studentka mechatroniki — przyszły technik turbin
22 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Powracająca po kilku miesiącach do Lorne Bay studentka mechatroniki, która próbuje zacząć życie na nowo.
73.

- Tu będzie chyba idealnie, co? - zatrzymała się dobrych parę metrów od krawędzi, próbując dojrzeć co jest na dole, jednocześnie na tyle bezpiecznie, żeby przypadkiem nie wpaść do środka. Piesza wycieczka z Bowie była dobrą wymówką do spotkania - teoretycznie chciała przetestować nowe buty przed wyjazdem do Nowej Zelandii, bo w końcu nikt nie chciał skończyć z bąblami od nierozchodzonego obuwia, szczególnie, jeśli miał przed sobą jeszcze kilka dni chodzenia. Z drugiej jednak strony, odkąd studia znów się zaczęły, a ona próbowała godzić ze sobą pracę w Hungry Hearts, naukę, dojazdy do Cairns i spotkania z Archerem, zaniedbywała trochę resztę swojego życia towarzyskiego, a w końcu z Bowie znały się calusieńkie życie. - Ale nie skręciłaś jakiegoś mocnego, co? Bo mówiłam ci, że ja to tak dawno nie paliłam, że pewnie klepnie mnie podwójnie, albo potrójnie - wiedziała, że Bowie miała łatwy dostęp do zielska, w końcu jej najwspanialszy współlokator Ryder hodował je na podwórku, a co za tym szło, jak miała już palić, to właśnie najlepiej z własnej hodowli. Specjalnie wybrała trochę odległe miejsce, bo choć nie słyszała o wielu zatrzymaniach za posiadanie, ani nic z tych rzeczy, wśród jej znajomych, wolała jednak nie spotkać na drodze mundurowych. W głowie miała wizję, jak wsadzają ją do radiowozu w kajdankach, wiozą do więzienia, a potem cała jej przyszła ścieżka kariery zostaje przekreślona przez błąd przeszłości. - Jak w ogóle mieszka ci się w domu, a nie w mieszkaniu? Jezu, sooorry, że ostatnio byłam trochę nieosiągalna, ale dzieją się rzeczy. Chociaż od ciebie akurat blisko mam do taty, więc to słaba wymówka - uśmiechnęła się przepraszająco. Pan Barlowe mieszkał w domu spokojnej starości od kilku lat, ze względu na swoją chorobę, nie wiek. Czasem poznawał żonę i córki, ale trafienie na konkretny dzień było jedną wielką loterią. Z drugiej strony, Raine widywała się z nim chyba jeszcze częściej niż z mamą, bo jednak trochę czuła się winna, że mieszka on w ośrodku, nie w ich rodzinnym domu w Carnelian Land.

bowie hillbury
raine barlowe
nata#9784
me, myself & I
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
fourteen
gemma & ephraim
Sądził, że tak będzie nawet lepiej. Gdy to spotkanie zwyczajnie się nie odbędzie. Gdy nie dojdzie do kolejnej interakcji, a oni nie będą musieli już na siebie patrzeć w pełnym emocji rozstrojeniu. W końcu nie był ślepy — widział, jak bardzo hamowała się, gdy wpadli na siebie w zoo, ale nie mogła zamaskować wszystkiego. Nieważne jak dzielnie się trzymała, znał tę mimikę. Znał jej reakcje i wiedział. Po prostu wiedział. Nawet jeżeli nie czuła dokładnie tego samego, co on, nie mógł zaprzeczyć, że kiedyś czuł się przez nią kochany i w przeciwieństwie do aktualnej sytuacji z Leonie, umiał rozpoznać prawdę, jaką posiadał z Gemmą. Właśnie dlatego też jemu samemu było tak cholernie ciężko utrzymać się na powierzchni trzeźwości, obserwując znajomą twarz, słysząc znajomy głos, czując nawet znajomy zapach. Nie zmieniła się tak naprawdę w żadnym większym tego słowa znaczeniu. Wciąż była taka, jak w dniu, gdy widział ją po raz ostatni. W którym przeciągał niczym w torturze wysunięcie jej palców z własnych. Wciąż czuł zresztą to, co zawsze, gdy widział ją po długim okresie rozstania… Było mu wstyd, gdy zdał sobie sprawę z faktu, że łaknął pozostawić na kobiecym ciele mokry ślad własnych ust, przesunąć delikatnie palcami po oliwkowej skórze i pozwolić sobie na całkowite utracenie rozsądku. Tak jak zawsze, gdy odnajdywali się na nowo… Gdy wytęsknieni, nie potrafili trzymać dłoni przy sobie. Gdy słyszał, jak w transie powtarzała jego imię, a on nie mógł złapać oddechu inaczej jak przez nią samą.
Wypita kolejna porcja alkoholu przerwała ten obrazotwórczy potok myśli. Nie. To było kiedyś. Aktualny Ephraim nie chciał zostawać w tych myślach. Nie mógł sobie na to pozwalać. To było po prostu nieodpowiednie. Złe. Czym w takim wypadku różniłby się od własnej żony, skoro oczami wyobraźni widział się w pełnej erotyki scenie z inną? Naprawdę chciał zrzucić to na karb zwyczajnej tęsknoty za bliskością i intymnością, która — jeszcze zanim spotkał Gemmę — mu doskwierała. Przez całą sytuację w domu zdał sobie sprawę, że nie kochali się z Leonie rok. Wcześniejsze razy po odkryciu prawdy nawet stały się obrzydliwe w głowie mężczyzny, gdy nie tylko kłamstwa wylewały się całymi falami w ich związku, ale także przez to, że przecież starali się wówczas o drugie dziecko… Na samą myśl coś wykręcało mu żołądek, a niewielka ilość alkoholu sprawiała, że czuł się jeszcze gorzej. Z całkowicie racjonalnego, analitycznego i pewnego siebie umysłu Ephraim stał się zagubiony. Niedowierzający, iż coś podobnego mogło się w ogóle wydarzyć. Innym ludziom tak, ale nie jemu...
Wypite dwa drinki później wychodził już z lokalu. Czekał czterdzieści pięć minut, aż nie zdecydował po prostu zrezygnować. Kretyn. Ile w końcu potrzebował jeszcze znaków, by zdać sobie sprawę, że Gemma nie miała się pojawić? Że była mądrzejsza od niego i po prostu uniknęła wyjątkowo przykrej sytuacji. Że sam postawił ją pod ścianą wtedy, w zoo, nie dając jej czasu na reakcję. Mógł się domyślić. Mógł być rozsądniejszy. Mógł nie zachowywać się jak dający ponieść się emocjom dwudziestoparolatek.
Tak jest lepiej, powtarzał sobie w drodze do jedynego miejsca w całym Lorne Bay — poza wodą — gdzie mógł spokojnie zebrać myśli. Jak na ironię kamienne brzegi nosiły nazwę Devil’s Pool i mimo że wcześniej niespecjalnie zwracał na to uwagę, tak teraz jawiące się znaki drogowe, stały się powodem wykrzywienia ust w grymasie zniesmaczenia. Gdyby miał wybór, po prostu wypłynąłby jachtem w ocean, odcinając się od rzeczywistości, ale jego łódź wciąż była w stoczni po uszkodzeniach od ostatniej wichury. Jechał więc tam. Ku zwężeniu rzeki, by pozwolić, aby wzburzona woda i jej huk zagłuszyły jego rozmyślania. W parę minut później stanął na jednej ze skał i, z rękoma wciąż tkwiącymi w kieszeniach garniturowych spodni, wpatrywał się w nurt płynącej w rozłamie rzeki. Kopnął nawet w pewnym momencie leżący niedaleko kamyk, jakby miało to w czymkolwiek pomóc.
- Idiota - mruknął do siebie pod nosem, wiedząc aż za dobrze, że nie wiedział, tak naprawdę nic. Uczucia w nim szalały, rozsądek mieszał się z emocjami, pojawiało się więcej pytań aniżeli odpowiedzi. A kolejne dni wcale nie zwalniały w dostarczaniu jeszcze większej ilości elementów wirujących w tym chaosie. Leonie. Teresa. Williams. Gemma.
Tak jest lepiej.
Skoro tak było lepiej, dlaczego więc do cholery czuł taki ból? Zawód, rozczarowanie i po prostu… Porzucenie? Nie była mu nic winna. Nie po tym, co jej zrobił i nie musiała pojawiać się na spotkaniu. Sam zresztą miał wątpliwości co do pojawienia się na miejscu. Co do sensu odgrzebywania dawno zatartych śladów relacji. Czy to było rozsądne? W końcu był w innym punkcie swojego życia. Miał inne sprawy do rozgryzienia i uporządkowania. Co innego winno być dla niego ważniejsze. Rozwód, opieka nad Teresą oraz terapia, którą wszyscy zaczęli, by w jak najlepszy, jak najzdrowszy sposób przekazać dziewczynce prawdę. Ephraim wciąż tkwił wszak przy swoim — że musiała dowiedzieć się prawdy, ale od razu także postawił warunek, iż miało się to odbyć pod kuratelą zawodowca. Psycholog dziecięcy oraz rodzinny miał ich odpowiednio przeprowadzić przez cały proces i ocenić kiedy, oraz jak wszystko miało zostać przed dziewczynką odkryte. W tej sferze kapitan nie zamierzał niczego pospieszać, nikogo nagabywać — na pierwszym planie było zdrowie mentalne oraz fizyczne Teresy. Dziewczynki, która miała innego ojca, a on… Chryste. Wciąż nie mógł przejść z tym do porządku dziennego. Sześć lat… Sześć lat wierzył w to, że był ojcem. I nie podejrzewał niczego ani przez chwilę...
Odetchnął ciężko, a huk wzburzonej wody w wąskim gardle zagłuszał wszystko, co działo się wokół. Niestety ominęło to tak wymagające tego kapitańskie wnętrze...
Gem Fernwell
easter bunny
chubby dumpling
studiuje — i sprzedaje dragi
22 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Było warto oszaleć dla tych uszytych z pozłacanej waty sekund.
Po ostatniej wyprawie z Ryan, nauczyła się trzymać gębę na kłódkę, a przynajmniej starała się tak często nie narzekać na to, że droga daleka, nogi bolą, że gorąco i w zasadzie to coś by zjadła. Im większy wysiłek fizyczny, tym większy miała apetyt, ale nie chciała Raine zrazić w razie gdyby ta, chciała zabrać ją na kolejny wypad. Wbrew pozorom i wiecznemu utyskiwaniu w myślach, tak naprawdę lubiła takie wycieczki.
Przystanęła nieopodal przyjaciółki, zerkając poniżej. Najchętniej stanęłaby na samym skraju, ale miała trochę oleju w głowie, a znając swoją koordynację kiepsko to mogłoby się skończyć.
- Tu jest spoko - potwierdziła ruchem głowy, jeszcze raz spoglądając w dół. Musiała przyznać, że widok był zajebisty, zwłaszcza, jeśli w planach miały palenie przygotowanych przez nią wcześniej śmiesznych papierosów. To znaczy jednego, przynajmniej na start, a potem się zobaczy. To, że ona miała mocną głowę do takich spraw, nie oznaczało, że inni radzili sobie z tym równie dobrze, a zdarzało jej się o tym zapominać.
- Tylko jeśli coś mi odwali i będę chciała spuścić nogi z krawędzi, to weź mnie powstrzymaj, dobra? - nie żeby planowała takie głupoty, ale wolała się ubezpieczyć. Dla Raine zrobiłaby to samo, ale z nich dwóch to ona zajmuje się turbinami wiatrowymi, a według Bowie to był jeden z argumentów przemawiających za tym, że to przyjaciółka raczej będzie tą "ogarniającą".
- Oczywiście, dlatego zrobiłam ich więcej, w razie gdybyś stwierdziła, że jednak to za mało - no i to by było na tyle jeśli chodzi o ogarnianie, ale była skora stwierdzić, że raczej upalą się i padną jak kłody z dala od przepaści, niż spróbują się przedrzeć na sam skraj. Skoro to ona ma silniejszą głowę, musiała wziąć odpowiedzialność za swoje czyny albo mówiąc bardziej dosadnie - skręty.
- A wiesz, dużo lepiej niż z rodzicami. Zresztą... Pamiętasz, jacy oni byli - skrzywiła się. Kochała równie mocno mamę i tatę, ale w ostatnim czasie nie mieli najlepszych stosunków. Wiele razy narzekała Raine na to jacy są nadopiekuńczy i jak denerwuje ją ich podejście odnośnie jej przyszłości. Na tym polu coraz częściej dochodziło między nimi do spięć, aż w pewnym momencie doszło do wyładowania, a przyczynił się do tego między innymi incydent z wydaleniem Bowie z poprzedniej uczelni. - Teraz mamy trochę jakby ciche dni. Staram się ich unikać, a powiem ci, że byłam pewna, że po przeprowadzce do Rydera będziemy się na maksa kłócić, no bo wiadomo to Ryder, więc wyobrażałam sobie jego brudne gacie w moich płatkach śniadaniowych, ale jest zajebiście. No i kręci teraz z Lyrą, więc więcej czasu spędzają we dwoje, ale w sumie jesteśmy trochę jak taka mini rodzinka - wiecznie na haju gromada hipisów z najfajniejszymi roślinkami w Lorne. - Musisz kiedyś do nas wpaść! Zobaczysz jakie zajebiste ciasteczka nauczyliśmy się piec - rzecz jasna z wkładem. - A muszę przyznać, że stęskniłam się trochę za naszymi wyjściami. Aleee.... No właśnie, jakie rzeczy się dzieją? - teraz przeniosła wzrok na brunetkę, próbując wyczytać z jej twarzy jakieś wskazówki, ale na próżno. Nigdy nie miała predyspozycji do bycia medium. Sięgnęła więc do torby i wyciągnęła niewielkie, kolorowe etui, w którym trzymała starannie zawinięte jointy. Jednego z nich wysunęła w stronę Raine, wolną ręką szukając zapalniczki.

Raine Barlowe
grzybiara
bowie
studentka mechatroniki — przyszły technik turbin
22 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Powracająca po kilku miesiącach do Lorne Bay studentka mechatroniki, która próbuje zacząć życie na nowo.
- Co? Nie, nie rób żadnych niebezpiecznych rzeczy, jeśli chcesz przeżyć, bo raczej średni ze mnie ratownik - nawet próbowała jakoś pokazać, że ma do ratowania dwie lewe ręce. Nie dość, że woda była w dole, to jeszcze, no właśnie, była wodą, a z tym sobie Raine radziła średnio. Jej żywiołem był wiatr, a nie morskie prądy, choć w tym wypadku raczej woda była spokojniejsza, ale tylko pozornie, bo przecież tyle osób tu ginęło, bez większego powodu. - Nie wydaje mi się, żebym tak miała pomyśleć, ale przynajmniej ty będziesz miała w zapasie - głowa Barlowe była mocna do nauki, zdobywania wiedzy, ale nie do używek. A odkąd zaczęła pracować w Hungry Hearts, musiała uważać też na kawę, bo ta potrafiła być prawdziwie zdradziecka i niby ładne latte z dużą ilością mleka sprawiało, że potem pół nocy nie spała.
- Z rodzicami to w ogóle jest tak... inaczej - pokiwała głową, bo choć sytuacja Bowie i Raine była kompletnie inna, to jednak z większością rodziców było tak, że nie do końca rozumieli, że ich dziecko jest już dorosłe i chce żyć swoim życiem, podejmować własne decyzje, nawet jeśli są błędne, a co więcej - powinno je właśnie podejmować, żeby nauczyć się wszystkiego samemu. Nic tak nie dawało nauczki jak na własnej skórze odbite porażki, czy to jeśli chodziło o relacje międzyludzkie, czy pralkę wprost wybuchającą pianą, bo okazywało się, że pranie nie jest tak prostą sprawą. - Ooo, ale nie czujesz się jak takie piąte koło u wozu? Szczerze? Ja sobie nie wyobrażam mieszkania z kimś. Ze znajomymi to jeszcze jako-tako, mooże, chociaż tyle czasu już jestem sama, że mogłoby być ciężko, ale w ogóle z kimś obcym? Albo w akademiku? Nie mogę pojąć jak ludzie tak żyją - była pełna podziwu dla tych, którzy potrafili po prostu wynająć pokój! U niej sytuacja wyglądała trochę inaczej, bo decyzję o wyprowadzce podjęła, kiedy już większość znajomych wiedziała gdzie i z kim będzie mieszkać, a nie chcąc szukać czegoś z nieznajomymi, wynajęła chatkę w Sapphire River i przez ostatnie dwa lata stopniowo doprowadzała ją do porządku. - Ty też musisz do mnie wpaść, wiesz jak się pozmieniało? - z Archerem i Eden odwalili kawał dobrej roboty! Dziewczyna pomogła jej w kwestiach ogrodowych, a chłopak we wszystkich majsterkowych, przez co miejsce stało się naprawdę przyjemne i aż szkoda się było z niego ruszać. - Praca, studia, korepetycje, a do tego niedługo lecę do Nowej Zelandii - wyliczyła szybko na palcach, żeby zaraz przejąć od niej blanta. - Jaki ładny! - dodała, obracając go w dłoni, bo sama w ogóle nie nadawała się do takich manualnych rzeczy. - Jest po prostu dużo wszystkiego, więc idealnie będzie się zrelaksować. O ile tam nie spadniemy - dodała żartobliwie, ale miała ogromną nadzieję, że żadnej się nic nie stanie.

bowie hillbury
raine barlowe
nata#9784
me, myself & I
studiuje — i sprzedaje dragi
22 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Było warto oszaleć dla tych uszytych z pozłacanej waty sekund.
- Nie no raczej nie będę. Ostatnio z Ryan znalazłyśmy super miejscówę do pokąpania się. Niby jest trochę skał, ale chyba wolę tam niż tutaj ryzykować przemianą w mokrą plamę - może niekoniecznie plamę skoro na dole była woda, ale z drugiej strony mogła natrafić na jakieś skaliste ustępy, no i z takiej wysokości łatwiej sobie złamać kark o płaską taflę wody. Na szczęście mimo różnych, durnych, a czasem niezbyt bezpiecznych pomysłów, które wpadały jej do głowy, potrafiła zachować jakiś tam umiar, nie ryzykując w tym wypadku życiem albo trwałym kalectwem.
- Tak myślałam, ale wiesz, przezorny zawsze ubezpieczony, nie? Najwyżej dam Ryderowi jak wrócę do domu to się na pewno ucieszy - nie żeby sama nie miała zamiaru tego wypalić po powrocie albo nawet i tutaj, ale zawsze mogła się podzielić. Palenie razem było znacznie przyjemniejsze niż robienie tego w samotności, co nie zmieniało faktu, że ta czynność sama w sobie była zajebista i umilała Bowie życie. Czasami zazdrościła Raine tak delikatnej głowy. Było to znacznie bardziej ekonomiczne niż jaranie blanta za blantem i to samo tyczyło się alkoholu, kawy i innych używek. Chociaż akurat z grzybami się zaskoczyła!
- Nie, właśnie o dziwo wcale nie. Na początku trochę się martwiłam, że tak będzie, ale trafili mi się zajebiści przyjaciele - nie wyobrażała sobie, że z kimś innym tak idealnie będzie się dogadywała jak z Lyrą i Ryderem. Mimo, że czasem zdarzało im się posprzeczać to raczej były to niewinne utarczki współlokatorów niż poważne kłótnie i prawdę powiedziawszy, gdyby ktoś zapytał Bowie o którąś z nich to nawet by nie pamiętała o co poszło. - Ja mieszkałam przez chwilę w akademiku i masz rację, było okropnie - zwłaszcza kiedy z jej winy przedawkowała jedna ze współlokatorek i wyrzucili ją za to z uczelni. Co prawda nie skończyło się to na szczęście tragicznie, mimo to zanim została wydalona, plotki szybko okrążyły kampus, a na plecach gdziekolwiek się pojawiła czuła palące spojrzenia.
- Może w przyszłym tygodniu? Masz jakieś fotki? - nie pamiętała kiedy ostatni raz odwiedziła przyjaciółkę. Czas płynął zdecydowanie za szybko. Czasem miała wrażenie, że upłynęło raptem kilka dni, a okazywało się, że to było kilka miesięcy. Być może jakiś wpływ na postrzeganie czasoprzestrzeni miały używki, których sobie nie żałowała, ale nie zmieniało to faktu, że obecny tryb życia sprawiał, że często nie miała czasu na nic.
- Do Nowej Zelandii? Jak to? Na długo? - oczywiście cieszyła się, że Raine sobie radzi w życiu i czeka na nią jakaś ekscytująca przygoda, kiedy Bowie siedzi uziemiona w Lorne, ale trochę ją zakuło w środku z niepokoju, bo co jeśli Raine się tam spodoba i zostanie albo jeśli to wyjazd na zawsze? Oczywiście by ją odwiedzała, ale to nie to samo. Zwłaszcza patrząc na to jak sobie radzą ze znajdowaniem czasu.
- Prawda? - zawsze była dumna kiedy ktoś chwalił jej starannie zwinięte jointy. - Będziemy się trzymać z dala od krawędzi to nie spadniemy - dodała tak na wszelki wypadek, bardziej chyba żeby to siebie przywołać do porządku.

Raine Barlowe
grzybiara
bowie
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.

[akapit]

TRZYNAŚCIE

Jeden dzień.
Dokładnie tyle dostała od niego na przygotowanie się do konfrontacji, której prawdopodobieństwo ograniczała we własnym umyśle do minimum przez niespełna dekadę. Przez długi czas przyzwyczajał ją do swojej obecności, aby później, zaledwie w ułamek sekundy obrócić to wszystko w proch. Nie powinnaś na mnie czekać. Te słowa odbijały się echem w jej głowie przez całą noc, tym samym sprawiając, iż oka nie udało jej się zmrużyć nawet na minutę. Doskonale pamiętała, kiedy ostatnim razem była skazana na bezsenność – długie miesiące po zamachach terrorystycznych w Nairobi właśnie tak odbiły się na jej zdrowiu. Pociągały za sobą również żałobę, która wypełniła Gemmę palącą pustką, dając jej do zrozumienia, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo. Pewnych twarzy miała już po prostu nie zobaczyć, nie usłyszeć pewnych głosów. Część jej współpracowników, nie, jej dobrych przyjaciół, odeszła bezpowrotnie za sprawą głupiej ideologii. Nie, religii. Bo przecież tak ją nazywali.
Dziś czuła się podobnie. Wiedziała, że to, co odpowiada za jej paskudne samopoczucie, było elementem przeszłości, ale i tak wydawało się dziwnie żywe. Intensywna gorycz rozlewała się po jej wnętrzu, pociągając za sobą wspomnienie złamanego serca. Dwie sytuacje, niby tak drastycznie od siebie różne, wywoływały w niej dokładnie te same uczucia. Wiedziała, czego to było powodem – kiedy odchodził, kiedy powiedział jej, że nie chce, aby na niego czekała, tamtego dnia również coś w niej umarło. Umarła nadzieja na to, że kiedykolwiek pokocha kogoś jeszcze tak mocno, jak wtedy kochała jego.
Na długie lata zatraciła się w tym, co do zaoferowania miała jej Afryka, aż w końcu i tam jej codzienność została zniszczona. Wracając do Lorne Bay czuła się tak, jakby znalazła się w innym, zupełnie nieznanym jej miejscu. Nie umiała na nowo się tu odnaleźć, aż w końcu w tym pomógł jej Harden. Nie miała pojęcia kiedy ich znajomość stała się czymś poważniejszym, ale obecność mężczyzny pomogła jej w tej trudnej przeprawie. Pokochała go, względem tego nie miała żadnych wątpliwości, ale wiedziała też, że był to zupełnie inny rodzaj miłości. Czy gorszy? Niekoniecznie, ale na pewno inny.
Dziś myślała o tym wszystkim. O wszystkich niepowodzeniach, które spotkały ją na przestrzeni ostatnich lat, a także o tym, że miała stawić czoła jednemu z najpoważniejszych demonów własnej przeszłości. Niemalże do ostatniej chwili próbowała przekonać się do tego, że da sobie radę, ale im mniej czasu pozostawało do umówionego spotkania, tym intensywniej dawało o sobie znać zdenerwowanie. Nie była na to gotowa – nie czuła się na siłach, aby po raz kolejny stanąć twarzą w twarz z Burnettem i… w zasadzie co mieliby zrobić? Powspominać czasy, które dla obojga były już przeszłością? Podyskutować o tym, jak dobrze wyglądało obecnie jego życie, podczas gdy ona po raz kolejny zmagała się z odrzuceniem? Choć nie powinno, to jedno spotkanie popchnęło ją do myśli, że była chodzącą porażką. Z jakiegoś powodu nagle przestała wydawać się sobie wystarczająco dobra do czegokolwiek, a zatem nie mogła też się z nim skonfrontować. Stchórzyła, podobnie jak on stchórzył przed kilkoma laty i pozwolił temu wszystkiemu odejść. Jej przewinienie było o tyle mniejsze, że obecnie nie łączyło ich nic, zatem nie mogła ściągnąć na niego żadnego rozczarowania. A przynajmniej nie powinna.
Chcąc oczyścić własny umysł, wyszła na świeże powietrze, nie planując niczego konkretnego. Nogi same zaprowadziły ją w miejsce, w które kiedyś uciekała przed problemami. Devil’s Pool, pomimo krwawej historii, dla Gemmy był bezpieczną przystanią, w której jako młoda dziewczyna odnajdowała schronienie. Dziś potrzebowała dokładnie tego samego, dlatego jej podświadomość pokierowała ją właśnie tam – do miejsca, w którym historia sprzed niespełna dekady nie miała jej odnaleźć. Nie wiedziała jednak, że i w tym przypadku los postanowi sobie z niej zakpić. Nie usłyszała zbliżających się kroków, ponieważ od dłuższej chwili pozostawała jakby odcięta od świata zewnętrznego. Zatopiła się we własnych myślach, ewidentnie nie potrafiąc sobie z nimi poradzić. Spacer po okolicy też nie przyniósł jej niczego dobrego, zupełnie tak, jakby magia tego miejsca nagle przestała działać. Wracając po krótkim spacerze w miejsce, w którym niegdyś myślało jej się najlepiej, nie spodziewała się zastać tam żadnego intruza, dlatego zupełnie nie była przygotowana na dostrzeżenie zarysu postaci, który malował się na tle ciemnego nieba. Bez pomyślunku wykonała kilka kolejnych kroków, a później jej serce mimowolnie zabiło szybciej. Jak to w ogóle możliwe, że znalazł to miejsce? I co tak właściwie tutaj robił? Na dłuższy moment głos jakby uwiązł jej w gardle, przez co wpatrywała się w niego pełnym tęsknoty spojrzeniem. Mogła zawrócić, miała jeszcze taką możliwość, ale… Luźna skałka osunęła się pod jej nogą i ze stukotem poleciała w dół, tym samym zdradzając jej położenie. Choć próbowała, znów nie była w stanie przed nim uciec.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Decyzja o szybkim spotkaniu nie była podyktowana kalkulacją. Rozsądkiem. Chryste — opanowaniem. Przecież to było bardziej niż oczywiste, że Ephraim nie myślał logicznie ani trzeźwo, gdy proponował następny dzień na zobaczenie się z dawną partnerką. Że proponował jej spotkanie w ogóle. Dla kogoś innego naturalnym byłoby wymienienie kilku zdań, a później rozejście się. Przecież w tej rzeczywistości nic ich nie łączyło. Nic. Prócz dawnych dni, które się skończyły i wrócić nie miały. A jednak tutaj było całkowicie inaczej. Tak wiele emocji skumulowało się w tamtym konkretnym momencie. Tak wiele bodźców domagających się uwagi — ciągnąca go w drugą stronę i pospieszająca Teresa; osłupienie wciąż związane ze spotkaniem Gemmy; strach, że kobieta zniknie i nigdy już się nie spotkają; tęsknota i sprzeczność… Tak wiele skumulowało się na tak niewielkiej przestrzeni oraz w tak niewielkiej ilości czasu… Wiele. Zbyt wiele. Jakżeby więc mógł podjąć racjonalną decyzję? Kto zresztą na jego miejscu byłby w stanie? Cudem było to, że w ogóle zdołał się odezwać. Szczególnie że jego uczucia względem Fernwell wcale nie wygasły. Ich związek nie zakończył się, bo nie było tego czegoś. Nie rozstali się, nienawidząc się nawzajem. Wręcz przeciwnie — byli bardziej bliscy sobie niż kiedykolwiek wcześniej i właśnie z tego powodu Ephraim podjął wówczas decyzję, jaką podjął. Zależało mu niesamowicie na dziewczynie i chciał, aby była szczęśliwa. Nie za cenę jednak jego egoizmu. Nie za cenę trwania u jego boku lub właściwie czekania na niego. Nie mógł i nie chciał jej o to prosić. Zrezygnował więc. Wycofał się, wiedząc już na wodzie, że postąpił źle. Że mylił się najbardziej w tym, czego był — wówczas — najpewniejszy na świecie. Leżąc w kajucie, trzymając wartę, siedząc na naradach z innymi oficerami, wiedział, że bez względu na wszystko, musiał ją odzyskać po powrocie. Prosić, błagać o wybaczenie, bo przecież to było kompletnie idiotyczne. Niewłaściwe. Los jednak potraktował go odpowiednio do tego, jak Ephraim potraktował wówczas Gemmę.
Nigdy nie wywiązał się z obietnicy złożonej niemo samemu sobie i jej. Nigdy. I tak te wszelkie nadzieje zostały pogrzebane, że odsunął się od dawnej przysięgi. Nauczył się żyć z faktem głębokiego jej ukrycia we własnej świadomości. Życie ruszyło dalej, a on razem z nim, chociaż nie bez ofiar. Musiał złożyć wszak na ołtarzu poświęceń, swoją przeszłość, aby przyszłość miała rację bytu. Nie było więc tego samego Burnetta, którego znała Gemma. Przynajmniej tak właśnie sądził. Aż do teraz. Aż do starcia z nią, gdzie momentalnie poczuł, jak staje się dwudziestoparoletnim chłopcem w barze w Adelaide. Zupełnie oderwany, bo przecież teraz miał żonę, córkę, własny statek — jakże ironicznie — noszący nazwę miasta, w którym przyszło im się spotkać. Teraz był inny. Teraz było teraz. Nie wtedy. Dlaczego więc czuł, że chłopak, którego — jak sądził — zatracił, odżył na nowo?
Nie słyszał żadnego osunięcia małej skałki. Jakżeby zresztą mógł, skoro woda po ostatnich deszczach wręcz wrzała w zwężeniu diabelskiego gardła. To po prostu krótkie podniesienie wzroku, zerknięcie w bok i zdanie sobie sprawy, że nie był sam, zaalarmowało go o jej obecności. Jeszcze większym zaskoczeniem było to... Że... No, właśnie... Czemu go to nie dziwiło? Jej tam obecność? Gdy obrócił się do niej twarzą, już się nie ruszył. Po prostu patrzył na damską sylwetkę, wiedząc, z kim miał do czynienia, ale jakoś ten widok wydawał się po prostu… Dziwnie naturalny? Bo przecież naprawdę nie dziwił się w żadnym aspekcie, że ją tam spotkał. Pasowała jak ulał i wszystko poukładało się w odpowiednie miejsca — jej opowieści o punkcie nad wodą, jego fascynacja tym miejscem, jej pojawienie się właśnie tam… Jakby spotykali się tam regularnie. Nie zaś po długich latach i wzburzonych na nowo myślach. Szalejących jak woda w wąskim gardle potoku, obok którego stali.
Milczał. Milczał, chcąc, żeby poznała zmiany, które w nim zaszły. Chciał, żeby tak jak zawsze przesunęła dłonią po jego szorstkiej twarzy — tym razem oproszonej siecią zmarszczek. Chciał poczuć się słaby i silny równocześnie, będąc przy niej. Chciał poczuć to, czego nie mógł mieć. Ironia. Ironia bycia mężczyzną.
Nie miał pojęcia, czy czas zatrzymał się, przyspieszył, czy w ogóle nie zmienił biegu. Było to jak zaklęte, oderwane. Tak samo jak głos, który usłyszał. - Na uczelni powiedzieli mi, że wyjechałaś. - Najprawdopodobniej nie miał prawa w ogóle o tym wspominać, ale ich sytuacja była wystarczająco poplątana, aby próbował przed tym uciec. Nie. Przyznając się, że jeszcze szukał po niej śladu, nie ułatwiał im czegokolwiek, jednak nie był w stanie kłamać. Nie miał siły też udawać, że nie było to poruszeniem w posadach jego aktualnego życia. Czy nie było to kuriozalne? Czy właśnie nie działo się to, czego podświadomie pragnął? Ale nie. Nie uważał na to, czego pragnął...
Gem Fernwell
easter bunny
chubby dumpling
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.
Nigdy nie myślała, że bez niego byłoby jej lepiej, ponieważ smak tęsknoty znała już dawno. Wiedziała z jak wieloma przeciwnościami zmagać będzie musiał się ich związek, ale świadomość tego wcale nie sprawiła, że Gemma zapragnęłaby się wycofać. Chciała tego – chciała mieć go przy sobie chociaż przez te krótkie miesiące, które spędzał na lądzie, chwytając się przy tym nadziei, może trochę naiwnie, że to wszystko kiedyś dobiegnie końca. Łudziła się, że w którymś momencie ich wspólnej drogi Ephraim stwierdzi, iż gotów był wymienić życie na wodzie na to, które wiódłby nie tylko przy jej boku, ale przy boku rodziny, którą wspólnie by wybudowali. Jeśli w ten sposób miałaby wyglądać ich przyszłość, Fernwell skłonna była stawić czoła tęsknocie, z którą mierzyła się regularnie, ponieważ wiedziała, że było warto. Warto było czekać na to, co on jej dawał, a także na to, co mogli wspólnymi siłami zbudować. Rzecz w tym, że na to nigdy nie mieli szansy.
Żal, który kierowała w jego stronę, przepełniał ją od momentu, w którym po raz pierwszy wspomniał, a może nawet pomyślał, że nie powinna na niego czekać. Pamiętała tamtą noc dokładnie – choć wszystko wypełnione było ich wspólną rutyną, każda czynność wydawała się jakby intensywniejsza, co już wtedy budziło w niej ten dziwny niepokój. Cieszyła się jego towarzystwem, a jednocześnie jakby przeczuwała, że to wszystko dobiegnie końca. Po czasie zastanawiała się, czy nie była w stanie jakoś temu zapobiec, ba, wyrzucała sobie nawet to, że niczego nie zrobiła, ale to przecież nie tak, że miała na to jakiś wpływ. To również nie tak, że w ogóle nie próbowała, chciała powstrzymać go nawet kolejnego ranka, ale wówczas jakby cały wszechświat zbuntował się, aby do tego nie dopuścić. Co ciekawe, złość na to wszystko skierowała właśnie na Ephraima. To jemu wyrzucała pozajmowane taksówki, korki na drodze, ale przede wszystkim też to, że ich przekreślił. Tamtego poranka kochała go tak samo, jak i nienawidziła, ale to właśnie to drugie uczucie pozwoliło jej uporać się z jego odejściem. Przez długie miesiące podsycała w sobie tę złość, aby ostatecznie zakopać go na dnie swojego umysłu i przykleić plakietkę Do tych momentów nigdy nie wracać. Teraz, za sprawą jednego spotkania, wieczko tego pudełeczka uchyliło się samo, a to wystarczyło, aby związane z nim wspomnienia zalały jej umysł. Co gorsze, wśród nich przeważały te dobre, co czyniło nową rzeczywistość jeszcze cięższą do zaakceptowania.
Teraz stała z nim twarzą w twarz i nie wiedziała, jak powinna się zachować. Czuła się tak, jakby dwa etapy jej życia nałożyły się na siebie, czyniąc tę sytuację jeszcze bardziej niezrozumiałą. Ironicznie, najbardziej zagubiona czuła się właśnie tutaj, w miejscu, w którym miała dwie bezpiecznie przystanie. Przed laty postrzegała tak przecież nie tylko to miejsce, ale również jego ramiona, w których od dawna już nie mogła się zatopić. Gdy złapała się na myśli, że naprawdę tego żałowała, skarciła się za to. Przez to, że zupełnie nie umiała odnaleźć się w obecnej sytuacji, słowa Burnetta dotarły do niej jakby z opóźnieniem. Na uczelni powiedzieli mi, że wyjechałaś. Szukał jej? Musiał jej szukać, a myśl o tym sprawiła, że jej serce mimowolnie zabiło szybciej. Szkoda tylko, że minęło tak wiele czasu, iż te elementy ich wspólnej historii nie miały już żadnego znaczenia. A przynajmniej mieć go nie powinny, a jednak Gemma czuła się tak, jakby tamte rany były jeszcze świeże. Jakby jeszcze była w stanie mu to wszystko wybaczyć. - Miałam przecież spełniać swoje marzenia, pamiętasz? - odparła, a może raczej wytknęła mu jego własne słowa, nie mając odwagi na to, aby zapytać go o kwestie, które obecnie nie opuszczały jej umysłu. Chciała wiedzieć czy jej szukał i jak długo to robił, a także to, dlaczego ostatecznie się poddał. Istniało wiele niewiadomych, a każda z nich pociągała za sobą wiele scenariuszy, z których większość pociągała za sobą ból. Nawet jeśli wrócił, z jakiegoś powodu nie dopiął swego, a myśl o tym sprawiała, że Gem znów była zła. Na niego, na siebie i na wszystkie te przeciwności, które postanowiły stanąć im kiedyś na drodze. - Co tutaj robisz? - to pytanie jakby samo wydostało się z jej ust po chwili milczenia. Nie pytała o Devil’s Pool. Chciała wiedzieć co robił tutaj, w Lorne Bay, a także dlaczego na nowo zagościł w jej życiu. Na to drugie pytanie wcale nie musiał znać odpowiedzi, choć Gem wiele dałaby za to, aby jakąś od niego usłyszeć. Nie liczyła na to jednak, bo musiałaby być głupia, aby uwierzyć, że jego pobyt w tym miejscu miał coś wspólnego z jego osobą. Od dawna nie była przecież elementem jego życia, co więcej, poukładanego życia. Po tym, jak ją przekreślił, zbudował przecież z kimś to, co mieli mieć razem. Była to kolejna z tych rzeczy, które miała mu za złe, choć wcale nie powinna.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Czasami łatwiej było nie być świadomym. Nigdy nie zaznać tego, czego pragnęło się najmocniej. Wszak nie miało się nad tym kontroli. Nie wiedziało się, w którym momencie rzeczywistość uderzy z całą siłą w twarz, ograbiając z wszelkich pewników. W końcu Ephraim chował w sobie żal do samego siebie do sytuacji, która miała miejsce dziesięć lat wcześniej i skłamałby, gdyby stwierdził, że nie zastanawiał się nad tym, jakby to było spotkać ponownie Gemmę. Jego uczucia przez długi czas wciąż utrzymywały się i pozostawiały marynarza w rozstrojeniu. W końcu Britannia Royal Naval College pomimo swojego wyjątkowego nagromadzenia zajęć, wymagań, egzaminów nie wyplenił myśli Burnetta. Nie zdominowały go na tyle, by nie istniała w nim nostalgia. W końcu w krótkim czasie po rozstaniu Ephraim wiedział, że po powrocie chciał być tylko z nią. Szczególnie gdy niwecząc kolejne statki wroga oraz wspomagając atakowane jednostki cywilne, niósł w sobie obraz znajomej twarzy. To przecież z myślą o niej kupił tamten pierścionek w Bombaju, nie mając bladego pojęcia, czy miała być wciąż w Adelaide po jego powrocie. A mimo wszystko zrobił to — kupił orientalną biżuterię na bazarze, nie wiedząc, czy miała trafić do adresowanej w głowie mężczyzny właścicielki. Chciał tego, ale rzeczywistość zweryfikowała jego wyobrażenia oraz nadzieje.
Żył więc dalej. I może wyzbyty zatapiania się bez pamięci w towarzystwie Leonie, ale wiedział, że był z nią szczęśliwy. W obłudnej rzeczywistości kochał blondynkę, a ich związek miał w sobie wiele z wyjątkowości. Zależało mu w końcu na tym, aby odciągnąć Turner od jej dawnych nawyków, które w żaden sposób jej nie służyły i ich relacja w ten sposób w sumie wyglądała — na jego naprawianiu oraz uczeniu kobiety. I sądził, że finalnie wspólnie dojrzeli. Wystarczyło jednak objawienie się dawnej prawdy, a wszystko, co zdawać by się mogło, budowali, runęło razem z zaufaniem. W końcu wszystko mogłoby wyglądać inaczej, gdyby nie poszła do łóżka z Hunterem. Wybrała kłamstwa i oszustwa. Doskonale wiedząc, jaki był Ephraim.
Nie. Nie wiedział, czy to było zdrowe. To poruszenie, które poczuł w obecności Gemmy, bo oboje przecież byli innymi ludźmi. Nawet kiedy schodzili się i rozstawali, byli odmienni. A co dopiero po całej dekadzie... Sam Burnett doskonale widział, że się zmienił. Nie był już chłopcem. Był mężczyzną w najsilniejszym wieku. Był w świetle prawa mężem, ojcem. W realiach był kapitanem i oparciem dla swoich ludzi. Był odpowiedzialny za wiele istnień, nie tylko służących na jego statku, ale także tych, którzy zostawali na lądzie. Byli wszak zjednoczeni dla dobra wspólnego. Pracowali, by wszyscy czuli się i żyli bezpiecznie. Wiedział, że i ona była gdzieś w tym tłumie nieznajomych sobie twarzy. A teraz była tutaj. Na wyciągnięcie ręki...
Miałam przecież spełniać swoje marzenia, pamiętasz?
- Wiem. Pamiętam. - Coś złapało go za gardło, słysząc jej wyjątkowo nieprzyjemny ton. Dziwił się? Złamał jej serce, ale nie oznaczało to, że się jej wyparł. Jej samej, wspomnień, jakie współdzielili, uczuć, którymi się darzyli... Skłamałby więc, gdyby nie wiedział, jak wiele to dla niej znaczyło — wyjazd. Chciał jej przecież towarzyszyć. Kiedyś... Teraz także?
Co tutaj robisz?
- Mieszkam. Od sześciu lat. - Kolejne szybkie pytanie i kolejna krótka odpowiedź. Może podszedłby do niej bliżej, ale ostry ton wypowiedzi skutecznie go powstrzymywał i Ephraim nie ruszył się o krok. Jedynie jego dłoń uciekła z kieszeni do karku, który przetarł, jakby chciał dodać sobie jakiejś odwagi. Lub właściwie schować poczucie wstydu, tak silnie się w nim budzące. Zawodu sobą oraz decyzją, jakiej się podjął i żałował. - Nie martw się jednak. Nie zamierzam zostawać i psuć ci rzeczywistości - dodał jednak, nie mówiąc tego bez powodu. Owszem. Jego plany nie obejmowały pozostanie w Lorne Bay zbyt długo — nie tylko ze względu na pracę, do której wkrótce miał wrócić, ale także plany związane z rozejściem się z Leonie. W końcu nie miał najmniejszego zamiaru tkwić w miasteczku, które tak naprawdę w jego umyśle właśnie stało się największą wylęgarnią okrucieństwa i zdrady. Razem z Turner wbiło mu nóż w plecy, a Ephraim nie tolerował nielojalności. Cudownie złożyło się to ze spotkaniem Gemmy i może tak właśnie miało być. Żeby nie zagrzewali na nowo miejsca w swoich wzajemnych życiach, bo jakie to miało zresztą teraz znaczenie? Ona z pewnością miała swój świat, którego on nie był częścią, a i on miał aktualnie swój własny bagaż doświadczeń. Kłamstwa, obłuda i jego rodzinne sekrety nie były jej potrzebne do szczęścia... I właśnie... - Jesteś szczęśliwa? - W swoim aktualnym życiu. Teraz to on chciał spytać. Nie pytał o ich spotkanie, bo przecież nie zamierzał poruszać jej już i tak rozedrganą struną. Chciał jednak wiedzieć, czy osiągnęła, czego pragnęła. Czy czuła satysfakcję? Jego głos, wyraz twarzy były pełne nadziei, szczerości, czułości, troski. Mimo że kiedyś planowali wspólne życie, to jego potoczyło się zupełnie innym torem i wieńczyło, jak widać ogromnym niepowodzeniem. Za karę? Być może tak właśnie było, ale Ephraim nie lubił użalania się nad sobą. Nie zamierzał patrzeć w ten sposób na przeszłość, bo przez to nie mógł patrzeć przed siebie. A miał przecież wiele do utracenia — Teresa miała finalnie pozostać pod jego opieką i aby to osiągnąć, musiał pozostać skupionym. Fernwell go rozpraszała i nie próbował sobie nawet wmówić, że było inaczej. Ale czy miała to, co sprawiało, że wciąż się śmiała? Musiał wiedzieć...
gemma macfarland
easter bunny
chubby dumpling
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.
Jedno spotkanie wystarczyło, aby pożałowała, że ich przeszłość nie potoczyła się inaczej. Dawny żal znów wybił się na powierzchnię, a Gemma nie potrafiła powstrzymać natłoku myśli, który ogromnymi falami zalał jej umysł. Prawdopodobnie to wszystko idealizowała, ale oczyma wyobraźni widziała tę alternatywną rzeczywistość, w której jeszcze byli ze sobą szczęśliwi. Widziała scenariusz, który mógłby ziścić się, gdyby Burnett wtedy nie postawił na nich kreski. Gdyby dał im realną szansę, zamiast uciekać na morze, bo tak było łatwiej. Nigdy go o to nie podejrzewała, a jednak w tamtym momencie stał się w jej oczach tchórzem. Cykorem, który nie umiał zawalczyć o ich wspólne szczęście, choć mieli je na wyciągnięcie ręki. Przez długi czas miała mu to za złe i, choć z całej siły próbowała myśleć, że to minęło, obecnie te uczucia nadal się w niej kotłowały. Żałowała, że w przeszłości nie miała szansy mu tego wykrzyczeć – wygarnąć tego, jak bardzo ją zranił i jak mocno znienawidziła go w chwili, w której wypłynął, nie dając jej szansy na to, aby jeszcze to uratowała. Wówczas złościła się na cały świat, mając wrażenie, jakby za wszelką cenę chciał ją unieszczęśliwić, skutecznie osiągając swój cel.
Jedynym ratunkiem był dla niej wyjazd. Gdy się na niego zdecydowała – gdy zaszyła się w gorącym Nairobi, całą siebie poświęcając temu, aby poprawić byt tamtejszych zwierząt, odnalazła źdźbło własnego szczęścia. Musiała włożyć wiele starań w to, aby rozkwitło ono w coś większego, ale w końcu udało jej się to osiągnąć. Przez pewien czas była w Afryce szczęśliwa, ale później rzeczywistości i to udało się zniszczyć. Wystarczyło, by jakiś szaleniec postanowił poświęcić się w imię wiary, by Gemma straciła wszelkie chęci ku dalszemu przebywaniu w tamtych rejonach. Nie umiała, kiedy wokół krążyły duchy jej przyjaciół.
A teraz musiała zmierzyć się z duchem przeszłości. Kiedy znów stanęli twarzą w twarz, Fernwell poczuła się tak, jakby wszystkie wspólne wspomnienia odżyły. Zaczęły lawirować w zakamarkach jej umysłu, pociągając za sobą tęsknotę. Chciała skupić się na złym zakończeniu, ale w chwili obecnej ginęło ono pod naciskiem dobrych momentów. Oczyma wyobraźni widziała, jak zajmował stałe miejsce w tamtym barze; jak jego miękkie wargi spoczywały na jej czole; jak szorstka dłoń wkradała się pod rozcięcie jej spódnicy. Przymknęła powieki, chcąc odepchnąć od siebie wszystkie te obrazy, ale to nie przyniosło skutku. Nie mogło się sprawdzić, kiedy on był obok i sprawiał, że jej myśli skupiały się tylko na nim. Nie rozumiała tego, ale sama jego obecność odbierała jej zdrowy rozsądek.
Pokiwała lekko głową. Nie zamierzał psuć jej rzeczywistości? Nie zdawał sobie sprawy z tego, że na to było już za późno. Samo to spotkanie, choć nie było efektem jego winy, nieźle namieszało jej w głowie. Czuła się tak, jakby nie umiała na nowo odnaleźć się w swojej rzeczywistości. Ktoś, kto nie uczestniczył w jej życiu od niespełna dziesięciu lat, nie powinien wywierać na niej aż takiego wrażenia. A jednak zrobił to, uświadamiając jej również, że na jego późniejsze pytanie istniała tylko jedna odpowiedź. Taka, której nie chciała mu udzielić. - A ty? - odbiła piłeczkę, nie potrafiąc i nie chcąc się przed nim otwierać. Był prawdopodobnie jedyną osobą na świecie, której nie umiałaby okłamać, a przyznanie tego, że wcale nie czuła się szczęśliwa, wiązałoby się z porażką. Kiedy ją zostawił, obiecała sobie, że zrobi wszystko, aby za nim nie tęsknić. Obiecała sobie, że znajdzie własne szczęście, ale w tej kwestii najwyraźniej zawiodła. Miała świadomość tego, że nie był osobą, która mogłaby czerpać z tego satysfakcję, a jednak było coś, co nie pozwoliło jej się odezwać. - Znalazłeś to, czego szukałeś - jej słowom bliżej było do stwierdzenia niż do pytania, a wszystko dlatego, iż od ich poprzedniego spotkania tkwiła w przekonaniu, że Ephraim poukładał sobie życie. Wierzyła, że miał wszystko to, czego od niego chciał, a czego ona sama szczerze mu zazdrościła. Nie wiedziała kim była jego żona, ani jak wyglądała, ale jeśli zawróciła mu w głowie, musiała być wartościową kobietą. Myśl o tym sprawiała, że Gem czuła się z tym wszystkim jeszcze gorzej. Choć chciała życzyć mu dobrze, sama o wiele lepiej poczułaby się na wieść o tym, że swoje szczęście znalazł w samotności. Czy była egoistką? Prawdopodobnie, ale właśnie takie cechy budziły w ludziach uczucia. Te, którymi Fernwell niegdyś darzyła Burnetta, były na tyle silne, aby nadal przez nią przebijać. Były na tyle silne, aby goryczą odbijać się w jej głosie, a tęsknotą zaś w spojrzeniu, które teraz kierowała w jego stronę. Ich związek był beznadziejnym przypadkiem – niespełnionym, ale budowanym na czymś, co było szczere, a właśnie takie nieszczęśliwe zakończenia bolały najbardziej. To bolało Gemmę nadal.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nie chciał nikomu dokładać cierpień. Gemmie szczególnie. W końcu wystarczająco wiele już z jego powodu wycierpiała, nie mówiąc już o wspomnieniach, jakie po sobie pozostawił. On również je posiadał. Tak samo jak posiadał żal, jaki po sobie zostawiło tamto rozstanie. Rozstanie spowodowane jego winą... Nieważne jednak jak okrutnie to brzmiało — finalnie nauczył się z tym żyć. Nie dlatego, że sobie wybaczył złamanie serca ukochanej kobiecie — bo przecież przez długi czas trzymał w sercu pamięć i rozmyślania o tym, gdzie była akurat Fernwell i co mogliby mieć, gdyby jej nie zostawił. Nie dlatego nauczył się z tym żyć. Ephraim musiał ruszyć dalej. Musiał wziąć odpowiedzialność za przeszłość i spojrzeć dalej — ku przyszłości, w której miał wszak tak wiele do zrobienia. I to nie tak, że z dnia na dzień postanowił zmienić swoje życie i niczym poprzez działanie czarodziejskiej różdżki całe zło odeszło. Uczył się o tym tak bardzo nie myśleć. Całkowicie zaś odsunął to, co było, w momencie, w którym urodziła się Teresa. Nie wówczas, gdy poznał Leonie. Nie wówczas, gdy się jej oświadczył. Nawet nie wówczas, gdy wzięli ślub. Teresa była tym elementem, który zmienił całkowicie spojrzenie mężczyzny. Nie tylko na posiadanie dziecka, ale także na jego matkę. Bo nie mógł zaprzeczyć, że przecież kochał Turner. Tego także nauczył się na drodze ich postępującej znajomości, aż wszystko nabrało całkowitego sensu wraz z dołączeniem do ich małżeństwa małej blondyneczki, którą Gemma spotkała w zoo. A przecież pierwotną rodzinę planował wszak posiadać właśnie z nią. Z Gemmą Fernwell, dla której prezent zaręczynowy wciąż miał schowany w swoich prywatnych rzeczach. Nigdy nie odsprzedany, nigdy niepodarowany komuś innemu. Nigdy nieruszony na nowo. Po prostu zostawiony. Tak samo jak zostawiona była ich przyszłość, której miał być symbolem. I może miała rację. Może faktycznie jego decyzja była podyktowana tchórzostwem, ale czy aby na pewno? W końcu myślał w tym wszystkim o niej. Nie zaś o sobie. Nie chciał, aby musiała całą resztę życia czekać na progu i wypatrywać złych wieści. Bo mimo że mieli dwudziesty pierwszy wiek, to wcale nie oznaczało braku wojen. Braku możliwości wypadków. Do tego patrząc na jego aktualne małżeństwo, wcale nie uniknął bólu, przed którym chciał chronić Gemmę...
A ty?
Nie wytrzymał. Odwrócił wzrok, uciekając nim w bok. Wbijając go w skały znajdujące się tuż przy skarpie, na której stał. To wciąż bolało. W końcu nie tak bardzo cisnęło mu się na usta, ale nie mógł… Miał Teresę, ale czy był szczęśliwy, bo wychowywał nieswoje dziecko?
Znalazłeś to, czego szukałeś.
Coś się w nim zmieniło. Coś odrzuciło wstyd. Coś znów kazało na nią spojrzeć. Coś kazało przejść mu te kilka kroków bliżej i stanąć tak, że miał ją na wyciągnięcie ręki. Tak blisko, że widział dokładnie nowe zmarszczki, które osiadły na jej twarzy, odkąd widzieli się ostatnio. Tak blisko, że czuł jej zapach. I ona jego również. - Jeśli chcesz powiedzieć, że cię kimś zastąpiłem, to się mylisz. - Barki mężczyzny wyprostowały się, twarz nabrała surowego wyrazu, a oczy przenikliwości, pomimo wcześniejszego lekkiego otępienia wypitym wcześniej alkoholem. Jego głos nie był przyjemny ani ugodowy. Nie w momencie, w którym poczuł się zobligowany chronić to, co miał. Dom. Rodzinę. Samego siebie. Bo nie podobało mu się to, co słyszał. Szczególnie że Gemma grała niesprawiedliwie, atakując zarówno aktualne życie Burnetta, jak i ich własne. To we dwoje. Zachowywała się, jakby wyparł ją ze swojego życia, a przecież pamięć o niej nie zginęła. Nie umarła, bo przecież jak mógłby zapomnieć? Pływając na statku, którego imię było tym, które nosiło miasto, w którym się poznali? Gdy się dowiedział, zastanawiał się, czy nie była to kolejna kara. Za to, co zrobił. - Żałuję, że tak to zakończyłem, ale musiałem wypłynąć, żeby to zrozumieć. Później czekałem, żeby wrócić. Gdy wróciłem, ciebie już nie było - mówił dalej, pozwalając, by słowa same opuszczały jego usta, podczas gdy oczy wpatrywały się w kobiecą twarz. Wystarczyło jednak, by przez moment się zawahał, a te znów uciekły w dół, wpatrując się w nieistniejący punkt między nimi. - Chcę powiedzieć, że… - W sumie sam nie wiedział, jak odpowiednio ubrać to w słowa. Niekoniecznie też wiedział, czy to, co znajdowało się w jego wnętrzu, miało sens. Czy powinno mieć jakikolwiek sens? Bo i czemu miałoby? Po tylu latach obudziło się w nim coś, co przeniosło go dekadę wstecz, ale czy to była prawda, czy ułuda? Czy to w ogóle mogło mieć sens? Odetchnął, pozwalając, by niebieskie oczy nabrały tego samego wyrazu co wcześniej. Wytęsknionego, zmęczonego, łaknącego. Tego samego, jakie posiadały i jej ciemne tęczówki. Niczego na świecie nie pragnął w tym krótkim momencie, jak poczucia ciepła jej dłoni na policzku... Niemego zapewnienia, że to było już za nimi. Że po prostu... - Gdy cię wczoraj zobaczyłem, poczułem to, co kiedyś - wypowiedział cicho z trudem zaciskającego się gardła. Znała go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie musiał mówić wiele, by zrozumiała. Że w ogóle nie mówił zbyt wiele i tak mu już pozostało. Że za jego słowami, chowało się zawsze więcej, aniżeli czysta powierzchowność komunikatu. Rzucał jej niejako wyzwanie w interpretacji tego, o czym myślał. Nieświadomie, ale i przecież niejako tak właśnie się poznali. Gdy siedział w tamtym barze, wiedząc, że jego załoga już dawno opuściła lokal, a on po prostu rozrysowywał wzory związane z wypornością statku. Wówczas nie musiał mówić nic, aby stanęła przed nim i próbowała odgadnąć, o czym myślał. Pytała, ale doskonale znała odpowiedź. A on nie musiał mówić. Wystarczyło, że to robił. Wystarczyło, że na nią patrzył. W końcu wciąż słyszał w głowie jej głos. Chcesz Colę? Chcesz iść się przejść? Chcesz pójść do kina? Chcesz pójść do mnie? Chcesz… Możesz... Możesz mnie dotknąć. A teraz stał przed nią i nie mówił, że czuł się jak kiedyś. Czuł to, co kiedyś. Nie rozumiał… Nie wiedział, czy tak mogło być. Czy wciąż byli tymi samymi ludźmi, co dawniej? Czy to miało sens, jeśli wszystko na nowo odżyło, niczym nieokiełznane stado dzikich koni? Tratujące na swej drodze wszystko, co wiązało się z teraźniejszością i zostawiając jedynie nienaruszoną przeszłość. Ich przeszłość.
Gem Fernwell
easter bunny
chubby dumpling
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.
Mógł bronić swej racji na wiele sposobów, w końcu Gemma nigdy nie mogła zaprzeczyć temu, że o nią dbał. Musiał jednak wiedzieć, musiał mieć świadomość tego, że usprawiedliwianie tamtej decyzji jej dobrem zwyczajnie nie było w porządku. Fernwell nie była małą dziewczynką. Choć w jego ramionach mogła wydawać się krucha, było tak, ponieważ w chwilach intymności sobie na to pozwalała. Odkrywała się przed nim i pozwalała, by zobaczył ją bezbronną, ale w szerszej perspektywie wcale taką nie była. Gemma zaliczała się do grona tych kobiet, które od najmłodszych lat znały własne pragnienia i nie bały się do nich dążyć, nawet jeśli za to miały ponieść sporą cenę. Nie bała się ryzyka, które w ciągu swojego dwudziestokilkuletniego życia podjęła niejednokrotnie, trochę za jego sprawą. Nauczył jej tej odwagi, a później sam nie pozwolił na to, aby zrobiła z niej użytek. Bo owszem, jeśli rzeczywiście mu na niej zależało – jeśli kochał ją tak, jak przed niespełna dekadą zapewniał, nie powinien był odbierać jej tego, co czyniło ją kobietą, którą wówczas pokochał. Nie powinien odbierać jej tej niezależności i umiejętności podejmowania własnych, niekiedy niezrozumiałych dla reszty świata decyzji. To było przecież jej życie, nie, ich życie, zatem przyszłość powinna być ich wspólną decyzją. I może gdyby pomyślał wtedy o niej – gdyby pomyślał o tym, że powinien zapytać ją o zdanie, zamiast podejmować tę decyzję za nią, nie staliby tu teraz pełni żalu. Może wtedy ten pierścionek nie znajdowałby się zakopany pośród jego rzeczy, a zajmowałby stałe miejsce na jej palcu, tuż obok obrączki stanowiącej symbol nie tylko miłości, ale również rodziny, którą utworzyliby w momencie ich założenia. Mogli mieć to wszystko, ba, mogli mieć nawet więcej, ale obecnie została im tylko nostalgia. To właśnie ona sprawiła, że nogi Gem zaprowadziły ją do tego miejsca, po raz kolejny zmuszając ją do starcia z przeszłością. Z jej duchem, którego nigdy miała już nie spotkać.
Prychnęła mimowolnie, choć przecież wcale tak nie myślała. A może inaczej – nie chciała w ten sposób myśleć. Nie chciała widzieć jego żony jako kogoś, kto wkradł się na należne jej miejsce, a jednak cichy głosik w jej głowie właśnie tę myśl jej podsuwał. Czuła się paskudnie, bo przecież nie taka była. Nie zazdrościła innym, a jednak powrót Ephraima sprawił, że i to się zmieniło. Nagle wyciągał z niej to, co najgorsze i to chyba również miała mu za złe. Kierowała w jego stronę tak wiele żalu, iż obecnie byłaby w stanie obwinić go chyba o wszystko.
Było wiele rzeczy, które chciała mu powiedzieć. Wiele rzeczy, które chciała wykrzyczeć mu prosto w twarz, ale na to się nie zdecydowała. Przez dłuższy moment próbowała natomiast wytrzymać jego spojrzenie – spojrzenie, które jednocześnie sprawiało jej ból, a zarazem działało na nią na tyle hipnotyzująco, iż nie umiała się odwrócić. Dlaczego właśnie on? Dlaczego cały czas miał nad nią tę władzę, spod której nie potrafiła wyzwolić się nawet po przeszło ośmioletniej rozłące? Chciała tego. Chciała przestać darzyć go jakimikolwiek uczuciami, ale nie umiała. Tamta miłość, jakaś jej część, dalej w niej siedziała, a Gem nie umiała jej z siebie wygonić. A może nie próbowała? Może z jakiegoś powodu trzymała się jej kurczowo, ponieważ to właśnie wtedy była najszczęśliwsza? To spotkanie budziło w niej zbyt wiele pytań, na które ona nie znała odpowiedzi.
Gdy cię wczoraj zobaczyłem, poczułem to, co kiedyś.
Ona też to czuła. Czuła dokładnie to, co pozostawił po sobie w momencie, w którym odszedł. Czuła cały ten żal, który gromadził się w niej przez ostatnie lata, a teraz także czuła, że za nim tęskni. Wiedziała też, że nie może go mieć, dlatego to wyznanie nie podniosło jej na duchu. Nie, było dla niej jak policzek. Jak manifestacja szczęścia, które miał ktoś inny – matka blondwłosego szkraba, który to właśnie Burnetta nazywał ojcem. - Pieprzony egoista - wyrwało jej się, choć jeszcze przed sekundą obiecywała sobie, że nie pozwoli, aby emocje wzięły nad nią górę. Bała się, że zwycięży to, co mieli na początku – że będzie chciała wtulić się w jego ramiona i już się z nich nie uwolnić, ale najwyraźniej to żal był silniejszy. Naprawdę ją wtedy złamał. - Czy ty w ogóle wiesz, co to znaczy? Wiesz jak ja się z tym czuję? Jak czułam się wtedy? - na krótką chwilę spojrzała mu w oczy, a później wypuściła głośniej powietrze. Nie musiała kończyć, ponieważ to wyraz jej twarzy zdradzał w tej chwili wszystko. Nie tylko z jej spojrzenia bił żal, ale także z tej złości, która była równie intensywna co chwili, w której wtedy wypłynął. Czas powinien zaleczyć te rany, a jednak one nadal w niej były. I bolały równie mocno, kiedy sugerował, że dalej coś czuł. Sugerował, że poświęcił ich po nic.
Nie wytrzymała tej myśli. Najpierw przetarła dłonią twarz, a później uciekła spojrzeniem gdzieś w bok, w stronę drzew, których gałęzie motały się poruszone wiatrem. Dźwięk zburzonej wody był niemal tak głośny i chaotyczny, jak wszystkie te myśli, które gnały teraz przez jej umysł. Najbardziej jednak ubodła ją jedna. Ta, która sprawiła, że zastanowiła się nad tym, czy była dla nich jeszcze szansa. Za tę prędko się skarciła, a później zacisnęła ciasno powieki. Podobnie jak usta, ale te rozchyliła moment później, żeby coś jeszcze mu powiedzieć. - Nie masz prawa tego mówić. Nie masz prawa mieszać mi w głowie - odezwała się, ale jej głos był wyjątkowo słaby. Wszystko przez to, że w chwili obecnej toczyła ze sobą bój. Jakaś jej część chciała przecież, żeby powiedział, że wszystko mogło się zmienić; że mogli wrócić jeszcze do tego, co mieli przed laty, ale druga, ta rozważniejsza, podpowiadała, że to nie było już możliwe. Minęło zbyt wiele czasu, zbyt wiele się zmieniło. Oboje byli innymi ludźmi i musieli nauczyć się z tym żyć. Musieli nauczyć się żyć bez siebie.

Ephraim Burnett
ODPOWIEDZ