płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
55. + Outfit

Sameen nigdy nie przeszłoby przez myśl, że powrót do Lorne Bay będzie tak trudny. Tym bardziej, że wraca tutaj po raz drugi. Tym razem jej obecność była zdecydowanie dłuższa. No i tym razem nie miała wpływu na to ile jej nie było. Bała się wracać. Obawiała się tego, że nie będzie miała dokąd wracać. Co jeżeli Zoya sprzedała jej dom? Co jeżeli Tyfon nie pamięta kim jest? Co jeżeli Zoya już ją pochowała? Nie mogłaby być na nią zła. W końcu o to ją prosiła jakiś czas temu. Żeby Henderson ją pochowała jeżeli ta przez dwa tygodnie nie będzie dawać znaku życia. No i nie dawała. Nawet dłużej. Zdecydowanie dłużej. Minęły prawie dwa miesiące odkąd ostatni raz widziała się z Zoyą.
Podczas jednej ze swoich misji została uprowadzona i byłą przetrzymywana przez prawie miesiąc. Cudem udało jej się wyjść z tego żywą. Tym bardziej, że odnosiła wrażenie, że nie miała prawa tego przeżyć. Jednak jej się udało. Po wydostaniu się przez kilka dni chowała się żyjąc na ulicy i unikając wszystkiego co mogłoby zwrócić na nią uwagę. Nigdy nie udało jej się odzyskać swojego telefonu. Straciła więc wszystkie kontakty i numery. Powoli musiała dochodzić do tego gdzie jest i jak się stąd wydostać. Wiedziała, że ktokolwiek ją znalazł, był potężnym człowiekiem z odpowiednimi kontaktami. Nie mogła ryzykować popełniając głupie błędy.
W końcu jej się udało. Trafiła na ludzi, którzy pomogli jej w skontaktowaniu się z jej ludźmi, dostała pieniądze i mogła wrócić do Australii. Po powrocie jednak nie udałą się od razu do Lorne Bay. Musiała dojść do siebie, a żeby do tego doszło musiała się udać do profesjonalisty. Czuła, że miała złamane kości, a nie mogła doprowadzić do jakiś złych zrośnięć. Chciała wrócić do pracy. A jak nie do pracy to zdecydowanie chciała wrócić do bycia sobą, bo z pewnością nie odpuści ludziom, którzy chcieli ją zabić. Miała kilka pomysłów kim mogli być, ale typowo dla siebie, wolała mieć pewność zanim podejmie się jakiś działań.
Pod dobrze znane jej mieszkanie podjechała starą Hondą. Nie mogła nawet przyjechać dobrym autem, bo nie chciała się rzucać w oczy.
Rękę miała ciasto owinięta w ortezę stabilizującą. Na twarzy miała jeszcze kilka zadrapań, ale w sumie poza ogólnym zmęczeniem, cieniami pod oczami i widoczna utratą wagi to raczej się nie zmieniła. A przynajmniej tak myślała. Nie miała jeszcze okazji rozmawiać z nikim bliskim po powrocie. A wiadomo, że bycie przetrzymywaną, tortury to dla niej powrót do największej traumy, do której absolutnie nie chciała się przyznać.
Do mieszkania Zoyi weszła używając wytrychu. Otwarcie zamka trochę jej zajęło, bo tak jak wspominała już dawno, upewniła się, że mieszkanie Zoyi ma najlepszy zamek jaki jest dostępny na rynku. Dodatkowo wszystko utrudniała połamana ręka. Dobrze, że nie planowała seksu z kobietą, bo byłaby w tym teraz zajebiście słaba. Był środek nocy więc zakładała, że Zoya będzie sobie słodko spała z myślą, że jej psiapsia zginęła gdzieś już dawno temu. No i być może się nie myliła. W mieszkaniu było pusto. Zaraz przy jej nodze pojawił się pies. –Tyfon. – Powiedziała szeptem, bo zapomniała o istnieniu tego psa. Kucnęła sobie i podwijając rękawy od swojej bluzy, którą kupiła w szmateksie zaczęła głaskać psa, który chyba nie zapomniał o niej bo zaczął się przytulać i tak jakby próbował szczekać, ale jakby nie umiał.
Mimo wszystko jakieś szmery i niezbyt głośne hałasy przebudziły Zoyę, bo w końcu na korytarzu zapaliło się światło i Sam spoglądała właśnie w lufę pistoletu, który Zoya celowała prosto w jej głowę. –Dobrze. Tak jak cię uczyłam. – Powiedziała i powoli wstała i otarła dłonie w jakieś czarne spodnie dresowe, które zajebała komuś z Czerwonego Krzyża, a po chwili uniosła je żeby pokazać, że jest nieuzbrojona. –W tylnej kieszeni mam magnes, po który teraz sięgnę, okej? – Zażartowała trochę słabo, bo nie miała żadnego magnesu.

Zoya Henderson
doktorantka psychologii — uniwersytet
31 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Doktorantka psychologii i współwłaścicielka szkoły nurkowania, która właśnie poroniła
#49

A było tak pięknie. Czy nie mogło tak zostać? Czy nie mogła już zawsze czuć się tak jak po powrocie z Grecji? Była wtedy szczęśliwa, naprawdę! Okazało się, że została doktorantką, prowadziła zajęcia, miała swoich pierwszych pacjentów i wszystko układało się pięknie. Obok niej była Sam, a gdzieś istniała też wizja spotkania sie z Morganem. No i co? Chuj. Z randki nic nie wyszło, Sam wyjechała, a Zoya została w Lorne. Swoją głowę zajęła pracą, bo to było ważne, musiała się pokazać z jak najlepszej strony. Dodatkowo wspierała Williama, w międzyczasie pojawiła się u niej Crea, która chwilowo u niej pomieszkiwała. Miała blisko swoją rodzinę, a to przecież powinno być dla niej bardzo istotne. No i było. Nie musiała się przecież o nic martwić. Sameen często wyjeżdżała, ale zawsze ze sobą jakiś kontakt miały. Henderson czekała, aż niedługo Galanis wpadnie z nowym magnesem i znowu będą razem, jakkolwiek by to nie brzmiało. Nie wiedziała czego od blondynki oczekiwała, nie wiedziała też czego Sam oczekiwała od niej, ale musiała przyznać, że ich wspólnie spędzone chwile naprawdę pomogły jej w powstaniu na własne nogi.
Dni jednak mijały, a Galanis nie wracała, nie pisała, nie dzwoniła. Stres tym wywołany Zoya starała się w rozładować w różny sposób. Pracą, ćwiczeniami, alkoholem, seksem... pomagało jedynie na chwile, a to ostatnie doprowadziły do sytuacji, która ponownie wywróciła życie Henderson do góry nogami. Chciało jej się płakać gdy na teście ciążowym zobaczyła dwie kreski. Kolejny test, a wynik był ten sam. Jeszcze jeden i następny. Wszystko pokazywało jednoznacznie na to, ze Zoya Henderson za kilka miesięcy zostanie mamą. Czy mogło być gorzej? Chciała o tym porozmawiać ze swoją najlepszą przyjaciółką, ale tej nie było. Nie dzwoniła. Nie pisała. Nic.
Henderson coraz więcej czasu spędzała w apartamencie Sameen. Siedziała tam razem z Tyfonem, który stał się jej najbliższym towarzyszem. To do niego się przytulała leżąc samotnie na materacu, który należał do blondynki. Płakała, nie wiedząc co ma zrobić, to wszystko ją przytłaczało. Czekała na jakikolwiek znak, coś co świadczyłoby o tym, że Sameen żyje i, że wszystko z nią w porządku. Nie doczekała się. Doczekała się natomiast swoich wyników, które tylko potwierdziły to, że w jej brzuchu rozwija się teraz nowe życie. Czy to możliwe? Czy to tak jest, że ktoś istotny musi odejść, żeby mógł pojawić się ktoś inny, ktoś kto zawładnie całym światem, kto zmieni wszystko, wywróci jej życie do góry nogami. To ją przerażało, tak samo jak fakt, że miałaby zająć się dzieckiem absolutnie sama. Okej, miała brata i siostrę. Z tym, że Crei nie dałaby nawet kwiatka pod opiekę, a William teraz rozpoczynał na nowo swoje życie i nie chciałaby wisieć mu na głowie ze swoimi problemami.
Kolejne dni mijały, zmieniały się w tygodnie, a wieści dalej nie było. Dalej była sama, a za ścianą była tylko głucha cisza. W końcu, gdy zabrakło jej już łez do płaczu, musiała stanąć twarzą w twarz z tym co się stało. Było jej ciężko, gdy mówiła Anezce, że ma już nie sprzątać w apartamencie, który należał do Galanis. Zoya na wszystkie rzeczy, które były w mieszkaniu narzuciła materiał, by niepotrzebnie się nie kurzyło... na wszystko poza materacem, na którym wciąż często przesiadywała patrząc się na puste ściany. Musiała zrobić jeszcze jedną rzecz. Dostała kiedyś od przyjaciółki listę z miejscami, w których blondynka pochowała pieniądze, które Zoya miała porozdawać, gdyby nie udało jej się wrócić do domu. No i cóż, poświeciła dwa dni żeby odnaleźć wszystkie te rzeczy, które teraz bezpiecznie leżały w apartamencie. Dla Henderson ważniejsze jednak były zdjęcia, które zrobiła im podczas ich wspólnych wakacji. To były jej pamiątki, przy których przepłakała kolejny wieczór, tym razem spędzony już we własnym łóżku. Była sama. Sama z dzieckiem i absolutnie nie wiedziała co teraz robić. Zasnęła z pojedynczą łzą spływającą jej po policzku.
Przez kilka sekund nie wiedziała co sie dzieje i gdzie jest. Obudziła się nagle, słysząc dziwne dźwięki. Wiedziała, ze to nie Crea, bo jej dzisiaj miało nie być, chyba spała u cioci, koleżanki, Willa... Zoya nie za bardzo jej słuchała, bo miała na głowie jednak cos innego. Wiedziała, że ze względu na swoją przeszłość nie koniecznie była najbardziej bezpieczną osobą pod słońcem. Pomagała seryjnej morderczyni, pomagała Loganowi w jego chujowych interesach, a odkąd Sameen zniknęła to Henderson absolutnie nie czuła się bezpiecznie. Wiedziała jednak, że teraz musi liczyć tylko na siebie, a ma przecież kogo bronić, bo teraz nie chodziło już tylko o jej życie. Chodziło też o życie jej nienarodzonego dziecka. W swojej nocnej szafce trzymała pistolet, który wyciągnęła i odblokowała, dokładnie tak jak uczyła ją przyjaciółka. Powoli, cicho, skierowała się w stronę salonu, gdzie w bladym świetle dochodzącym zza okien dojrzała zarys postaci. Był on dość znajomy, tak samo jak głos, który nagle wypełnił pomieszczenie. Zoya jednak wiedziała, że nie może nikomu ufać. - Nie - odpowiedziała krótko. Czy to możliwe, że to była Sam? Że jednak żyła? Henderson poczuła jak strach, który czuła przez krótką chwilą zmienił się w złość. To uczucie ogarnęło nagle całe jej ciało i dlatego podeszła bliżej i z rozpędu przywaliła kobiecie pistoletem prosto w nos. - Przychodzisz sobie tutaj jakby nigdy nic - była wkurwiona, więc nie były to cicho wypowiedziane słowa. - Nie odzywasz się do mnie przez miesiące - po raz kolejny ją walnęła, tym razem z pięści w policzek. - A później jakby nigdy nic włamujesz się do mojego mieszkania w środku nocy - odsunęła się od niej i wycelowała w nią ponownie z pistoletu. - Zostawiłaś mnie tak już dwa razy, nie będzie trzeciego - mówiła całkowicie poważnie i to był chyba pierwszy raz gdy celowała do kogoś z broni.

Sameen Galanis
rozbrykany dingo
catlady#7921
inej - gin - james - leonard
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
Sam nawet nie przeszło przez myśl, żeby najpierw iść do swojego mieszkania. Zakładałaby oczywiście, że znajdzie tam zwłoki psa, albo po prostu ludzi, którzy już zdążyli się zadomowić w mieszkaniu, które nazywała swoim. Obawiała się straty jedynego miejsca, którego mogła nazwać swoim. Poza tym, jej pierwszym odruchem po dojściu do siebie było spotkanie się z Zoyą i po prostu przekazanie jej wiadomości, że wszystko jest okej i Sameen jednak żyje. Nie mogła zadzwonić, bo miała blokadę w głowie i nie była w stanie przypomnieć sobie żadnego numeru telefonu. Pamiętała tylko te, które pozwoliły jej na skontaktowanie się z jej greckim przyjacielem, który pomógł jej w dojściu do siebie.
Tak czy siak teraz czuła się bezpiecznie. A przynajmniej przez chwilę. Bo stała w dobrze znanym sobie mieszkaniu i widziała, że Zoya jest cała i zdrowa i umie poprawnie trzymać broń. Gdyby była jakimś mutantem, na przykład taką Emmą Frost (wink wink) to pewnie wyczułaby, że Zoya jest brzemienna i pewnie gratulowałaby przyjaciółce stanu błogosławionego. Albo dopytywałaby czyje to dziecko. Ale nie wiedziała, więc po prostu cieszyła się na widok Henderson. Oczywiście okazywała to w swój sposób czyli wcale. No dobra, może lekko się uśmiechała, ale ten uśmieszek szybko zniknął kiedy Zoya powiedziała krótkie „nie”.
-Nie? – Zapytała poważnie zmieszana. Nie wiedziała do czego to było nawiązanie. Może jednak nie była tutaj mile widziana. Opuściła ręce, bo założyła, że Zoya będzie chciała ją przytulić jak to miała w zwyczaju, więc chciała się na to przygotować. Zamiast tego poczuła zajebisty ból na swoim nosie, później już czuła tylko ciepłą krew zalewającą jej twarz. Nogi jej się ugięły i prawie wylądowała na podłodze. –Co do… – Zdążyła powiedzieć, ale zaraz poczuła kolejny cios. –Kurwa! – Warknęła i aż się zatoczyła z tego wszystkiego dwa kroki do tyłu. Łokciem podbierała się o klamkę drzwi wejściowych, a drugą ręką trzymała się za nos modląc się, żeby nie był złamany. –Nie mam kluczy, więc musiałam się włamać. – Wyjaśniła zwinnie omijając temat nieodzywania się przez miesiące. Naciągnęła rękaw bluzy na dłoń i wytarła zakrwawioną twarz. Uniosła wzrok i spojrzała, że Zoya nadal w nią celowała. Widziała kropelki krwi na broni i myślała tylko o tym, że Zoya Henderson, jedyna osoba, która nigdy miała jej nie zranić, jest gotowa ją zabić. –Więc mnie zabijesz? – Zapytała rozbawiona i uśmiechnęła się szeroko pokazując zęby pokryte krwią. No cóż, zawsze myślała, że zginie z rąk Inej, widocznie to Zoya doprowadzi ją do rzeki Styks. –Strzelaj. – Wyprostowała się i podeszła do Zoyi czekając na wystrzał. Jak znalazła się w bezpiecznej odległości to uderzyła Zoyę w dłoń, ale nie udało jej się wytrącić broni z ręki przyjaciółki. Dała radę zbliżyć się na tyle, żeby przygnieść Zoyę do ściany. –Co ty robisz? – Zapytała i mimowolnie opluła Zoyę kropelkami krwi. Czuła jak bardzo nie doszła jeszcze do siebie i jak uderzenie w nos ją osłabiło. Kątem oka zerknęła na Tyfona, który leżał i obserwował wszystko. Pewnie nie wiedział po czyjej stronie stanąć.

Zoya Henderson
doktorantka psychologii — uniwersytet
31 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Doktorantka psychologii i współwłaścicielka szkoły nurkowania, która właśnie poroniła
Zoya była na nią zła. Jak pewnie i na cały świat za to, że ciągle rzuca jej kłody pod nogi. Teraz musiała myśleć nie tylko o sobie i to w tym wszystkim było najgorsze. Być może nie zdecydowała jeszcze co chce zrobić z tą całą ciążą, ale wiedziała, że cokolwiek, by to nie było to na chwilę obecną w jej ciele rozwija się nowe życie, które musi chronić za wszelką cenę. Znajomość z Sameen nigdy nie należała do najbezpieczniejszych i Henderson się na to godziła z pełną świadomością, mogła narażać swoje życie dla dobra tej przyjaźni ponieważ Galanis była dla niej niezwykle istotną osobą. Wiedziała, że nigdy jej nie zrani, nigdy jej nie zostawi i zawsze będzie przy niej dbając o jej bezpieczeństwo. Z tym, że ostatnio to wszystko zostało porządnie zachwiane. Kobieta ją zraniła, a Henderson czuła się nieco wykorzystana patrząc na to co się działo podczas ich wspólnych wyjazdów, dodatkowo była porzucona już dwukrotnie i teraz sama musiała dbać o swoje bezpieczeństwo.
Szczerze mówiąc to nie spodziewała się, że poczuje aż tak wielką potrzebę przywalenia jej, ale w sumie nie spodziewała się też, że kiedykolwiek jeszcze zobaczy ją żywą więc to wszystko było dość sporym zaskoczeniem. Henderson odnalazła w sobie wewnętrzną siłę i jakoś tak samo wyszło! - Mogłaś zadzwonić domofonem albo zapukać do drzwi jak normalny człowiek - warknęła, bo Sameen sama się w tej chwili prosiła o to, żeby jej przywalić. Przyprawiała Henderson o zawał z dwóch powodów, pierwszym z nich było to nagłe wejście, a drugim fakt, że Zoya sądziła iż jej przyjaciółka nie żyła. - Pewnie powinnam - odpowiedziała nieco łamiącym się głosem, bo totalnie zawładnęły nią emocje, z którymi nie potrafiła jakoś logicznie handlować. Pewnie się spodziewała tego, że nie będzie w stanie nacisnąć spustu i nawet za bardzo się nie zdziwiła, że Sam odebrała jej broń i to w tak prosty sposób. - Puszczaj mnie - warknęła nie odpowiadając jej na pytanie, za randomowo zaczęła ją nawalać rękami w ramiona, chociaż nie miała już siły więc nie były to jakieś mocne uderzenia. - Zostawiłaś mnie bez słowa... i psa też, na dwa miesiące Sam! - Krzyknęła korzystając z ostatków sił jakie w sobie miała. - Myślałam, że nie żyjesz, jak głupia biegałam z łopatą żeby spełnić Twoje ostatnie życzenia, bo najwyraźniej jestem tą idiotką, która jest lojalna wobec drugiej osoby do końca i jeszcze kilka dni dłużej - no i w końcu przestała ją bić, ale za to kilka łez spłynęło jej po policzku. - Przestałam się czuć bezpiecznie, gdy tak długo nie było Cię w pobliżu - przyznała w końcu przestając się już nawet wyrywać. Chciała wrócić sobie do łóżka i popłakać. Może tego nie było w tej chwili widać, ale Henderson cieszyła się, że Sam jest cała i zdrowa, ale wciąż była w wielkim szoku! No i nie wiedziała co się stało, więc założyła, że Sameen po prostu tak zagalopowała się w misji, że o Zoji zapomniała i pewnie udało jej się w ostatniej chwili kupić jakiś magnes myśląc, że tym uda jej się ją udobruchać.

Sameen Galanis
rozbrykany dingo
catlady#7921
inej - gin - james - leonard
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
Sameen, jako naczelny dzban emocjonalny, wcale nie myślała o tym jak jej wyjazd i długą nieobecność wpłynęły na Zoye. Naturalnie domyślała się, że przyjaciółka może się o nią martwić, ale raczej zakładała, że ostatecznie po tygodniu płakania i noszenia żałoby, Zoya ruszy ze swoim życiem na przód. Sameen pewnie by tak zrobiła. Chociaż jednoczenie nie byłaby pewna tego czy mogłaby żyć na świecie, w którym nie byłoby Zoyi Henderson. W końcu bogowie wiedza, że Zoya była najbliższą namiastka tego co Sameen nazywała rodzina. Żadnej innej relacji nie udało jej się zbudować i zacieśnić jak tej, która miała właśnie z tą istota, która przywitała ja celując jej pistoletem w głowę.
Uśmiechnęła się szeroko na sugestie Zoyi. - I naprawdę nie byłoby dla ciebie dziwne to, że nagle postanowiłam zadzwonić domofonem albo zapukać do drzwi jak normalny człowiek? - Zapytała rozbawiona, bo jednak Galanis nie była w stanie przypomnieć sobie sytuacji, w której używałby poprawnie drzwi albo domofonu w towarzystwie Henderson. Jak dla niej to moment, w którym Zoya odebrałaby domofon od kogoś kto twierdzi być Sameen, to moment, w którym Zoya powinna zacząć być podejrzliwa. - No to wiesz... droga wolna. - Rozłożyła ramiona, bo naturalnie była pewna tego, że Zoya jej nie zastrzeli. - Plusem jest to, że będziesz mogła spokojnie spać, bo mnie szukać nikt nie będzie. Dodatkowo jest szansa, że zgarniesz za to jakies pieniądze. - No skoro ktoś ją uprowadził to istniało spore ryzyko, że nieoficjalnie, na Sameen został wystawiony kontrakt. Pewnie wyświadczyłaby wielu ludziom przysługę.
Odsunęła się od przyjaciółki kiedy ta zaczęła ją nakurwiac po ramionach. Wzięła broń i schowała ja sobie do spodni, ale wcześniej oczywiście ja zabezpieczyła. - Zoya, wiem. - Odpowiedziała jak już była w bezpiecznej odległości. - Myślisz, że zrobiłam to umyślnie? - Zmarszczyła brwi. Jeszcze psa to może i umyślnie by zostawiła. Ale Zoye? Nigdy. - Ja... - Zacięła się, bo dotychczas uważała, że Zoya długo nie spełni tej prośby wierząc w to, że Sameen wróci. - Dziękuję. W sensie wiesz... Dziękuję, że dotrzymałas słowa. - Aż na chwilę zaniemówiła, bo naprawdę spodziewała się raczej tego, że Zoya albo wyruszy w świat żeby ja znaleźć (co byłoby debilna decyzja) albo zatrudni kogoś kto by ja znalazł (co zapewne skończyłoby się niepowodzeniem i wyrzuceniem pieniędzy w błoto).
- Straciłam telefon. - Wyjaśniła, bo nie chciała od razu rzucać się w wyjaśnienia tego gdzie była i co się z nią działo. Nie chciała na wstępie rzucać wymówkami. - A później... Miałam problemy z przypomnieniem sobie jakiegokolwiek numeru. Nie mogłam też zadzwonić dopóki nie miałam pewności, że jestem bezpieczna. - Nie chciała zdradzić swojego położenia, a wolała założyć, że ktokolwiek ja porwał, wiedział o Zoyi i o tym, że będzie się z nią kontaktować. Chociaż wolala wierzyć w to, że Zoya nadal jest bezpieczna.
- Przepraszam. - Powiedziała szczerze, bo nic innego nie przychodziło jej na myśl. - Jeśli chcesz to nie wiem... Możesz mi dać swój numer i zadzwonię za parę dni i pogadamy? - Zaproponowała takie rozwiązanie, bo ewidentnie Zoya nie była gotowa na rozmowę twarzą w twarz. Co też przypomniało Sam o tym, żeby otrzeć zakrwawioną twarz rękawem bluzy. Będzie musiała dzisiaj spać nago bo ciuchy pójdą do prania. - Masz może klucze do mojego domu? - Zapytała jeszcze.

Zoya Henderson
doktorantka psychologii — uniwersytet
31 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Doktorantka psychologii i współwłaścicielka szkoły nurkowania, która właśnie poroniła
Zoya pewnie jakoś wywróciłaby na to wszytsko oczami, gdyby to była pierwsza taka sytuacja. No ale nie była. Nie tak dawno Sameen wyjecała na długo i też nie za bardzo Henderson miała z nią kontakt. Wtedy nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć z wiadomych powodów, martwiła się, że to co stało się na ich wyjeździe jakoś wpłyneło na ich przyjaźń i blondynka postanowiła po prostu wyjechać i mieć ją w dupie. Teraz było podobnie. Oczywiście do Zoyi poczatkowo przychodziły same tego typu myśli, ale w momencie, w którym dalej nie miała żadnego kontaktu ze strony blondynki zaczeła się martwić o wiele bardziej poważnie. Nie wyobrażała sobie tego, że ktoś miałby zrobić Sameen krzywdę, w końcu ta była niezniszczalna, przynajmniej w odczuciu Zoyi. No, a jednak miała dziwne przeczucie, które nie dawało jej spokoju i gdy minął miesiąc bez nawet głupiego sms-a, to Henderson musiała sama przed sobą przyznać, że Sam pewnie już nigdy nie wróci. Zrobiła więc wszystko to czego blondynka od niej oczekiwała, spełniła jej ostatnią wolę... prawie, bo jeszcze nie podzieliła tych pieniędzy i nie spotkała się z jej rodziną. Całe szczęście, bo teraz głupio byłoby tłumaczyć, że kobieta jednak żyje. – Może, ale przynajmniej nie myślałabym, że widzę ducha – całe szczęście okazało się, że tej zjawie może przyjebać. – Przestań mnie denerwować – prychnęła, bo takie głupie gadanie wcale nie poprawiało sytuacji. To, że była na nią zła niemiłosiernie nie zmieniało faktu, że wolała ją widziec żywą niż martwą. Nawet jeżeli na chwilę straciła kontrolę nad swoimi emocjami.
- A skąd mam wiedzieć? Już raz Ci się ostatnio zdarzyło wyjechać bez słowa – przypomniała jej i westchnęła kręcąc przy tym lekko głową. To naprawdę nie był dobry moment, tak wiele się ostatnio wydarzyło, że Henderson miała super wielki mętlik w swojej małej główce. Chyba będzie musiała załatwić sobie terapię. – Zawsze dotrzymuje, nie musisz mi dziękować – nie było jeszcze tak, żeby Zoya nie zrobiła czegoś czego ktoś od niej oczekiwał. Nie rzucała własnych słów na wiatr.
Pokiwała głową słuchając jej słów. Nie wiedziała co ma na to odpowiedzieć. Było jej ciężko zebrać jakiekolwiek słowa, w końcu to był środek nocy. Musiała sobie przez chwilę głęboko poodychać żeby nieco się uspokoić. – Powinnam Ci wytatuwać mój numer w razie gdybyś się zgubiła – stwierdziła rzucając takim żarcikiem, bo była pewna, że Galanis w życiu, by się na coś takiego nie zgodziła. W końcu to by narażało Henderson jeszcze mocniej. Chociaż oczywiście na to Zoya była gotowa, przynajmniej kiedyś, bo teraz? Teraz musiała martwić się też o to małe coś rozwijające się w jej brzuchu.
- Tak czy inaczej, dobrze że nic Ci nie jest –
a przynajmniej dobrze, że żyje, oddycha i jest względnie cała i zdrowa. – Możesz mi po prostu teraz powiedzieć co się stało – skoro i tak już nie spała i pewnie nie byłaby w stanie teraz zasnąć, szkoda czasu na bezsensowne leżenie w łóżku i gapienie się w sufit. Jak wiadomo dla Zoyi czas był bardzo istotny. Minęła blondynkę żeby podejść do zawieszonej w korytarzu budki, w której miała powieszone klucze do swojego mieszkania, samochodu, ale też i do apartamentu Sam. – Jestem w ciąży – powiedziała zanim obróciła się ponownie w stronę kobiety mimowolnie łapiąc się rękoma za brzuch, jakby chciała go w jakiś dziwny sposób zasłonić. Robiła to bardzo nieświadomie.

Sameen Galanis
rozbrykany dingo
catlady#7921
inej - gin - james - leonard
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
Sameen nie miała nawet zielonego pojęcia, że był jakiś poprzedni raz kiedy na długo zniknęła bez słowa. Może rzeczywiście za dużo rady dostała w głowę i miała jakieś luki w pamięci. Albo po prostu nie przywiązywała do tego takiej uwagi jak Zoya. W końcu okej, jak wracała do domu to rzeczywiście przyłapywała się na tym, że za Zoyą tęskniła i brakowało jej przyjaciółki. Nie myślała jednak o tym w trakcie misji, bo wolała się skupiać na tym, żeby wykonać swoje zadanie i otrzymać zapłatę. Nie mogła sobie zaprzątać głowy myśleniem o „normalnych rzeczach”. Także no, nie odczuwała tych rozłąk tak jak Henderson. Nie postrzegała ich w taki sposób. Chociaż znając życie jakby to Zoya odjebała coś takiego to dostałaby krzesłem w twarz od Sameen. Hehe.
-Obie dobrze wiemy, że nie ma czegoś takiego jak duchy. – Przewróciła oczami, bo w jej oczach, Zoya była ostatnią osobą, która w ogóle rozważałaby wierzenie w coś tak debilnego jak duchy. Są żywi i są martwi. Nic poza tym. No jeszcze są żywi, którzy oficjalnie są martwi, ale jednak są żywi. Do nich zaliczała się Sameen. –Przecież nic nie robię. – Rozłożyła bezradnie ramiona. Pewnie Zoya była przed okresem, bo była strasznie drażliwa. Widać, że mocno w niej buzowały hormony, haha.
-Serio? – Zmarszczyła brwi i podparła się o cokolwiek, bo nie miała za bardzo siły, a dodatkowe myślenie o dawnych sprawach odbierało jej siły. –Kiedy? – Dopytała, bo jednak wolała, żeby Zoya jej powiedziała, bo nie chciała palnąć jakiejś głupoty, która dodatkowo mogłaby rozzłościć Henderson. Nie miała już ochoty na to, żeby obrywać po mordzie. Potrzebowała paru tygodni odpoczynku od obitej twarzy i siniaków. A jednak to co Zoya zrobiła z jej nosem będzie się trochę goić. Nie będzie mogła się pokazywać ludziom na oczy.
-To jest tragiczny pomysł. – Odpowiedziała oczywiście nie załapując, że to był żart. –Byłabyś zbyt łatwym celem. – Po numerze bardzo szybko by Zoye namierzyli. Chociaż z drugiej strony Sameen zazwyczaj jest na misjach okryta. Chyba, że ubiera skąpe kiecki żeby podlizać się Inej. –Ale może jakbyśmy zapisały to szyfrem… – Mruknęła pod nosem już bardziej do siebie. Spojrzała nawet gdzieś w ziemię i już zaczęła tworzyć w głowie sekretny kod, który znałyby tylko one. Zaraz jednak machnęła ręką, bo przecież z jej ubytkami pamięci dosyć szybko zapomniałaby o kodzie i tatuaż byłby… niczym innym jak dziwnym tatuażem.
-Nie nazwałabym tego niczym. – Mruknęła mając na myśli swój rozjebany nos. Już nie będzie taka ładna jak dotychczas. Zoya na zawsze ją zniszczyła. –To nie jest dobry moment. – Odpowiedziała jak zobaczyła, że Henderson idzie w stronę kluczy. Przynajmniej puści ją wolno. Obserwowała kroki Zoyi, ale na chwilę przeniosła wzrok na Tyfona, który jak ninja przysunął się bliżej i ułożył pysk na bucie Sam. Uśmiechnęła się do psa, bo przynajmniej on za nią tęsknił i jej nie zaatakował. Zmarszczyła brwi słysząc słowa Zoyi. –Jesteś w czym? – Zapytała i się zapowietrzyła. Nie potrzebowała jednak powtórzenia, bo zobaczyła gest Zoyi, który był jak Merci i wyrażał więcej niż tysiąc słów. –Z kim? – Zapytała i już ją naszły czarne myśli, że z Loganem. Gdyby coś jadła to z pewnością by teraz zwymiotowała. Wyprostowała się, bo jej kolejna myśl była jeszcze bardziej przerażająca. –To moje? – Wskazała na jej brzuch. –Dlatego byłaś taka wściekła. To by wiele tłumaczyło. – Zacisnęła szczęki i złapała się za brodę, żeby przemyśleć sprawę. –Nie pasuje tylko to, że ja nie mogę mieć dzieci i nie byłabym w stanie cię zapłodnić. – Oparła dłoń o ścianę i zostawiła tam przez to trochę krwi. Anezka będzie miała co robić.

Zoya Henderson
doktorantka psychologii — uniwersytet
31 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Doktorantka psychologii i współwłaścicielka szkoły nurkowania, która właśnie poroniła
- No jak to kiedy? Ostatnio... po Grecji - gdy wyjechała w pizdu z Tyfonem, to też za bardzo gadatliwa nie była, a wtedy to dopiero Zoya była jednym wielkim znakiem zapytania, bo absolutnie nie wiedziała jak handlować z tym co działo sie na Bora Bora i dalszych ich wakacjach. Całe szczęście już sobie to względnie w głowie ułożyła i było tylko lepiej. Do czasu aż znów się zjebało i kolejny wyjazd Sameen nieco się przedłużył.
- Sama jesteś tragiczna - prychnęła pod nosem kręcąc lekko głową. - Może po prostu go zapamiętaj tak, żebyś nigdy nie zapomniała - nie wiedziała jak miałaby to zrobić, ale powinna numer Zoyi znać na pamięć w ten sposób, że jak się obudzi w środku nocy. Coś jak z tabliczką mnożenia. Tak to powinno być.
- Na pewno miałaś o wiele, wiele gorsze rzeczy zrobione z twarzą - w końcu jej praca nie należała do łatwych, prostych i przyjemnych, a na dodatek obarczona była ryzykiem zawodowym, które mogło powodować uszkodzenia różnych części ciała. Zoya byla pewna, że w takiej robocie nie obowiązują żadne przepisy BHP. - Oczywiście, że nie - prychnęła, bo przecież prawdopodobnie nigdy nie będzie odpowiedniego momentu na jakiekolwiek zwierzenia związane z jej pracą. Henderson już się powinna przyzwyczaić do tego, że tak niewiele wiedziała na temat jej misji, jednakże do tej pory nigdy nie wyjeżdżała na aż tak długo i nie dawała żadnego znaku życia. Na pierwszy rzut oka było widać, ze coś nie poszło zgodnie z jej myślą. - W ciąży - powtórzyła, chociaż dla niej dalej to było cholernie dziwne słowo. Ciężko jej to przechodziło przez gardło i chyba jeszcze się nie przyzwyczaiła do tego, że coś tam w niej siedzi.
Humor jej się nieco poprawił słysząc pytanie Sameen i aż się uśmiechnęła, co było osiągnięciem patrząc na to jak przed chwilą była jeszcze na nią wkurwiona. - A skąd wiesz, że nie możesz? Może nie możesz tylko zajść w ciążę, nie wiadomo dokładnie co Ci z ciałem robili - szczerze mówiąc to byłoby o wiele, wiele łatwiej, gdyby Sameen była w stanie ją zapłodnić, bo przynajmniej wiedziała, że dogadałaby się z drugim rodzicem swojego dziecka. - Usiądź i pokaż ten nos - teraz już i tak nie będzie w stanie normalnie zasnąć, a skoro jej pięść była przyczyną krwawiącej twarzy blondynki to chciała się zrehabilitować w ten sposób. Dlatego zapaliła lampkę na stoliku i poszła do kuchni wyciągnąć apteczkę. Po drodze zgarnęła też dwie szklanki, które napełniła wodą. - A tak na serio to ojcem jest randomowy typ, znaliśmy się kiedyś, ale później przestał się do mnie odzywać i jakoś tak kontakt się urwał. Spotkaliśmy się jakiś czas temu w barze i cóż... wyszło jak wyszło - wytłumaczyła się podając przyjaciółce szklankę z wodą.

Sameen Galanis
rozbrykany dingo
catlady#7921
inej - gin - james - leonard
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
-Oh. – Skinęła głową. No tak, teraz to sobie przypomniała. Rzeczywiście wyjebała sobie w kosmos i zajęła się swoimi sprawami. Rzeczywiście była małomówna i nieobecna. –Przepraszam. – Odpowiedziała, bo oczywiście nic innego nie przyszło jej na myśl. Chciałaby wszystko wyjaśnić Zoyi, ale biorąc pod uwagę jej… stan, było już na wszystko za późno. Spuściła wzrok i przez chwilę gapiła się na swoje buty, które pewnie zajebała jakiemuś bezdomnemu, bo były na nią trochę za duże. Nie mogła się doczekać aż pójdzie do sklepu i kupi sobie jakieś czarne golfy i niewygodne, sztywne spodnie.
Parsknęła pod nosem i wzruszyła lekko ramionami. Zoya nie była w błędzie. Oczywiście, że Sameen była tragiczna i doskonale sobie zdawała z tego sprawę. Najgorsze było tylko to, że naprawdę nie chciała być tragiczna. Chciała być normalna. A przynajmniej lekko normalna.
-No tak. Ale nigdy przez przyjaciółkę. – Odpowiedziała i nawet posłała Zoyi lekki uśmiech, ale nie utrzymała spojrzenia zbyt długo, bo nadal była dziwnie przytłoczona wiadomością o ciąży Zoyi. Sama nie potrafiła stwierdzić co właściwie w tym wszystkim gryzie ją najbardziej. Czy naprawdę myślała, że mogłaby być ojcem dziecka? Czy była zazdrosna o to, że ktoś dał Zoyi coś czego naprawdę pragnęła, a czego Sam nigdy nie mogła jej dać? Czy była zazdrosna o to, że teraz Zoyę i kogoś innego będzie łączyło żywe stworzenie? Spojrzała na Tyfona, który pewnie nie mógłby się równać dziecku. W sensie… w oczach Sam mógłby. Był pewnie nawet lepszy, bo przynajmniej nie srał pod siebie i miał zęby. Tak czy siak dosyć szybko ogarnęła, że chodziło o to, że była po prostu zazdrosna. Jasne, sama jest sobie winna, bo równie dobrze mogła Zoyi dać jakąkolwiek odpowiedź już w Austrii. Może wtedy jej powrót do domu wyglądałby całkiem inaczej. Może nie zarobiłaby wtedy w nos. No i może Zoya, nawet jeżeli uznałaby ją za zmarłą, to gdzieś by na nią poczekała. A tak to Sameen siedziała teraz zazdrosna i jednocześnie zła, że Zoya na nią nie czekała, a biedna Zoya nawet nie wiedziała, że była taka możliwość. –Tak czy siak… gratulacje. – Powiedziała z wymuszonym uśmiechem i spojrzała na brzuch Zoyi, ale nie widziała jeszcze zarysu dziecka, więc może była to dosyć świeża sprawa. Cieszyła się, że Zoya dostała to czego chciała, ale jednocześnie zastanawiała się dlaczego ona nie może nic mieć. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że w 99 przypadkach na 100, to ona jest głównym powodem wszystkich swoich nieszczęść i niepowodzeń, ale naturalnie, jak każdy, liczyła, że chociaż niewielkie rzeczy jej się należą. Teraz mogła obwiniać tylko i wyłącznie siebie, że robiła sobie nadzieję, że Zoya poczeka, że Sam ma dokąd wracać, że może ma szanse na bycie normalną i szczęśliwą. Teraz postanowiła skupić się na tym, że lepiej dla wszystkich byłoby gdyby jednak nie wróciła.
-Nie mogę. Jestem tego pewna. – Nigdy nie miała okresu, miała też „dokumentację medyczną” wszystkich zabiegów, które na niej przeprowadzono. Nawet jeżeli by jej nie miała to pamiętała większość zabiegów, bo oczywiście nikt nie przejmował się tym, żeby „pacjentom” zafundować pełne znieczulenie. –Okej. – Skinęła głową, ale zanim usiadła to pozwoliła sobie podejść do zlewu, żeby chociaż zmyć z twarzy tą zaschniętą krew. Cieszyła się, że nie było żadnego aktywnego krwotoku, bo dzięki temu miała pewność, że rana nie była jakaś głęboka i prawdopodobnie nie będzie potrzebowała szycia i nie zostanie jej paskudna blizna. Chociaż nadal miała w głowie to co kiedyś powiedziała jej Zoya, że blizny można usuwać. No, ale jak już się wytarła papierowym ręcznikiem, bo nie chciała brudzić Henderson ścierek i ręczników to usiadła na stołku w kuchni.
-Hm. Okej. – Zmarszczyła brwi, bo jeszcze bardziej było dla niej przykre to, że Zoya uznała, że sobie zapłodni się jakimś randomowym typem zamiast palić znicza na oknie dla Sam. Skinieniem głowy podziękowała jej za wodę i upiła niewielki łyk. –To… jesteście razem? – Zapytała niby od niechcenia i zaczęła obracać szklankę na blacie. –Mieszka z tobą? – Zapytała głośnym szeptem, bo może dlatego tak Zoya zareagowała na jej wizytę. Chociaż jeżeli mieszkają razem to musiał być żałosnym typem skoro wysłał Zoyę na spotkanie z potencjalnym przestępcą, który właśnie jej się na chatę włamywał.

Zoya Henderson
doktorantka psychologii — uniwersytet
31 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Doktorantka psychologii i współwłaścicielka szkoły nurkowania, która właśnie poroniła
Gdyby Zoya wiedziała czego Sameen oczekuje to pewnie jak ten pies stałaby pod wejściem do jej apartamentu czekając aż blondynka wróci do domu cała i zdrowa, a w momencie, w którym jej nieobecność, by się przedłużała to wolałaby umrzeć z głodu niż ruszyć się z miejsca. No ale nie wiedziała. Niczego nie wiedziała, bo Sam nie chciała jej nic powiedzieć. Nawet wtedy, gdy o to prosiła. Miała wtedy nadzieję na jasny komunikat, a skoro się tego nie doczekała to zrozumiała, że samo jej milczenie w tej sprawie też jest pewnego rodzaju wiadomością, którą chyba powinna wziąć sobie do serca. No i to zrobiła. Na tyle na ile była w stanie. Czy było to łatwe? Absolutnie nie. Czy czuła się wykorzystana? Absolutnie tak. Starała się tą myśl odrzucać wiedząc, że Sam jej niczego nie obiecywała i nie powinna niczego oczekiwać. To była tylko i wyłącznie jej wina, że wytworzyła sobie w głowie jakąs piękną wizję, która nie miała możliwości się spełnić. Teraz natomiast dopadła ją rzeczywistość i to taka, która była coraz to bardziej namacalna, a za kilka miesięcy jej życie zmieni się już na zawsze.
-Kiedyś musi być ten pierwszy raz – uśmiehchnęła się niemrawo. – Dobrze, że nie mam cięzkiej ręki – dodała jeszcze w ten sposób sobie trochę żartując. Była mała, niska i drobna. Raczej nikomu nie byłaby w stanie zrobić jakiejś wielkiej krzywdy. No chyba, że przy pomocy tego pistoletu, który Sameen jej zabrała. – Oddasz mi broń? – Zapytała, bo w sumie była jej co nie!? Przynajmniej teraz blondynka miała potwiedzenie, że Zoya wie gdzie ma celować. Co prawda nie byłaby pewnie w stanie pociągnąć za spust, ale zawsze to już coś. Mogłaby może kogoś chociaż nastraszyć. – Dziekuję... chyba – nie wiedziała czy było jej co gratulować. To nie był wielki wyczyn. Może bardziej powinna jej współczuć? Zoya była tym trochę przerażona, ale starała się trzymac i robic dobrą minę do słej gry. Poza tym, prawie nikt jeszcze o tym nie wiedział. Sam była drugą osobą, która się o sprawie dowiedziała.
Gdy Sameen wróciła i usiadła to Zoya wpakowała się na kanapę i przykucnęła obok niej żeby móc spojrzeć na jej twarz. – Nie jest złamany więc chyba musze jeszcze popracować nad sieprowym – stwierdziła usmiechając się delikatnie, ale całe szczęście Henderson mając Sam za przyjaciółkę była zaopatrzona w różne maści znieszczulające i przeciwobrzękowe. Tak więc wyciągnęła z apteczki jedną z nich i delikatnie zaaplikowała przyjaciółce w okolice, która była najbardziej czerwona. – Co? – Zaśmiała się aż i pokręciła głową. – Nie i nie, on nawet nie wie i raczej się nigdy nie dowie. Nie potrzebuje większej ilości problemów na głowie... jeszcze chciałby się ciągac po sądach, po co mi to? – Westchnęła i wzruszyła ramionami przyglądając się blondynce. – To były naprawdę ciężkie tygodnie, nigdy nie myslałam, że będę rzeczywiście w sytuacji, w której istniało tak wielkie prawdopodobieństwo, że nie żyjesz. – Powiedziała odgarniając delikatnie jej włosy gdzies na bok. – Nie czuje się bezpiecznie jak nie ma Cię obok, szczególnie teraz... – westchnęła, bo jednak miała na głowie już nie tylko własne bezpieczęństwo. – Tęskniłam za Tobą – przyznała cicho i pochyliła się żeby ją pocałować, bo była w ciąży i najwyraźniej głupie rzeczy przychodziły jej do głowy.


Sameen Galanis
rozbrykany dingo
catlady#7921
inej - gin - james - leonard
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
Jeszcze wtedy Sameen absolutnie nie rozważała tego, że mogłaby zrezygnować ze swojej pracy. Chociaż nie. W sumie to rozważała to, ale też w głębi duszy wiedziała, że długo coś takiego nie nastąpi. W końcu zanudziłaby się na śmierć i wiedziała, że z czasem Zoyę zaczęłaby irytować jej wieczna obecność i zapewne Sam zaczęłaby się irytować tym, że widzi Zoyę zbyt często. A przynajmniej tak niemiło zakładała. Jednak po swoich ostatnich przeżyciach i pierwszych od wielu lat chwilach gdy była naprawdę bliska śmierci, dużo rzeczy się pozmieniało. Może gdyby była w lepszym stanie fizycznym i mogłaby wrócić do pracy w ciągu paru tygodni to byłoby inaczej. Wiedziała jednak, że rekonwalescencja nieco jej zajmie. Co jak nigdy nie odzyska sprawności sprzed tych tortur? Musiała szukać alternatywy. A nawet to nie musiała. Po prostu ten pomysł sam się zasiał w jej głowie i trzymał ją przy życiu przez cały ten czas. A teraz ponownie to wszystko w niej umierało i dopiero teraz musiała szukać alternatywy.
Uśmiechnęła się słabo i już tego nie komentowała, bo jednak wolałaby żeby nigdy nie doszło do sytuacji, w której Zoya przypierdala jej pistoletem w twarz. –Wkrótce. – Odparła, bo na chwilę obecną nie uważała, żeby oddanie broni Zoyi było dobrym pomysłem. Może jeszcze Henderson czymś się na nią wkurwi i tym razem się nie zawaha i ją postrzeli. Normalnie Sam nie miałaby nic przeciwko. Nie chciała jednak, żeby Zoya resztę życia spędziła ze świadomością, że kogoś zabiła.
Spojrzała na Zoyę unosząc brwi. –Nie cieszysz się? – Zapytała. –Nie tego chciałaś? – No bo jednak Sameen zawsze się wydawało, że Zoya chciała mieć dziecko, ale nie miała odpowiedniego partnera do tego. Ten, którego imienia nie wolno wymawiać był kretynem, drugi mieszkał na łodzi, trzeci miał już swoje dziecko, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Może książę z jednorazowej bajki był tym czego Zoya potrzebowała.
-Nie musisz pracować nad sierpowym jak planujesz komuś przyjebać bronią. – Powiedziała obejmując się ramionami jak Zoya usiadła obok. –Po prostu… następnym razem spróbuj uderzać chwytem pistoletowym zamiast zamkiem. Część przy magazynku jest ostro zakończona, więc wyrządzisz więcej szkód. – Nie wierzyła w to, że daje Zoyi taką wskazówkę zdając sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie to znowu ona zostanie ofiarą tego ciosu. Wolała jednak, żeby Henderson potrafiła się bronić. Nie żeby w sumie już tego nie potrafiła, bo jednak podstawy, które kiedyś jej Sam wyjaśniła, miała opanowane. –Myślę, że powinnaś mu powiedzieć. – Odpowiedziała i co jakiś czas krzywiła się przy nakładaniu maści. Już wiedziała, że przez następne parę dni będzie ją bolała twarz. –Co jak dziecko zacznie pytać o ojca? – Zapytała. –Poza tym… typ jest serio tak tragiczny, że chcesz to przed nim ukryć? – Zapytała i nawet lekko się uśmiechnęła. Niby wolałaby wątpić w to, że Zoya dałaby się zaciążyć komuś okropnemu, ale z drugiej strony… wszyscy znamy jej szczęście do mężczyzn. Właściwie to bardziej [nie]szczęście do nich.
-Tyfon to pies obronny. – Zauważyła i spojrzała na psa, który gdzieś w międzyczasie przeniósł się z leżeniem niedaleko kanapy, żeby nic go nie ominęło. –Podobno. – Dorzuciła, bo nie miała czasu, żeby poczytać więcej o tej rasie, a przy okazji nie miała okazji porozmawiać z Eve o ewentualnym wytresowaniu psa. Nie wiedziała nawet czy będzie miała taką możliwość. Dodatkowo nie chciała Zoyi informować o tym, że pewnie na chwile obecną będzie tak beznadziejną ochroną, że równie dobrze mogłoby jej nie być.
Pozwoliła Zoyi na ten pocałunek, ale sama nie do końca go odwzajemniła. Nie dlatego, że nie chciała, ale przez ostatnie tygodnie straciła swoją zabójczą pewność siebie, czuła się obrzydliwa, brudna i żałosna. –Mogłaś od tego zacząć. – Uśmiechnęła się mając na myśli to, że Zoya za nią tęskniła, ale też wolałaby pocałunek niż pistolet w twarz.
-Będę potrzebowała od ciebie kilku rzeczy. – Powiedziała chociaż było jej ciężko, bo nie chciała, żeby Zoya sobie pomyślała, że Sam wróciła tylko dlatego, że czegoś potrzebowała.

Zoya Henderson
doktorantka psychologii — uniwersytet
31 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Doktorantka psychologii i współwłaścicielka szkoły nurkowania, która właśnie poroniła
Czyli tradycyjnie Zoya Henderson po prostu była słabo poinformowana. Zdarzało się to już nie raz w przeszłości i pewnie będzie się zdarzać dalej. Teraz to pewnie będzie mieć baby brain i nie będzie ogarniać świata, chociaż oby nie, bo wtedy sama siebie zastrzeli. - To trochę bardziej skomplikowane - westchnęła, bo musiała się chwilę zastanowić nad tym jak jej to wszystko wytłumaczyć. - Chciałam być mamą i mieć rodzinę, ale myślałam, że będzie to wyglądało jednak trochę inaczej. Wiesz, że będę szczęśliwą żoną pewnego Szkota i wtedy zajdę w ciążę aż oboje będziemy płakać ze szczęścia... albo z Loganem, wykalkulujemy, że dla biznesu ślub i dziecko jest dobrym rozwiązaniem, bo będzie komu przekazać firmę jak już będziemy starzy. - No z tym ostatnim to sobie żartowała, bo jednak wiedziała, że w tym konkretnym wypadku to miałaby dwoje dzieci do ogarnięcia. - A wyszło na to, że będę sama, bo zabalowałam na imprezie, czuję że mam teraz jeszcze więcej wspólnego z moim wujkiem - on też miał nieślubne dziecko, co prawda Zoya swoim się chciała zajmować wiec to ich trochę różniło, ale jednak coś tam było podobnego, co budziło u Henderson odruch wymiotny. - Moje dziecko nie będzie owocem wielkiej miłości tylko wódki bez popity - westchnęła i lekko się uśmiechnęła, bo jednak brzmiało to zabawnie.
- Dzięki za poradę, chociaż mam nadzieję, że nie będę musiała Cię już bić - przynajmniej nie planowała, no ale tego uderzenia też nie planowała wiec cóż.. mogło byc różnie. Szczególnie, że teraz była podbudowana tym, że raz już jej wyszło! Czuła się pewnie teraz trochę silniejsza. Stronger than yesterday.
- Nie jest tragiczny - westchnęła - jest miły, to był spoko seks. Pewnie jest zabawny, uroczy, inteligentny... jest chirurgiem dziecięcym, spełnienie marzeń każdej matki - jej matka nie żyła więc Zoya nie mogła być pewa, czy życzyłaby sobie akurat takiego zięcia. Teraz sobie właśnie uświadomiła, że jej dziecko nie będzie miała dziadków. Zajebiście. Super. - Pies obronny? - Zaśmiała sie. - Broni mnie co najwyżej przed kotem mojej siostry... tak nawiasem jak zobaczysz mnie razy dwa to się nie obawiaj, wszystko z Toba w porządku, tylko Crea tu chwilowo pomieszkuje. Wiesz, że mieszkała przez chwilę w aucie? Czaisz ją? Ja mam apartament, William szeregowiec, wujostwo wyjebisty dom nad morzem, a typiara spała w aucie... już mi brakuje do niej cierpliwości - kochała swoją siostrę, wiadoma sprawa, ale wciąż nie była w stanie zrozumieć takiego zachowania.
- Nie mogłam, najwyraźniej musisz oberwać żeby zapamiętać, że nie wolno mnie zostawiać - uśmiechnęła się i cóż, jak się ją zostawiło samą to wtedy sie pakowała, albo w relacje z Loganem, albo w złamane serce przez Corvo albo w bachora. Sam nie powinna nigdy nigdzie jeździć. - Jasne - rzuciła bez zawahania. - Tylko nie mów, że mam teraz te wszystkie Twoje skarby pochować, bo jestem w ciąży i nie będę tego robić i owszem, będę używać ciąży jako wymówki absolutnie do wszystkiego co mi się nie będzie podobać - żartowała sobie i nawet się zaśmiała pod nosem, bo ze swoim błogosławionym stanem się absolutnie nie chciała obnosić. - Czego potrzebujesz? - Zapytała w końcu i siadając sobie tak bokiem, bo klękanie było już dla niej niewygodne. Nie mogłaby pracować na kolanach he he he.

Sameen Galanis
rozbrykany dingo
catlady#7921
inej - gin - james - leonard
ODPOWIEDZ
cron