asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
23.

Wcześniej nigdy nie miewała problemów ze snem. Nie była przyzwyczajona do przewracania się z boku na bok, a bezsenność, jak wiele innych chorób, zdawała jej się być jedynie mitem. W końcu wystarczyło, żeby położyła głowę na poduszce, by po chwili spała już jak dziecko. Tylko, że ostatnio działo się tak wiele i w głowie miała więcej obaw, niż kiedykolwiek wcześniej, więc w zasadzie nic w tym dziwnego, że teraz, zamiast spać, usilnie próbowała znaleźć dla siebie miejsce w pustym łóżku. No, może nie takim pustym, bo pomimo zakazów Jonathana, gdy ten miał nocne dyżury, Mari zabierała Gacusia ze sobą do spania, a potem udawała, że staruszek z chorymi stawami jakimś cudem sam w nocy musiał wskoczyć na materac. Corgie też nie był zbyt zadowolony tym wiecznym przewracaniem się jego właścicielki, ale nic nie mogła na to poradzi. Im bliżej do wyników biopsji, tym bardziej jej odbijało. Kiedy zaś próbowała się pogodzić z tym, że faktycznie niebawem może usłyszeć wyrok, miała wrażenie, że swoim podejściem tylko bardziej denerwowała Jonathana. Nic nie było więc takim, jakim być powinno, a to jedynie napędzało spiralę strachu. Koło godziny pierwszej lęk i paranoiczne myśli wzięły nad nią górę, niewiele myśląc podniosła się z łóżka, odnajdując jakieś spodnie dresowe, które naciągnęła na tyłek, na nos zaś wcisnęła okulary, by nie wpakować się komuś obcemu do domu i pod jedną pachę biorąc swoją poduszkę, pod drugą leżysko Gacusia, opuściła apartament Jonathana i udała się pod drzwi Benjamina, mrucząc do pieska, żeby nie hałasował zbytnio i się zachowywał. Najpierw zapukała, potem nieco się niecierpliwiąc postanowiła skorzystać z dzwonka, zaczynając się już martwić, że może nie zastała gospodarza, a wtedy będzie musiała wrócić do pustego apartamentu i mierzyć się z całym tym stresem i lękiem samemu. Dlatego też ulżyło jej wyraźnie, gdy usłyszała jakieś poruszenie za drzwiami. Gacuś też zadreptał zniecierpliwiony i kiedy w końcu ktoś przekręcił zamek w drzwiach, poprawiła trzymane przez siebie rzeczy, a potem jakimś cudem oswobodziła dłoń na tyle, by jeszcze osadzić okulary lepiej na nosie i tymi swoimi wielkimi sarnimi oczami spojrzała na Benjamina, jakby samym wzrokiem chciała już go przeprosić za to, że zakłóca jego spokój o tej porze.
- Mogę u ciebie spać? - zapytała, zapominając o dzień dobry, czy może raczej dobrym wieczorze, czy w ogóle najlepiej o jakiś innych wyjaśnieniach. - To znaczy my możemy? - poprawiła się, ale Gacuś w zasadzie nie miał w sobie nic z wampira, poza imieniem i bynajmniej zaproszenia nie potrzebował, bo już teraz niuchając próbował przedostać się między nogami mężczyzny do wnętrza apartamentu.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
— trzydzieści jeden —


Przebudziwszy się nagle z niemym co zastygniętym na zaskoczonych ustach, odczekał chwilę, nim zerknąwszy najpierw na zegar (wskazówki dumnie ułożone na jedynce) powędrował w kierunku drzwi. Krok miał raczej chwiejny i ociężały, a do ostatniej chwili — nim zdecydował się powitać swego gościa — umysł na tyle rozkojarzony, że z trudem zlepiał ze sobą skrawki minionego dnia. Dnia. Nie wiedział nawet, który jest dzień tygodnia. Opadłszy ciężko plecami o jedną ze ścian wziął kilka głębszych wdechów, pozwolił zamglonemu spojrzeniu odnaleźć ostrość i przywdziewając na twarz lekki uśmiech pociągnął za klamkę. Nie spodziewał się Mari. Stawiając na Gwen, Waltera lub siostrę rozejrzał się niepewnie po korytarzu, nim wreszcie powrócił do niej sennym jeszcze wzrokiem. — Mo—ooożesz — rzucił ziewając przeciągle, cofając się o krok. Zwrócił też wreszcie uwagę na przypatrującego się mu z pretensją psa, ku któremu schylił się, by udobruchać go podrapaniem za uchem. — Jonathan jest w pracy? — spytał półsennie, ostrożnie, robiąc dostatecznie sporo miejsca w drzwiach dla swych gości — szczypiące, zaczerwienione oczy zdradzały, że jest w nienajlepszym stanie, lecz mimo wyczerpania nie byłby w stanie odprawić Marianne. Ostatni tydzień zaliczał się po prostu do tych najcięższych — wczoraj mijał termin złożenia odpowiednich papierów do sądu, a wielki proces rozpocząć się miał już w najbliższy poniedziałek. Do tego dochodzili inni klienci, zarządzanie sprawami kancelarii, ustalanie licznych współprac. I co ważniejsze, łapanie się każdej możliwej chwili, którą mógł spędzić z Walterem, nawet jeśli później zarywał noce i sypiał po dwie godziny dziennie. — Chcesz się czegoś napić? — spytał snując się w kierunku kuchni, do której z dumą odprowadzał go Gacuś przekonany o tym, że otrzyma tam jakiś smakołyk. — Nie przejmuj się bałaganem — rzucił w kierunku dziewczyny, leniwie zerkając na stos dokumentów piętrzący się w salonie, nad którym przed kilkoma godzinami zasnął. Wolał nie myśleć teraz o straconym na to czasie, o swych paskudnych ograniczeniach i słabościach — gotów do zaparzenia sobie porządnej kawy wierzył, że uda się mu jeszcze tej nocy popracować. Naturalnie jednak najpierw zamierzał zająć się odpowiednio swym gościem, przy czym wcale nie zamierzał naciskać na jakiekolwiek zwierzenia — jeśli Mari zamierzałaby po prostu zasnąć w jego łóżku, wcale by się z nią nie spierał.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Ktoś inny na miejscu Benjamina pewnie zacząłby od wielu niewygodnych pytań, na które w gruncie rzeczy i tak sensownie nie dało się odpowiedzieć. Bo na przykład takie co tutaj robisz było klasykiem, który poza wprawieniem potencjalnego gościa w zagubienie, nie robił nic. Cóż mogłaby odpowiedzieć? Że stoi? Cieszyło ją więc niezmiernie, że darowali sobie te nic nie wnoszące przepytywanki i niemalże od razu uzyskała zgodę na spanie w apartamencie przyjaciela. To już ściągnęło jej jeden problem z głowy, szkoda, że jeszcze trochę innych jej tam ciążyło.
- Tak, wróci nad ranem - potwierdziła i korzystając z tego, że się odsunął do drzwi, weszła wraz za Gacusiem do środka. Zabawne, ale już od samego przekroczenia progu poczuła się jakoś tak pewniej, jakby noc nie była jeszcze spisana na straty, bo teraz był tutaj Banjamin, więc nie mogło jej chyba nic grozić, ani też niczym nie powinna się martwić. Widziała wprawdzie, że jej przyjaciel jest zaspany i to budziło w niej wyrzuty sumienia, ale prawda była taka, że gdyby wierzyła, że poradzi sobie sama, to by nie przyszła. Te wszystkie myśli, wydarzenia, które nadal wydawały się jej nierealne, pojawiły się nagle, nie dając jej czasu i przestrzeni na wypracowanie jakiejś skutecznej reakcji obronnej.
- Masz miód i mleko? - powinna była odmówić, albo wziąć szklankę wody, bo był cholerny środek nocy, ale skoro już poszli do kuchni, a on zapytał, postanowiła poprosić o to, czego naprawdę potrzebowała. - Babcia robiła mi to zawsze, gdy nie mogłam zasnąć - wyjaśniła skąd taki pomysł. Naturalnie też nie spodziewała się, że zaraz jej wyciągnie pełnotłuste mleko, jak na wsi, bo jednak znała preferencje swojego szefa, ale cokolwiek, co nawiązywałoby jakoś do tego przepisu, byłoby teraz dobre. Odłożyła gdzieś na bok poduszkę i legowisko Gacusia, który niekoniecznie zwracał na nią większą uwagę, zaaferowany tym, że zobaczył Bena, a następnie po lekkim podskoku usadowiła się na jednym z kuchennych blatów, swój wzrok zawieszając na przyjacielu. - Nie spałeś jeszcze? - skrzywiła się poprawiając okulary na nosie, po tym jak dość ostentacyjnie oceniła jego strój. - Zarywasz nocki przez pracę? Ech... dobrze, że przyszłam, zaraz się kładziemy - zarządziła, nie dbając o to, że słowa te mogły brzmieć dwuznacznie. To był Benjamin, a nie jakiś sąsiad z przypadku, wierzyła, że nie musi się przy nim pilnować i przez to też była tutaj dzisiaj. Mimo swojej otwartości, mało miała osób w życiu, do których nie bałaby się zapukać w środku nocy, prosząc o pomoc tak głupią, jak przygarnięcie na noc.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Szafirowe pasma nocy wlewały się do mieszkania za pomocą niedociągniętych żaluzji; choć w nieomal każdym pomieszczeniu włączone było światło, jego ciepłe i przymrużone źródło wprawiało w senny i błogi nastrój. Nazbyt gwałtownie podkręcił więc moc żarówek, nie bacząc na to, że Marianne lepiej czułaby się w tamtym oświetleniu — choć nie zadawał jej głupich pytań, zamierzał poświęcić choć pół godziny na jakąś rozmowę, skoro nadarzyła się już ku temu okazja. I nie obchodziło go to, że praca, że zmęczenie, że wszystko inne. Skinął głową na jej wyjaśnienie, a po dotarciu do kuchni odszukał paczkę z zakupionymi przed kilkoma dniami psimi łakociami — niekoniecznie atrakcyjnymi, ale jedynymi akceptowanymi przez Waltera dla swojego stada. Najwidoczniej psy też muszą jeść bez cukru, glutenu i sztucznych barwników. — Mam, eee… — mruknął zadzierając głowę do góry, jako że zdążył w międzyczasie kucnąć obok Gacusia i z przekonaniem wciskać mu przedziwną kość. Którą ten naturalnie przyjął niechętnie, póki co jeszcze ze zdziwieniem i niepewnością ją obwąchując. — Syrop z daktyli — wymamrotał przepraszająco, wstając wreszcie i podchodząc do odpowiedniej półki, z której ściągnął coś, co mimo wszystko konsystencją przypominało miód. — I napój konopny — dodał marszcząc czoło, gdy oblało go po chwili wątłe światło lodówki. Zerknął na nią niepewnie, nie mając pewności, czy takie zamienniki są w stanie ją zadowolić. — Jeśli chcesz, mogę skoczyć do waszego mieszkania po coś odpowiedniejszego — zaproponował, choć wyjął karton fałszywego mleka i wyciągnął go w jej stronę, by poddała go surowej ocenie. — Moja babcia po prostu straszyła mnie tym, że nie zabiorą mnie na wykopaliska, kiedy snułem się nocami po domu — zaśmiał się łagodnie, uzupełniając w tym czasie magazynek kawy w ekspresie. Po chwili wcisnął odpowiedni guzik i znów ziewając — choć starając się to ukryć — zwrócił się w kierunku Mari. Czuł lekkie zażenowanie na myśl, że miała normalną rodzinę. Prawdopodobnie dobre dzieciństwo. Nie tak odrealnione, jak to jego.
To ważna sprawa, Mari. Możliwe, że będę musiał wyjechać do Sydney — poinformował ją ze spokojem, choć mimo wszystko dostrzegalne było w nim lekkie podenerwowanie. Ciężko było się jednak temu dziwić, skoro naraz okazywało się, że tak niewinna sprawa zadecyduje o losie całej kancelarii. — A ty? Czemu nie możesz spać? — spytał, zręcznie odsuwając temat od własnej osoby, bo nigdy nie był jego szczególnym fanem. Poza tym martwił się, nawet jeśli nie skakał nad Mari przesadnie, bez przerwy pytając o jej samopoczucie — Judy zdążyła nauczyć go, jak bardzo jest to irytujące i upierdliwe.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nie wiedziała czego powinna się spodziewać po tym jej nieoczekiwanym najściu, ale na pewno nie spodziewała się, że nie zastanie w kuchni Benjamina tak podstawowych - w jej niezwykle nieobiektywnej ocenie wiejskiej panny - produktów, jak mleko i miód. Mimo to nie kręciła nosem, a raczej z niemałym zafascynowaniem odebrała od przyjaciela wspomniane przedmioty, wcześniej tylko poprawiając na nosie okulary, by wzrok jej był jak najbardziej sprawny podczas tych oględzin.
- Nie, nie... w mieście nawet mleko z miodem jest bardziej fą fi fą, dajmy temu szansę! - zawyrokowała, kiedy Benjamin zaoferował przejdzie do apartamentu, z którego Mari dopiero co przyszła. Swoja drogą zawiesiła się na moment, przy jego wypowiedzi, drapiąc przy tym policzek, chociaż ten wcale nie swędział. - Wiesz, że samej trudno mi tak o nim mówić? O mieszkaniu... że jest nasze - zaśmiała się pod nosem, a potem sięgnęła do szafki z kubkami, jak gdyby nigdy nic, bo przecież wiedziała gdzie czego szukać. Może bez przesady, bo po szafach mu nie szperała, ale jednak w kuchni najpewniej czuła się dość swobodnie. - Wykopaliska brzmią jak coś super. Moja babcia co najwyżej pokazała mi, jak szydełkować i doić krowę - zaśmiała się, wyobrażając sobie małego Bena, który snuł się po nocy. Poza tym zerknęła w stronę ekspresu, mrużąc przy tym oczy. - Słyszałeś o przyjacielskiej sztamie nie picia kawy po nocy? Mamy zasnąć, a nie się budzić. Potrzebujesz odpoczynku, Ben - skrzywiła się i wyciągnęła dwa kubki, licząc na to, że wypije z nią ekstrawaganckie mleko z miodem, jak ochrzciła je w myślach. Zalała je więc mlekiem i podeszła do mikrofalówki, bo założę sobie, że Ben ją posiadał. - Czekaj! Jak wyjechać? - obejrzała się przez ramię, kiedy dotarło do niej, że Sydney to nie Crains. - Kiedy? Na ile? Dzień? Weekend? - miała nadzieję, że weekend i chociaż nie powinna, to poczuła wzbierającą panikę. Było to absurdalne, a już na pewno niezrozumiałe dla samego Benjamina, ale Mari po prostu wiedziała, że sobie bez niego nie poradzi, gdyby miał teraz zniknąć. Fakt, nie mówiła o najnowszych prognozach, ale nie zmieniało to faktu, że kiedy te zaczynały ją przerastać, to i tak był pierwszą osobą u której chciała się chować, o czym świadczyła chociażby jej dzisiejsza wizyta. Przez to wszystko aż podskoczyła i krzyknęła - chociaż niezbyt głośno - gdy dźwięk mikrofalówki przypomniał jej o napojach. - Cóż... - zręcznie wykorzystała sytuację, by odwrócić się do niego tyłem i sięgnąć do urządzenia po kubki. Nie chciała kłamać, była fatalna w kłamstwa, ale też jednocześnie znała odpowiedź i nic nie wiedziała. - Dręczą mnie pewne myśli i chyba nie umiem się od nich odciąć - przyznała zgodnie z prawdą, lekko zahaczając o sedno, jakby istotniejsze było teraz sięgnięcie po łyżeczkę, którą miała nałożyć syropu do ich napoju.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Przypatrywał się jej z uśmiechem, przez kilka chwil tonąc w milczeniu. Może jeszcze przed rokiem posiadałby choćby zakurzony słoik miodu, wykładany z szafy zawsze podczas odwiedzin Blake; może w ramach gościnności posiadałby też napój bardziej przywodzący na myśl to krowie mleko, które po raz ostatni, z wyraźną niechęcią, pił jako dziecko. Przez te minione miesiące począł jednak uważniej dobierać wszelkie produkty spożywcze, co nie zostało nigdy skomentowane — ani przez niego, ani przez Waltera. Nie chadzali razem na zakupy i nie debatowali nad tym, które produkty uznawane są za najzdrowsze — mimo to Benjamin jakoś pod jego wpływem począł z niezwykłą starannością wybierać wszelkie wiktuały. — Wiesz, ten cały napój konopny ponoć dobrze działa na serce — powiedział wraz z uśmiechem, ustępując w końcu — nie przyszło mu to z łatwością, bo wystarczająco wiele wyrzeczeń doświadczał przez Waltera — i rezygnując z wypicia kawy. Przynajmniej kuchnia zdążyła wypełnić się jej aromatycznym zapachem. — To też brzmi super — zaoponował, śmiejąc się cicho. Dojenie krowy? Brzmiało potwornie, jasne, ale odejmując całe to dojenie… Przypatrując się jednakże poczynaniom Mari myślami uciekał w inne rejony, czując lekkie uczucie zazdrości. Bo wymienili się z Walterem kluczami i traktowali to niczym niezwykle ważne wydarzenie, ale wątpił, by kiedykolwiek — może za dziesięć lat, jeśli szczęście dopisze — mogliby rozważyć zamieszkanie razem. Czego chciał i nie chciał jednocześnie, choć argumenty za “nie” naznaczone były wyłącznie przykrymi wspomnieniami związanymi z Orpheusem. — Na kilka dni — potwierdził, kiwając głową. — Chciałem, żebyś pojechała z nami, ale pewnie nie powinnaś? — och oczywiście, że Ben usiłował sobie wmawiać, że Mari jest całkowicie zdrowa, że nie wisi nad nią żaden wyrok. — Ta sprawa będzie się ciągnąć dość długo i z całą pewnością nie będzie prowadzona w Cairns, ale liczę na to, że będę musiał być w Sydney tylko na jakiś czas — dodał, nie chcąc, by niepotrzebnie się denerwowała. Mógłby dodać, że istniał poważny powód, dla którego nie potrafiłby wyjechać nigdy — tak na zawsze. Powód, którym było jego uczucie do Waltera, które umacniało się w sile wraz z każdym kolejnym dniem. Nie był jeszcze na tego typu rozmowy gotowy, mimo że tak wiele to wszystko dla niego znaczyło. — W takim razie wyrzuć je z siebie — choć na twarzy jego zamigotał uśmiech, choć słyszalny był nawet w barwie jego głosu, wyznanie jej obudziło w nim swego rodzaju przerażenie. Czuł, że nie do końca jest na to wszystko gotowy. Na sprawy, które na zawsze kojarzone miały być tylko z Judy, jej chorobą i śmiercią. Jej pytaniami, wątpliwościami i obawami. Potrafił jej wtedy odpowiadać tak, by wspierać ją odpowiednio, ale czy zdolność ta nadal była w nim obecna?

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
To zabawne i może trochę niepoprawne, ale czasem u Bena czuła się swobodniej, niż w apartamencie należącym do Jonathana. Pewnie brało się to stąd, że od jakiegoś czasu, w mieszkaniu kardiochirurga czuła się jak pacjentka, nawet gdy udawali, że tak nie jest, to nie mogła wziąć oddechu, nie wiedząc o tym, że gdyby ten był zbyt szybki lub za płytki, Wainwright natychmiast by zareagował. Naturalnie było to czymś dobrym, mieć ciągły dostęp do opieki, inni by to doceniali i sama Mari źle się czuła z tym, że do grupy takich osób nie należy, ale po prostu się bała. Coraz częściej, a strach wcale nie był emocją jej znaną. Zwykle beztrosko, niemalże lekceważąco podchodziła do wszystkiego, więc odnalezienie się w otoczeniu, w którym nie mogła nawet na moment zapomnieć, że jest chora, ją wykańczało.
- To aż dziw, że Jona sam nie zastąpił nim jeszcze mleka - zażartowała w odpowiedzi, w głowie licząc na to, że napój konopny okaże się smaczny. Zajęta przygotowaniem dwóch porcji, zapomniała na moment o tym, że pora jest taka późna, zupełnie niewłaściwa na odwiedziny. Może więc stąd brała się jej swoboda? Z poczucia, że jest tutaj mile widziana, a przynajmniej Benjamin nigdy nie dał jej odczuć, by było inaczej. - Jezu, na kilka dni... mogłam tu zejść na zawał - odetchnęła z ulgą i zaraz odwróciła się przez ramię z wybitnie głupim uśmiechem. - To śmieszne, bo to prawda - tak, brakowało jej kogoś, przy kim mogłaby żartować ze swojej choroby, poza tym naprawdę ucieszyło jej to, że nie planował wyjechać nigdzie na stałe. Potrzebowała go. - Strasznie bym chciała z wami pojechać, może by się to udało - nie wiedziała, czy bardziej go przekonuje, czy pyta, jakby Benjamin miał skądś wiedzieć, czy będzie to możliwe. Oczywiście, że nie wiedział, a ona nie chciała wcale pytać osoby, która wiedziała, bo obawiała się, że nim to przeanalizuje, usłyszy znów, jaka jest nieodpowiedzialna. - Co to za sprawa? - zagadnęła jeszcze, bo chociaż przyszła tu głównie w celu wyrzucenia z siebie niewygodnych myśli, to teraz od tego uciekała. Podała mu udawane mleko, jak określała to w głowie i sama upiła odrobinę, ruchem głowy wskazując by poszli usiąść na kanapę.
- No dobra, tylko się nie przeraź, dobrze? - poprosiła, zerkając to na trzymany oburącz kubek, to na Benjamina. Szukała przez chwilę w głowie dobrych słów, a potem zrozumiała, że takie przecież nie istnieją. Nie w tym przypadku. - Jona powiedział, że muszę mieć taką osobę... która w razie czego by o mnie decydowała - wyjaśniła spokojnie, nagle zdając sobie sprawę z tego, jak nienormalnie te słowa brzmiały, gdy wypowiadało je się na głos. - I kategorycznie odmówił, gdy spytałam czy sam nią zostanie - uśmiechnęła się krzywo, ale od dłuższego czasu nie patrzyła już na przyjaciela. Raczej na to, jak bez celu jeździła palcem po rantach kubka. - Pomyślałam, że może... - była o krok i nagle nie umiała. Jakby w tym momencie dotarło dopiero do niej, co to mogło znaczyć. O wiele łatwiej było w tą całą zdrowotną farsę wciągać tylko Jonathana, nie myśleć, jak go to obciąża, bo przecież jest lekarzem i powinien być obyty z takimi sytuacjami. Benjamin nie był. Pewnie dlatego nie była w stanie dokończyć pytania na głos, ale pewna była, że chociaż te nie wybrzmiało, to zostało zadane. - Ale zrozumiem, jeśli odmówisz - dodała pospiesznie i już jej było za ciężko. Już musiała jakkolwiek rozładować napięcie. - Pewnie gorzej przyjąłbyś teraz tylko moje oświadczyny - zażartowała więc, ale sama uważała, że nie był to jeden z jej lepszych żartów, ostatnio w nich trochę podupadła.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Tęskne spojrzenie raz jeszcze spoczęło na ekspresie do kawy, kończącym swą pracę z dźwięcznym i dumnym wytchnieniem; Ben z bolącym sercem pochwycił w dłonie podstawiony wcześniej kubek i wylał jego zawartość do znajdującego się nieopodal zlewu. — Może po prostu umówmy się, że jakiekolwiek zawały i inne podobne szaleństwa są w moim mieszkaniu zabronione — do rozbawionego tonu wkradło się bolesne ziewnięcie, przeżywające jeszcze zbrodnię popełnioną na kawie. I choć postanowił sobie, że następnym razem nie posłucha nikogo, doskonale wiedział o tym, że za sprawą licznych wymuszeń niedługo najpewniej jego związek z kawą zakończy się na zawsze. — Zapytaj Jonathana. Zaproponowałbym, że ja to zrobię, ale wolę go ostatnio unikać — ostatnio, to znaczy odkąd Walter wyznał mu w końcu prawdę. A skoro doczekał się w końcu tego swojego szczęśliwego zakończenia, wiedział, że nie potrwa ono długo; że zaraz pojawi się jakiś problem, którego nie będą w stanie pokonać. Czy mogłoby się to wiązać z Jonathanem i jego uprzedzeniami względem tego wszystkiego? Nie sądził, ale wolał być przygotowanym już na wszystko. — Zaczęło się od sporu o kawałek ziemi, ale teraz to już czysto polityczna wojna. O aborygeńskie prawa, a raczej brak ich poszanowania i kompletnie idiotyczne zapisy. To będzie medialna sprawa — objaśnił, odzierając swą wypowiedź z niepotrzebnej im teraz powagi. A więc zamiast zezwolić na to, by mówić o tym z przejęciem — denerwował się tym bez przerwy, mając wrażenie, że popełnił błąd — uśmiechnął się i posłużył tak beztroską obojętnością, że na moment samego siebie przekonał o tym, że to nic takiego.
Tylko się nie przeraź. Nie mógł jej tego obiecać. Choć siadając na kanapie skinął głową, bardziej z poczucia obowiązku niż prawdziwej zgody, myślał o tym, że przerażony jest przecież od dawna. Że nienawidzi tych wszystkich żartów związanych ze śmiercią, że nie potrafi odnaleźć dla siebie miejsca pośród rozmów o szpitalu. Ale uśmiechem odganiał od siebie to wszystko, udając, że nie niesie w sobie tego samego strachu, co inni. Wątpił, by Mari była potrzebna kolejna osoba, która wznieca jedynie panikę w tym kruchym, walczącym o przetrwanie sercu. A potem, po wysłuchaniu jej słów, znalazł się nagle w próżni. — Ja. Mam decydować — wymamrotał, koncentrując wzrok na granatowym wazonie, stojącym po drugiej stronie pokoju. Brakowało w nim jakiejkolwiek rośliny. To śmieszne, że dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. — I jakie są twoje życzenia względem decyzji, które miałbym podjąć w razie… czego? — zmarszczył czoło i przeniósł w końcu swój wzrok ku dziewczynie. Pojął, że nie odzywał się przez dłuższy czas; zimne już mleko wyglądało nieatrakcyjne, więc stanowczym ruchem odłożył trzymany kubek na sąsiadujący z kanapą stolik. Odrobina napoju zdołała wydostać się z naczynia, ale Ben zdawał się tym kompletnie nie przejmować, wycierając mokrą dłoń niedbale w materiał założonej koszulki.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Widok wylewanej do zlewu kawy wiązał się ze sprzecznymi uczuciami, z jednej strony cieszyło ją przecież to, że solidarnie z nią postawił na mleko, z drugiej Mari była ostatnią osobą do marnowania czegokolwiek, a co ważniejsze - naprawdę lubiła kawę. Czuła więc, że niebawem jej silna wola i poprawne sprawowanie dobiegną końca, a ona pozwoli sobie na swój upragniony napój. Teraz i tak było łatwiej, ale w okresie świątecznym, gdy do kawiarni wejdą wszystkie piernikowe odmiany kofeinowych napojów... wtedy na pewno nie da rady.
- Świetnie... teraz w twoim mieszkaniu też obowiązują mnie jakieś zasady? Nie rób mi tego, Ben - wyszczerzyła się, by wiedział, że żartuje, bo faktycznie wcale nie planowała żadnego zawału, a nawet tego wolała unikać. Skrzywiła się też zaraz, bo już mogła wyobrażać sobie, jak trudna będzie to rozmowa z Jonathanem, a jednocześnie nie chciała za bardzo się skarżyć, by inni nie wiedzieli, że przewrażliwiony partner traktował ją czasem - bardzo słusznie - jak dziecko. - Dlaczego? Sądziłam, że teraz będziemy jeszcze bardziej zżyci - przyznała w swoim dość beztroskim i przesadnie optymistycznym postrzeganiu świata. Upiła jeszcze nieco mleka i skupiła się na Gacusiu, który co jakiś czas przerywał wąchanie wszystkiego, co znajdowało się w salonie Benjamina i podchodził to do niej, to do mężczyzny, aby zażyć nieco drapania za uchem. - Brzmi poważnie, no i tak światowo. Przekonam go, ostatecznie... nie może mi zabronić - ponownie wyszczerzyła się w uśmiechu, targając uszy psiego staruszka, ale w jej tonie było coś, co wskazywało na brak pewności. Wierzyła jednak, że przegada blondyna, chociażby dlatego, że potrzebowała nieco wytchnienia. Kiedyś odwiedziny szpitala były dla niej nie tylko rzadkością, to po prostu się nie zdarzało, a teraz... już dawno straciła rachubę, ile razy była w tamtym miejscu. Odnalezienie się w takiej rzeczywistości nie było dla niej łatwe, podobnie, jak przyznanie się przed samą sobą, że naprawdę jest chora. Wcale nie chciała tego wyroku rozdzielać na siebie i bliskich, wierzyła, że sama to udźwignie, ale kogoś należało wpisać w papiery, Jona odmówił, a rubryka pozostawiona sama sobie, automatycznie przydzielałaby prawo rodzicom Chambers, czego rudowłosa wolała uniknąć. Skinęła jedynie głową, zerkając na Benjamina niepewnie i już czuła, że wzbierają w niej wyrzuty sumienia, a ta samolubność ciąży jej bardziej, niż mogła przypuszczać, pewnie dlatego tyle z nią zwlekała. - Póki co żadne, Ben - wiedziała, jak absurdalnie to brzmi. Zbliżyła się też do niego, chciała złapać jego dłoń, ale ostatecznie się zawahała, więc po prostu siedziała z miną zdradzającą intensywne myślenie. - Nie chcę, żeby rodzice mieli wgląd do leczenia... gdyby coś poszło nie tak, nie chcę, żeby posądzali Jonathana. Wiesz, ostatecznie on też będzie robił wszystko, co dla mnie najlepsze, więc gralibyście jednak do jednej drużyny - próbowała to sprzedać jak najlżej. Rozładować napięcie. W końcu nie mogła przewidzieć przyszłości, ani tego, że w tej plany na leczenie Wainwrighta i Chambers zaczną się rozjeżdżać, komplikować i stanowić będą pole do kolejnych sporów. W tamtej chwili, gdy proponowała to Benjaminowi, naprawdę wierzyła, że poza odsunięciem swoich bliskich od mieszania się do spraw, których nie rozumieją, nie obarczy go żadną większą odpowiedzialnością.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Jeśli dobrze pójdzie, przyciągniemy tym samym uwagę kilku większych firm. I może w końcu otrzymamy jakieś intratne propozycje — dodał w formie wyjaśnienia, mając nadzieję, że w oczach Mari zalśni zrozumienie dla jego obecnego pracoholizmu. Nie do końca było to wszystko jednak prawdą, to znaczy — to, że oddawał się tylko temu zleceniu, bo każdą wolną sekundę spędzał z Walterem, jeśli ten miał na to ochotę, a także fakt, iż omijały ich interesujące kontrakty. Nie mówił o tym Gwen, nie mówił nikomu — odrzucając w sekrecie ważne sprawy, dawał swemu ojcu do zrozumienia, że nie potrzebują jego pomocy. Nie miał pojęcia dlaczego ten zapragnął wesprzeć ich kancelarię, ale Benjamin był przekonany, że poradzą sobie samodzielnie. Dlatego ta sprawa była tak ważna, dlatego nie był w stanie nawet toczyć na jej temat jakichkolwiek żartów. Pozostawało mu tylko tkwić w uśmiechu, który bladł z każdym kolejnym słowem rudowłosej.
Moja siostra nie mogła za siebie odpowiadać. Początkowo kierowali nią rodzice, ale gdy tylko skończyłem osiemnaście lat podpisaliśmy odpowiednie papiery i za każdym razem, kiedy lądowała w szpitalu, dostawałem telefon z pytaniem co robić, Mari. Czy uważam, że powinniśmy poczekać tych kilka dni, kiedy było naprawdę źle, albo czy ona by chciała, żeby ją restytuowano. Kiedy miała gorszy czas pytano mnie, nie ją, czy powinniśmy zmienić leki, czy powinno się postępować wbrew jej woli i tak dalej. Bez przerwy była na mnie wściekła — poczuł się dziwnie wracając do tamtych dni; jakby pozostałe mu wspomnienia miały przywrócić Judy do życia, jakby miała zaraz stanąć w progu pokoju i po raz kolejny obrzucić go stertą pretensji. — Rozumiem, dlaczego mnie wybrałaś. Niekoniecznie też mam o to pretensje, skoro wiem na czym to polega, ale… — póki co nie był w stanie powrócić do dawnej beztroski. Z trudem przychodziło mu przypatrywanie się jej, a więc i o uśmiechu póki co nie było mowy. Najgorsze było to, że nie miał pojęcia, że mogłaby go o to kiedykolwiek poprosić; może gdyby wcześniej się przygotował, gdyby… — Chciałbym, żebyś gdzieś to wszystko spisała. Każdą opcję, nawet jeśli wyda ci się głupia. Mogę po prostu potem powtarzać twoje decyzje — zaproponował, dławiąc się wizją przyszłości. Dnia, w którym jednak Mari przegrałaby walkę o życie. Dnia, w którym znienawidziłaby go nie tylko cała jej rodzina, ale też Jonathan. I właśnie wtedy uznał, że to nie jest wcale kwestia, która tyczy się wyłącznie jego. — Jonathan o tym wie? Że to ja miałbym być tą osobą? — spytał z nadzieją, bo nie chciał postępować wbrew niemu. Kochał Mari i chciał jej pomóc w każdy możliwy sposób, ale nie mógł zgodzić się tak po prostu. — Wiesz, że nigdy bym ci nie odmówił, ale… muszę najpierw porozmawiać o tym z Walterem.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Bardzo chciałaby mówić z takim przejęciem o nowej sprawie, jak Benjamin i patrzeć na niego z błyskiem podekscytowania w oczach, ale niestety późna pora i jej stan sprawiały raczej, że walczyła ze zmęczeniem i trochę też marzyła już o łóżku Hargrove'a, ale wiedziała, że zanim do tego dojdzie, muszą obgadać ważne tematy.
- To mam nadzieję, że wszystko pójdzie tak, jak sobie zaplanowałeś - resztkami energii wykrzesała tą pełną zapału wypowiedź, jeszcze udając, że zaraz cały ten klimat nie siądzie. Nie lubiła grobowej atmosfery, sama chętnie ze wszystkiego żartowała, ale tym razem wiedziała, że będzie ciężko o uniknięcie pewnej wymuszonej tematem powagi. Tym bardziej, że opowieść Bena sprawiła, że poczuła, jak narastają w niej smutek i poczucie winy. Nigdy nie chciała być powodem, dla którego wracać będą do niego demony z przyszłości, a tym czasem czuła, że siłą rzeczy jej choroba się do tego przyczynia i nic nie może na to poradzić.
- Nawet nie wiesz, jak mi przykro, że musiałeś przez coś takiego przechodzić i naprawdę nie chcę znów stawiać ciebie w takiej sytuacji - przyznała po chwili, łącząc ze sobą dłonie na kolanach. - Nie znam się na tym najlepiej, ale jak to głupio nie zabrzmi... po prostu chcę żyć - skrzywiła się, tak jakby powiedziała coś żenującego. Nie była bohaterką, nie była też gotowa na śmierć. Lubiła swoje aktualne życie, kochała ludzi, których miała wokół siebie. Bena także, więc chociaż mu było ciężko, ona sama zdecydowała się na mały żarcik. - No, jak się nie uda, to trudno, ale ostatecznie Jonathan też będzie mnie chciał utrzymać przy życiu, więc na pewno moja wola będzie pokrywała się z tą jego i nie będziesz miał za dużo do robienia - uśmiechnęła się do niego, mając nadzieję, że tym samym doda jej otuchy. Nie wiedziała co by miała napisać poza tym, że chce żyć i chce też by zajmował się nią wciąż Jonathan Wainwright, bo wiedziała, że on zawsze będzie miał na uwadze jej dobro. Przynajmniej w tamtym momencie nie miała pojęcia o ciąży i o tym, że ich priorytety w pewnym momencie nieco się ze sobą miną. - Chyba nie powiedziałam mu jeszcze o tym, ale myślę, że się domyśla, że ciebie poproszę - przyznała zgodnie z własnymi założeniami. - Wie, że traktuję ciebie, jak brata - wzruszyła ramieniem. Zdawała sobie sprawę z tego, że w przeciwieństwie do niej, Ben posiadał rodzeństwo, ale nie potrzebowała takich samych deklaracji z jego strony, by przyznać się do własnych odczuć. - Jasne, rozumiem. Nie chcę ciebie do niczego zmuszać, po prostu... moi rodzice zabraliby mnie pewnie ze szpitala i nawet nie zauważyli momentu w którym bym umarła - znów kiepski żarcik, ale po krótkim, nieco wymuszonym śmiechu, uniosła na niego przepraszające spojrzenie. - Dzięki Ben... nawet jak się nie zgodzisz, po prostu dzięki - dodała i niestety ziewnięcie weszło jej w paradę, ale przynajmniej nieco naturalniej rozładowało napięcie. - Kładziemy się? - zaproponowała, przecierając twarz, bo ona w przeciwieństwie do niego, wypiła już swoje fancy mleko.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Judith Hargrove była zamkniętym rozdziałem. Byli nim jego dziadkowie, ich dom mieszczący przy Flourite View i okno należące niegdyś do jego pokoju, w które zerkał czasem tęsknie wędrując tamtą okolicą. Nawet pytany ośmielał się zbywać ten temat; grzebał go w przeszłości na tyle, że nawet Walter nie znał szczegółów tamtych dni i upiornego lata, które dla Judy było tym ostatnim. Czuł się więc niekomfortowo zdradzając tak wiele szczegółów Mari, ale wiedział, że w całej tej sytuacji musi w pewien sposób zadbać o siebie; choć śmierć siostry nie doprowadziła do radykalnej zmiany jego życia, wiedział, że po raz drugi nie miałby tyle szczęścia. — Dlatego wolałbym, żebyś sporządziła listę — powtórzył z naciskiem, bo jeśli miałby to zrobić — a pewien był, że ostatecznie i tak wyrazi ku temu zgodę — ów spis byłby jego zabezpieczeniem. — Obiecaj mi, że porozmawiasz o tym z Jonathanem, Mari. Niech ci wymieni wszystkie sytuacje w których wszelkie decyzje należałyby do mnie, bo… Istnieją różne ewentualności. Teraz uważasz, że chcesz żyć, a co jeśli… No wiesz, wszystko potoczy się w najgorszy możliwy sposób i będziesz mieć dość tego, że twoje życie zostało zamknięte w szpitalnej sali, że jest uzależnione od kilkunastu irytujących maszyn? — choć chciał wierzyć, że ofiarowana mu rola nie będzie nieść sobą przesadnej odpowiedzialności — stan jej zdrowia przecież nie mógł pogorszyć się aż tak — musieli już teraz przewidzieć wszelkie ewentualności. Obgadać je. Podjąć najlepsze decyzje. Bo choć Judy walczyła o życie, te ostatnie dni były najgorsze; niezdolna do samodzielności, błagała go, by w krytycznej sytuacji pozwolił jej odejść. I tak też zrobił, choć do dziś nie był pewien czy postąpił słusznie.
Nie zezwalając sobie do tej pory na uśmiech, wszystkie próby wybielenia towarzyszącej temu powagi po prostu ignorując, na wzmiankę o jej rodzicach pokręcił stanowczo głową. — No to na pewno im nie pozwolimy — odparł, pozwalając sobie w końcu na lekkie wykrzywienie ust ku górze. — Kładziemy się — potwierdził, a wstając wyciągnął do niej rękę, by pomóc w wygramoleniu się z kanapy. Użyczył jej łóżko w wolnej sypialni i siedział przy niej tak długo, jak było to konieczne; kiedy miał pewność, że dziewczyna śpi, powrócił do salonu i porzuconych dokumentów pewien, że tej nocy nie będzie w stanie już zmrużyć oczu.

koniec
Mari Chambers
ODPOWIEDZ