Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
#56


Miała wrażenie, że jej serce pozostało przy Jebbediahu - wykorzystując to przypadkowe spotkanie podczas którego odciągał ją z krawędzi wysokiego klifu, zwyczajnie wyskoczyło z jej piersi aby rozgościć się w jego kieszeni i odmówić powrotu z nią do willi w Pearl Lagune w której kątem pomieszkiwała (nie licząc nocy, gdy zaszywała się w Sanktuarium by pracować do bardzo późnych godzin). Było to uczucie zaskakujące, gdyż do momentu zobaczenia go z palcami zaciśniętymi wokół jej nadgarstka i pobladłą skórą była pewna, że jej serce już nie istnieje, rozbite na malutkie kawałeczki tą samą ręką, która powstrzymywała ją przed możliwym skokiem. Teraz, te wszystkie kawałeczki chciały pozostać przy nim nadal szalenie go kochając i Audrey nie mogła ich o nic winić - sama, gdyby tylko mogła wtuliłaby się mocno w jego pierś, kategorycznie odmawiając odsunięcia się choćby na kilka, niewielkich centymetrów napędzana tą cholerną tęsknotą jaka w niej żyła… I jaka przybierała na sile z każdym kolejnym krokiem, z którym oddalała się od jego osoby. Nie mogła jednak tego zrobić, mimo miłości nadal pamiętając cierpienie jakiego jej zadał oraz fakt, że wskazał jej drzwi odbierając nie tylko jego i dach nad głową ale i zaufanie, jakim tak cholernie mocno go darzyła… I nie wiedząc, czy nie odtrąciłby jej gdyby tylko spróbowała. Chciała, tak bardzo chciała mieć nadzieję, że to nie koniec ich wspólnej historii, rozsądek podpowiadał jednak, że szanse na to były niewielkie a cały proces, jeśli w ogóle by do niego doszło, należałby do niezwykle trudnych. Pogrążona w podobnych myślach nie zauważyła nawet gdy znalazła się w domu artystki, całą drogę będąc pogrążoną w swoich myślach. Nadal cierpiała, nadal ból rozstania rozrywał ją na kawałeczki, nadal nie potrafiła pozbyć się tęsknoty, jaka pojawiała się w jej sercu… Coś jednak się w niej zmieniło, gdyż nie zalała się łzami gdy tylko zatrzasnęła za sobą drzwi, zamiast tego witając swojego psa i zajmując się niezwykle przyziemnymi sprawami jak choćby prysznic czy wciśnięcie w siebie choćby odrobiny zamówionej chińszczyzny. Czynności niezwykle proste, choć przysparzające jej niezwykle sporo problemów w ostatnich tygodniach. Cały ten czas próbowała zrozumieć, co też zmieniło się w jej środku, emocje dzisiejszego dnia jednak sprawiały, że za każdym razem gdy była blisko rozwiązania ono zdawało się jej uciekać.
Olśnienie przyszło nad ranem. Uderzyło ją obuchem gdy wybudziła się z płytkiego snu, w którym znane silne ramiona owijały się wokół niej nie pozwalając nigdzie odejść, porażając świadomością, że przecież nadal mu na niej zależało. I o ile podobne sugestie przechodziły jej przez myśl już wcześniej, tak teraz nabrała co do tego pewności - bo przecież inaczej nie powstrzymywałby jej przed skokiem, nie trzymał tak kurczowo jej dłoni i nie przyznawał, że nie chce jej cierpienia. I choć ta świadomość, wprowadzała w jej głowie jeszcze większy zamęt oraz bałagan, generując coraz więcej pytań… Tak było w niej coś, co zwyczajnie odbierało część ciężaru z jej ramion. Z cichym westchnieniem wstała z łóżka by udać się do kuchni po szklankę wody, po drodze napotykając na właścicielkę domu.
-Cześć. - Przywitała się nadal smutnym głosem, nie wiedząc nawet, że jej oczy były podpuchnięte po długim płaczu na skraju klifu, gdy powód jej łez siedział tuż obok. - Mieliście jakieś piekarz party? Chyba dobrze się bawiłaś… - Spytała z zaciekawieniem przyglądając się kobiecie z mąką włosach oraz tak promieniejącą buzią, że aż przyjemnie było na nią patrzeć. I podejrzewała, jakie imię padnie w rozmowie - sama pamiętała czas, gdy tak cudownie szczęśliwa wracała ze spotkań z tym, którego stratę opłakiwała w ostatnich tygodniach.
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Dawno nie wracało się jej do domu tak lekko i choć swoje żałosne autko zostawiła na podjeździe Shadow, a spacer był całkiem chłodnym doświadczeniem, gdy wzięło się pod uwagę jej przemoczone ubrania, czuła się absolutnie jak na skrzydłach. Najwyraźniej niewiele było jej trzeba – wystarczyły zaledwie zachłanne pocałunki, wymieniane z osobą, która powoli rozgaszczała się w jej życiu i choć wprowadzała w nim zamęt to Julia chciała brnąć w to dalej. Tak właściwie dawno nie czuła się tak spokojnie przy tym całym chaosie relacji, która w końcu już kiedyś dała jej w kość. Nie do końca umiała to wszystko zrozumieć i pewnie powinna poświęcić więcej czasu na przemyślenia, a mniej na klejenie się do jego ciała, ale postanowiła – jak to miała w zwyczaju – pieprzyć to i podążać za instynktem i sercem. To zaś jak szalone waliło w obecności Hyde’a i nim się obejrzała, wracała do domu nad ranem i bez śladu zmęczenia, choć ciąża dawała jej się we znaki i za chwilę pewnie miały opanować ją mdłości. Jak na razie jednak czuła się całkiem nieźle, fizycznie i psychicznie, pojedzona i bardzo szczęśliwa.
Tyle, że po przestąpieniu progu własnego domu musiała trochę powstrzymać radość. Wiedziała, że jej gość, śpiący w pokoju gościnnym, które niegdyś miał być pokojem gościnnym, jest absolutnie przygnębiony i że sporo brakuje, by stanął na nogi. Może i nie powinna się przejmować tym, co przeżywa Audrey, bo w końcu była dla niej zupełnie obcą dziewczyną, ale po spędzeniu kilku nocy tutaj dziewczyna stała się dla niej bardzo ważna, a jej samopoczucie wręcz kluczowe. Dlatego w prezencie od Hyde’a ściskała pudełko z kolacją dla niej.
- O, nie śpisz. Mam dla ciebie bardzo wczesne śniadanie albo późny obiad. Cokolwiek wolisz – i wręczyła jej pudełko. – Musisz spróbować, jest pyszne! Jak nienawidzę mięsa to mnie kompletnie uwiódł tym smakiem… - tak, zapewne chodziło o to co jej ugotował, a nie o jego namiętne pocałunki, na wspomnienie których nadal kręciło jej się w głowie i mimo usilnych prób Julia nie mogła powstrzymać cisnącego się na jej usta uśmiechu.
A starała się naprawdę być poważna, choć kąciki jej drgały, a z każdym ruchem z jej włosów wydobywała się mąka. Roześmiała się jednak z określenia Audrey i usiadła na kanapie, porzucając gdzieś na puchatym dywanie szpilki.
- Przecież głównie byłam w pracy – uściśliła, dyżury nocne w klubie były jej codziennością, ale z pewnością nie wracała z nich taka szczęśliwa jak diabli. – Tak się złożyło, że kolega Hyde’a miał tam kawalerski i spotkaliśmy się i pojechaliśmy do jego restauracji. Zrobił mi kolację, więc możemy to uznać za randkę, prawda? – upewniła się, ale jeszcze czegoś jej nie mówiła. Gdyby to było zwykłe spotkanie, nawet miłosne to nie miałaby tak rozgwieżdżonego spojrzenia i nie czuła takiej absolutnej beztroski. – A tobie jak minął wieczór? Pies śpi? Dlaczego już nie śpisz? – dopytywała z troską, co wskazywało, że gdy przyjdzie odpowiednia pora to Julia zdecydowanie będzie świetną mamą.
Już zadatki miała ze swoją opiekuńczością, która czasami i ją zaskakiwała. Najwyraźniej jednak natura wiedziała swoje i nim się obejrzała, już powoli zaczynała wić gniazdo dla swojego przyszłego potomka. I bardzo chciała, by Audrey została jego ciocią, o ile nie zdenerwuje ją to, że siedziała obok niej i szczerzyła się do pustej ściany, zupełnie bez powodu.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey nie była egoistką w swoim cierpieniu. Wręcz przeciwnie - widok tak radosnej Julii wydawał jej się niezwykle przyjemnym, bo choć jeszcze kilka dni temu były sobie zupełnie obce, tak pomoc Crane jak i jej niezwykła opiekuńczość ( choć nie była pewna, czy przypadkiem nie było to sprawą głównie szalejących, ciążowych hormonów) tak Audrey zdążyła niezwykle polubić tą szaloną artystkę i kibicowała niezwykle mocno, aby jej wymarzony facet okazał się ojcem jej dziecka i Julia miała okazję założyć własną, szczęśliwą rodzinę. Bo według Audrey ktoś, kto tak cudownie oraz bezinteresownie pomógł jej gdy była w rozsypce zasługiwał na wszystko, co najlepsze.
Uniosła nawet delikatnie kąciki ust w karykaturze uśmiechu, z zaskoczeniem zauważając, że nie zapomniała jak to się robi, nawet jeśli to, co widniało na jej twarzy nijak miało się do pogodnych, wesołych uśmiechów którymi zwykła obdarowywać ludzi na codzień w czasach gdy sama chodziła z roziskrzonym spojrzeniem, unosząc się pięć stóp nad ziemią za sprawą miłości Jebbediaha.
- Dziękuję, to miło z twojej strony! - Odpowiedziała, przyjmując pudełko z jedzeniem i choć nadal jej żołądek zdawał się być niezwykle ściśniętym i niechętnym, aby przyjmować do siebie jakikolwiek pokarm tak zwyczajnie nie chciała sprawiać przykrości Julii (ani martwić Jebbediaha, bo przecież sam dziś wyznał jej między słowami, że jej los nie jest mu obojętny - a ona zamierzała kurczowo się tej myśli uczepić) skoczyła więc do kuchni po widelec, by dołączyć do Julii w salonie, gdzie wpakowała się na kanapę by siąść na niej po turecku i wlepić brązowe spojrzenie w rozpromienioną buzię właścicielki domu.
- Kolacja we dwoje w restauracji to z pewnością jest już randka! - Przytaknęła, bo przecież takie randki nie raz pokazywali w filmach i co do znaczenia tego spotkania nie było żadnych wątpliwości. Co prawda takie randki nie wpadały w akurat jej gust, nie jej było oceniać kreatywność kucharza z którym spotykała się Julia. - Jakieś dobre wieści? Przywrócisz mi wiarę w szczęśliwe zakończenia? - Zagaiła, zwyczajnie woląc rozmawiać o dniu Julki niż o tym, co dzisiaj przyszło jej przejść… Chyba dlatego, że nie potrafiła ubrać słowami tego, co czuła tam na klifie gdy znajome ramiona owijały się mocno wokół jej ciała, a jej serce wyskakiwało z piersi chcąc wrócić do swojego właściciela. - Zaraz zobaczymy… - Zaczęła na wspomnienie o psie, po czym otworzyła szeleszczące pudełko. Chwilę później dźwięk łap doleciał do ich uszu, a Szczęściarz wpadł do salonu, siadając przy kanapie by różnokolorowe oczy wlepić w trzymane przez Audrey jedzenie. Dziewczyna przesunęła palcami po miękkim futrze, po czym niechętnie wbiła widelec w jedzenie, aby wsunąć je do ust tym samym dając sobie chwilę na zastanowienie się nad swoimi słowami. - Jakoś tak się obudziłam bo… Spotkałam go dziś, wiesz? Wybrałam się na spacer po klifach. Gdy stałam na krawędzi po raz pierwszy od kilku tygodni moje ciało aż krzyczało, że nadal chce żyć… - Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, a spojrzenie jakoś nie potrafiło skupić się na twarzy Julii. Celowo omijała te drugie myśli nie chcąc jej zamartwiać, bo przecież mimo chęci zniknięcia z tego świata nie miała zamiaru targać się na swoje życie. - Chyba sądził, że chcę skoczyć. Odciągnął mnie od krawędzi, przycisnął do siebie i ochrzanił od góry do dołu. Porozmawialiśmy chwilę… - Przerwała, dopiero teraz zerkając w stronę Julii tym spojrzeniem, które przepełnione było tęsknotą za ukochanym - bo tego, że nadal go kochała była okrutnie pewna, nawet jeśli skrzywdził ją i wystawił za drzwi, serce panienki Clark nadal należało do Jebbediaha i nie chciało odbierać mu tego aktu własności.

Julia Crane
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Julia nie była przyzwyczajona do babskich pogaduszek na temat mężczyzn. Tak właściwie przez lata unikała przyjaźni z kobietami i sam powód rozdzierał serce – prędzej czy później ta kumpela nabierała się na czekoladowe oczy Adama i nim się obejrzała, dowiadywała się, że ją zaliczył. Zazwyczaj kwitował to cennymi uwagi, że gdyby była lojalna wobec niej to nigdy nie zwróciłaby uwagi na mężczyznę. Może i było to odwrócenie winy od samego siebie, ale nie mogła przyznać mu w tym wszystkim odrobiny racji. W końcu konsekwentnie wyrzekła się ze swojego życia wszystkich żeńskich towarzyszek, czując się i tak lepiej w otoczeniu mężczyzn. Przynajmniej przed nimi nie musiała udawać lalki, która nie zna się na motoryzacji i fascynuje się gotowaniem.
Od czasów sprowadzenia sobie (bo przecież na jej rozkaz) do domu Audrey czuła, że nadrabia pewne zaległości, choć nadal miała swój świat i swoje sprawy. Głównie dlatego, że dziewczyna przeżyła już tyle, że zwierzanie się jej byłoby dokładaniem cegiełki do piramidy problemów. Zresztą, nikt tak jak Crane nie potrafił sobie radzić samemu ze zmartwieniami, choć ostatnio i tak było lepiej.
Lepiej, czyli stabilnie. Ciąża przebiegała pomyślnie, na wyniki i tak musieli zaczekać, a ona poradziła sobie z traumą związaną ze strzelaniną. Zaś Hyde… Nie do końca wiedziała co powinna powiedzieć dziewczynie, więc westchnęła tylko cicho.
- Było miło. Całowaliśmy się, rozmawialiśmy, ale on wciąż czeka na badania DNA. Gdy dziecko okaże się nie jego to pewnie mnie zostawi – wzruszyła ramionami. – Nie sądzę, by to było szczęśliwe zakończenie – wyjaśniła, ale mimo wszystko uśmiechała się, bo to był udany wieczór i nie chciała zatruć go do końca swoim czarnowidztwem. Pragnęła za to wierzyć, że wszystko jakoś ułoży się samo i nie będzie musiała cieszyć się jedynie z reglamentowanych chwil z Hyde’em. Oparła głowę o kanapę, teraz dopiero późna pora dawała się jej we znaki i dopiero na widok psa zerwała się nieco przestraszona.
Od czasu strzelaniny i wcześniejszego napadu w Shadow reagowała tak na niespodziewane sytuacje i bardzo się tego wstydziła. Najchętniej przyśpieszyłaby ciążę o kilka miesięcy, wówczas już z pewnością nie będzie taka krucha i delikatna.
- Nie karm psa, to nie on ma problemy z przełknięciem czegokolwiek – zauważyła dość surowo, ale nie mogła nic na to poradzić, że martwiła się. Momentami nawet planowała wysłanie jej do Terrella, by ją przekarmiał, a jej, Julii dał spokój. Od czasów ciąży i tak jadła za dużo, co wróżyło mocnym przybraniem na wadze, chyba pierwszy raz w jej życiu.
Z ulgą jednak spostrzegła, że Audrey się zajada. Właściwie było to podejrzane i wyjaśnienie przyszło po chwili.
Spojrzała na nią i kiwnęła głową, zupełnie jakby nagle coś zrozumiała.
- To dlatego jesz? – upewniła się. – Bo go widziałaś – zauważyła i choć nie podzielała jej radości (bo i ten cały Jebbediah jawił się jako paskudny alkoholik, skupiony jedynie na sobie) to uśmiechnęła się wyrozumiale, swoje obawy zostawiając dla siebie. – I zaraz, zaraz… Stałaś na krawędzi?! – i gdyby Szczęściarz nie spał to właśnie by się obudził. Zapewne Julia swoim krzykiem zerwała okolicznych mieszkańców z głębokiego snu, ale miała to zupełnie gdzieś. – Co ty zamierzałaś zrobić?! – zapytała ostro, bo chyba komuś postradało zmysły i zamierzała drążyć tę sprawę póki nie dostanie zadowalającej jej odpowiedzi.
Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey posiadała tę rzadką umiejętność sprawiającą, że potrafiła zepchnąć swoje problemy na najdalszy kraniec świadomości, jeśli potrzebował ją ktoś bliski. Owszem, nie było to najlepszą bądź najzdrowszą umiejętnością, nie raz jednak pomagała ona Audrey wrócić do choćby cienia funkcjonowania gdy problemy na jej barkach zdawały się ją niezwykle przytłaczać. I teraz, gdy siedziała tutaj z Julią gotowa była odsunąć swoje problemy na bok, aby wysłuchać jej jeśli tego potrzebowała. To było prostsze niż rozdrapywanie rany jaka znajdowała się w miejscu, w którym niegdyś było serce dziewczęcia… Dodatkowo Audrey chciała odwdzięczyć się Julii za to całe dobro, jakie od niej otrzymała tak zwyczajnie uznając, że zasługiwała na wszystko, co najlepsze.
- To brzmi jak całkiem obiecująca zapowiedź. - Stwierdziła więc, wzruszając delikatnie wątłym ramieniem. Z tego co do tej pory Julia zdążyła jej opowiedzieć o swoim wybranku, Audrey uważała, że to pomyślny obrót zdarzeń. - A czy on wie o tym, że nie chciałabyś żeby cię zostawiał? Wiesz, że wolisz jego od możliwego innego biologicznego ojca? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. To była, przynajmniej według niej, niezwykle istotna kwestia, bo jeśli amant Julii nie wiedział, jak ona zapatruje się na całą sprawę, wiele wątpliwości mogło pojawić się w jego głowie… Albo był idiotą, tego jednak panienka Clark wolała głośno nie mówić. - Nie wydajesz mi się być typem kobiety która czeka na szczęśliwe zakończenie, wiesz? Raczej jak ktoś kto sam je pisze… - Zauważyła, bo przecież szczęściu czasem trzeba było odrobinę dopomóc! I choć Audrey uważała, że akurat ona nie powinna dawać jakichkolwiek, związkowych rad (bo jej własny związek zakończył się w paskudny sposób) tak była pewna, że w jej słowach było ziarnko prawdy… I że Julia była na tyle silną kobietą, że dałaby radę sięgnąć po wszystko, czego tylko by chciała.
- Przepraszam. - Rzuciła szczerze, posyłając Julii przepraszające spojrzenie, gdy nagłe pojawienie się jej psa wystraszyło Crane. Audrey nie chciała być dla niej ciężarem, nie potrafiła jednak porzucić wiernego psa którego wychowywała od szczeniaka i choć nie raz chciała przenieść się do Sanktuarium na razie nie posiadając innej opcji ( i nie potrafiąc zdecydować się na konkretną opcję) tak była pewna, że Julia przytargałaby ją z powrotem za uszy.
- Dlatego. - Przytaknęła i choć żołądek zdawał jej się wywracać w środku fikołki, zmuszała się do kolejnych kęsów przyniesionego, niezwykle smacznego dania. - Chyba nadal mu zależy, dlatego wzięłam sobie do serca twoją radę… - Jeśli nie chcesz robić tego dla siebie to przynajmniej zrób to dla niego i jedz Mówiła Julia i Audrey dochodziła do wniosku, że chyba miała w tym wszystkim sporo racji, przynajmniej teraz, gdy brunetka żyła w przekonaniu, że ma jedynie pracę oraz nadgodziny. I już chciała coś dodać, wyjaśnić dlaczego postanowiła posłuchać tych słów, gdy krzyk Julii przetoczył się po salonie sprawiając, że pies skulił się koło nóg właścicielki, a sama Audrey westchnęła cicho. - Nie denerwuj się, nie powinnaś… - Poprosiła na wstępie, nie chcąc być powodem dla którego mógłby pogorszyć się jej stan. - Myślałam o tym wszystkim, nie wiem jak dokładnie znalazłam się przy krawędzi… Ale gdy tam stałam, po raz pierwszy od kilku tygodni miałam wrażenie, że mój organizm jeszcze chce żyć, bo mimo wołania otchłani wszystko we mnie chciało się cofnąć. - Przyznała cichutko, ze spojrzeniem wbitym w jedzenie, przegrzebując je widelcem w poszukiwaniu kolejnego kęsa. Nie była pewna, czy Julia była w stanie zrozumieć jej słowa i to, o czym mówiła pozostawało jej mieć więc jedynie nadzieję, że jej słowa nie rozzłoszczą jej jeszcze bardziej.

Julia Crane
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Nauczyła się, że Audrey patrzy na świat nieco inaczej. Miała w sobie ciągle tę ufność dziecka, która nakazywała jej wierzyć w szczęśliwe zakończenia. Tymczasem Julia uświadomiła sobie, że gdzieś straciła to przekonanie, że wszystko będzie dobrze. Wręcz miała wrażenie, że wszystko w jej życiu było po to, by uwierzyła w ponury los. Mimo że starała się przeć do przodu i być silną to nie zawsze się jej to udawało przy swoim zdrowym sceptycyzmie. Pomimo wszystko jednak chciała wierzyć, że tym razem się myli i uda się im ułożyć z Hyde’em swoje sprawy. Pragnęła teraz najbardziej na świecie, bo nie mogła zaprzeczyć chemii, która ich do siebie przyciągała. Po raz pierwszy od dawna wiedziała również, że jest to dla niej coś dobrego. Temu związkowi daleko było do toksycznej relacji z Adamem i choćby dlatego była zdecydowana, by o nią walczyć.
A mimo to, gdy Audrey zadała pytanie, pokręciła głową.
- Nie mogę go zmuszać do takiego poświęcenia. Nikt nie jest gotów na wychowanie nieswojego dziecka – zauważyła – zwłaszcza z kimś tak niestabilnym psychicznie jak ja – zaśmiała się gorzko, ale przecież sama wiedziała, że żaden z niej ideał, a duch tamtej relacji unosił się nad nią i jak tak dalej pójdzie to przydadzą się jej mocne egzorcyzmy. Nie miałaby serca angażować do tego wszystkiego Terrella, który przeszedł już piekło z własną matką.
Jeśli na coś zasługiwał to na zdrową i spokojną relację z kobietą, z którą doczeka się własnych dzieci, nie zaś związek z postrzeloną artystką, która sobie za dużo uroiła.
Z tego też powodu nawet będąc przebojową sobą nie sięgała po to, co chciała szalenie dostać. Wierzyła, że jeśli będą mieli być razem to nie będzie potrzebowała zniżania się do głupich manipulacji bądź gierek. Była na to już zbyt dorosła, choć nie zamierzała dzielić się myślami z Audrey, która wierzyła w to, że wszystko się ułoży.
Niesamowite, ale Julia wyczuwała, że niekoniecznie chodzi o jej szczęśliwe zakończenie (choć wiedziała, że dziewczyna życzy jej dobrze), ale o dalszy ciąg historii miłosnej, który doprowadził pannę Clark do ataków paniki i mocnego zniechęcenia. Mimo wszystko dla Crane najważniejsze obecnie było doprowadzanie dziewczyny do stanu używalności, więc odkładała swoje problemy na bok. Miała dość faktu, że tak wiele czasu spędzała na tego typu rozmyślaniach, trochę brakowało jej działania i spontaniczności, więc nic dziwnego, że chciała na razie pozostawić je same sobie, póki nie wpadnie na pomysł jakiegoś ruchu, który zmieni dynamikę związkową jej i Hyde’a o sto osiemdziesiąt stopni. Do tego czasu jednak mogła wysłuchiwać innych historii i drżeć przerażona na widok psa, który postanowił ją zaskoczyć.
- To odruch, nie powinnam – machnęła ręką, ale wiedziała, że musi się pozbyć tego uczucia strachu. Na dłuższą metę to było szalenie męczące i nie przypominało Julii, która nigdy nie bała się śmierci. Stawki przy dziecku były jednak szalenie wysokie, więc musiała przyjąć, że obecnie jest bardziej krucha niż zazwyczaj.
I łatwiej się denerwuje, bo gdy tak słuchała opowieści dziewczyny to czuła jej ból i poczucie pustki. Najwyraźniej w ciąży nawet rozwijała się empatia, a może zwyczajnie odnajdywała siebie w tej opowieści? Pamiętała jak próbowała się bezskutecznie zabić, z tym, że jej miłość życia (jak wówczas myślała) nigdy nie zniżył się do tego, by ją uratować. Może niepotrzebnie skreślała więc tego pijaka?
- Chcesz żyć dla siebie czy dla niego? – uściśliła, ale w jej spojrzeniu nie było żadnej oceny, tylko zwykła, matczyna wręcz troska, którą czuła w stosunku do tej dziewczyny. Nie znała na tyle ich historii, by oceniać, zresztą zrobiłaby wszystko, by wyciągnąć ją z tej przepaści, o której mówiła, więc położyła czule głowę na jej ramieniu. – Martwię się o ciebie, wiesz? Ten powrót tutaj może być złym rozwiązaniem – miała na myśli miasteczko i fakt, że widywała tego mężczyznę codziennie.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Uniosła delikatnie kąciki ust w czymś, co było dziwną karykaturą uśmiechu, gdyż brązowe oczy nadal pozostawały smutne, zwyczajnie nie potrafić udać podobnego gestu.
- Nie możesz. - Potwierdziła więc, bo faktycznie nie dało się nikogo zmusić ani do miłości ani do podjęcia na swoje barki obowiązku, jakim było wychowanie dziecka. Czuła jednak, że Julia mogła choć odrobinkę dopomóc swojemu szczęściu. - Ale możesz go upewnić w tym, czego ty chcesz, prawda? Kto wie, może ta wiedza przechyli szalę jego decyzji na twoją stronę? - Zasugerowała więc, naprawdę z całego serca życząc tej kobiecie aby los był dla niej łaskawy i dał jej szczęśliwe zakończenie. Bo Julia Crane, w jej skromnej opinii, na nie zasługiwała. I z pewnością będzie doskonałą matką, co wnioskowała po tym, jak kobieta opiekowała się nią, pilnując aby nie wykończyła się do końca w tej fali rozpaczy jaka zalała jej serce po rozstaniu z Jebbediahem i powrotem do Lorne Bay.
A Audrey chciałaby być tak silną oraz pewną siebie kobietą, jak towarzysząca jej artystka, nie była jednak pewna czy kiedykolwiek jej by się to udało. Wiedziała przecież, że nic nie potrafi poradzić na swoją wrażliwość; że odsunięcie od siebie pewnych emocji jest rzeczą niemal dla niej niemożliwą i nic nie potrafiła poradzić na to, że serce niejednokrotnie przejmowało stery nad jej działaniami. I choć Julia była niezwykle troskliwa w jej kierunku, tak Audrey miała wrażenie, że ze swoim charakterem raczej nie mogła mieć nadziei na podobną zmianę.
- Boisz się? Wiesz, że to ponownie się wydarzy? - Spytała z zaciekawieniem, na chwilę przestając grzebać widelcem w pudełku z jedzeniem od jej kucharza. - Ja do tej pory trochę boję się pojechać do rodziców, wiesz? - Dodała odrobinę niepewnie bo choć ich doświadczenia z bronią palną były skrajnie różne tak obie zdawały się przechodzić przez podobne doświadczenia, nie tylko w kwestii złamanych przez mężczyzn serc.
- Ja… - Zaczęła, przerwała jednak na chwilę by wsunąć do ust kolejny kawałek mięsa, niechętnie go przeżuwając i dając sobie chwilę na zebranie myśli. Czy byłaby w stanie żyć tylko i wyłącznie dla siebie? Nie była pewna, choćby przez fakt, że nawet jej kariera wiązała się ze swego rodzaju poświęceniem. - Chciałabym żyć dla siebie, naprawdę. Problem tkwi w tym, że chyba nie za bardzo wiem, jak żyje się dla siebie… I czego chciałabym od swojego życia, zwłaszcza teraz... - Przyznała, uciekając brązowym spojrzeniem gdzieś na bok. Bo nie wiedziała i choć jakieś pomysły przewijały się gdzieś przez jej głowę tak zwyczajnie nie potrafiła zwerbalizować swoich chęci, powiązanych z dalszą częścią jej życia. Już pozbawioną obecności tego, którego nadal kochała, ale jednak istniejącego. - Na tę chwilę chyba łatwiej mi żyć dla niego, nawet jeśli wiem, że raczej nic z tej bajki już nie będzie. - Przyznała, już nie próbując nawet ukryć smutku w swoim głosie. Chciałaby, aby rzeczywistość była inna, doskonale wiedziała jednak, że raz zgubione zaufanie ciężko odzyskać a on, mimo iż zdradzał przejawy nadal przejmowania się nią, zwyczajnie chyba jej już nie chciał.
Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej ust.
- Wiem. To bardzo miłe z twojej strony… - Przyznała, bo faktycznie niezwykle Audrey było miło, że ktoś się o nią martwi. - Chcę się umówić do lekarza, może jakoś w przyszłym tygodniu… - Napomknęła, chcąc uspokoić artystkę, która nie powinna w tym momencie nazbyt się denerwować. Z pewnością nie w jej stanie. - Wiesz, że też ostatnio o tym myślałam? W Sydney było prościej, nie widziałam wspomnień z nim na każdym rogu i nie wiem czy nie powinnam wyjechać na stałe… - Bo choć wydawało jej się to abstrakcyjnym nie byłoby to niemożliwym… gdyby nie jej praca.. - Ale niedawno przejęłam ze wspólnikiem Sanktuarium i to miejsce… To spełnienie moich zawodowych marzeń, wiesz? Ciężko mi porzucić te zwierzaki. - Bo choć Dawsey zapewne sam by sobie poradził, tak ona z pewnością tęskniłaby za zgrają dzikich zwierzaków. I tylko one powstrzymywały ją przed ucieczką wyjazdem.


Julia Crane
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Julia machnęła ręką i bynajmniej nie był to żaden lekceważący gest. Po prostu wiedziała, że Audrey mocno skupia się na miłości, zaś dla starszej o dekadę Crane była ona źródłem największego cierpienia i dopuszczenie Hyde’a do siebie wiązało się głównie z zaufaniem, a to nigdy nie było dla niej łatwe. I tak uważała, że otworzyła się zdecydowanie za bardzo przed mężczyzną i teraz mogła już tylko myśleć o skutkach ubocznych tego typu decyzji. Jeśli bowiem dziecko nie okaże się jego, pozostanie sama, ze złamanym sercem, po rozwodzie i na dodatek w ciąży. To wszystko tworzyło tak przerażającą układankę w jej głowie, że chyba nie miała siły się nad tym zastanawiać.
- A jeśli mu pozwolę wierzyć w szczęśliwe zakończenie, a potem zjawi się Adam i to wszystko rozpierdoli? – westchnęła. Czasami nachodziły ją takie myśli, bo nauczona doświadczeniem sprzed lat ostrożnie stawiała kroki ku większej niezależności.
Poza tym istniała jeszcze groźba, że ją zastrzelą…albo uduszą i dlatego na słowa Audrey zaśmiała się cicho.
- Nie wiem czego powinnam się bardziej bać – przyznała. – Poszłam tam porozmawiać z szefem o ochronie, bo ostatnio na zapleczu ktoś mnie próbował udusić. Potem zaczęły przychodzić anonimy. Zanim zdążyłam z nim cokolwiek ustalić – to jest: poprosić go, żeby nikogo nie mordował – brałam udział w strzelaninie. Nie wiem czy powinnam stamtąd odejść, jeśli jednak to zrobię… Ktoś może to wykorzystać i mnie zabić z premedytacją. Dlatego też Hyde powinien się trzymać ode mnie z daleka – zauważyła. Nie mogła wkręcać go w swoje ciemne sprawki, które ciążyły jej jak kamień młyński na szyi i sprawiały, że z dziewczyny wyzwolonej i chętnej do zabawy stała się potulna i przerażona jak diabli. – A twój ojciec powinien iść siedzieć, wiesz o tym – nie ferowała wyroków zbyt łatwo, ale miała dość rodziców traktujących swoje dzieci jak własność. Już miała w przeszłości z takimi do czynienia i doskonale wiedziała jak to się kończy.
Brutalnym odcięciem pępowiny na zawsze.
Pozwoliła jej jednak mówić i pokiwała głową.
- Wiesz, w twoim wieku – parsknęła, bo zabrzmiało to tak jakby miała gdzieś siedemdziesiąt lat i dawała rady niepokornej wnuczce – bawiłam się mocno. Nie było to może zbyt moralne, ale dzięki temu trochę nabrałam doświadczenia i nauczyłam się czego chcę od życia, a czego powinnam unikać. Może to źle brzmi, ale dwudziestka to nie jest idealny czas na poszukiwanie miłości, raczej na wrażenia – była tego pewna, choć tak naprawdę jako dwudziestolatka przeżywała najsilniejsze zauroczenie. Nie chciała jednak, by dziewczyna zamykała się w obrębie mężczyzny, który wolał alkohol od niej, zwłaszcza, gdy słyszała smutek w jej głosie.
- Terapia to byłby świetny pomysł – dodała z ociąganiem, bo nawet jeśli Audrey miała na myśli na myśli zwykłego lekarza to wiedziała, że on niewiele pomoże. Przecież nie chodziło o żadne fizyczne dolegliwości i związany z tym dyskomfort, ale o zmianę myślenia i uporanie się ze złamanym sercem. Julia chętnie by jej wyjaśniła, że do tego wszystkiego potrzeba czasu, ale nie była do końca przekonana czy to prawda.
Może i z kolejnymi miesiącami czuła się lepiej, ale zadra na jej psychice sprawiała, że była nieufna i otwierała się z trudem.
- Mi pomogło to, że on wyjechał – przyznała cicho. – Na inny kontynent, zapewne oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że egzystowanie razem byłoby nie do zniesienia. I wiesz, w Sydney na pewno mają zwierzątka – rzuciła rozbawiona, ale rozumiała ją, choć była mocno przekonana, że jej potrzeba pozostania tutaj nie wiązała się wcale z Sanktuarium, którym mogła zarządzać przecież zdalnie.
Oparła głowę o kanapę, pieprzone zmęczenie sprawiało, że ostatnio była kompletnie nie do życia, a to dopiero pierwszy trymestr.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Pudełko z jedzeniem na chwilę wylądowało gdzieś z boku (lecz tak, aby pozostawało po za zasięgiem psa) a smukła dłoń panienki Clark bez większych oporów powędrowała w stronę dłoni Julii, aby zacisnąć się na niej w geście, mającym okazać wsparcie. Owszem, nie miała wielkiego pojęcia o miłości posiadając raczej kiepskie doświadczenia związkowe nawet z czasów przed Jebbediahem (które wydawały jej się być w zupełnie innym wymiarze) i zapewne wychodziła z niej nie raz romantyczna, idealistyczna natura ale chciała, aby Julia wiedziała, że i ona jest tu dla niej, choćby przez fakt, że artystka stanowiła dla niej ostatnio niezwykle spore wsparcie.
- W jaki sposób miałby to popsuć? Wiesz, nawet jeśli się pojawi, to jeśli nie pozwolisz mu wejść do swojego życia, nie będzie w stanie nic zrobić. A jeśli boisz się, że mógłby coś powiedzieć twojemu kucharzowi… To może lepiej, żebyś powiedziała mu wszystkie możliwe złe rzeczy pierwsza? - Zaproponowała z cieniem niepewności w głosie. To rozwiązanie wydawało jej się jednym z lepszych… Chyba jednak nie była kimś, kto byłby na odpowiednim miejscu aby dawać podobne rady, zwłaszcza teraz, gdy jej własne serce było połamane i ciągle wyrywało się do byłego partnera.
I z jej ust uleciało ciche westchnienie, gdy temat zgrabnie przeszedł na ich doświadczenia z bronią palną.
- Wiem, ale nie umiałam wnieść oskarżenia… - Przyznała wpierw, na chwilę uciekając wzrokiem gdzieś na bok. Bo Jacob powinien znaleźć się za kratkami, nadal jednak był jej ojcem, choć od czasu wypadku nie zamieniła z nim choćby pół słowa. - Teraz ja zaczynam się o ciebie martwić. Nie ma jakiegoś sposobu, aby sprawdzić czy nadal jesteś na celowniku? Wiesz, ten cały stres może źle wpłynąć na ciebie i maleństwo… - Zauważyła, powracając spojrzeniem do twarzy Julii. I choć cisnęło jej się na usta, że skoro spotykała się z Hydem on również mógł stać się potencjalną ofiarą tego, kto obrał sobie ją na celownik… Nie miała jednak serca wypowiedzieć podobnych domysłów bazujących na serialach kryminalnych (które uwielbiał jej ojciec) zwłaszcza do ciężarnej.
A pełne wargi skrzywiły się w wyrazie męczenniczki, gdy Julia wspomniała o bawieniu się oraz poszukiwaniu wrażeń.
- Raczej nie jestem typem imprezowiczki, wyszalałam się na studiach w Sydney, a teraz jakoś… Chyba już nie umiem, w dodatku nie mogę pojawić się w pracy choćby na lekkim kacu. - Przyznała z delikatnym rumieńcem na buzi. Audrey zwyczajnie nie wyobrażała sobie rzucenia się w wir dzikich imprez oraz doznań różnorakich, zwłaszcza gdy jej serce nadal kochało jednego mężczyznę. - Nie chcę szukać teraz miłości po prostu… - Zawahała się, doskonale wiedząc, że Julia może ją zrugać za kolejne słowa, jakie miały paść z jej ust. - Chciałam planować z nim swoją przyszłość i teraz, gdy go w niej nie ma… Nie mam pojęcia, jak ta przyszłość ma wyglądać. I chyba nie wiem, jak żyje się dla siebie, bo zawsze żyłam dla kogoś, dziadka, zwierzaków, bliskich… Nigdy nie żyłam tak naprawdę, stuprocentowo dla siebie. - Ciężkie westchnienie wyrwało się z dziewczęcej piersi, a widelec ponownie zaczął grzebać w pudełku z jedzeniem, niby poszukując odpowiedniego kąska. Daleko było panience Clark do egoistycznej osoby i w tym momencie niezwykle tego żałowała mając wrażenie, że wtedy łatwiej byłoby przełknąć jej tę całą sytuację oraz rozpacz, powiązaną z utratą, cóż, miłości swojego życia. - Na razie potrzebuję czegoś na sen, apetyt i sprawdzenia w jakim jestem stanie, później będę zastanawiać się dalej. - Przyznała, bo czuła, że jeśli jeszcze trochę pociągnie taki tryb życia raczej niewiele z niej zostanie. I choć kusiło okrutnie, aby zwyczajnie zniknąć z tego świata wmawiała sobie, że nie mogła i nie miała prawa rozważać podobnych scenariuszy.
- Dystans bywa lepszy od czasu. - Przyznała bo przecież odcinając się zupełnie od wspomnień i przypadkowych spotkań szybciej można było zaleczyć rany. - Jeb nie wyjedzie, jestem tego pewna. A ja… Nie miałabym problemu ze znalezieniem pracy… Ale czuję się odpowiedzialna, za moich pacjentów i cholera, nie wiem. - Brązowe oczy zaszkliły się, gdy Audrey pogrążała się w rozbiciu. Bo kochała Lorne Bay, rodzinne okolice Carnelian Land oraz swoje sanktuarium i to tu czuła się jak w domu, z drugiej jednak strony czuła, że wcale nie będzie łatwo ułożyć sobie życie tutaj, gdzie wspomnienia były żywe a umysł wiedział, że ten jeden, jedyny ktoś jest niedaleko. A Audrey, szczerze, nie wiedziała czy powinna rzucać to wszystko z powodu złamanego serca.

Julia Crane
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Nie do końca potrafiła jej wyjaśnić czego się obawia. Wiedziała jednak, że ten człowiek krótką wizytą potrafił rozwalić jej małżeństwo… i właściwie każdy inny związek. Miała wrażenie, że gdzieś znajduje się radar, który wskazuje mu, kiedy jest szczęśliwa i wówczas zjawia się bez zapowiedzi i to wszystko obraca w ruinę. Dawała się mu, owszem. Przez wiele lat oszukiwała siebie, że łączy ich jedynie przyjaźń i że potrafią funkcjonować ze sobą, choćby przez wzgląd na jego dziecko, ale potem lądowali razem w łóżku i palili za sobą wszystkie mosty. Jeśli zaś on zechciałby opowiedzieć Hyde’owi o jej niewierności to już mogłaby pakować walizki i uciekać z tego miasta.
- Nie sądzę, by posunął się do mówienia o nas i o naszej relacji. To było zbyt popieprzone – przyznała, nawet taki człowiek jak on mógł się tego wstydzić. –Tyle, że ja nie jestem gotowa powiedzieć Terrellowi, że przez siedemnaście lat za kimś szalałam. Znając jego charakter zapewne uznałby, że nie potrafię z tym skończyć i najchętniej by mnie do niego odesłał. To raczej nie jest zbyt dobra perspektywa – uśmiechnęła się blado, choć wiedziała, że nie ominie ich ta rozmowa. Zasługiwał na prawdę – może i częściową, ale wciąż powinna wyznać mu swoje grzechy, zanim rzuci się na głęboką wodę ich skomplikowanej relacji.
Właściwie już to oboje zrobili, bo była w ciąży.
- Sprzyjając takiej osobie… - nawet jeśli to był ojciec Audrey to musiała sformułować tę myśl – narażasz kogoś innego na to samo albo coś gorszego. Jesteś jego córką, a cię postrzelił. Co zrobi komuś obcemu? Myślałaś o tym? – zapytała mimochodem, choć sama była pierdoloną hipokrytką. Nie ze względu na to, że nie była na policji w kwestii próby morderstwa, ale dlatego, że wciąż obserwowała Nathaniela przez palce. Nigdy nie zrobiła niczego, by obronić ludzi przed jego gniewem, a czasami wręcz manipulowała nim, by nakierować go w odpowiednim kierunku. Uśmiechnęła się, właśnie dlatego Audrey nie powinna się martwić akurat o nią. Takie jak Crane potrafiły dać sobie radę, nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach. – Wolałabym na razie to zostawić – przyznała, bo przecież ostatnio już przyszło jej rozmawiać o tym z szefem i sprawa zakończyła się tak niepomyślnie jak tylko mogła. Na domiar złego to ona stała się przypadkowym celem przez to, że znalazła się w Shadow o niesprzyjającej porze. Dlatego dość kapryśnie odsuwała od siebie zagrożenie, choć brnęła po kolana w tym bagnie.
Obiecała sobie jednak, że to nie dotknie jej dziecka w najmniejszym stopniu.
- Jak mogłaś się wyszaleć w wieku dwudziestu trzech lat? – zauważyła przytomnie, jak dla niej to nie był wiek na jakąkolwiek dojrzałość emocjonalną, choć pamiętała, że sama czuła się wtedy wielce dorosła z papierosami i z aparatem, z którym poznawała okoliczne miasta na studiach. I ludzi, ci zaś często kończyli w jej łóżku. Nie sądziła jednak, że Audrey ma za sobą takie doświadczenia. Było w niej coś z wycofanego dziecka i była przekonana, że dużo lepiej radziła sobie w kontaktach ze zwierzętami. Nie była to bynajmniej żadna wada, ale kontakty z dzikimi pupilami nie pomagały jej odkryć siebie.
Kiwnęła głową na jej słowa. – Najpierw trzeba skończyć z zadowalaniem wszystkich wokół siebie - poinstruowała ją. – O nim też mówię – zaznaczyła. – Musisz skupić się na swoim zdrowiu i tak, dalej uważam, że byle internistka ci niewiele pomoże. Zestaw witamin czy leków na bezsenność nie przyniesie ulgi – wzruszyła ramionami. – Jak miałam osiemnaście lat… uzależniłam się od takich tabletek – przyznała cicho. – Potem poznałam kogoś, kto zaoferował mi lepszy towar niż byle prochy z apteki. Przez miesiące byłam jego stałą klientką. Nie muszę ci mówić jak kończą tacy ludzie – machnęła ręką. Miała wówczas więcej szczęścia niż rozumu, a spotkanie Leo i jej męża na szczęście sprawiło, że dziś siedziała tutaj z Audrey.
Może przez wzgląd na tamte czasy chciała ją ochronić i pokazać, że można inaczej.
- Widzisz, znowu myślisz o zwierzakach, nie o sobie – spostrzegła z niewyraźnym uśmiechem i pogłaskała ją po głowie. – Czego ty chcesz? Powrotu do niego, zapomnienia? – dopytywała, bez tego nie mogła ruszyć dalej.
A Julia bardzo chciała jej w tym pomóc, choć sama była kiepską terapeutką i przykładem dobrego zachowania.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej ust gdy wsłuchiwała się w słowa Julii, a smukłe palce mocniej zacisnęły się na jej dłoni. Rozumiała, doskonale, obawy Julii przed otworzeniem się na swojego przyszłego partnera w kwestiach poprzednich związków, samej nikomu w Lorne Bay nie przyznając do tej pory jak zakończyła się jej relacja z Sydney, po której wróciła do domu. I choć myślała, że wtedy przechodziła najgorsze katorgi tak tamten ból był niczym, w porównaniu do tego teraz, po latach pewna, że chłopaka z Sydney nie kochała choćby w połowie tak mocno, jak starszego o dwie dekady farmera którego większość miała za wariata.
- Jesteś strasznie pewna tego, że by cię odrzucił… Nie zrozum mnie źle, ale ciekawi mnie, skąd się to bierze? Gość nadal się z Tobą spotyka i nie wystraszyła go nawet ciąża. - Spytała z zaciekawieniem, przekrzywiając odrobinę głowę niemal w gołębim geście, jednocześnie nie będąc pewną, czy przypadkiem nie przekracza tym pytaniem pewnej, niepisanej granicy. - I wiesz, jeśli ten cały Adam znów się pojawi, zawsze możemy go rzucić na pożarcie moim krokodylom. - Dodała, puszczając w jej stronę oczko, chcąc odrobinę rozchmurzyć pogodę jaka znajdowała się teraz w artystce. A ta jawiła się panience Clark jako niezwykle silna osoba i Audrey była pewna, że nie pozwoliłaby byłemu partnerowi zagrozić sobie oraz noszonemu pod sercem dziecku. Czego jednak Audrey nie była pewna to to, czy Julia posiada tego świadomość, gdyż choćby w kwestii pana Terrell wydawała się być równie niepewna, jak Audrey w układaniu codzienności pozbawionej towarzystwa pana Ashworth.
- Nie. - Przyznała bez ogródek, w tamtym momencie zbyt przytłoczona powrotem do zdrowia który utrudniała wrodzona nadpobudliwość. - Zabrali mu broń i pozwolenie na nią, a teraz… Nie rozmawiałam z nim od tamtego wypadku. - Wzruszyła wątłym ramieniem, co do jednego będąc pewną - ojciec nie był w stanie zrobić nikomu krzywdy bez broni, a z tego co słyszała od dziadka zżerały go wyrzuty sumienia. I choć Audrey brakowało rodziny, tak nie była jeszcze gotowa mu wybaczyć - zwłaszcza teraz, gdy drążyłby temat Jebbediaha którego już przy niej nie było. Kiwnęła głową na kolejne słowa artystki, zwyczajnie nie chcąc drążyć tematu, który teraz był dla niej niekomfortowy. I tak w końcu Julia robiła dla niej niezwykle dużo i w Audrey coraz bardziej pojawiało się dziwne poczucie winy, że siedzi na jej głowie w momencie, gdy ta miała swoje problemy… Nie powinna, doskonale o tym wiedziała i podążając za swoją myślą skubnęła trochę przyniesionej potrawy.
- Co weekend lądowałam na imprezach, chociaż robiłam dwie specjalizacje. Jeśli to nie jest szaleństwo to nie wiem co nim jest. - Wzruszyła wątłymi ramionami, nie będąc jednak pewną czy aby na pewno mają na myśli to samo - bo Audrey odkąd sięgała pamięcią miała problemy z nawiązywaniem kontaktów, a pójście z kimś do łóżka wymagało od niej zaufania oraz uczuć.
- Nie musisz. - Przyznała, bo tego można się było domyślić. - Pomyślę o tym, ale muszę najpierw znaleźć sposób na sen i jedzenie bo czuję, że jeszcze trochę i nie będę w stanie wstać z łóżka. - Przyznała, czując jakiś dziwny, nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa na wspomnienie o psychologu, do tej decyzji chyba potrzebowała jeszcze trochę dojrzeć zwłaszcza gdy ledwie kilka godzin temu zastanawiała się nad skokiem z wysokiego klifu.
Niepewnie oparła głowę o ramię artystki wydając z piersi ciężkie westchnienie.
- Chciałabym do niego wrócić. - Przyznała z zawstydzeniem doskonale wiedząc, że jej serce nie powinno już go kochać. - Ale wiem, że raczej nie ma na to szans. On również musiałby tego chcieć i nawet wtedy nie byłoby to łatwe, bo ciężko będzie odbudować stracone zaufanie i zakleić te wszystkie rany. - Nawet ona, będąca romantyczką żywiącą się przekonaniem o istnieniu przewrotnego losu, wiedziała, że może to być zwyczajnie zadaniem nie do wykonania choć ta świadomość wlewała w nią kolejne pokłady smutku. - Chyba chciałabym mieć dom, wiesz? Ale taki, z którego nikt mnie nie wyrzuci, nie mam jednak pojęcia, gdzie miałby się znajdować. - Przyznała, na chwilę uciekając spojrzeniem gdzieś na bok. Już dwukrotnie straciła dach nad głową za sprawą innych osób i brakowało jej miejsca, które mogłaby nazwać mianem swojego, nawet jeśli nie miała najmniejszego pojęcia czy powinna szukać czegoś w Lorne Bay czy w Sydney.

Julia Crane
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
- Nie uciekł, bo jest porządny i zależy mu na dziecku – wytłumaczyła. – Nie chciałabym jednak, by spotykał się ze mną właśnie ze względu na małego – tego Julia bała się najbardziej. Nie pragnęła pozostawania w związku ze względu na dziecko. Już była w małżeństwie bez miłości i czasami nocami wracała do tej koszmarnej samotności, którą dzieliła we dwoje. Zdecydowanie bardziej wolała radzić sobie sama, nawet wizja macierzyństwa w pojedynkę nie przerażała jej tak bardzo jak fakt, że kogoś zmusi do pozostania ze sobą. Zwłaszcza, że Adam wywierał wciąż na nią wpływ. Wiedziała już, że pewne historie miłosne skazane są na zapomnienie i nie ma co szukać powodów do ich reanimacji, ale wiedziała również, że zawsze jego osoba będzie rzucała cień na jej życie. Po tylu latach ignorancją z jej strony byłoby udawanie, że tak wcale nie jest.
Zaśmiała się jednak z wizji rzucania go krokodylom.
- Wbrew pozorom… Nie życzę mu źle, wiesz? Gdyby nie on to nie byłabym tutaj z tobą i zawsze będę mu wdzięczna – przyjrzała się jej uważnie. Może i Audrey w ten sposób powinna zacząć myśleć o byłym partnerze? Crane wiedziała jednak, że do tego trzeba nieśmiertelnego czasu, który zabliźnia rany i wygładza wszelkie nierówności. Niegdyś burzyła się w niej krew na samo wspomnienie tego przeklętego imienia, a obecnie pojawiał się sentyment. Niegroźny, taki po zamknięciu rozdziału, gdy można cieszyć się po jego przejściu, ale nie widzi się do niego powrotu. Może naprawdę dojrzała, że umiała to sobie wszystko poukładać? A może coraz bardziej wyraźna wizja Hyde’a w jej głowie zabierała miejsce i sprawiała, że tamto uczucie bledło? Wolała na razie nie precyzować tego zbyt wyraźnie, zupełnie jakby się bała zapeszyć.
Dla Julii rozmowa o broni była znacznie bardziej prostsza niż jakiekolwiek wyznania emocjonalne.
- Powinnaś z nim to wyjaśnić. Z czasem jest trudniej – skomentowała cicho, ile to już lat minęło od kiedy nie miała kontaktu z rodzicami? Coś w środku niej umierało każdego dnia przy świadomości, że jej dziecko nie pozna dziadków ani wujka, ale przecież nie miała innego wyjścia. Musiała ich odsunąć od siebie. Audrey wciąż mogła wszystko naprawić. O ile, oczywiście, jej ojciec nie okaże się szaleńcem, który grozi wszystkim bronią.
Uśmiechnęła się na jej wspomnienie szaleństw.
- Imprezy brzmią jak scenariusz każdej studentki, która chce się wyszaleć i spuszcza ze smyczy – parsknęła. – On kiedyś w takich gustował – przyznała. – Po imprezie i paru tekstach o pięknych oczach znikała z nim na zapleczu i potem czekała bezczynnie na telefon. Żal mi było takich dziewcząt – wzruszyła ramionami i zaczęła szukać papierosa, dopiero po chwili przypomniała sobie, że nie może i zacisnęła palce na zapalniczce. – Ja? Kiedyś wyjechałam do Berlina bez zapowiedzi, bo kolega zarzucił mi, że nie znam tamtejszych galerii. W międzyczasie zgubiłam telefon, więc moja dziewczyna nie miała ze mną kontaktu przez trzy miesiące. Innym razem poznałam kogoś w Nicei i sprzedałam mu bajeczkę, że jestem Francuzką, a on był tak głupi, że uwierzył – zaśmiała się. – Najbardziej zaś lubiłam spędzać czas z moją dziewczyną na rautach i bogatych bankietach. Stylizowałyśmy się na Europejki i polowałyśmy na księcia z bajki. Niesamowite, bo ona robiła mi każdą dziarę na skórze, więc wyglądałyśmy dość nietypowo jak na księżniczki. Poza tym – pokręciła głową – raz brałam udział w kradzieży dzieł sztuki, bo spodobał mi się pewien fałszerz. Mam chyba skłonność do wpadania w kłopoty. Obecnie i tak jestem już spokojna, choć tęsknię mocno za moją yamahą – przyznała. – I nie żałuję – niczego, nawet romansu, który sprowadził na mnie pogróżki i kontakty z osobami od których powinnam się trzymać z daleka. Nawet tego, że związałam się z seksoholikiem. Przynajmniej wiem o sobie znacznie więcej – posłała jej ciepły uśmiech. – I nie chodzi o to, by się upijać i uprawiać seks z kim popadnie, ale znaleźć sobie coś, co jest tylko twoje. Ja nigdy, nawet w najbardziej mrocznych chwilach swojego życia nie byłam w stanie porzucić malarstwa. Teraz też czekam na chwilę, bym mogła do tego wrócić – gdy oparła głowę o jej ramię, pogłaskała ją po włosach i westchnęła. – Skupmy się na tym domie, koniecznie willa tego typu czy mieszkanie? Jakie masz możliwości finansowe? – śmieszne, że ona pytała o takie rzeczy, skoro ledwo ogarniała takie zagadnienia, ale przecież to ona była tą bardziej odpowiedzialną. A przynajmniej na taką pozowała.

Audrey Bree Clark
ODPOWIEDZ