Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
To był dziwny wieczór. Naprawdę dziwny a Marianne od początku nie była sobą. Na przyjęciu urodzinowym było kilku najbliższych im osób i chociaż początkowo w planach mieli nieco większą imprezę skończyło się na kameralnym ognisku na farmie. A może powinni zorganizować coś większego wtedy łatwiej byłoby ukryć się w tłumie gości? Wymigując się bólem głowy Mari siedziała raczej z boku, obserwując jak jej chłopak świetnie bawi się ze znajomymi, raz za razem popijając kolejne piwo. Ona zadowalała się jedynie wiśniowym sokiem i tylko, co jakiś czas uśmiechnęła się w stronę solenizanta.
Nie chciała psuć mu tak ważnego dnia, jednak gdy zostali sami nie potrafiła już unikać jego spojrzenia. Może w innych okolicznościach wiadomość, jaką powinna mu przekazać jeszcze przed przyjęciem mógł potraktować jak urodzinowy prezent, ale w ich przypadku nie było to takie naturalne. Spotykali się niecały rok a jego reakcja była dla Mari kompletnie nieobliczalna.
Siadając na łóżku przez większość czasu spoglądała raczej w podłogę. Była wyraźnie zdenerwowana a energia, którą zazwyczaj emanowała każdego dnia gdzieś zaginęła. Jemi musiał wiedzieć, że coś się dzieje, bo w milczeniu jej się przyglądał stojąc na drugim końcu pokoju. Czy coś przeczuwał? Czy wiedział, o czym Mari chce mu powiedzieć?
- Musimy pogadać, ale kompletnie nie wiem jak mam Ci to powiedzieć – szepnęła w końcu przerywając tę niekomfortową ciszę. Brzmiało to bardzo poważnie, bo tego właśnie wymagała ta sytuacja. Przez cały wieczór układała w głowie jak wydusić z siebie te trudne słowa, które nawet do niej samej nie docierały. Miała kilka godzin na przyzwyczajenie się do tej myśli a dalej za każdym razem czuła dreszcze na całym ciele. Jak miała więc wypowiedzieć to na głos? Poklepała tylko miejsce obok siebie i nerwowo zaczesała kosmyk ciemnych włosów za ucho. Nie była na to gotowa. Ani na tę rozmowę ani na dziecko. – Jestem w ciąży – wydusiła z siebie zanim nie straciła reszty odwagi. Była tak zestresowana, że nawet nie wiedziała czego się spodziewać. Kłótni? Zrozumienia? Przytulenia? Obietnicy, że jej nie zostawi?

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jerry tylko udawał, że bawi się dobrze, bo chciał odwlec nieuniknione w czasie. Widział od samego początku, że Marianne dziwnie się zachowuje. To nie było w jej stylu. Siedziała na uboczu, nie angażowała się specjalnie w rozmowy, raczej patrzyła gdzieś wzrokiem bez wyrazu. A on wiedział, co chodzi jej po głowie.
Zostawi go. Jak nic go zostawi. Nie ma innej opcji. Już sobie ułożyła plan, powie mu dzisiaj, na pewno dzisiaj. W urodziny to tak bardzo dramatycznie, filmowo. Tak, zdecydowanie powie mu o tym dzisiaj.
Dlatego robił wszystko, żeby odciągnąć ten moment w czasie, ale w końcu ostatni gość wyszedł, a oni zostali sami w jego pokoju. Patrzył w swoje odbicie w oknie i widział obraz nędzy i rozpaczy. Nie no, nie dziwi jej się wcale, że chce go zostawić. Przeczesał palcami włosy i nawet wciągał brzuszek, żeby nie był tak widoczny, ale wiedział, że to oszukiwanie samego siebie. Może jak trochę schudnie? Cholera, mógł o tym pomyśleć wcześniej! Teraz już za późno.
Jezu, no powiedz wprost. Skoro to i tak koniec, co za różnica, jak to powiesz… Oczywiście, wszedł w tryb nerwowości, ale usiadł koło niej gotowy na ścięcie. No wyduś to wreszcie z siebie, bo zaraz padnę!
I wydusiła. - Och. - Zrobił duże oczy i zamarł w bezruchu, a jego spowolniały po alkoholu umysł trawił tę wiadomość literkę po literce. Jakby była specjalnie skomplikowana. Trzy słowa, dwanaście liter. A wywarły wrażenie piorunujące.
No tego się nie spodziewał.
- W ciąży… - powtórzył za nią bezbarwnym głosem ciągle trawiąc. - To znaczy w ciąży! - Serce uderzyło mu mocniej w klatce piersiowej. Więc go nie zostawia? Nie, jak jest w ciąży, to na pewno go nie zostawi! Dziecko potrzebowało przecież ojca! Boże, kamień z serca! - Jesteś w ciąży! - powiedział głośno z taką radością, że usta i oczy śmiały mu się jak głupie. Przytulił ją mocno do siebie i pocałował siarczyście w policzek z niewyobrażalną ulgą. - To cudowna wiadomość!
Tylko że ups… w tym momencie cieszył się bardziej z tego, że “w ciąży” oznacza, że go “nie zostawia”, a nie że “jest w ciąży”. To drugie jeszcze do niego w pełni nie dotarło.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Szok.
To jedyne uczucie, które umiała nazwać. W pierwszej chwili myślała, że Jermaine spanikowany ucieknie z pokoju, bo jego pozbawiony emocji głos nie zwiastował niczego dobrego. Wiedziała. Wiedziała, że tak się stanie, gdy dowie się, że zaliczyli wpadkę po roku znajomości, gdy żadne z nich nie było gotowe na dziecko. Zresztą nawet nie rozmawiali o takich dalekosiężnych planach a tutaj za kilka miesięcy na świecie miało pojawić się dziecko. Ich dziecko. Bo tego Marianne od samego początku była pewna. Odkąd tylko zobaczyła na teście ciążowym dwie kreski wiedziała, że chce je urodzić, nawet jeśli miałaby zostać ze wszystkim sama. Chociaż nie. Ona nigdy nie byłaby z tym sama, bo nawet po pierwszym rozczarowaniu każdy z jej rodziny by ją wspierał z całych sił.
Pozostawało tylko pytanie, co w tej sytuacji zrobi Jerry, który kilka chwil później rzucił się na nią i złożył na jej policzku pocałunek. Kompletnie nie rozumiała tego, co się właśnie wydarzyło, więc wbijała w niego zaskoczone spojrzenie, bo to ona miała zrzucić bombę a zamiast tego sama czuła się skołowana.
- Cu…Cudowna wiadomość? – wydusiła z siebie czując jak jej oczy zachodzą łzami. To ona przez cały dzień była tak cholernie przerażona wizją macierzyństwa a on bez żadnego zastanowienia tak się ucieszył? Nie miała pojęcia, że jej zachowanie zostało przez niego zauważone wcześniej a tym bardziej, że był pewien, że chce zakończyć ich związek. Przecież Mari kochała go tak mocno, że nie wyobrażała sobie życia bez niego. Nie miała też pojęcia o jego kompleksach, była pewna że dawno go z nich wyleczyła. Dla niej był niesamowicie przystojny a te oczy… Po roku dalej robiły na niej tak samo piorunujące wrażenie i była pewna, że nawet jakby miał na sobie jeszcze kolejne pięćdziesiąt kilogramów to te oczy wciąż pozostawałyby takie same. Pociągając cicho nosem przytuliła się mocno do niego. – Bałam się, że źle to przyjmiesz… Nie planowaliśmy dziecka, w sumie to nie wiem jak to się stało, bo przecież biorę tabletki… Jemi… - z każdym słowem głos jej się nieco łamał, więc wtuliła się w niego mocniej czując jak po jej policzku spływa kilka łez. Nie były to łzy szczęścia, ale nie były to także łzy smutku. Poczuła niesamowitą ulgę, że nie pomyliła się co do niego i że wybrała najlepszego faceta na ziemi. – Co my teraz zrobimy? Ja mieszkam u rodziców a Ty u dziadków… A jak nie zdążę skończyć studiów? Jak my sobie poradzimy?

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
To fakt, Jermaine Lyons nie myślał o dziecku, a przynajmniej jeszcze na ten moment. Sam miał swoje plany; teraz, kiedy farma odżyła, planował wrócić na studia, co wiązało się niestety z powrotem do Brisbane. Przyjeżdżałby do Lorne Bay najczęściej jak by się dało, może czasem kupiłby bilet Marianne do siebie? To było tylko kilka semestrów. A może w ogóle przeniosłaby się z nim do miasta, żeby dokończyć swoje studia tam? Później wróciliby tutaj, na farmę. Chciał z nią o tym porozmawiać i zaproponować to rozwiązanie, ale zawsze było “coś”, co go rozpraszało. A to strzyżenie owiec, a to zdawanie certyfikatu na stolarza - którym się nawet nie zdążył pochwalić, a to urodziny. Chciał jej nawet powiedzieć o tym dzisiaj, jak zostaną sami, ale dobrze, że ona powiedziała mu o tej ciąży pierwsza.
Jeśli na szali stały studia, a zatrzymanie tej kobiety przy sobie chociażby w taki sposób, jakim było dziecko... czy naprawdę musiał się zastanawiać nad wyborem? Był egoistą. I realistą. Wiedział, że prędzej czy później Mari się nim znudzi i znajdzie sobie kogoś innego, lepszego. Nie to, że jej nie ufał. Nie ufał sobie. A dziecko… Chcąc nie chcąc będą ze sobą nierozerwalnie złączeni. To mu wystarczyło. Na razie.
Z dwóch “bomb” - zerwanie vs ciąża - ta druga okazała się mniej dokuczliwa.
- Minns, hej, nie płacz! - odsunął się do niej na szerokość ramion i powycierał szybko i nieporadnie łzy z jej twarzy. - Stało się, to się stało. - Łatwo mu było mówić, to nie on się wiązał ze sobą do końca życia. - Mamy rodzinę, która na pewno nam pomoże. I jesteśmy w tym razem, prawda? Hej, popatrz na mnie. - Pociągnął ją do pionu, żeby usiadła razem z nim na łóżku. - Damy sobie radę - kładł nacisk na każde słowo oddzielnie i cholera, sam zaczynał w to wierzyć. Musiał wstać i rozładować to w trakcie spaceru po pokoju w tę i z powrotem. - Na początek możemy zamieszkać tutaj. Lubię twoich rodziców, ale moi dziadkowie kochają cię bardziej niż Hardingowie mnie, więc wybór jest chyba oczywisty - zaśmiał się krótko i wytarł jeszcze jedną łzę, jaka nagle pojawiła się na jej policzku. Coraz bardziej go to ekscytowało. Życie z tą kobietą! Jako jedna rodzina! Nawet nie śmiał o tym marzyć, a właśnie dziś - dniu dwudziestych szóstych urodzin - dała mu to w prezencie. - Wrócisz na studia! Ile ci jeszcze zostało? Trzy semestry? Cztery? Zanim dziecko się urodzi zdążysz zrobić połowę. A później… później coś wymyślimy… - chodził gorączkowo po pokoju, ale od układania planów rozbolała go głowa. - Nie wiem co, nie jestem dobry w planowanie, ale poradzimy sobie! - uklęknął na podłodze przy niej, oparł się łokciami o jej uda i zadarł głowę, aby na nią spojrzeć. - Czemu nie powiedziałaś mi wcześniej? To najlepszy prezent, jaki dziś dostałem! - Wyciągnął głowę do góry, żeby skraść jej szybkiego całusa. - A ja głupi cały wieczór myślałem, że chcesz mnie zostawić! - zaśmiał się, ciągle trochę nerwowo, bo poświadomie obawiał się, że ten scenariusz jeszcze może zostać wprowadzony w życie.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Nie chciała płakać, ale słone łzy same z siebie spływały po jej policzkach. Jednak żadna z nich nie znalazła się na materacu, bo Jemi ocierał każdą z nich delikatnym ruchem. W swojej głowie rozegrała różne scenariusze, jednak chyba żaden z nich nie wyglądał właśnie tak. Była gotowa na ostrą kłótnie, na obwinianie jej, na ucieczkę i samotne rodzicielstwo. I to nie chodziło o to, że miała o swoim chłopaku tak złe zdanie. Kochała go jak szalona, ale sam czasami był jak takie duże dziecko i nie mogła oczekiwać po nim tak dużej dojrzałości i zrozumienia. Dlatego słysząc to wszystko jeszcze bardziej poczuła się rozemocjonowana i pociągnięcia nosem stały się znacznie częstsze niż jeszcze chwilę temu. Tym razem wiedziała, że to łzy szczęścia. Nic nie zapowiadało, że ten dzień jednak zakończy się szczęśliwie.
Zaśmiała się słysząc o tym, że jego dziadkowie kochają ją bardziej niż jej rodzice jego. Miał rację i z tym nie zamierzała się spierać. Zresztą tam miała jeszcze młodsze rodzeństwo i miejsca nie było tak wiele ile by potrzebowali. A tutaj mogliby wychować dziecko otoczone naturą i świeżym powietrzem… Zacisnęła mocniej powieki i przetarła oczy dłońmi, nie orientując się nawet, kiedy Jerry skończył wędrówkę po pokoju i kucnął przed nią.
- Dlaczego myślałeś, że chcę Cię zostawić? – zmarszczyła brwi, kompletnie zaskoczona jego wyznaniem. Czy ten facet był ślepy i nie widział, że jego dziewczyna wariuje na jego punkcie? Że od pierwszego dnia aż po dziś kocha go jak szalona i nie wyobraża sobie życia bez niego? By mu to udowodnić ujęła jego twarz w dłonie i złożyła na jego ustach czuły pocałunek. – Nie wiedziałam. Znaczy zrobiłam test dzisiaj przed południem. Tyle się ostatnio działo, że nawet nie zauważyłam, że okres spóźnia mi się trzy tygodnie… A po dzisiejszych porannych mdłościach miałam przeczucie – westchnęła dotykając dłonią swojego brzucha, w którym właśnie rosło nowe życie. Maleńkie, bezbronne życie, które powstało z miłości tych dwojga młodych ludzi. Dalej czuła ogarniającą ją panikę za każdym razem gdy myślała o zostaniu mamą. Co jeśli nie podoła? Co jeśli będzie złą mamą i nie odnajdzie w sobie tego instynktu? Zwierzętami opiekowała się całe życie, ale czy wiązało się to także z tym że automatycznie odnajdzie w sobie macierzyński instynkt?
- Naprawdę uważasz, że damy sobie radę? – potrzebowała jeszcze raz usłyszeć jego zapewnienia, że wszystko się ułoży. Już nie chodziło o miejsce zamieszkania, pracę czy inne przyziemne rzeczy. Chciała mieć pewność, że dadzą radę razem, że to tylko wzmocni ich miłość i poradzą sobie ze wszystkim. – Masz ochotę pójść ze mną do lekarza? W poniedziałek mam umówioną wizytę… - dalej nieco ostrożnie podchodziła do tematu uważając, że Jerry może być w lekkim szoku a gdy adrenalina nieco opadnie i jego najdą te wszystkie wątpliwości. – Kocham Cię wiesz? Tak bardzo, bardzo mocno.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Wzruszył obojętnie ramionami, bo to dlaczego tak myślał, było już nieistotne. Marianne Harding nie zamierzała go zostawiać - ten wniosek był najsilniejszą siłą napędową jego działania. Niemniej zaczął panikować. Lekko. Ale nie na tyle, żeby zaraz się wycofywać i uciekać; był to raczej stres konstruktywny. Może i Jerry był tchórzem w innych sytuacjach, jednak potrafił wziąć na siebie odpowiedzialność. Kiedyś była to pomoc przy farmie, teraz dziecko. Wracając do Lorne Bay nic nie wiedział o gospodarstwie, ale krok po kroku nauczył się wszystkiego. Teraz też był święcie przekonany, że razem z nią dadzą sobie radę. Dlatego wyciągnął ręce ku górze, objął jej twarz swoimi dłońmi i oparł czoło o jej czoło.
- Marianne Esin Harding - zaczął poważnie i jedną ręką złapał za jej dłoń - obiecuję ci, że cokolwiek by się działo - cokolwiek, rozumiesz? - zawsze będę przy tobie. Zawsze. A razem damy sobie radę ze wszystkim. - Ścisnął lekko jej dłoń i podniósł się do pionu ciągnąc ją za sobą. Szybko zamknął ją w swoich ramionach, a z jego twarzy biła autentyczna radość. - Nie bój się, Minns, ja się nie boję, słyszysz? - Uniósł jej dłoń do ust i pocałował ją kilka razy z dziecięcym uśmiechem błyskającym z oczu. - Oczywiście, że pójdę z tobą do lekarza. Pójdę z tobą gdzie tylko zechcesz! - entuzjazm rozpierał go do niemożliwości, więc uniósł Mari do góry i zakręcił się z nią kilka razy wokół własnej osi, a zanim ją odstawił na ziemię, skradł jej kolejnego całusa. - Nawet pójdę z tobą do twoich rodziców i powiemy im o tym razem! Bo jeszcze im nie powiedziałaś, prawda? - zagaił z łobuzerskim uśmiechem. Nie spodziewał się przesadnego entuzjazmu z ich strony. Nieważne. To naprawdę nie było ważne. Miał ją. Cholera, naprawdę miał najcudowniejszą kobietę we wszechświecie i nikt mu jej nie odbierze! - Dziadkowie pewnie już śpią, ale powiemy im rano, dobrze? Zostaniesz na noc? - Jakby potrzebowała być przekonywana, to przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej i pocałował czule. - Nie muszą się niczego obawiać, co się miało stać, już się stało - dodał z rozbawieniem puszczając jej oczko. To się działo naprawdę. Naprawdę-naprawdę. Mój Boże! - Ja ciebie też kocham, Minns. Najbardziej na świecie. W każdym równoległym wymiarze. I alternatywnej rzeczywistości. Kocham cię - powtórzył jeszcze raz szeptem. - Kocham. Kocham. Kocham! - krzyknął na cały głos nie przejmując się śpiącymi dziadkami. Ciągle ją obejmując zrobił kilka kroków w stronę łóżka i chwilę później opadli na niego ze śmiechem, a kilka sprężyn zadźwięczało niebezpiecznie. - W ogóle zapomniałem ci powiedzieć. Zdałem egzamin stolarski, mam certyfikat, będę mógł zacząć prawdziwą pracę - pochwalił się, ale nie tyle był dumny z tego tytułu, co chciał, żeby poczuła się pewniej. Finansowo może nie będzie kokosów, ale na początek wystarczająco na ich trójkę. - A jak dostanę pozwolenie… Porozmawiam z dziadkiem, może moglibyśmy wybudować domek gdzieś na uboczu farmy? Mam odłożone trochę pieniędzy. Miało być na podróże, ale to zaczeka! Mam teraz ważniejsze wydatki - wodząc wzrokiem za dłonią przejechał nią wzdłuż brzucha Mari i zatrzymał ją na podbrzuszu dziewczyny, lekko ją tam łaskocząc. - Chciałabyś? - zapytał z nadzieją podnosząc na nią spojrzenie pełne szczerej, bezgranicznej i ufnej miłości.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Biorąc głęboki oddech z całych sił próbowała powstrzymać kolejne łzy. Jego słowa… Och jakże Marianne potrzebowała ich usłyszeć. Nawet przez chwilę była na siebie wściekła, że chociaż przez sekundę w niego zwątpiła. Jermaine okazał się najcudowniejszym i najbardziej odpowiedzialnym facetem na ziemi. Nie ważne, że znali się zaledwie rok i nigdy wcześniej nie rozmawiali o przyszłości. W jego ramionach poczuła się tak bezpiecznie, że od razu się w niego mocno wtuliła.
- Nikomu jeszcze nie powiedziałam, chciałam byś wiedział, jako pierwszy – uniosła głowę do góry i uśmiechnęła się do niego delikatnie. Przez całe popołudnie i wieczór trzymała to w sobie a teraz mogła pokazać całemu światu swoją… radość! Bo odczuwała ogromną radość na samą myśl, że ich relacja ewaluowała na znacznie wyższy poziom. - Powiemy im wszystkim jutro. Razem. - Nie oczekiwała od niego teraz padania na kolana i proszenia o rękę. Zresztą nie chciała ślubu dopóki oboje nie byliby w stu procentach gotowi i pewni swoich decyzji. Chociaż wiedziała, że zarówno jej rodzice jak i jego dziadkowie pewnie będą naciskać na sformalizowanie ich związku. Jednak i bez niepotrzebnego papierka zostaną najprawdziwszą rodziną i ta myśl wywoływała na jej twarzy uśmiech. – Ciii, Jemi cicho bądź – zaśmiała się zakrywają swoją kruchą dłonią jego usta. Nie chciała by pobudził wszystkich domowników, jednak zaśmiała się po raz kolejny, kompletnie niekontrolowanie gdy rzucił ją na łóżku i spojrzał na nią tym swoim zawadiackim spojrzeniem.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?! – szturchnęła go w ramię, bo jak widać nie tylko ona szykowała takie niespodzianki. – Jestem z Ciebie tak bardzo dumna – każdy jego sukces traktowała tak jak swój. Nie chciała by Jerry kiedykolwiek rezygnował ze swoim marzeń i pragnień. Ba! Chciała pomóc mu spełniać kolejne i kolejne, więc odkąd tylko w jego głowie zrodził się pomysł by zdobyć nowe umiejętności stolarskie skrupulatnie go w tym wspierała. A teraz rozpierała ją ogromna duma, którą przekazała mu w kolejnym pocałunku jaki złożyła na jego ustach. Gdy jednak wspomniał o budowie domu uśmiech na chwilę zniknął z jej twarzy. Żartobliwe spojrzenie zostało zastąpione szokiem i niedowierzaniem. Czy można było dostać tyle szczęścia w jednej chwili?
- Pytasz poważnie? – pogładziła go po policzku, po czym spłynęła dłońmi na jego ramiona i przewróciła go na plecy. – Oczywiście, że chciałabym! To byłoby cudowne mieć miejsce tylko dla nas. Dla naszej trójki. Ty, ja i nasz bobas – uśmiechnęła się i nachylając się zaczęła składać buziaki na jego policzkach, brodzie i szyi. Teraz już wiedziała, że dadzą sobie radę. Pieniądze się zawsze znajdą. Naruszą wszystkie swoje oszczędności, pożyczą trochę od rodziny i wybudują razem mały domek, który będzie spełnieniem ich marzeń. – Bardziej w ciąży już nie będę, wiesz? – sunąc palcem po jego torsie naciągnęła materiał jego koszulki do góry i posłała ukochanemu jeden ze swoich zadziornych uśmiechów.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Nie czuł strachu przed konfrontacją ani z rodzicami Marianne, ani z dziadkami, ani tym bardziej z własnymi rodzicami, którym zapewne powie o tej radosnej nowinie przez skype’a. Nie zamierzał dla nich tłuc się do Brisbane, a tutaj miał dla kogo zostać. Zresztą, naprawdę ani myślał zostawiać Marianne z tym samej. A co do sformalizowania związku… Nie wierzył w instytucję małżeństwa, nie potrzebował żadnego papierka, żeby kogoś kochać i trwać przy nim ramię w ramię. Małżeństwo nie było wymagane do funkcjonowania prawdziwej rodziny, a właśnie taką zamierzał stworzyć z Mari, nie patrząc na naciski “z góry”. I cholera, nie mógł się już tego doczekać!
- Dowiedziałem się przed południem - odbił wobec niej ten sam argument przedrzeźniając jej ton. Cieszył się, że była z niego dumna. Potrzebował tego. Potrzebował czuć i słyszeć, że jest dla niej ważny, że go kocha, że mu ufa. To dodawało mu siły i wiary, gdy wątpił w siebie, tak jak dziś do samego wieczora. Dopóki nie usłyszał najlepszej nowiny na świecie. Zanim nie spojrzała na niego tymi pięknymi niebieskimi oczami wpatrzonymi w jego oczy, a on wyczytał w nich szczęście. Jak on uwielbiał ją uszczęśliwiać! A widząc w jej oczach tę radość, kochał ją jeszcze bardziej. - Dziadek może kręcić nosem, ale nawet jak mi odmówi, to babcia go przekabaci. Uwielbia cię, więc jak się dowie, że doczeka się pierwszego prawnuka i to prawnuka urodzonego przez Marianne Harding, będzie zachwycona! - powiedział ze śmiechem, bo był przekonany, że właśnie tak będzie. - Stworzę ci cudowny dom, Harding. Z dużym ogrodem, z miejscem na twoje zwierzęta, z ogromną werandą, na której będziemy spędzać wieczory we trójkę do końca świata i jeszcze dłużej. Na uboczu wybuduję dla siebie małą szopę, w której będę mógł pracować, a dla malucha zrobię prawdziwy domek na drzewie, o jakim marzyłem jako dziecko. I posadzę ci pigwę! Na środku ogrodu. I gruszę. I zrobię ci grządkę z prawdziwego zdarzenia na pomidory! - Uśmiechnął się do tych wizji przyszłości i nawiązań do przeszłości z każdym słowem zmniejszając dystans między nimi. Chciał jej bliżej, chciał jej w swoich ramionach. Chciał tylko jej, dlatego nawet przez moment nie oponował, kiedy przewróciła go na plecy i zawisła nad nim z całym bukietem pocałunków. - To fakt… - przyznał z rozbawieniem ściągając całkiem swoją koszulkę, żeby czym prędzej dobrać się do jej wierzchniego elementu garderoby, który zaraz za jego t-shirtem wylądował na podłodze koło łóżka. Gdy się nad nim pochyliła, zaczął całować ją po ramionach, obojczykach i wzdłuż mostka, a dłonie spoczywające na jej biodrach spokojnie powędrowały ku górze, aby zająć się zapięciem stanika. Zanim jednak do tego doszło, pojawiła się w jego głowie myśl, że to sen, a jutro się z niego obudzi. Złapał nagle za jej dłonie błądzące po jego ciele i spojrzał na nią poważnie. Patrzył w jej oczy długo i intensywnie oddychając głęboko. - Mari, jesteś pewna, że tego chcesz? - nie, nie pytał o seks i nie wątpił, że dziewczyna zrozumie jego intencje. Chodziło mu o… takie ogólne “chcenie”. Czy na pewno chce żyć z nim. Czy nie zniknie, jak obudzi się jutro rano. I każdego następnego dnia. Czy tego jest pewna. O to pytały jego niepewne, błyszczące i zdeterminowane oczy.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Nawet gdy atmosfera uległa całkowitej zmianie nie mogła zapomnieć o jego słowach. Dom. Tak mało a zarazem tak wiele. Marianne nie marzyła o niczym innym jak właśnie o takim miejscu gdzie będzie mogła być szczęśliwa. Nie myślała o dzieciach dopóki nie zobaczyła dzisiejszego ranka dwie kreski na teście ciążowym. Dużo od tamtej pory myślała o swoim życiu i ani weterynaria, ani dalekie podróże nie były dla niej tak ważne jak rodzina. Jej własna rodzina, którą już nie długo mieli zostać.
Dlatego gdy Jermaine przerwał pocałunek i spojrzał na nią tak poważnie emocje znowu wzięły górę. Nawet nie umiała wydusić z siebie słowa, tylko ponownie pociągnęła nosem i przetarła oczy, które zaszkliły się w dosłownie jednej sekundzie. Nie wiedziała czy to nadmiar emocji czy może jednak zaczynały buzować w niej ciążowe hormony, ale dawno nie była taka zapłakana jak dzisiaj. Nie chciała wprawiać swojego ukochanego w zakłopotanie, więc pogładziła jego policzek próbując się uśmiechnąć.
- Chce, bardzo tego wszystkie chce – szepnęła nie wiedząc czy jest w stanie powiedzieć coś bardziej pewnie. Zamiast zrzucać z siebie kolejne ubrania ułożyła głowę na jego nagim torsie i mocno się do niego przytuliła. – Jeszcze wczoraj tego nie wiedziałam... Ale chce Ciebie, chce tego dziecka, chce z Tobą mieszkać, chce wspólnego domu i nie ważne ile to potrwa – kolejny raz szepnęła cicho jakby w obawie, że wypowiadając te słowa na głos wszystko pęknie jak mydlana bańka. Może znajdowała się w jakiejś bańce? Może to wszystko jest tylko sen i zaraz brutalnie się z niego obudzi? Mari nie spodziewała się, że można czuć takie szczęście a przecież Jemi opowiadał tylko o ich przyszłym ogrodzie, zasadzonej pigwie i grządkach z pomidorami. Dla nich to znaczyło o wiele więcej, bo było początkiem czegoś pięknego. Pokochała faceta, który próbował nastraszyć ją łopatą podczas pierwszego spotkania i już wiedziała, że ta historia będzie jedną ze śmieszniejszych, którą opowiedzą kiedyś ich dziecku. – Kocham Cię Jemi – unosząc głowę spojrzała wprost w jego oczy i uśmiechnęła się delikatnie, co nieco kontrastowało z jej zapłakanymi oczami. Tym razem jednak były to łzy szczęścia i wzruszenia, bo już teraz była pewna: wszystko na pewno się ułożyć.

zt.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
ODPOWIEDZ