząc, że podobne podejście wprawi ją w lepszy nastrój. Przez ostatnie dni myślała na zmianę o tym, że Anthony pojawił się w mieście, jak i o tym, że wcale jej to nie obchodzi i niestety tylko jedna z tych myśli była prawdziwa. Ucieczka w pracę brzmiała dobrze, ale tylko w założeniu. Może gdyby jej praca wymagała wielkiego skupienia, łatwiej byłoby odciąć się od spraw, które ją męczyły, ale niestety przez większość czasu wykonując swój zawód mogła równocześnie bujać w obłokach, co pierwszy raz w życiu wydawało się dla niej przekleństwem. Przynajmniej muzyka względnie zdawała egzamin, to też po tym, jak już wyszła z samochodu i podeszła do paki, by zabrać swoją torbę i donicę z całkiem sporą rośliną, zaczęła sobie nucić hity dekad dawno minionych, w których klimacie czuła się najlepiej. Na teren posesji Waltera weszła jak do siebie, nie dlatego, że była taka zuchwała, a zwyczajnie z przyzwyczajenia. Nie pierwszy raz przyjechała zajmować się jego ogrodem, pewnie dlatego też pozwoliła sobie na pewnego rodzaju samowolę, którą prezentowała dźwigana przez nią donica. Po tym jak zajęła się typowymi dla tego miejsca obowiązkami, odnalazła w ogrodzie zakątek, w którym mogłaby umieścić krzew, jaki tutaj przytargała. Co prawda póki co nie był imponujących rozmiarów, ale z czasem na pewno nieco się rozrośnie, chyba, że Walter zdecyduje się go pozbyć, bo tak też mogło się wydarzyć. Póki co jednak usilnie skupiała się na wyśpiewywanej przez siebie piosence Cindy Lauper, kopiąc dziurę w której ostatecznie umiejscowiła roślinę, a kiedy próbowała ją lepiej ustawić, zamiast następnej zwrotki z jej ust wydobył się głośny pisk, któremu towarzyszył dość niezgrabny podskok i szybkie złapanie się ręką gdzieś w okolicy mostka.
- Jezu, myślałam, że jestem tu sama - wyjaśniła, widząc oczywiście nikogo innego, jak właściciela domu. Szok i panika tak szybko jak się pojawiły, tak szybko też zniknęły, może pozostał cień wstydu, bo w końcu Walet słyszał, jak jej niekoniecznie imponujący występ, ale jednak mieli ważniejsze sprawy do przedyskutowania. Przynajmniej ze strony Laurissy. Dlatego też uśmiechnęła się nieco pewniej, spoglądając na krzew koło którego stała. - To kuflik - wyjaśniła spokojnie, tak, jakby została o to zapytana. - Ma symbolizować radość i śmiech - dodała, nadal nie tracąc na pewności siebie, wierzchem dłoni przejeżdżając po czole, przez co pewnie pobrudziła się odrobiną ziemi, o czym nie miała pojęcia. - Pomyślałam, że rozweseli nieco twój ogród, krzewy przyszły we wczorajszej dostawie - przywiązywała do tego zbyt wielką wagę, za często doszukując się znaczenia tam, gdzie go nie było. Wczorajszego dnia, kiedy zobaczyła te krzewy, wmówiła sobie, że będzie to dobrym prezentem, skoro nazajutrz ma serwis u Waltera, ale może... może po prostu dziecinnie wierzyła, że symbolika rośliny i na nią zadziała, jeśli zadba o to, by miała dobre miejsce do wzrostu. Zwykle pracowała też pod nieobecność właścicieli, więc w zasadzie sama nie wiedziała, co lepszego mogłaby powiedzieć, nawet jeśli miała świadomość, że Wainwrighta niekoniecznie mogło obchodzić to zielsko. Pewnie wypadałoby się też po prostu przywitać, ale umknęło jej to, jak w zasadzie wszystko w ostatnich dniach, chociaż w dalszym ciągu zapierała się rękami i nogami przed przyznaniem do tego, że coś ją męczy.

Walter Wainwright
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
hehe, jaki wstyd D:

Pośród skalpelów, igłotrzymaczy, kleszczyków i reszty typowej wyprawki neurochirurgicznej czuł się swobodniej, niż we własnym domu. Gdy kilka dni temu po raz pierwszy od dawna przekroczył próg lśniącej szpitalnym chłodem sali operacyjnej, poczuł się tak, jakby wypuścił z płuc powietrze, które zalegało w nim od kilku długich lat. Powroty do Pearl Lagune nie cieszyły się więc w jego przypadku szczególnym entuzjazmem, co łatwo dało się wyczytać z jego twarzy nawet teraz — gdy wracał samochodem po kilkugodzinnej operacji, po której teoretycznie powinien chcieć wypocząć w odmętach świeżo pościelonego łózka, prawda? Sen nie był jednak lekarstwem na to, co dręczyło go w ostatnim czasie. Prawdę mówiąc, takowe wcale nie istniało, ale skupianie się na pacjentach najskuteczniej odciągało jego uwagę od mężczyzny, który nie wiedząc kiedy wprosił się do jego życia i wszystko w nim poprzestawiał, okazując skrajną dezynwolturę. Coś więc łączyło Wainwrighta z brunetką — ta chęć ucieczki przed własnymi myślami, które nieubłaganie i bez pozwolenia zaprzątała tylko jedna osoba.
Gdy przed oczyma zalśniła mu już tabliczka z numerem 413 a dłoń jak zwykle na tej odległości opadła wraz z kierownicą w lewą stronę, zmarszczył lekko czoło dostrzegając cudzy pickup blokujący wjazd na posesję. Prędko powiązał go z niewielką brunetką zajmującą się roślinnością w jego ogrodzie (w jego strefie buszu...) i zatrzymał auto nieopodal, wyjmując z niego papierową torbę i przechodząc prawie bezszelestnie przez bramę, drzwi wejściowe, a potem te prowadzące na zielone tereny. Uśmiechnął się lekko słysząc próbę odtworzenia piosenki dobrze znanej mu wokalistki i ułożył pakunek na stole skrytym pod skrawkiem dachu, nie chcąc przeszkadzać kobiecie, która jak widział — czy raczej słyszał — świetnie bawiła się w swoim własnym towarzystwie. Dopiero gdy krzyknęła (co swoją drogą rozczuliło go nieco), pogłębił swój uśmiech i zdecydował się przywitać. — Schlebiasz mi, ale nie wypada mi przypisać sobie imienia tego kaznodziei. Dzień dobry, Laurisso — pozwolił sobie na tak mało wyszukany żart, jako że umysł jego pogrążony był już poniekąd w śnie. Zmierzwił jeszcze futro jednego z psów, który pałętał się od czasu powrotu wokół jego nóg, a na kolejne słowa kobiety wyprostował się pozwalając, by czoło jego przecięła zmarszczka. — Radość i śmiech? — powtórzył z lekkim niedowierzaniem, zastanawiając się, po jaką cholerę były potrzebne mu w ogrodzie te dwie wartości. — Tak, jestem pewny, że krzewy szczerze się uśmieją, wprawiając w radość wszystkie drzewa — przepowiedział z powagą, nie wiedząc, co innego miałoby się śmiać w jego ogrodzie. — Prawdę mówiąc, tylko ty oglądasz tę roślinność, więc... Udekoruj ten ogród czymkolwiek, co tylko ci się spodoba — zezwolił przyjaźnie i z powrotem przeniósł wzrok na papier leżący tuż obok na stole. — Powiedz mi proszę, że jeszcze nic dziś nie jadłaś. Albo że po prostu jesteś już głodna — zaczął i postanowił na tym wstępie póki co się zatrzymać, w oczekiwaniu na jej odpowiedź.

Laurissa Hemingway
sad ghost club
skamieniały dinozaur
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
żaden <33

Nie pierwszy i raczej nie ostatni raz pozwoliła ponieść się swojemu rozkojarzeniu, a teraz przychodziło jej za to płacić. Czuła się zażenowana tym wszystkim, ale ostatecznie wierzyła, że Walter wybaczy jej takie skrajnie beztroskie zachowanie, chociaż paradoksalnie trosk tych wcale jej nie brakowało. Może nie była dla niego jakąś bliską przyjaciółką, która mogłaby mówić, że zna go na wylot, ale na tyle, na ile dał się poznać, zyskał sobie sympatię Hemingway, chociaż w zaciszu swojej głowy lubiła zgadywać, że gdyby mu o tym powiedziała, nie wiedziałby skąd w niej takie odczucia. Owszem był poważnym człowiekiem, a powaga ta miejscami mogła uchodzić za posępność, ale zawsze traktował ją bardzo dobrze i czasem też lubiła ukradkiem spoglądać, jak wkupiał uwagę na swoich czworonogach. Wydawał jej się wówczas nieco młodszą wersją siebie, nieco mniej trzymającą się w ryzach zasad, jakie pewnie sam sobie narzucał, ale też... cóż ona mogła wiedzieć?
- Dzień dobry, Walterze - teraz się już przywitała, uśmiechając przy tym nieco swobodniej, kiedy sobie zażartował. To pozwoliło jej zapomnieć o zażenowaniu własnym zachowaniem. - Mam nadzieję, że miałeś udany dzień - dodała jeszcze grzecznie, w nieco niepotrzebnym geście zaczesując jakiś niesforny kosmyk za ucho, chociaż ten zaraz i tak miał się zza niego wymknąć. Wstrzymała na moment oddech, gdy odniósł się do przyniesionej przez nią rośliny i z miejsca pomyślała, że trzeba było siedzieć cicho, albo powiedzieć tyle, że taka fajna, bo czerwona, zamiast się mądrzyć niepotrzebnie. Zmarszczyła więc nos, już składając broń, bo jej piękna wizja, w której roślina budzi zachwyt w Wainwrighcie poszła w diabły, nie, żeby nie powinna się tego spodziewać. - Chciałabym, żeby tobie też się podobał - wystrzeliła z tymi słowami trochę bez przemyślenia, więc zaraz skrzywiła się delikatnie, przyjmując nieco pokorniejszą minę. - To znaczy... żebyś mógł się lepiej zrelaksować w swoim ogrodzie. Dużo pracujesz, więc na pewno ci się to przyda - wyjaśniła, znów nieco odważniej, niż być może wypadało, ale w dobrej mierze. Zawsze przykładała się do swojej pracy, ale też mało który klient dawał jej tak wolną rękę, jak Walter. Z jednej strony było to niesamowicie przyjemne, że na tyle jej ufał, ale z drugiej... stawiała sobie wysoko poprzeczkę, aby na pewno go zadowolić. Już w głowie myślała nad tym, w jakim innym kierunku powinna iść, może przekopać róg i zrobić ładnie oświetlany skalniak? Wizualizowała sobie wszystko, więc jego prośba, czy może nawet propozycja, naprawdę mocno ją zaskoczyła. Spojrzała na niego, zatrzymując się w pół kroku, bo w międzyczasie podeszła znacznie bliżej. - W zasadzie to nic jeszcze nie jadłam - przyznała zgodnie z prawdą, bo przez to wszystko, co ostatnio się działo, przed pracą miała zbyt ściśnięty żołądek. - Ale nie chciałabym ciebie objadać - zaśmiała się jeszcze, pocierając delikatnie policzek, co w zasadzie było głupotą, bo zostawiła na nim nieco ziemi z rękawiczek.

Walter Wainwright
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Zdumiewało go nieco, że każdy tak się skupiał na tych trzech psach, za pomocą których malowano sobie w umyśle jakąś konkretną wizję jego osoby. Że dzięki nim wydawał się przystępniejszy, choć nie miało to przecież żadnego związku — do zwierząt pałał zdecydowanie większą sympatią, niż do ludzi, ale przy tym nie uważał siebie wcale za szczególnego miłośnika tychże organizmów. Tak, wiem, masło maślane, jakby czytanie upośledzonej wikipedii.
Czy dzień to nie wiem, nad tym można by debatować, ale za to operację owszem, udaną — czy można było w ogóle skracać ten dzień do jednego przymiotnika, skoro dopiero co się zaczął? Bo to chyba miał być ranek, więc tego się będę trzymać, ale może Walter po prostu był bardziej zmęczony niż zakładał i przegapił moment, w którym wskazówka zegara opadła nieco niżej. — A ty odniosłaś dzisiaj jakieś małe zwycięstwo? — na jej pytanie odwdzięczył się własnym, starając się nie wywołać w kobiecie tonem swojego głosu żadnej presji. Bo nie oszukujmy się, to zdanie było trochę stresogenne. Zdziwił się zaraz potem na jej wyzwanie, które oczekiwało po nim więcej, niż mógłby od siebie dać. Bo czy kiedykolwiek przyglądał się roślinom z myślą, że te są ładne? Nie odpowiedział nic z początku, zamyślając się głęboko i przyglądając się jej w skupieniu, a potem ruszył w jej kierunku, pozwalając sobie na lekkie naruszenie jej przestrzeni osobistej poprzez zatrzymanie się tak blisko niej, że ramie kobiety lekko stykało się z jego łokciem. — Nigdy chyba tak na to nie patrzyłem, liczyło się dla mnie tylko to, żeby zasłaniały sobą świat zewnętrzny — wyjaśnił, wbijając spojrzenie w przyniesione krzewy malujące się kilkadziesiąt centymetrów przed ich oczami. Rozumiał ją — to, że chciała, by pracodawca był zadowolony z jej działań, by ją pochwalił. Tylko... to nie było takie proste, bo Walter kłamać nie zamierzał. — Wygląda w porządku, trochę jak echinocyty... Na pewno będzie robił wrażenie, gdy już się rozrośnie — przyznał, żałując nieco, że pozwolił sobie na porównanie kwiatów rośliny do krwinek o nieprawidłowej błonie komórkowej, ale już tych słów wycofać nie mógł, prawda? Oddalił się zaraz potem, wracając na wcześniej zajmowane miejsce, pod zadaszeniem. Wyciągnął z papierowej torby zapakowane w ekologiczne pojemniczki dania, które rozstawił na stole symetrycznie i na nowo podążył wzrokiem w kierunku szatynki. — Nie, absolutnie nie objadasz, a właściwie jesteś wybawieniem. Źle mnie zrozumieli przy składaniu zamówienia i przygotowali wszystko podwójnie, jakby dając mi znak, że powinienem znaleźć sobie towarzystwo — zarysował sytuację z lekkim rozbawieniem i gdy już skończył ustawiać wszystko w równej odległości, sięgnął po pustą już torbę, którą zamierzał zanieść do kuchni, ale powstrzymała go ta plamka ziemi otulająca jej policzek. — Masz tu... — zaczął, bezwiednie sam przykładając dłoń do swojej twarzy w miejscu, w którym zarejestrował muśnięcie gleby u Laurissy. — Wybrudziłaś się, zaraz temu zaradzę — zapowiedział, zagłębiając się od razu w odmętach ziejącej chłodem kuchni, z której wrócił z namoczonym lekko ręczniczkiem, bez większego namysłu podchodząc do miejsca, w którym teraz znajdowała się Hemingway. — Mogę? — zapytał, unosząc skrawek materiału ku górze, choć było to lekkim absurdem, skoro sama mogła udać się do łazienki i zająć się niechcianym towarzystwem ziarenek piasku na twarzy. A jednak to rozwiązanie nie było dla niego teraz wcale takie oczywiste.

Laurissa Hemingway
sad ghost club
skamieniały dinozaur
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Może po prostu Walter trafiał na ludzi zbyt łatwowiernych, którzy doszukiwali się w nim cech, jakie chwili tam widzieć? Laurissa bez dwóch zdań miała tendencje do gloryfikowania wielu osób, jednocześnie nie ufając większości z nich, co było na dobrą sprawę... pozbawione logiki. Tylko tej na próżno szukać u kogoś niestabilnego psychicznie, a chociaż od jakiegoś czasu sobie radziła, to chyba w dalszym ciągu mogła podciągnąć się pod to określenie. W końcu nie każdy wariat biega dookoła i krzyczy o swoich odchyłach, niektórzy po prostu... gubią się w samych sobie i trwając w tym stanie zbyt długo, tracą nadzieję na pełne odnalezienie, nawet jeśli funkcjonują całkiem nieźle.
- To cieszę się, jak w pracy poszło dobrze - faktycznie popełniła gafę, nie pierwszy i nie ostatni raz źle dobierając słowa, nieco nieadekwatnie do sytuacji. Za często bywała rozkojarzona, by tego uniknąć, ale każdorazowo robiło jej się wstyd, gdy ktoś był świadomy jej pomyłki. A tak naprawdę, to też ja, Lilka, po prostu pomyliłam się z czasem, ale jako autor mogę to zrzucić na winę Rissy i wszystko gra! - Nadal oddycham, więc jest nieźle - zachichotała perliście, bo też jakimiś większymi zwycięstwami nie mogła niestety się pochwalić. Chyba, że wkopaniem w ziemie przywiezionej rośliny, ale to już przecież widział. Zaskoczył ją trochę tym, gdy nagle się zbliżył, ale gdy zrozumiała na co patrzy, zrobiło jej się jakby cieplej na sercu, bo mógł spokojnie zignorować jej słowa, a zamiast tego dał coś od siebie. Niby nic wielkiego, ale była mu wdzięczna za ten przejaw zainteresowania. W prawdzie jego słowa były na swój sposób posępne, ale też z drugiej strony rozumiała potrzebę odgrodzenia się od świata, chociaż u niej ta była zwykle pozorna, bo najbardziej potrzebowała właśnie uwagi, inaczej czuła, że umiera, pozostawiona sama sobie. - Echinocyty... - powtórzyła po nim, zerkając na niego od boku. Pierwszy raz w życiu wypowiadała to słowo. - Mam nadzieję, że to coś przyjemnego - dodała, uśmiechając się do niego serdecznie. - Przy okazji powinien być spory i wiele zasłonić - dodała, poszerzając nieco uśmiech. Naprawdę wiele jej dało to jego w porządku. Zaraz odwróciła spojrzenie od Waltera, skupiając się na pojemnikach z jedzeniem, które uświadomiły jej, że naprawdę jest głodna, chociaż nieco wstyd było się przyznać. - W takim razie ich pomyłka, to moje szczęście - powiedziała już nieco swobodniej, bo na tym etapie nie było co ukrywać, że nie jest głodna. Chciała jeszcze poprawił raz włosy, ale jego słowa ją powstrzymały. Uniosła nieco brew, gdy próbował wskazać jej miejsce na twarzy, a gdy jasnym się stało, o co mu chodziło, poczuła jak się rumieni. - Och, gapa ze mnie... cały czas mi się to zdarza i potem chodzę taka umorusana - wyrzuciła, by słowami i nieco wymuszonym uśmiechem przykryć swoje zażenowanie, ale kiedy się do niej zbliżył z ręcznikiem, z miejsca spoważniała. Przełknęła odruchowo ślinę, mając wrażenie, że nagle pomieszczenie zrobiło się nieco mniejsze. - Poproszę - zgodziła się na jego pomoc, niepewnie zadzierając głowę, by na niego spojrzeć. Był o wiele wyższy i chyba pierwszy raz zauważyła to aż tak dotkliwie, ale też... skłamałaby mówiąc, że jego bliskość w jakikolwiek sposób jej przeszkadzała. Chociaż... prawdopodobnie powinna, a jednak wcale tak nie było.

Walter Wainwright
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Tak, zdanie to idealnie definiowało większość zawartych znajomości, które zawsze kończyły się tak samo — zmuszając go do ich ostudzenia, bo ktoś zawsze za dużo sobie wyobrażał. A więc zadaniem jego było sprowadzanie ludzi z powrotem na ziemię, co nie było zajęciem szczególnie przyjemnym.
Uśmiechnął się na to rzekome zwycięstwo, jakiego dziś dokonała, wyraźnie nim rozbawiony. Sam rezonował doskonale z podobnym humorem, choć w obecnych czasach chyba poszczycić się mogła nim większość ludzi. Taka była teraz moda na depresję. Na kolejne zdanie dotyczące echinocytów także się uśmiechnął, nie mając serca uświadamiać jej, jak błędne było jej założenie. — Świetnie, w takim razie tym bardziej jestem z nich zadowolony — oznajmił, bo właśnie na kamuflażu przed obcym światem zależało mu najbardziej. Co się zaś tyczyło ubrudzenia, wokół którego Walter najwidoczniej zrobił większe zamieszanie, niż było wymagane — od zawsze przywiązywał szczególną wagę do swej aparycji, uznając nienaganny wygląd zewnętrzny za pewien obowiązek, bez jakiego obejść się po prostu nie można było. Nie wyobrażał więc sobie paradowania w tak... nieestetycznej wersji, nawet jeśli było to sporym przegięciem. Pedantyzm robił jednak swoje, podobnie jak rygorystyczne maniery wyniesione z takiego, a nie innego wychowania. — Naprawdę? I nie przeszkadza ci to w żadnym stopniu? — zapytał z zaciekawieniem na wyjawioną przed momentem tajemnicę, przez którą dostrzegł błąd w swoim działaniu. — Może wolisz, żebym jednak ją zostawił? — nie było to poważne pytanie, a raczej takie dla rozładowania atmosfery, która z jego winy nabrała niepotrzebnie wysokiego znaczenia. Bo jeśli jej ta plamka gleby nie przeszkadzała, to jemu tym bardziej, jako że nie było w tej sytuacji miejsca na jego osobę. Wyłącznie Laurissa mogła zdecydować w tej kwestii. Coś niespodziewanego zadziało się też w momencie, w którym stojąc tak blisko, czując na szyi jej delikatny oddech, zerknął wprost w jej oczy, w jakich na moment jakby przepadł, choć nie miało to żadnego sensu. Bo zatapiając się w tychże miodowych okręgach, ukłuło go wprost w serce poczucie winy. Że czas swój dzielił teraz z tą drobną, piękną kobietą, naruszając jej przestrzeń osobistą dłużej, niż zamierzał, a nie z Benjaminem, którego ostatnio świadomie unikał. Zwinnym i jednakowo delikatnym ruchem musnął jej policzek ręcznikiem, a potem oddalił się na kilka kroków, od razu podążając w stronę stołu. — Masz jakieś alergie, nietolerancje pokarmowe? A może wystrzegasz się czegoś z etycznych przekonań, czy jakichkolwiek innych? — zapytał, nie chcąc jej przecież przez przypadek zabić. Ludzie prowadzili różne diety, które on szanował i w które wchodzić z butami nie zamierzał, nawet w momentach, w których uważał je za niekoniecznie zdrowe.

Laurissa Hemingway
sad ghost club
skamieniały dinozaur
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Całkiem zaskoczyło ją jego pytanie, a jeszcze bardziej propozycja, po której parsknęła zdawkowo.
- W zasadzie wolałabym być teraz czysta - przyznała zgodnie z prawdą, pozwalając tym samym, aby Walter pozbył się ziemi z jej twarzy. Na te kilka krótkich chwil, zatrzymała się wzrokiem na jego twarzy, dochodząc do wniosku, że pierwszy raz widzi ją z tak niewielkiej odległości. Była prostą kobietą, bardzo podatną na męski urok i samej siebie nie próbowała oszukiwać, że jest inaczej. Dobrze więc, że sam Wainwright się odsunął, ona najpewniej by tego nie zrobiła, chociaż z wielu względów byłoby to wielce niepoprawne. Odprowadziła go więc wzrokiem i rozluźniła mięśnie, które nie wiedzieć kiedy i po co, spięła, wstrzymując też oddech. Głupi odruch, o którym większość nawet nie myśli.
- Jem raczej wszystko, nie jestem szczególnie wybredna - parę produktów by się znalazło, ale była z tych osób, które w życiu by się nie przyznały, gdyby coś im nie smakowało, czy nie wpisywało się w ich gusta. Naturalnie tego, co przywiózł Walter, nie podejrzewała o to, że będzie niedobrze. Poza tym kiedy zapach jedzenia zaczął unosić się w powietrzu, poczuła dotkliwiej, jaka jest głodna, więc czego by nie podał, pewnie wsunęłaby to ze smakiem. Z drugiej strony trochę obawiała się tego wspólnego posiłku. Myślała, że będzie niezręcznie, a przez to zestresuje się i z trudem cokolwiek przełknie, ale było całkiem inaczej. Może Walter nie należał do pierwszorzędnych wodzirejów, ale Laurissa ceniła sobie jego opinię i oczytanie, chociaż czasem pozostawała przez to w tyle, to miała wrażenie, że Wainwright jej to wybacza, a przynajmniej tak to sobie tłumaczyła, aby nie poczuć zażenowania. Tak więc, po skończonej pracy, najedzona, pożegnała się z nim, mając wrażenie, że ten dzień wiele zmienił, chociaż może to ona miała po prostu tą tendencję, do dopisywania wszystkiemu zbyt dużego znaczenia.

<koniec> <3

Walter Wainwright
ODPOWIEDZ