stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jerry nienawidził prokrastynacji. Gdy raz coś sobie zaplanował, musiał jak najszybciej doprowadzić sprawę do końca odhaczając krok po kroku kolejne etapy. Dlatego w poniedziałek po powrocie do pracy z urlopu od razu napisał do Aleca, aby załatwić jedną sprawę, od której - jakkolwiek pompatycznie by to nie brzmiało - zależała przyszłość Jermaine’a. Po wymienie smsów odetchnął z ulgą, że załatwi najgorszą część od razu i będzie miał z głowy. I tak oto koło godziny osiemnastej zaparkował swojego gracika za autem Aleca i oczywiście nie mógł sobie odmówić poświęcenia minuty na dokładne obejrzenie tego cacuszka. No dobra, pięciu minut. Może siedmiu. Postukał - bardzo ostrożnie, żeby broń Boże niczego nie porysować, bo lakiernik na pewno kosztowałby kilka jego miesięcznych wypłat - palcami w karoserię, przejrzał się w bocznej szybie, okrążył go ze trzy razy, zanim zdecydował, że pora wreszcie przejść do konkretu, a nie zachwycać się samochodem. A mimo to nie mógł przestać o nim myśleć, kiedy wchodził schodami na górę do mieszkania Carnegie’a (? nazwisko też masz cudne do odmiany, iksde). Nie zazdrościł; no dobra trochę zazdrościł, ale nie tak złośliwie, ot, po prostu był pod wrażeniem. I z własnej próżności chciałby, aby inni byli pod wrażeniem czegoś, co należy do Jerry'ego.
Bez ściemy, zazdrościł jak cholera. Kto by pomyślał, że to tylko (aż?) samochód będzie obiektem zazdrości Jermaine’a wobec Aleca. Jakby nie miał innych powodów do żywienia względem niego podobnych uczuć, prawda?
Ding-dong, kilka kroków po drugiej stronie i drzwi stanęły otworem.
- Jak to robisz, że mimo upływu lat, ciągle jest w idealnym stanie? - zapytał na "dzień dobry" wskazując kciukiem za plecy. Chodziło mu oczywiście o auto i nie wątpił, że Carnegie zrozumie. Zaraz jednak odpowiedział sam sobie w myślach: Nie tłuczesz się jak głupi autem po farmie i nie wozisz w nim owiec, to może być jakaś przyczyna. Uśmiechnął się lekko do mężczyzny i w końcu wyciągnął w jego kierunku dłoń na powitanie. - Zajmę ci tylko kilkanaście minut i znikam, a to dla mnie naprawdę ważne. - Może w innych okolicznościach wszedłby na chama do środka bez czekania na zaproszenie, ale cholera, czuł się lekko niezręcznie. Nie lubił, kiedy coś takiego nad nimi wisiało, a od niego w tym momencie zależało tylko tyle, co przekonująco się sprzedać, aby uzyskać pożądany efekt.

Alec Carnegie
lisowa
A.
30 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
leczy kangury, kaczki i koale, po godzinach próbując zapomnieć o uczuciach do najlepszej przyjaciółki
Alec natomiast nienawidził niewiedzy. Lubił wiedzieć wszystko - najlepiej od razu, teraz, natychmiast. Kiedy więc przyszło mu czekać na Jerry'ego jeszcze kilka godzin, nie mógł tego znieść. Kręcił się po klinice bez celu, co najmniej pięć razy biorąc do ręki telefon z zamiarem wybrania numeru Mari, od której jako jedynej dowiedzieć się mógł, czy Lyons chce się z nim spotkać, bo wszystko już wie. O nich, o weekendzie, o tym, co miało miejsce kilka dni temu. O tym, że jeszcze w tym tygodniu byli umówieni na swoją pierwszą randkę. To też mogłaby być jego sprawa. Taka, o której nie napisze w smsie i podczas pracy, a raczej taka, o której wspomni na chwilę przed tym, gdy jego pięść zetknie się z nosem Carnegie. Nie wiedział jednak dlaczego ostatecznie tego nie zrobił. Dlaczego za każdym razem odkładał telefon, uznając, że nie będzie we wszystko wciągać Mari. Dlaczego pojechał do domu wcześniej, czekając na Lyonsa w ciszy, która tylko wzmagała jego czarne myśli, w których z zakrwawionym nosem oddawał Jerry'emu w twarz, brudząc przy tym nowe, drewniane panele podłogowe.
Kiedy więc ciszę tę przerwał dzwonek do drzwi, Jerry nie musiał na niego długo czekać. Przywitał go skinieniem głowy i wzruszeniem ramion, wyłapując o co Lyons pyta. Jak to robił? Normalnie. Dbał o swoje auto. Zawoził je do mechanika. Pamiętał o słowach ojca, że ten mu nie wybaczy, jeśli kiedykolwiek cokolwiek z tym samochodem zrobi. A kogo jak kogo, ale ojca akurat słuchał.
A jak zachowywał spokój, mając przed sobą Jerry'ego, który niczym nieświadomy w tym samym czasie, w którym Alec całował Mari, zajmował się ich córką? Nie miał cholernego pojęcia.
Gestem ręki zaprosił go do środka, jak zwykle będąc oszczędnym w słowach do minimum; szczególnie, gdy w przypadku niechcianego słowotoku na szali stało niezamierzone wygadanie się na temat zdarzeń sprzed kilku dni, o których Lyons zdawał się nie mieć pojęcia. Albo miał, ale bardzo dobrze to ukrywał. Mając jednak przed sobą Jerry'ego, Al nawet w ciemno wybrałby tę pierwszą opcję; jeśli sam wspinając się na szczyt własnych możliwości aktorskich i tak potrafił pokazać, że nie jest do końca szczery, nie spodziewał się czegoś innego po Lyonsie. Bez urazy, bro.
– To o co chodzi? – nie zaproponował mu kawy, nie przeszedł w stronę salonu, nie wskazał miejsca przy stole, które Jerry mógłby zająć. Bez problemu zrozumiał jego słowa - zajmie mu chwilę i nie zostanie tu dłużej. Do tego skłamałby mówiąc, że nie był z tego powodu zadowolony - za każdym razem będąc w towarzystwie tylko i wyłącznie Lyonsa, Alec czuł się niezręcznie. A mając świadomość, że obaj całowali tę samą kobietę i obaj widzieli się u jej boku, niezręczność ta urosła do rangi olbrzymich rozmiarów. – Jeśli o auto, to dam ci namiar do swojego mechanika. Inaczej nie pomogę – wzruszył niedbale ramionami, kryjąc w ten sposób to, jak mocno zaciskał szczękę. Sam nawet nie wiedział czy w oczekiwaniu na pierwsze uderzenie, czy powstrzymując się przed tym, by nie powiedzieć o kilka słów za dużo.

Jermaine Lyons
ambitny krab
-
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Powtórka z rozrywki, czyli naiwności Jerry’ego Lyonsa ciąg dalszy!
Absolutnie nie wyłapał, że Alec coś udaje czy ukrywa. Nie miał tego zmysłu, który inni nazywali empatią tudzież wyczuciem, a Jerry po prostu diabelską umiejętnością, dzięki której patrzył na twarz człowieka i wiedział, co w nim siedzi. Nope, nic takiego u niego nie działało. No dobra, jedna osoba może stanowiła wyjątek od tej zasady, ale to była totalnie inna sytuacja. Z twarzy Carnegie’a (jezu, to się w ogóle odmienia?) nie wyczytał nic zadziwiającego.
A szczerze? Alec - szczególnie, kiedy przebywali sam na sam - trochę kojarzył mu się z mrukiem, więc wcale się nie dziwił, że panuje w jego mieszkaniu taka ciężka atmosfera. Mimo iż zapowiedział się, że wpadł dosłownie na minutę, to jednak rozgościł się bez zaproszenia i opadł na miękki fotel. Spojrzał na mężczyznę takim wzrokiem mówiącym “no śmiało, siadaj, przecież cię nie zjem”, ale przecież chyba nie będzie zapraszał typa, żeby usiadł we własnym mieszkaniu?
- Auto? Nie, przestań - wywrócił oczami; w jego grata nie było sensu inwestować więcej, niż było to konieczne. Machnął ręką, bo w gruncie rzeczy przyszedł tu z innego powodu. Pochylił się do przodu i oparł się łokciami o kolana zbierając się w sobie, żeby wreszcie zacząć temat. Złączył dłonie i potarł nimi o siebie. Było mu cholernie głupio, ale nie wiedział, do kogo innego mógłby się z tym zgłosić. Z drugiej strony nie popełniał ani żadnej zbrodni, ani nie robił niczego wstydliwego. Chciał po prostu spełnić marzenie. Więc dlaczego się tak stresował? Może dlatego, że nienawidził prosić innych o pomoc. Nigdy. O nic. Szczególnie w tak delikatnej, trudnej i ważnej dla niego sprawie.
- Dobra, do rzeczy, pewnie jesteś zapracowany - rzucił trochę złośliwie, bo w pustym - i czystym, co Jerry zauważył wcale nie specjalnie - mieszkaniu na pewno miał mnóstwo do zrobienia. Ale taki był Lyons - jak czuł się niepewnie, musiał powiedzieć coś niezbyt miłego, żeby odwrócić uwagę od niepewności. Znów opadł plecami o oparcie fotela, wytarł spocone dłonie w spodnie i wziął głęboki wdech. - Tylko się nie śmiej! - Zastrzegł celując w niego palcem. - Wiem, że jestem już na to za stary, ale pomyślałem sobie, że co mi szkodzi, nie? Ludzie robią różne rzeczy w tym wieku, prawda? I ja sobie wymyśliłem, że wrócę na studia. - Boże, powiedział to. Nawet jeśli ciągle się wahał, teraz nie było już odwrotu. Znów nerwowo pochylił się do przodu. - W trakcie wyjazdu rozmawiałem z rektorem uniwersytetu w Brisbane. Od słowa do słowa wyjaśniłem mu sytuację i powiedział, że jeśli zdam egzamin komisyjny, odbędę staż w terenie i dostanę rekomendacje od kogoś… znaczącego, będę mógł wrócić na piąty semestr. A ponieważ muszę zrobić to do końca października, jeśli chcę zacząć w lutym, zależy mi na czasie. - Nie wiem, może znasz kogoś, kto mógłby mi w tym pomóc? Nie mógł być złośliwy, jeśli chciał zrealizować swój plan, więc uśmiechnął się uprzejmie. - Pomyślałem, że mógłbym poprosić o pomoc twoich rodziców. Może znają kogoś, kto przyjmie na wykopaliska trochę zastałego, ale wciąż pełnego pasji i zaangażowania stażystę-wiecznego-studenta? - próbował zamienić to w żart, ale wyszło… no, jak wyszło. Żałośnie. Czyli typowo dla Jerry'ego Lyonsa.

Alec Carnegie
lisowa
A.
30 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
leczy kangury, kaczki i koale, po godzinach próbując zapomnieć o uczuciach do najlepszej przyjaciółki
Nie omieszkał wywrócić oczami tuż za plecami Jerry'ego, gdy ten i tak przeszedł w głąb mieszkania, czując się jak u siebie. Nie bez powodu Alec rzadko używał tego zdania, witając w progu kogoś nowego - i tak zbyt wiele osób traktowało jego mieszkanie jak miejsce, w którym czuli się zbyt swobodnie, biorąc pod uwagę okoliczności, w których się w nim znaleźli. Carnegie, co prawda, nie miał z tym nigdy problemu. A może miał, ale tego nie okazywał? Zupełnie tak jak teraz - podążając za Lyonsem do stołu, przy którym sam też ostatecznie usiadł, korzystając z niemego zaproszenia, które tym razem zdecydowanie wyszło od niewłaściwej osoby; to on powinien być przecież tym, który gdzieś zaprasza. Nie bez powodu jednak tym razem tego nie zrobił.
Nieśpiesznym kiwnięciem głowy podsumował słowa Jerry'ego, nie dopytując w żaden sposób o jaką sprawę chodzi, jeśli nie o stojący pod budynkiem samochód. Nie chciał go poganiać; albo chciał, ale wiedział, że nie powinien. Jakaś jego część, kierująca się dla odmiany zdrowym rozsądkiem, nadal przecież kazała mu sądzić, że przyszedł tu z jednego powodu - Mari. A co za tym szło - o Mari chciał rozmawiać i za Mari chciał mu oddać, prowokując nieco za bliskie spotkanie jego dłoni z nosem Carnegie.
Ale dlaczego w takim razie usiadł, zamiast wymierzyć pięścią w jego twarz jeszcze przy drzwiach?
– Nie będę – zaparł się, unosząc nieznacznie do góry dłonie, choć w normalnych okolicznościach nawet sam Alec uznałby to za zbędny gest, który można było zastąpić milczeniem. Milczenie przecież wychodziło mu w ostatnim czasie najlepiej - zwłaszcza, gdy zmuszony był rozmawiać z kimś, do kogo nie pałał prawdziwą, wieloletnią sympatią. Z Jerry'm co prawda dogadywał się od zawsze; nikogo jednak nie powinien dziwić fakt, że robił to wyłącznie dla Mari, znacznie częściej pod przymusem niż z własnej woli. – Studia? Jakie studia? – nie pamiętał, czy kiedykolwiek w ich rozmowach przewinął się temat przerywanych studiów i kierunku, na którym Jerry był. Nie miało to jednak znaczenia; w odpowiedzi na jego kolejne słowa co jakiś czas kiwał głową, układając je wszystkie w ścisłym porządku we własnych myślach. Studia, powrót, staż w terenie. Jego rodzice. Pomoc w załatwieniu miejsca przy wykopaliskach. Nic o Mari. Ani słowa. Nie wiedział albo naprawdę świetnie to ukrywał; nawet siląc się na żarty. – Mogą znać – tak jak i on, Alec Carnegie, silił się teraz na uśmiech, kiwając raz jeszcze głową, choć tym razem wyłącznie w ramach zgody. Tak jakby chciał w ten sposób przekazać, że tak, spoko, na pewno spróbują pomóc, a ty, Lyons, wrócisz na swoje studia. – Zadzwonię do ojca i zapytam, czy orientuje się co dzieje się teraz w okolicy. Sam nie jeździ już na wykopaliska, ale zna ludzi z branży, więc... istnieje jakaś szansa, że ktoś gdzieś kogoś potrzebuje. Jak czegoś się dowiem, dam ci jego numer – mówiąc to nieznacznie zmarszczył brwi, jak gdyby dopiero teraz dotarło do niego znaczenie poprzednich słów Jerry'ego, a co za tym szło - że w Lorne Bay nie było żadnego uniwersytetu. Podobnie jak w Cairns; Lyons cały czas mówił o... Brisbane. – Planujesz wyjechać?

Jermaine Lyons
ambitny krab
-
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Z jakiegoś powodu Jermaine czuł się przy Alecu jak dziecko. Zresztą, sam się tak zachowywał - sugerowanie, żeby Carnegie się nie śmiał, tylko potwierdzało przeczucia i budowało jeszcze większy dystans. Irracjonalnie, przecież to Lyons był starszy od Carnegie, powinno być odwrotnie! A jednak mentalnie dzieliła ich przepaść, przy czym Jerry nie umiał jednoznacznie określić na czyją korzyść.
Co nie zmieniało faktu, że czuł się żałośnie. Prosty facet po trzydziestce prosił szanowanego weterynarza o pomoc w powrocie na studia. I po co mu to było? Wiadomo po co. Chciał znaleźć powód, dla którego mógłby opuścić Lorne Bay na jakiś czas. A że przy okazji połączy - parafrazując na potrzeby tej sytuacji, bo wyjazd niespecjalnie kojarzył mu się z “przyjemnym” - “niezbędne” z pożytecznym, ostateczny efekt mógł być tego warty. Szczególnie, że Alec swoją odpowiedzią dał mu nadzieję, że jego przedsięwzięcie może dojść do skutku. Nie wiedzieć czemu wcale nie był pewien, że Carnegie pójdzie mu na rękę. Wręcz spodziewał się schodów. A tu niespodzianka!
- Super, będę zobowiązany - odetchnął z ulgą i nieco się rozluźnił, choć to jeszcze nie znaczyło, że cokolwiek uda się załatwić. - To nie musi być koniecznie “okolica” - zrobił palcami w powietrzu cudzysłów zastanawiając się, co Alec rozumie pod tym pojęciem. - Przyjmę wszystko, naprawdę, to tylko cztery tygodnie, tyle wytrzymam nawet za kołem podbiegunowym - próbował żartem rozbić gęstą atmosferę, która - w opinii Jerry’ego - i tak nieco odpuściła, gdy wreszcie “sprawa” wyszła na jaw. Pytanie Aleca jednak znów zawisło w powietrzu jakoś tak niezręcznie.
- Jak mówiłem - chciałbym. Trudno mi “planować” coś więcej bez znalezienia miejsca zrobienia tego nieszczęsnego stażu - wzruszył ramionami wzdychając cicho, bo od tego w największym stopniu zależał jego powrót na studia. Zdanie egzaminu komisyjnego to pikuś, rekomendacje też mógł dostać od ręki, ale teren… to było trudniejsze do zrealizowania, niż się spodziewał. - Wszyscy wykładowcy, którzy pracowali za moich czasów - i z którymi nie miałem kosy, pomyślał, a prawy kącik ust uniósł się nieznacznie do góry w rozbawieniu - są albo na emeryturze, albo nie pracują już w terenie. A komitety badawcze, z którymi kontaktowałem się na własną rękę nie przewidują pośród personelu stażystów albo mają już ich komplet, albo w ogóle nie odpowiadają - wywrócił oczami. - Więc nie żebym naciskał, ale zależy mi na czasie - powtórzył nerwowo wykręcając palce. - W zależności od decyzji muszę albo szukać dzierżawcy farmy, albo skarbca złota na końcu tęczy - mruknął niezbyt wyraźnie bardziej do siebie niż do Aleca. Coś dużo tych “albo” padło w jednej wypowiedzi, ale to tylko pokazywało, że stał przed ścianą, ale Carnegie był jego ostatnią deską ratunku. - Mógłbym liczyć na jakąkolwiek wiadomość zwrotną do końca tygodnia? - zapytał nieśmiało jak na siebie, bo oto przyszedł z prośbą i stawiał jeszcze warunki, impertynent nieokrzesany!

Alec Carnegie
lisowa
A.
30 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
leczy kangury, kaczki i koale, po godzinach próbując zapomnieć o uczuciach do najlepszej przyjaciółki
Skłamałby mówiąc, że nie odetchnął z ulgą, gdy powód, dla którego Jerry chciał się z nim spotkać bez obecności Mari czy kogokolwiek znajomego, wyszedł wreszcie na jaw. Al nie był przyzwyczajony do takich wizyt. Nie pamiętał kiedy ostatnio Lyons był w jego mieszkaniu, a tym bardziej kiedy pojawił się tam bez żadnego towarzystwa. Być może nawet nigdy. Nie ułatwiało niczego rosnące między nimi napięcie; choć ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy Jerry też je odczuwał, Alec mierzył się z nim od samego początku tego spotkania. W pewnym momencie dopadło go nawet to uciążliwe wrażenie jakby sam, w sposób zupełnie mimowolny i nieprzemyślany, wystawił się na odstrzał. Zgodził z Jerry'm spotkać, ba! Wpuścił go do swojego mieszkania.
Na dobrą sprawę nie wiedział przecież jak obecnie wyglądają jego relacje z Marianne. Wiedział za to jedno - te od zawsze były zawiłe. Wtedy, kiedy sądził, że definitywnie się ze sobą rozstali, Mari oznajmiała mu, że chcą dać sobie jeszcze jedną szansę. Lub wtedy, kiedy myślał, że wszystko jest w porządku, a łzy przyjaciółki moczyły jego koszulę, gdy trzymając ją w ciasnym uścisku próbował w każdy możliwy sposób pocieszyć. Równie dobrze teraz mogło być inaczej, niż sądził. Mógł całować Marianne, planować ich pierwszą randkę, ale i mieć obok siebie rywala w postaci Jerry'ego, który nigdy nie zniknął z życia Harding. Mógł obawiać się jego reakcji, gdy dowie się o tym, co ostatnio się stało. I choć na ten moment sprawiał wrażenie, jakby o niczym jeszcze nie wiedział, z tyłu głowy Ala wciąż krążyła ta jedna, uciążliwa myśl.
Nie mówił dlatego wiele, ograniczając się wyłącznie do kiwania głową, by Jerry miał pewność, że nie tylko nadal go słucha, a doskonale rozumie. Czy jednak rozumiał to, że chciał wyjechać z Lorne Bay, mając tu rodzinę? Nie tylko rodziców i dziecko; jak by na to nie spojrzeć, i czy Alec tego chciał, czy nie, nie tylko mała Lily tym właśnie była dla Jerry'ego. Mari do pewnego stopnia także. – Mari wie? – a co jeśli ona też miałaby z nim wyjechać? Dla dobra ich dziecka? Co jeśli nie tylko o wszystkim wiedziała, ale i zgodziła się opuścić miasto razem z Lyonsem, nie mówiąc o niczym Carnegie? Ten nagły - i mimo wszystko wciąż zakrawający o absurd - pomysł wytrącił go na moment z rozmowy, więc jeśli Jerry cokolwiek jeszcze dodał, Alec prawdopodobnie wcale tego nie usłyszał. Mógł sprawiać wrażenie, że słucha; tępo wpatrując się w Lyonsa zrozumiał jednak tylko kilka wyrwanych z kontekstu słów, większej części nie będąc w stanie wyłapać przez natłok myśli, z którymi musiał sobie poradzić.
Na ziemię sprowadziły go dopiero słowa do końca tygodnia, do których samodzielnie dołożyć musiał resztę wypowiedzianego zdania. – Tak. Do końca tygodnia na pewno wszystko załatwię – nie był tylko pewny, czy o to właśnie Jerry'emu chodziło. Ale nawet jeśli nie - nie miało to teraz najmniejszego znaczenia.

Jermaine Lyons
ambitny krab
-
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Tak jak wcześniej Lyons nie wyczuł skrępowania rozmówcy, tak i teraz nie dostrzegał, że Carnegie niespecjalnie wsłuchuje się w to wszystko, co Jerry mu mówił. Nie miał jednak ani ochoty, ani siły się nad tym roztrząsać. Wystarczyło mu to skrępowanie, które zaciskało trzewia i odmalowywało się na jego policzkach soczystymi, piekącymi rumieńcami, jakich nie dało się powstrzymać wmawianiem sobie, że “jesteś dorosły, do cholery, a twoja prośba nie ma w sobie niczego niestosownego!”.
Kiedy Alec wykorzystując jakąś przerwę na oddech w monologu Jerry’ego wtrącił swoje pytanie o Mari, Lyons pokręcił przecząco głową i zagryzł policzek od środka. To była trudna rozmowa numer dwa do przeprowadzenia. I chociaż powtarzał sobie, że to konfrontacja z Carnegie będzie najtrudniejszym ogniwem do przeskoczenia, podświadomie wiedział, że - o ile oczywiście cokolwiek z tego wyjdzie - przekazanie tego Mari i Lily może przerastać jego możliwości. No ale co tam, na razie jeszcze nie musiał się zastanawiać nad tym, jak powie to dziewczynom. Na razie miał inne zmartwienia. Po kolei, Lyons, po kolei.
W każdym razie doczekał się tego, o co prosił, choć nie wpłynęło to już na jeszcze większe poczucie ulgi. - Dzięki - powtórzył już któryś raz z bladym uśmiechem. Powiedział, co miał powiedzieć, nie było sensu przedłużać tego spotkania. Nie spodziewał się, żeby Carnegie cieszył się z jego towarzystwa, a i zwyczajnie nie mieli wspólnych tematów do rozmów, dlatego wstał z fotela. - To ja już będę leciał, zająłem ci wystarczająco dużo czasu. - Wyciągnął rękę w kierunku mężczyzny i uścisnął ją lekko, a następnie skierował się do drzwi już spokojniejszy, że to spotkanie dobiegło końca. - A, i Alec… - zatrzymał się jeszcze stojąc już na korytarzu i zablokował drzwi ręką, żeby Carnegie nie mógł ich zamknąć. - Nie mów na razie nic Mari. Chcę powiedzieć jej o tym osobiście. To jeszcze nic pewnego, nie ma sensu ich niepotrzebnie stresować, jeśli do niczego nie dojdzie. A wiem, że mała będzie to bardzo przeżywać i tak… - skrzywił się, jednak urwał zagryzając wargi. Patrzył gdzieś w przestrzeń ponad ramieniem mężczyzny uświadamiając sobie, że kto jak kto, ale Alec Carnegie nie był osobą, której Jermaine zamierzał się zwierzać ze swoich wewnętrznych rozterek związanych z wyjazdem. Maszyna ruszyła, prawda? Teraz już nie było sensu oglądać się za siebie.
- No… to do zobaczenia; lub usłyszenia. - Zgiął palec wskazujący, środkowy i serdeczny, wyciągnął wyprostowany mały palec i kciuk do boków dając tym samym znać, że wyczekuje od niego wiadomości bądź telefonu. Uśmiechnął się jeszcze raz niemrawo na “do widzenia”, puścił drzwi i ruszył w kierunku schodów, gdy tylko usłyszał głuche zatrzaśnięcia zamka oraz przekręcenie blokady zasuwy po drugiej stronie.

/zt
Alec Carnegie
lisowa
A.
ODPOWIEDZ