barman/współwłaściciel — Moonlight Bar
24 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
zawodowo skręca blanty, jeszcze lepiej jeździ na desce, a surfuje tak, że się za nim kurzy, do tego polewa piwa w rodzinnym barze, a Lyra go pocałowała
- Aha, a miałbym to widzieć skąd? - rozłożył bezradnie ręce na boki, na chwilę zapominając o tym, że trzymał je na wysokości bioder, bo COŚ nimi zasłaniał, szybko więc wrócił do poprzedniej pozycji, bo Gemma się krzywiła na widok jego penisa, jakby serio nigdy wcześniej go nie widziała, albo jakby w ogóle penis był dla niej jakąkolwiek nowością. - Sorry stara, ale każdy ma jakieś problemy na głowie i nie przypominam sobie, żebyś się interesowała moimi - wytknął jej od razu, bo okej, no mogła mieć zaprzątniętą głowę swoimi sprawami, ale wyjechała teraz bardzo oskarżycielsko w kierunku właściwie wszystkich, przy czym bardzo wątpił, żeby ktokolwiek z Nory świadomie zignorowałby jej cięższe momenty w życiu, a skoro je tak ukrywała, to może to nie była ich wina, tylko jej?
- Kurwa, Gemma, naprawdę, mogłabyś się od niej raz na zawsze odpierdolić. Ona ma przynajmniej tyle przyzwoitości, że nie czuje jakiejś idiotycznej potrzeby wymyślania na ciebie brudów - skrzywił się, bo Gemma zachowywała się jak obrażona pięciolatka. Ryder ani przez chwilę nie był zamieszany w konflikt dziewczyn i niefortunnie lubił obydwie, więc nie chciał wybierać żadnych stron, ani nic z tych rzeczy. I Lyra zdawała się to szanować, nie mówiła przy nim nic o Gemmie, a przynajmniej nie jakichś oszczerstw, podpartych właściwie niczym więcej, jak chęcią dowalenia. I sam Ryder nie zapraszał jej tak często do domu, a jak już, to przemycał dziewczynę do swojego pokoju, albo robił to, kiedy Gemma była w pracy, więc serio, mogłaby być trochę lepszą przyjaciółką i nie robić mu pod górkę, bo ta sprawa była między dziewczynami. Nie musiały się lubić, nie musiały się nawet tolerować, ale po chuj w ogóle przywoływała w rozmowie jej temat?
- Jestem pewny co? - znowu chciał rozlozyć ręce, ale się powstrzymał w ostatnim momencie. No co z nią bylo nie tak, że tak go tylko próbowała na siłę zdenerwować, kiedy ewidentnie był w dość ciężkiej sytuacji i to nagiej! - Nie no, strasznie jesteś pomocna - parsknął śmiechem, bo spotkała właśnie swojego nagiego przyjaciela w lesie, bez ubrań, które mógłby założyć i stwierdziła, że wraca do domu?
ryder fitzgerald
nata#9784
studentka, która pracuje — w biurze
23 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
kiedyś zostanie pełnoprawnym inżynierem i coś będzie tworzyć, a póki co psuje sobie życie uczuciowe i zarabia ogarniając papierki w dziale HR
- No akurat stąd, że nigdy nie bawię się w takie rzeczy? - zapytała marszcząc brwi i kręcąc głową. I no, sama nie chodziła po domu nago, więc zakładała, że jednak mają jakąś politykę mimo wszystko chowania swojej nagości! Nawet jeśli już kiedyś ją widzieli, było późno, Gemma nie chciała żeby jej sie potem penis Rydera po nocach śnił, jak pójdzie zaraz spać…
- Tak, nigdy w życiu się nie interesowałam - prychnęła zirytowana, zwłaszcza że teraz była zirytowana na jego zarzuty, a nie na to kto jej słuchał, a kto nie. No dobra, na Raję trochę była, ale to już inna kwestia, której tutaj nie zamierzała wyciągać.
- Słucham? Nie no fajnie Ryder, zaraz sobie znajdę faceta który mnie pobije i potem też będziesz mógł z nim wychodzić na piwko, jakby nigdy nic - wyrzuciła, bo jakie kurwa brudy? Jakie odpierdolenie? Lyra ją zaatakowała, fizycznie, będąc osobą o większej masie i większym wzroście. To popierdolone żeby ją usprawiedliwiać tylko dlatego, że Ryder ją lubił. Przemoc to przemoc, zawsze, a ona właśnie ją stosowała wobec Gemmy. I nie ma tu żadnych brudów, są tylko fakty, które miały miejsce i o czym Ryder doskonale wie. No chyba że dla niego to normalne bujać się z facetami, które też leją swoje laski, a potem uznawać, że laski dramatyzują, bo mają czelność mówić o tym na głos. No nienormalne, zaiste.
I w tym momencie tak bardzo się wkurwiła na niego, że nawet nie miała ochoty już mu pomagać. No niestety, nie miała żadnej bluzy żeby mu ją użyczyć, swoich majtek też pożyczać mu nie zamierzała, bo no rozmiarowo i tak by nie pasowało, więc i tak bardziej pomocna być nie mogła.
- Wiesz co Ryder, wal się - podsumowała, bo skoro chciał tutaj stawać po stronie Lyry to jak dla Gemmy mógł się nią wypchać. A potem sama sobie dalej kontynuowała podróż w stronę domu, bo co więcej miała zrobić? A no nic, nawet jakby chciała. A Ryder serio chociaż o gałęzi powinien pomyśleć, skoro mieszkają w dzielnicy pełnej małych dzieci i ich rodzin, nie do końca zadowolonych z nagich facetów biegających po ulicy… jeśli by szedł z Gemmą to przynajmniej by mu powiedziała, że droga jest czysta i może się skradać ze swoim kawałkiem krzaczka, ale jak to mówią, jak dbasz tak masz, a teraz Gemma nie chciała być nawet w bliskiej odległości od Rydera, skoro robił z niej wariatkę, mimo że ktoś inny wobec niej stosował przemoc. I to jeszcze ona nie miała przyzwoitości? Powiedział nagi facet broniący agresywnej typiary. I ciekawe że to Gemmę tu posądza o kradzież i łamanie prawa, a nie osobę która faktycznie prawo łamała - bo jak Gems ostatnio sprawdzała, to pobicie było karalne. Może powinna zainwestować w końcu w jakiś zakaz zbliżania dla Lyry? Dobry pomysł. Umiesz liczyć, licz na siebie i rozwiązanie prawne, czy coś tam.

/zt
przyjazna koala
-
marynarz — Port
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Dryfuję bez celu po oceanie życia i staram się poukładać swoje życie na nowo...
#1

Kellan dopiero niedawno wrócił ze swojej ostatniej morskiej podróży. Wydawać by się mogło, że jedyne o czym będzie marzył, to powrót do swojej małej chatynki, gdzie w spokoju wyciągnie nogi na tarasie i zacznie podejmować kolejne próby udomowienia krokodyli, które okupowały pobliskie bagno. Można byłoby pomyśleć, że facet zbliżający się do czterdziestki będzie człowiekiem nieco bardziej rozgarniętym, ale nie Jones. On miał swój własny świat i swoje kredki.
Od kilku dni go nosiło. Minęło dziesięć lat, od kiedy znów był wolnym człowiekiem, a miał wrażenie, że z dnia na dzień pogrąża się w coraz większym marazmie. Do rozgoryczenia i poczucia pustki zdążył się już przyzwyczaić, a i na kobiety nie reagował już tak alergicznie jak kiedyś.
Pewnego poniedziałkowego poranka, zaraz po wypiciu trzech litrów czarnej kawy, spaleniu kubańskiego cygara na specjalne okazje i dokarmieniu krokodyli chlebem z masłem, Kellan stwierdził, że najwyższa pora wybrać się w jedno ze swoich ulubionych miejsc. Pogoda była przepiękna, a i spacer dobrze by mu zrobił. Może wtedy pozbył się ponurych myśli.
Tingaree miało wiele ciekawych miejsc, które Kellan uwielbiał odwiedzać, jednak dziś stwierdził, że na samotną przechadzkę idealne będzie jezioro rzeczne.
Łaził tak bez celu może z pół godziny, kiedy na horyzoncie pojawiła się znajoma postać. W pierwszym odruchu Jones miał ochotę po prostu odwrócić się na pięcie i zwiać gdzie pieprz rośnie, ewentualnie ukryć się w jakichś krzaczkach. Wiedział jednak, że chowanie się jest za duży i chyba musiałby ukryć się za jakimś nosorożcem, żeby go widać nie było, a po drugie – humor poprawił się na tyle, że być może spełni dziś w końcu marzenia Audrey, o których jęczała mu już od jakiegoś czasu. A co!
– Czołem maleńka. - lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy zrównał się z dziewczyną i był na tyle blisko, że mógł się odezwać. – Uratowałaś dziś życie jakiemuś zwierzakowi? - zapytał, nie bardzo wiedząc o czym mówić, bo jednak relacje u niego nieco kulały. Szczególnie z ładnymi dziewczynami, dla których był starym oblechem.

Audrey Bree Clark
sumienny żółwik
żuczek#2609
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
outfit


W ostatnich dniach Audrey Bree Clark było... pełno. Uwolniona z gipsu który bardzo okrajał jej mobilność przez sześć długich tygodni, wpadła w tryb wszędobylstwa oraz nadrabiania zaległości w aktywnościach wszelakich, mimo iż noga po złamaniu nadal nie była w najlepszym stanie - to nie powstrzymało panny Clark, by wybywać w najróżniejsze rejony Lorne Bay, ciesząc się z odzyskanej wolności oraz mobilności. Bo czy świat nie był pięknym, gdy każdy kolejny krok nie wiązał się z ryzykiem upadku? Był, z pewnością był.
Tingaree zaś było dzielnicą, w której Audrey bywała niezwykle często głównie za sprawą pracy w Sanktuarium Koali, będącego największą pasją młodej pani weterynarz której czasem przychodziło zapuścić się w dziką dzielnicę trochę dalej. I tak było również tym razem, gdy wyposażona w plastikowy transporter przedzierała się przez chaszcze tej, bardziej dzikiej części rzecznego jeziora, uważnie wpatrując się w korony drzew, aby wyszukać odpowiednie miejsce do wypuszczenia tajemniczego towarzysza, znajdującego się w jej transporterze. Audrey, mimo iż uwielbiała dzikie zwierzęta, nie miała serca trzymać niektórych osobników w zamknięciu dłużej, niż było to wymagane - w końcu to nie klatki były ich środowiskiem naturalnym.
I niemal podskoczyła, gdy obok niej wyrósł wielki jak dąb mężczyzna, który zaskoczył ją swoim głosem - zwyczajnie nie spodziewała się spotkać tu jakiegokolwiek innego człowieka. Zlęknione spojrzenie powędrowało w kierunku z którego dotarł do niej dźwięk męskiego głosu, a brązowe oczęta szybko przybrały ciepły oraz radosny wyraz.
- Ahoj marynarzu! - Odpowiedziała z rozbawieniem, by w odrobinę karykaturalnym geście zasalutować Kellanowi, a pełne wargi ułożyły się w szeroki uśmiech. - Kiedy wróciłeś? - Tego wielkoluda nie widziała od długich miesięcy, a jej powód pojawienia się w tym miejscu sprawiał, że tym bardziej cieszyła się na jego widok. - Lepiej! Zamknij oczy! - Wyrzuciła z siebie podekscytowanym tonem głosu. Przenikliwym spojrzeniem obserwowała mężczyznę by w momencie gdy ten przysłonił oczka schylić się do swojego transporterka. - Tylko nie podglądaj! - Zastrzegła, choć nie byłaby zła, gdyby jednak nie posłuchał jej instrukcji. Cichy klik obwieścił, że klatka została otworzona, a po kilku chwilach panna Clark zerknęła ponownie na swojego towarzysza. - Zobacz! - Z tymi słowami uśmiechnęła się szerzej, a panu Jones ukazał się widok Audrey, trzymającej na rękach zaspanego leniwca o beżowym futerku, zerkającego rozkojarzonymi oczkami w kierunku wielkiego mężczyzny. - To Flash, moja sąsiadka przywiozła mi go kilka tygodni temu, ponoć znalazła go w tej okolicy. Miał uszkodzoną łapkę, kilka ran na ciele, był odwodniony i trochę niedożywiony... - Wyjaśniła, robiąc dwa małe kroczki w kierunku towarzysza. - A dziś Flash wróci na wolność, chcesz nam pomóc? - Spytała, wlepiając w niego pełne ekscytacji spojrzenie brązowych ocząt. Wzrost Kellana z pewnością byłby pomocnym aspektem w wypuszczaniu leniwca na wolność, choćby przez fakt, iż ten zwyczajnie był w stanie sięgnąć wyższych gałęzi niż Audrey. Przystojny marynarz którego znała głównie z Sanktuarium zawsze jawił jej się w pozytywnych określeniach i z pewnością nie widziała go w kategoriach starego oblecha... Zapewne przez fakt, że dziwnym trafem losu panna Clark miała do czynienia głównie z osobami znacznie starszymi od niej. Sama Audrey jednak jakoś nigdy nie zwracała większej uwagi na wiekowe cyferki, za bardzo pochłoniętymi innymi, mniej bądź bardziej trywialnymi kwestiami.

Kellan Jones
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
marynarz — Port
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Dryfuję bez celu po oceanie życia i staram się poukładać swoje życie na nowo...
Gdyby Kellan był na miejscu, w momencie, w którym Audrey złamała sobie nogę, jak nic przez bite sześć tygodni nosiłby ją lub woził gdzie tylko by chciała. Miał dobre serce, choć może na pierwszy rzut oka nie było tego po nim widać, bo jednak dwumetrowy facet z gęstą brodą przywodzi na myśl zupełnie inne skojarzenia.
Reakcja Audrey na to spotkanie utwierdziła go tylko w przekonaniu, że dobrze zrobił nie chowając się jednak po okolicznych krzakach. Kellan uświadomił sobie, jak bardzo za nią tęsknił podczas tych długich miesięcy spędzonych na morzu. Wiedział jednak, że za jakiś czas, zacznie tęsknić za kolejną podróżą. Mieszkały w nim dwie osoby – jedna, chciała być w Lorne Bay z przyjaciółmi, zaś druga, pragnęła tylko szumu fal i bezkresnego oceanu wokół.
– Dopiero kilka dni temu. - odpowiedział, uśmiechając się szeroko. Audrey była tak pozytywną osobą, że ciężko mu było przy niej zachować powagę. – Będziemy się bawić w chowanego? - zapytał z lekką ironią w głosie, ale bez większych sprzeciwów zasłonił oczy swoimi wielkimi łapskami. Niech też dziewczyna ma coś od życia. A i Kellanowi humor nieco się poprawił, po odbytym spacerze.
Nie, żeby nie próbował podglądać, rozszerzając nieco swoje grube paluchy. Nie za bardzo przepadał za niespodziankami, jednak ekscytacja w głosie Clarke kazała mu spełnić jej prośbę.
– No pokaż co tam masz ciekawego. - otworzył oczy, kiedy tylko dziewczyna mu na to pozwoliła, a jego oczom ukazał się przesłodki leniwiec. Nie od dziś było wiadomo, że Kellan przepadał za zwierzętami. Kochał je i uważał za o wiele lepsze istoty, i na pewno też dużo bardziej wierne od poniektórych ludzi. Nasz wielkolud nie gustował jednak w kotach, czy pieskach. Nie! On uwielbiał dzikie zwierzęta. Już sam fakt, że w domu miał dwa pająki i pytona, wiele o nim mówił. Nie wspominając już o krokodylach, które usilnie próbował dokarmiać.
– Flash. - Powtórzył imię swojego nowego beżowego znajomego. – Ciekaw jestem kto wpadł na to, by najbardziej leniwe zwierze nazwać Flashem. - Spojrzał podejrzliwie na Audrey, wiedząc doskonale, że to głównie ona miała tak postrzelone pomysły.
Kellan podszedł nieco bliżej i pogłaskał leniwca po grzbiecie. Takie zwierzaki zawsze go rozczulały, szczególnie, kiedy działa im się krzywda.
- Pewnie, że wam pomogę. Podejrzewam, że gdyby nie tutaj nie było musiałabyś skorzystać z drabiny. - odparł na pytanie Clarke, uśmiechając się do niej szeroko.
Po coś miał te dwa metry wzrostu, a że mógł przy okazji pomóc przyjaciółce, to była to dla niego podwójna radość. – Wiesz - zaczął po chwili milczenia, machinalnie drapiąc Flasha za uszami. – Ostatnio o tobie myślałem, a że mam dobry humor to chciałbym spełnić twoje jedno marzenie. - dodał, przyglądając się Audrey. – Tylko zastanów się dobrze, bo oferta jest jednorazowa i krótkoterminowa. - dodał, doskonale wiedząc o co przyjaciółka może go poprosić. Nie wiedział tylko, czy jego ukochany Harley to zniesie.
Jakby się tak zastanowić, to Kellan obracał się w kręgu młodszych ludzi. No może oprócz Jebba, ale on to zupełnie inna historia. Może Jones tym sposobem chciał się odmłodzić, a może po prostu nikt w jego wieku nie był na tyle odważny, by przebywać w jego towarzystwie.


Audrey Bree Clark
sumienny żółwik
żuczek#2609
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Panna Clark z pewnością wolałaby towarzystwo uroczego Kellana podczas feralnej nocy, niż towarzystwo które miała - zarozumiałe, pełne niemal żołnierskich rozkazów i z pewnością odrobinę podejrzane, powiązane z osobą Buchinsky’ego, który od niedawna również pracował z Sanktuarium. Niestety, nie dane było jej wybierać, to też mogła jedynie cieszyć się niespodziewanym spotkaniem.
- W takim razie bardzo się cieszę, że na mnie wpadłeś. - Wyznała z radosnym uśmiechem, a w głosie panny Clark nie dało się znaleźć choćby cienia fałszu. Faktycznie cieszyła się ze spotkania z dawno niewidzianym mężczyzną, którego tak zwyczajnie darzyła ogromnymi pokładami sympatii. - Zobaczysz. - Na więcej słów bądź wcześniejsze rozwikłanie zagadki nie miał co liczyć - Audrey Bree Clark potrafiła jak nikt inny poznać drugiego pasjonata zwierzątek wszelakich i była przekonana, że widok tego co trzyma w trasporterze z pewnością przypadnie mu do gustu.
Leniwce, mimo dość kiepskiej o nich opinii, były zwierzątkami, które panna Clark darzyła wielką sympatią już od czasów studiów, gdzie miała do czynienia z małą ich gromadką podczas praktyk w klinice. I dla niej było to doświadczeniem wielkim oraz wyjątkowym - to właśnie leniwiec był pierwszym dzikim zwierzakiem, jakiego przyszło jej leczyć. Nic więc też dziwnego, ze buzia panny Clark promieniała zwykłym, niezmąconym szczęściem.
- Ej, nie mów tak! - Pisnęła, odruchowo zakrywając zwierzątku uszka, aby przypadkiem nie usłyszało, jak to nazwano je leniwym. Przecież Flash również miał uczucia! - Nie jest leniwy tylko jego organizm działa w trochę inny sposób niż nasz. A imię dostał po bohaterze komiksu, który najbardziej mu się podobał... - Pouczuła, lecz rozbawienie pojawiło się w jej głosie. Audrey, mimo wiedzy z zakresu medycyny zwierzęcej, nie miała problemu aby pokazywać im kolorowe obrazki, gdy tylko widziała, że zwierzę pozytywnie na nie reaguje. Mały ekscentryzm? Być może. Zaciekawione zwierzątko powolnie wyciągnęło przyozdobioną długimi pazurami łapkę w kierunku mężczyzny, chcąc wspiąć się na jego ramię.
- Umiem wchodzić na drzewa. - Oświadczyła z rozbawieniem, pokazując mężczyźnie język na jedną krótką chwilę. Nie raz przyszło jej wdrapywać się na różne - To cudownie! Trzeba podsadzić go do tej gałęzi... - Tu wskazała na gałąź, znajdującą się w zasięgu ramion Kellana, do której ona zapewne musiałaby znaleźć jakiś podest. - Powinien sam wiedzieć, co ma zrobić. - Dodała z szerokim uśmiechem. A po tym po raz ostatni zatopiła smukłe palce w szorstkiej sierści, by z odrobinę przyszklonymi oczętami, ostrożnie wręczyć panu Jones uroczego Flasha. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej ust - pożegnania zawsze były smutne, mimo iż doskonale wiedziała, że zwierzątku będzie lepiej w naturalnym otoczeniu.
Zaciekawienie błysnęło w brązowych oczętach, gdy kolejne słowa uciekły z jego ust.
- Moje marzenie? - Upewniła się, trzepocząc ciemnymi rzęsami w geście małego zaskoczenia. W tym momencie mogłaby wypowiedzieć milion najróżniejszych propozycji... Ale tylko jedna z nich była ściśle powiązana z Kellanem oraz jego magicznymi zdolnościami. - Czy to znaczy, że nauczysz mnie jeździć na motorze? - Szeroki, promienny uśmiech pojawił się na jej buzi, a panna Clark przykleiła się na chwilę do mężczyzny, uważając na wręczonego mu wcześniej leniwca. - Naprawdę? Och, będę najlepszym uczniem, zobaczysz! - Wyćwierkała, gdy wypuściła już męski tors z oplotu jej ramion... I specjalnie nie wspominając o tym, jak to przestawiła kilka sąsiedzkich płotów podczas nauki jazdy traktorem... Traktor jednak był o wiele większy i nie miała tak cudownego nauczyciela, jakiego miała mieć tym razem.

Kellan Jones
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
marynarz — Port
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Dryfuję bez celu po oceanie życia i staram się poukładać swoje życie na nowo...
Audrey zawsze miała dość specyficzne podejść do zwierząt, którymi się opiekowała, jednak Kellanowi zupełnie to nie przeszkadzało. Na początku ich znajomości, trochę się z niej naśmiewał, kiedy widział jak pokazuje wszystkim chorym koalom, wombatom i leniwcom ulubione komiksy i książeczki, po czym nadaje im imiona swoich ulubionych bohaterów. Co tu dużo ukrywać. Audrey była ekscentryczna i bardzo nieprzewidywalna, jednak Jonesowi to jak najbardziej pasowało.
– I musiałaś go akurat nazwać Flash? - Zapytał, nie oczekując od niej odpowiedzi. – Czyżby w tych twoich książeczkach skończyły się imiona leniwych bohaterów? Ja na przykład nazwałbym go... - zastanowił się przez chwilę, a przynajmniej udawał, że to robi- ...pędziwiatr. Idealne imię dla naszego małego, beżowego przyjaciela. - Dokończył, drapiąc zwierzaczka za uchem.
Pomysł ze skakaniem po drzewach jakoś mu się nie widział. Clark i wysokości to nie był dobry pomysł.
– Wiem, że wlazłabyś na to drzewo, tylko ciekaw jestem, kto potem wiózłby cię na pogotowie. - odpowiedział jej ironicznie, niemal również wypinając jej język, jak rasowa pięciolatka.
Wiedział, że się ucieszy. Wiedział, że będzie szczęśliwa, kiedy tylko wspomni o niespodziance. Kellan lubił sprawiać innym przyjemność, a Audrey za jej podejście do życia zdecydowanie na to zasługiwała.
Zaskoczyła go nieco tym spontanicznym uściskiem, jednak szybko się zreflektował i odwzajemnił tulaska, uważając na leniwca, który teraz wsadził ryjek pod jego pachę i próbował wspiąć się na jego ramię.
– Wiedziałem, że to powiesz. - Odparł w końcu zrezygnowanym tonem. Miał nadzieję, że Clark zdecyduje się jednak na coś, co nie będzie związane z jego ukochanym motocyklem. Jakby jej nie znał. – Mam nadzieję. Jestem za młody na zawał serca. - Dodał jeszcze, śmiejąc się cicho, chociaż gdzieś w jego oczach na pewno czaiła się iskierka niepewności.
Ten niebezpieczny błysk,który pojawił się w oczach Audrey na wieść o tym, że spełni jedno jej marzenie, nieco zaniepokoił Kellana. Już teraz, zaczął obawiać się o swojego drogocennego Harley'a, a przecież nawet jeszcze do niego nie podeszli. Jones podskórnie czuł, że to się źle skończy. Miał tylko nadzieję, że ta nauka jazdy nie będzie miała strat w ludziach i rzeczach materialnych, bo nie było go stać na wypłacanie odszkodowań, gdyby Audrey zachciało się na ten przykład wjechać w płot.
– Mam nadzieję, że pożegnałaś się ze swoim pędziwiatrem. - Kellan otrząsnął się z ponurych myśli i wrócił do sprawy, która zajmowała ich teraz. Flash właśnie zaczął wąchać jego ucho, niebezpiecznie zbliżając się do twarzy, więc mężczyzna chwycił go w obie dłonie i posadził na gałęzi, którą uprzednio wskazała mu Clark. Trochę się bał, że leniwiec zacznie szukać resztek jedzenia w jego krzaczastej brodzie.
– A tak poza tym. Jak Ci minęło to pół roku bez mojej obecności? - Zapytał, zmieniając temat i nieco odwlekając w czasie chwilę, w której wrócą do rozmowy o Harleyu. – Mam nadzieję, że nie robiłaś sobie jakiejś większej krzywdy.


Audrey Bree Clark
sumienny żółwik
żuczek#2609
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Panna Clark wygięła usta w podkówkę, słysząc słowa dotyczące jakże pięknego imienia, jakie wybrała dla swojego podopiecznego... Szybko rozchmurzyła się jednak, gdy tylko kolejna część jego słów doleciała do jej uszu.
- Pędziwiatr to piękne imię, obawiam się jednak, że ten tutaj nie przepada za strusiami. - Stwierdziła z pewnością w głosie oraz cieniem rozbawienia, bardziej żartem niż serio. Nie było żadnego powodu, aby leniwce nie przepadały za strusiami... Albo aby kiedykolwiek rozważać podobne idee, to jednak wydawało się być dlań raczej niewiele znaczącym szczegółem. Bo i czemu miałaby się nim przejmować? Dla panny Clark nigdy nie istniała ta kwestia, skora była rozważać bądź zachwycać się tymi, nawet najbardziej trywialnymi szczegółami.
Szeroki uśmiech pojawił się na jej buzi, gdy kolejny, przyjazny docinek powędrował w jej stronę, w pewien dziwny sposób roztapiając dziewczęce serduszko. I choć według niektórych mogłaby pogniewać się za podobne odzywki, nie było to jednak w stylu Audrey Bree Clark.
- Stęskniłam się, wiesz? - Szczere słowa uleciały z jej ust, a rumieniec zawstydzenia pojawił się na jej buzi. Doskonale wiedziała, że jej towarzysz nigdy nie był skory do rozmawiania o jakichkolwiek emocjach, panna Clark była jednak w tej kwestii jego przeciwieństwem i zwyczajnie nie mogła powstrzymać się przed wypowiedzeniem podobnych słów. Naprawdę bywały momenty, w których brakowało jej towarzystwa pana Jones.
Oczywistym był fakt, że będzie zachwycona podobną propozycją. O możliwości jej nauki wspominała Kellanowi już od dawna - wpierw nieśmiało wplatając sugestie między słowa, później już bardziej otwarcie przebąkując, że byłoby niezmiernie fajnie a ona byłaby okropnie, ale to okropnie wdzięczna.
Zaśmiała się dźwięcznie i wesoło gdy mężczyzna odwzajemnił jej uścisk.
- Hej, skąd to zrezygnowanie? Od razu spisujesz mnie na straty? Nie wiem, czy moje serce przeżyje taki cios... - Audrey przyłożyła dłoń do swojej piersi w teatralnym geście, jakby faktycznie poczuła ukłucie w swoim serduszku... Szybko zdradził ją jednak delikatny uśmieszek, jaki wyrósł na pełnych wargach. - Kellan, Kellan, Kellan... Myślałam, że mi ufasz chociaż w niewielkim stopniu. - Dodała krzyżując ręce na piersi i przenosząc ciężar ciała z jednej nogi, na drugą. Domyślała się, iż martwił się o swoją maszynę, panna Clark posiadała jednak w kieszeni jednego asa - dziadka z wielką firmą w Sydney, gotowego poratować ją gotówką jeśli faktycznie by tego potrzebowała... I kilka kont oszczędnościowych, pan Jones mógł więc być spokojnym, jeśli chodzi o jakiekolwiek naprawianie możliwych strat materialnych - a tych panna Clark nie planowała.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, gdy kolejne pytanie powędrowało w jej kierunku, a Audrey na chwilę uciekła spojrzeniem, nie chcąc zdradzać wszystkich emocji, jakie pojawiały się w niej za każdym razem, gdy żegnała się z podopiecznym.
- Pożegnałam, ale chyba nigdy nie będę na to gotowa. - Wyznała, powracając zeszklonym spojrzeniem do buzi Kellana; na chwilę, nim przeniosła brązowe oczęta na Flasha znajdującego się w jego rękach. Zwierzak zaś wyciągnął długie palce, powolutku owijając je wokół gałęzi. Dopiero po kilkunastu uderzeniach serca zwierzak złapał się pewnie gałęzi, powolutku przesuwając się w kierunku konaru drzewa.
- Kilka dni temu zdjęli mi gips z nogi. - Przyznała z delikatnym uśmiechem, robiąc dwa kroki w tył, by zwierzak mógł na spokojnie zaaklimatyzować się ponownie w swoim naturalnym środowisku. - Popłynęłam sama na Gahdun Island obejrzeć zachód słońca, ale ktoś ukradł mi łódź... Jak próbowałam go złapać złamałam kość skokową. Pół nocy spędziłam tam sama, okrutnie przemarzłam i to chyba była najgorsza noc mojego życia. - W bardzo telegraficznym skrócie opowiedziała o wypadku, wyraźnie nie chcąc zagłębiać się w większe szczegóły. Powoli, paskudna noc zacierała się w jej pamięci i Audrey nie chciała zaburzyć tego procesu. - A po za tym mamy na Carnelian Land nowego sąsiada, który jest... dziwny. Do tego stopnia, że nawet pan Ashworth mnie przed nim ostrzegał... I to chyba najciekawsze wieści. - Audrey wzruszyła delikatnie ramionami. Zapewne gdyby wiedziała, że Kellan zna wspomnianego sąsiada nigdy, nawet bezmyślnie tak jak teraz, nie wspomniałaby jego nazwiska w obawie przed tym, co sąsiad mógł mu powiedzieć... Nie miała jednak najmniejszego pojęcia o ich znajomości. - A jak było na morzu? I kiedy zaczynamy lekcje? - Cóż, jeśli Kellan sądził iż panna Clark zapomniała, z pewnością był w błędzie.

Kellan Jones
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
marynarz — Port
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Dryfuję bez celu po oceanie życia i staram się poukładać swoje życie na nowo...
Ktoś w wieku Kellana, oczywiście bardziej stateczny, rozsądny i dość mocno poważniejszy od Jonesa, mógłby powiedzieć, że droczenie się z dziewczyną młodszą od siebie o 13 lat, nie przystoi dorosłemu mężczyźnie. Wszak, śmiem twierdzić, że człowiek po trzydziestce powinien mieć nieco więcej w głowie. Być człowiekiem ustatkowanym, kimś do kogo osóbka tak młoda jak panienka Clark, mogłaby przychodzić po poradę.
Niestety, w udziale przypadł nam Jones, któremu do rozsądnego człowieka brakowało lat świetlnych. Za to uwielbiał się dobrze bawić w dobrym towarzystwie. A Audrey przy każdym ich spotkaniu to wszystko mu właśnie zapewniała.
Skłamałby, gdyby powiedział, że nie zrobiło mu się miło, gdy powiedziała, że za nim tęskniła. Kellan nie należał do ludzi, którzy dzielą się swoimi uczuciami z innymi. Być może dlatego, że najzwyczajniej w świecie nie potrafił o nich mówić. Nie miał pojęcia w jakie słowa je ubrać. Zawsze wydawało mu się, że kiedy poruszał kwestię emocji i uczuć, jego wypowiedzi są niezręczne i zgoła niezgrabne.
– Tak... mi też ciebie trochę brakowało. - Odpowiedział, żeby nie wyjść na gburowatego chama, bo jednak, tak po prawdzie strasznie tęsknił za szaleństwami panienki Clark. I trudno mu się dziwić, skoro ostatnie sześć miesięcy spędził w towarzystwie wielkich i gburowatych marynarzy, którzy nie zawsze potrafili śmieszkować.
Oddanie jej swojego Harleya, choćby i miał stać obok, nie była dla Kellana kwestią zaufania. On po prostu martwił się o swoje cacko. Jak chyba niemal każdy facet, miał fioła na punkcie motoryzacji, a swój motor kochał ponad wszystko i wszystkich.
– To nie jest kwestia zaufania Clark. - Stwierdził w końcu, ważąc każde słowo. - Ten motocykl to moja najcenniejsza rzecz. Wiesz dobrze, że nikomu nie daję go nawet pogłaskać. - Dodał, wzdychając teatralnie. W jego oczach pojawił się nagle błysk rozbawienia. - A co do tego jak bardzo ci ufam jeśli chodzi o Harleya.... - Dodał tajemniczo. – To mierząc to w odległości między palcami... to to będzie.... - tu pokazał jej niemal zetknięte ze sobą dwa paluchy swej ogromnej dłoni - o właśnie tyle. - roześmiał się rubasznie, chwytając jej dłoń. - Ale te pazury to ty musisz obciąć. Jeszcze mi lakier zarysujesz. - Zawyrokował w końcu, nie mogąc się powstrzymać. Wiedział, że Audrey się na niego nie obrazi. Nie raz, i nie dwa żartował sobie z niej w ten sposób.
Jones zmarszczył nieznacznie brwi, a rozbawienie ustąpiło zdziwieniu, potem złości, a na koniec poczuciu winy, że nie było go z nią, kiedy złamała sobie nogę.
– Oj ty moja mała łamago. - odezwał się w końcu nieco rozczulonym tonem głosu, przytulając lekko Clark i klepiąc ją po plecach. – Ty nie możesz się wybierać beze mnie na takie wycieczki, bo wtedy właśnie to wszystko tak się kończy. - dodał tonem znawcy. Całe szczęście, że tylko skręciła sobie nogę. Kellan nie chciał myśleć o tym, co by było gdyby stało jej się coś gorszego.
– Chyba muszę pogadać z Jebem, żeby cię pilnował, kiedy mnie nie ma. - Zastanowił się przez chwilę. – Chociaż może nie... on jest jeszcze mniej odpowiedzialny ode mnie. - Oj tak. Anshwort i jego wyskoki. Jeszcze by tego brakowało, żeby położył swoje łapska na młodym ciele Audrey, a był do tego zdolny. Kellan dobrze go znał.
– Na morzu, jak to na morzu. - Wzruszył lekko ramionami. – Spróbuj wytrzymać pół roku na małej powierzchni z trzydziestoma chłopami mojej wielkości. - odparł, wzdychając lekko. - Przeżyliśmy dwa sztormy i nie nazywam się Kellan Jones, jeśli któregoś dnia nie widziałem w ocenie wieloryba. - uśmiechnął się rozbawiony. A więc zmiana tematu nie przyniosła efektu. Eh, no trudno. Jak już jej obiecał to teraz musi się z tej obietnicy wywiązać.
– Nie gorączkuj się maleńka. Założę się, że ta nauka szybko ci się znudzi. – Och, Kella już się o to postara.


Audrey Bree Clark
sumienny żółwik
żuczek#2609
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Uśmiechnęła się ślicznie, gdy słowa wypłynęły z jego ust. Może i niewielkie, może i nie pewne - pannie Clark jednak te słowa w zupełności wystarczały i czuła się mile zaskoczona, że w ogóle je usłyszała. W swym postępowaniu, Audrey nigdy nie zmuszała innych do rozmów o emocjach, jeśli tego nie chcieli... Nie licząc Buchinsky’ego, jego jednak zwyczajnie uwielbiała wyprowadzać z równowagi, za te wszystkie rozkazy kierowane w jej stronę.
Panna Clark uśmiechnęła się najpiękniej jak tylko potrafiła, przybierając minę niewiniątka, któregoż przecież nie można było o nic oskarżyć! Przynajmniej na pierwsze spojrzenie na te sytuację, ci którzy znali dziewczę odrobinę lepiej doskonale wiedzieli, iż nie raz miała iście diabelskie pomysły, napędzane spontanicznymi impulsami.
- No ale Kellanku, przecież będziesz cały czas przy mnie prawda? - Zaczęła słodko, trzepocząc przy tym rzęsami, jakby to miało przekonać mężczyznę do jej racji. Doskonale wiedziała jak wiele znaczy dla niego Harley i przez to jeszcze mocniej doceniała złożoną jej propozycję. - A skoro będziesz cały czas przy mnie, to przecież nic, ale to nic złego nie może się wydarzyć, czyż nie? - Dodała, a pełne wargi ułożyły się w jeszcze szerszy uśmiech. Gdzieś w środku zwyczajnie chciała go odrobinę uspokoić. W swoich porywach spontaniczności oraz dziwnych pomysłów wiedziała, kiedy powinna je choć odrobinę powstrzymać i taką sytuacją z pewnością była nauka panowania nad kolejnym pojazdem, zwłaszcza tym, który przyjaciel zdawał się niezwykle kochać. Brązowe oczęta w końcu wywróciły się w teatralnym geście gdy ten wskazał, jak niewiele ma do niej zaufania względem pojazdu. - Mówisz jak mój tata, kiedy chcę pożyczyć od niego auto. - Rozbawienie pojawiło się w głosie panny Clark. Nie było tajemnicą, że gdy Jacob Clark prowadził samochód, jego pasażerowie dostawali ataków paniki oraz minizawałów. Nie było również tajemnicą, iż ten fakt nie przeszkadzał mu w uważaniu się za najlepszego kierowcę na świecie. Brew Audrey powędrowała ku górze, gdy ten złapał jej dłoń. - Nie mogę. Zbliża się Halloween, muszę mieć czym drapać w twoje okno. - Zaśmiała się, zabierając rączkę z jego uścisku pewna, że lakier z pewnością nie ucierpi.
Ciche westchnienie wyrwało się z kobiecej piersi, gdy określił ją mianem łamagi. I wcale mu się nie dziwiła, sama miała sobie za złe, że była na tyle nieuważna aby złamać nogę... W dodatku będąc na bezludnej wyspie i to z rozładowanym telefonem. Panienka Clark oparła delikatnie głowę o męskie ramię na jedną krotką chwilę.
- Widzisz? Żyć bez ciebie nie mogę... - Rzuciła z rozbawieniem w głosie. Prawda była taka, że wypadków nie dało się przewidzieć, aby wybrać ich czasu i Audrey pozostawało mieć nadzieję, że już więcej nie przyjdzie jej łamać kończyn na bezludnych wyspach bez choćby odrobiny czyjegoś towarzystwa. - Ale nie planuję kolejnych takich przygód, ojciec zrobił mi taką awanturę, że aż zastanawiam się nad wyprowadzką. - Dodała, wzruszając delikatnie ramieniem. Nadopiekuńczy oraz odrobinę neurotyczny ojciec był zmorą dobrej zabawy panny Clark.
- I co jeszcze? Może odprowadzać za rączkę do pracy i dmuchać na zupę? - Rzuciła z rozbawieniem, jakoś nie potrafiąc wyobrazić sobie akurat tego mężczyzny akurat w takiej roli, uważając to za odrobinkę zbyt abstrakcyjne. - Jestem dużą, silną dziewczyną. Sama sobie wiąże sznurówki i w ogóle... Nie potrzebuję opiekunki. - Dodała jeszcze dość pewnie, podpierając dłońmi boki, jakby i swoją postawą chciała udowodnić, że niania nie jest jej potrzebna. Dawała sobie radę. Raz lepiej, raz trochę gorzej, koniec końców nie było jednak chyba aż tak źle. - A tak w ogóle, nie wiedziałam, że znasz moich sąsiadów. - Dodała jeszcze, zapamiętując ów fakt, który być może kiedyś okaże się przydatny.
Uważnie słuchała opowieści towarzysza, niezwykle zaciekawiona tym, jak faktycznie takie życie na morzu wyglądało.
- No domyślam się, pewnie poruszacie się tam wahadłowo, żeby nie wywrócić łodzi waszym ciężarem... - Rzuciła, schylając się po swój transporter by przypadkiem nie zostawić go gdzieś w tych krzakach. Chwilę później jednak spojrzała na niego z zaskoczeniem oraz uwielbieniem jednocześnie. - Prawdziwego wieloryba? Na wolności? Nawet nie wiesz, jak teraz ci zazdroszę! - Rzuciła z ekscytacją w głosie. Sama z przyjemnością poobserwowałaby te piękne stworzenia w naturze, zawsze jednak było jej zwyczajnie nie po drodze... A kolejne jego słowa sprawiły, że wygięła usta w podkówkę.
- Na pewno będzie mi się podobać, no chodź! Zabiorę cię później na pizzę... - Z tymi słowy na ustach panienka Clark złapała za wielką dłoń Kellana, by pociągnąć go w pierwszym lepszym keirunku który wydawał jej się tym, prowadzącym do Harleya jej towarzysza.

Kellan Jones
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
marynarz — Port
36 yo — 198 cm
Awatar użytkownika
about
Dryfuję bez celu po oceanie życia i staram się poukładać swoje życie na nowo...
Kellan nie miał żadnych wątpliwości co do tego, iż Audrey naprawdę na poważnie weźmie te ich lekcje jazdy i choć na chwilę powstrzyma swoje szalone pomysły. Znał ją już na tyle długo, by wiedzieć, że dziewczyna potrafi spoważnieć i w odpowiednich momentach skupić się na tym, co było najważniejsze. Teraz po prostu się z nią droczył. - Hallowen? I ty masz zamiar drapać mi pazurami po szybach? Może jeszcze w środku nocy? - zapytał z rozbawieniem. – Jeśli tak to cię poszczuję moim pytonem królewskim, albo lepiej napuszczę na ciebie krokodyle. Co prawda jeszcze nie do końca dały się udomowić, ale idzie mi coraz lepiej. - Och, Kellan i jego głupie pomysły. Chociaż może nie powinien był tego mówić przy Audrey, bo dziewczyna jeszcze nie odwiedzała go w jego chatce, a jak dowie się o krokodylach to już w ogóle będzie kaplica. Jones mógł się założyć o cały swój dobytek, że Clark przyklasnęłaby jego samobójczym zapędom i pewnie chętnie zgłosiłaby się do pomocy.
– Nie Kellankuj mi tutaj. Ja już dobrze wiem jak to się może skończyć. - Ekscytacja Audrey sprawiała, że przerażające wizje dotyczące jej i wypadku na jego motorze pojawiały się w jego umyśle. – Oczywiście, że nie odstąpię cię na krok. Ba! Nie pozwolę ci jechać szybciej niż dwadzieścia kilometrów na godzinę. Przynajmniej do czas, aż nie nauczysz się dobrze panować nad tą maszyną. - Stwierdził w końcu, nieco już się uspokajając. W końcu pogodził się z możliwością najgorszego. - Harley to nie rower, ani nie hulajnoga. W sumie to nawet nie traktor. Jest szybszy, ma mocniejszy silnik, więc i kopnięcie ma odpowiednie. - Zaczął wyjaśniać,chociaż nie do końca wiedział, czy cokolwiek z jego przemowy docierało do Clark.
Oburzenie Audrey, choćby i nieco udawane było doprawdy zabawne. Mężczyzna domyślał się, że dziewczyna zareaguje dokładnie w taki sposób. Kto normalny w jej wieku cieszyłby się z faktu, że miałby mieć niańkę?
– Przecież wiem, że sama dasz sobie radę. - Stwierdził po chwili, nieco bardziej ugodowo. Wiedział swoje, a Audrey i tak dalej szłaby w zaparte. – Wybacz, po prostu czasami włączają mi się ojcowskie instynkty i nie mam bladego pojęcia, dlaczego tak się dzieje. - To akurat była prawda. Kellan traktował wszystkie swoje znajome jak przyjaciółki, jednak gdzieś tam wewnątrz, zazwyczaj kiedy działo im się coś złego, chciał je chronić, niczym ojciec swoje córki. Być może było to podejście błędne, jednak mężczyzna nie potrafił się pozbyć tego brzydkiego nawyku.
– To nie tak, że znam twoich sąsiadów. Znam Jeba, a to zasadnicza różnica. - Wyjaśnił wzruszając ramionami. – W sumie to się przyjaźnimy. Kiedyś nawet strzelał do mnie z kapiszonów, bo się nie zapowiedziałem. - Dodał, śmiejąc się cicho i przez chwilę wspominając tę zabawną sytuację. Chociaż.... dla jego tyłka przez dość długi czas zabawne to wcale nie było, bo jednak Jebbediahowi od czasu do czasu udało się w Jonesa trafić.
– No cóż, nie było czego zazdrościć, biorąc pod uwagę fakt, że samymi swoimi rozmiarami mógłby poważnie uszkodzić naszą łajbę i wtedy wróciłbym dużo później do domu. - Stwierdził rzeczowo. - Co nie zmienia faktu, że faktycznie był piękny, ale jakoś żaden kolega z załogi nie chciał mi uwierzyć. - No cóż, współtowarzysze podróży śmiali się tylko z Kellana, kiedy wspomniał im o możliwości dostrzeżenia wieloryba i wręcz jednogłośnie stwierdzili, że Jones musiał dostać jakiegoś udaru słonecznego, gdyż ma zwidy. Mówi się trudno. Kellan swoje widział i na sto procent był pewien, że był to wieloryb.
Skoro obiecał, to teraz obietnicy musiał dotrzymać. Ruszył więc za Audrey, początkowo nawet nie mówiąc jej, gdzie zostawił swojego Harleya. A niech się jeszcze chwilę dziewczyna poekscytuje samą perspektywą tego, że za jakiś czas będzie mogła w końcu wsiąść na jego maszynę.
- Nie ekscytuj się tak, bo jeszcze pomyślę, że nie jesteś emocjonalnie gotowa na to, by się uczyć. - Odezwał się po chwili, kiedy pokonali już niezły kawałek drogi. – Pizza brzmi bardzo dobrze, a Harleya mam pod domem. Także wracamy do mnie. - Wyjaśnił i nie puszczając dłoni Audrey ruszył w odpowiednim kierunku.



/ztx2 → odpowiedź daj przy chatce Kellana

Audrey Bree Clark
sumienny żółwik
żuczek#2609
zrobi ci bukiecik — fleuriste
25 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Była niewysoka, nieśmiała, niepozorna i nierozmowna, jakby obawiała się być po prostu jakakolwiek.
  • 4.

Eden paradoksalnie miała całkiem sporo wolnego czasu. Póki co pracowała tylko na jeden etat, choć w jeden czy dwa weekendy zdarzyło jej się przygrywać w knajpce w Cairns. Kiedy mieszkała w Sydney, jej grafik był mocno napięty. Studia były angażujące, kiedy nie siedziała na zajęciach, ciągle miała jakieś próby lub występy, a w międzyczasie nagrywała coś na swój kanał na youtube. Potem, gdy zawaliła studia, znalazła pracę w restauracji i brała dużo godzin, w nadziei, że choć trochę zwróci jej się to, co włożyła w wokalistykę.
Teraz jednak, kiedy wracała z kwiaciarni, nie miała zbyt wiele do roboty, więc dużo się włóczyła po miasteczku. Odwiedzała miejsca, którym kiedyś nie poświęcała zbyt wiele uwagi, przesiadywała w knajpkach, łaziła po parkach, a czasem po lesie deszczowym. I to właśnie przy okazji spaceru po tym ostatnim odkryła miejsce, do którego chciała dziś zabrać Ezrę, by podzielić się z nim tym odkryciem. Eden w ogóle łatwo się zachwycała, uznając niejednokrotnie za niesamowite coś, co dla innych okazywało się całkowicie zwyczajne. Czuła jednak, że przyjaciel ją zrozumie.
Jeszcze kawałek. A teraz uważaj, bo przed tobą duży konar – poinstruowała go, trzymając za rękę, by bezpiecznie przeszedł nad przeszkodą. Oczywiście, że uparła się, żeby przewiązać mu oczy opaską, bo uważała, że to będzie świetna niespodzianka i nie dało jej się przetłumaczyć inaczej. Prawdopodobnie w ten sposób dotarcie na miejsce zajęło im dwa razy tyle czasu niż normalnie, ale dziewczyna zupełnie się tym nie przejmowała. Ba! Uważała, że ta mała niedogodność jest tego warta. – Już prawie jesteśmy – dodała po upływie kolejnych minut. Ale wcale nie kłamała i zaraz potem rzeczywiście wyszli spomiędzy gęstych drzew. Odstawiła na ziemię koszyk, który ze sobą wzięła i stanęła na palcach, pewnie jednocześnie prosząc go, żeby się trochę pochylił, bo różnica wzrostu między nimi była naprawdę spora, a potem delikatnie ściągnęła mu opaskę. – Taaadam! – prawie wykrzyknęła, uśmiechając się szeroko. Naturalnie nie podprowadziła go blisko jeziora, bo wolała trzymać dystans od wszelkiego rodzaju zbiorników wodnych.

ezra brooks
sumienny żółwik
Ola
ODPOWIEDZ