neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Ten dzień nie wyróżniał się niczym szczególnym — siedemnastoletni Walter jak zawsze wstał o wczesnym poranku, dwie godziny przed rodzicami i bratem, pędząc do rodzinnej biblioteki, by rozłożyć się zaraz na błękitnym szezlongu i by chłonąc kolejne zdania jednej z czytanych obecnie książek. Niechętnie opuścił to pomieszczenie, kiedy na zegarku wybiła 7:45 i udał się do swojej łazienki, by wziąć szybki prysznic, a potem wskoczył w szkolny mundurek, poprawiając jeszcze węzeł krawata i przetarł wilgotną szmatką napastowane wczorajszego wieczoru buty. Przeczesał grzebieniem swoją kruczoczarną czuprynę, która zazwyczaj nie chciała z nim współgrać, dlatego też postanowił dołożyć niewielką kroplę żelu, który okiełznał od razu te bardziej niesforne pasma. Może nie przejmował się zanadto opinią kolegów o swojej osobie, ale nienaganny wygląd był czymś, o co dbał niezmiennie odkąd matka przestała przywiązywać wagę do wkładanych przez niego strojów. Skropił się jeszcze wodą kolońską, jaką otrzymał od ojca trzy miesiące temu na urodziny i zapakował do plecaka kilka książek, jednak nie podręczników szkolnych, a wybranych przez siebie dzieł zalegających na najwyższych półkach rodzinnej biblioteki. Zapewne w swoim przerysowanym dość wizerunku, brakowało tylko dużych okularów, które bez przerwy spadałyby mu z nosa, ale nie — Walter Wainwright cieszył się wyśmienitym, sokolim wręcz wzrokiem, jaki wyróżniał cały jego ród. Ani ojciec, ani dziadek, pradziadek czy prapradziadek nie doświadczyli nigdy choćby najmniejszych wad widzenia — nawet na starość. Kiedy dwadzieścia minut po ósmej zszedł do jadalni, gdzie na podłużnym stole z dębu w kolorze orzecha canaletto, czekało na niego już rozmaite śniadanie, wybrał z niego jedynie tosta z awokado i sok pomarańczowy, a potem wraz z Jonathanem udał się na zewnątrz, by wsiąść na tylne siedzenie granatowego mercedesa, który zawiózł ich prosto pod mury prywatnej szkoły. Tam też się rozdzielili, bo choć Walt cieszył się z faktu posiadania młodszego brata, tak nie odczuwał potrzeby towarzyszenia mu w każdej chwili jego życia. Właściwie wyczekiwał nieco innej osoby, która jako jedyna z całej szkoły potrafiła choć w połowie zrozumieć, co młodzieńcowi siedziało w głowie. Dorothea, którą jako pierwszy począł nazywać Dottie, niezwykle wielbiąc to zdrobnienie. Dostrzegł ją prawie od razu pod drzwiami wejściowymi i przyspieszył kroku, by jak najszybciej się przy niej znaleźć. Objął ją ramieniem i tak też przeszli przez korytarz, omawiając nowo poznane, naukowe fakty. W sali naturalnie musieli się już rozdzielić, trzymając się w niej całkiem innych sektorów — Dottie jako czynny słuchacz wykładów nauczyciela wolała zajmować pierwszą ławkę, a Wainwright, znudzony powszechnie głoszoną wiedzą, w samym kącie pomieszczenia zaczytywał się przyniesionymi z domu księgami. Czasem wyciągał nos ze swojej lektury, by posłuchać, jak Dottie sprzecza się z nauczycielem i zadaje mu wyczerpujące pytania, na co uśmiechał się lekko i ponownie wracał do dzieł wielkich umysłów, jednak nie dzisiaj. Tego dnia jego głowę nawiedzała tylko jedna, dość męcząca i naprzykrzająca się myśl, czyniąc z niego opryskliwego monomana. A była to myśl natury romantycznej, a więc jego zdaniem zupełnie bzdurna i żałosna kwestia. Spędzając całą prawie lekcję w tym zamyśleniu, o mało co nie przegapił momentu, w którym nauczyciel podyktował im zadanie domowe, a potem, tułając się bez celu po szkolnych korytarzach w towarzystwie Dottie, złapał się na tym, że wypowiadane przez brunetkę słowa do niego nie dochodziły. Zatrzymał się nagle prędko, łapiąc przyjaciółkę za ramiona, jednak za tym czynem nie stała chęć naprawienia swojego błędu i przeproszenia, a wyłącznie napotkanie wzrokiem winowajczyni tego dzisiejszego odcięcia od świata. — Dottie, wiesz coś może o tej dziewczynie? — zapytał z przejęciem, ruchem głowy wskazując jej na przechodzącą w oddali brązowowłosą nieznajomą, trzymającą w objęciach książki, z różową frotką na ręce, odznaczającą się na tle jednakowych, granatowych mundurków. Potem się jednak zreflektował. — Przepraszam, po prostu... Wiesz, myślałem dziś o pewnych sprawach. Sprawach, które dręczą mnie od jakiegoś czasu, a które... — urwał i westchnął głośno, bo niezwykle głupio było mu rozprawiać z przyjaciółką o takich absurdach. — Nieważne zresztą. Po prostu jej nie kojarzę i nie pasuje zupełnie do tego środowiska — mruknął już zniechęcony, gotowy całkowicie porzucić jej temat.

Dottie Heughan
sad ghost club
skamieniały dinozaur
40 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
  • dwa
Gdyby ktoś jej nie znał, stwierdziłby pewnie, że w nocy, przez sam środek jej pokoju przetoczyło się ogromne tornado. Biurko zawalone było tomiszczami i różnej maści papierami. Na ścianach wycinki z gazet, magazynów i książek, mieszały się z podobiznami naukowców i filozofów. Samoprzylepne karteczki z odręcznymi notatkami i amatorskimi rysunkami poprzyczepiane były chyba w każdym możliwym miejscu. Z otwartej szafy wyzierała pustka, bo większość ubrań znajdowała się w losowych miejscach - na podłodze, na fotelu, na krześle, na drzwiach. Szkolny mundurek - jeden z kilku zestawów mundurka, w jakich na szczęście posiadaniu była - miała na sobie. Odkryta, gdzieś wśród rozkopanej przez noc pościeli, na oślep próbowała znaleźć głośno dzwoniący właśnie budzik. W myślach przeklinała też Robertę, pomoc domową państwa Heughan, która jak zwykle musiała przestawić to ustrojstwo jak najdalej od łóżka. Jak miała się niby podnieść, kiedy to tak wyło na pół miasta?! Nie znosiła poranków. Bardziej co prawda nienawidziła marnować czasu, a za długi sen był cennych godzin zawsze spragniony, nigdy nienasycony, ale... Wciąż nie znosiła poranków. W końcu jednak musiała (bardzo powoli) zwlec się (dosłownie) z legowiska i ogarnąć. Budzik znalazła na otomanie, w nogach łóżka, ułożony na świeżo wypranym komplecie mundurka. Dzięki, Roberta. Dottie pacnęła urządzenie, wyłączając je i, przez użycie zbyt dużej siły, również odrzucając gdzieś na bok. Goń się, Roberta.
Najpierw poszła pod prysznic, po nim dzień prezentował się już o wiele lepiej. Potem już tylko szybkie śniadanie, spakowanie w pośpiechu torby i już pędziła na najbliższy przystanek autobusowy. Czasem, w przypływie już wyjątkowego szaleństwa, nastawiała budzik na jeszcze wcześniejszą godzinę, by spokojnie przejść całą drogę do szkoły pieszo, ale dziś musiała oszczędzać energię na później. W każdy możliwy dla siebie sposób przynajmniej. A że tych było raczej mało...
Mogła razem z falą innych uczniów od razu wejść do środka, ale została na zewnątrz. Jak na szpilkach, których nigdy na stopach nie miała, wyczekiwała nadejścia tylko jednej, jedynej osoby. Musiała bardzo się starać, by nie podbiec do niego, gdy tylko dostrzegła dobrze jej już znane auto, ale jakimś cudem się powstrzymała. Jeszcze większą niemożliwością było, że nie wyrzuciła z siebie od razu tego, z czym bardzo chciała się z nim podzielić już od wczorajszego wieczoru. Od środka ją wręcz nosiło, ale wystarczył tylko jeden jego komentarz a propos czegoś, co wyczytał dziś rano w jednej z ksiąg rodziców i... przepadła. Temat aż sam się prosił o jego kontynuowanie aż do sali, gdzie mieli pierwsze, wspólne zajęcia, a ona na tę chwilę zupełnie zapomniała, że cokolwiek miała mu do przekazania.
Lekcja przebiegła bardzo jak na nią standardowo. Ręka wyskakiwała w górę tak często, jak tylko jakieś pytanie czy uwaga pojawiały się w jej głowie, a usta otwierały się szybciej, niż udzielano jej głosu. Jeszcze dobre pięć minut po dzwonku wyrzucała z siebie komentarze na poruszany jeszcze chwilę temu przez nauczyciela temat, tym razem już do samego Walta, gdy nagle sobie przypomniała... — Wiesz, co ma teraz Jona? I w której sali? Bo koniecznie musisz z nim pogadać, powiedzieć mu, że dzisiaj sam wróci do domu, bo ty i ja… — urwała, gdy nagle Wainwright złapał ją za ramiona i zatrzymał. Wcześniej nawet nie zwróciła uwagi, że gada właściwie sama do siebie. W ich układzie to było całkiem normalne. Chociaż zazwyczaj Walter jej jednak słuchał, a teraz zupełnie zignorował to, co miała mu właśnie powiedzieć i zaczął jeszcze pytać o jakąś dziewczynę! — Którą? — zapytała mimo wszystko, trochę niedyskretnie stając na palcach i rozglądając się za kimś we wskazanym przez niego kierunku. On ze swojego poziomu widział jednak więcej od niej. — A mówią, że to ja nie potrafię się prawidłowo wysłowić — przewróciła oczami rozbawiona nieco, bo jednak nie był to częsty widok - Walt plączący się w zeznaniach. Wróciła do niego spojrzeniem, zaplatając ramiona na piersiach. Zaintrygował ją na tyle, że znów uciekła gdzieś w kąt jej umysłu ta myśl, którą tak bardzo chciała się z nim wcześniej podzielić. No i zupełnie już mu zapomniała (i wybaczyła), że jej tak perfidnie nie słuchał. — Dręczą cię od jakiegoś czasu… — powtórzyła za nim, przechylając nieco głowę do boku. Miała zgadnąć, o co chodzi? Ależ proszę bardzo! — Czy to szkolne sprawy? Czy raczej pozaszkolne? — uściślić chciała, bo w ciemno przecież też nie będzie strzelać. — Czy dotyczą ogółu społeczeństwa, czy tylko takich indywiduów, jak my? — dopytała jeszcze. Potrzebowała więcej informacji! — Ale czekaj, ty chcesz ją poznać? Mam ją zawołać, czy coś? — dorzuciła jeszcze po tych jego ostatnich słowach. Ba! Już wyciągała w górę rękę, by pomachać i zwrócić na siebie uwagę dziewczyny, a nawet usta otwierała, by ją w jakiś sposób zawołać. Może jeszcze nie ogarniała do końca, po co i na co to wszystko, ale pomóc przyjacielowi oczywiście chciała!

Walter Wainwright
powitalny kokos
ejmi
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Ta sytuacja zbyt dobitnie zahaczała o absurd i głupotę, by Walter mógł pozwolić na jej swobodny rozwój. Teraz już był tego świadomy, choć wcześniej pozwolił wylać się kilku niejednoznacznym słowom, których szczerze żałował. Zakopać i pogrzebać — to należało zrobić z tą sprawą. Twarz jego wykrzywiła się nieprzyjemnie, kiedy Dottie wdrapała się na swoje stawy śródstopno-paliczkowe i rozbieganym wzrokiem próbowała namierzyć dzisiejszą sensację. — Może trochę subtelniej? — mruknął i pokręcił głową z dezaprobatą, bo jednak... ta dziewczyna nie mogła ich dostrzec. Na jej uwagę westchnął tylko rozgoryczony, bo choć kochał ją z całego serca, tak teraz czuł się głęboko upokorzony; po pierwsze na pewno zdążyła się już domyślić natury jego zainteresowania nieznajomą, po drugie kpiła z jego elokwencji. Aby doprawić odpowiednio te wcześniejsze mruknięcia i westchnięcia, dołączył do nich jeszcze dość stetryczały jęk, bo musiał wytłumaczyć się z czegoś, czego nie potrafił sprecyzować. — Nie rozszyfrowałem ich jeszcze, a więc eo ipso są póki co niewarte twojej uwagi — liczył, że tą zgrabną dygresją da radę umknąć jej czujnemu oku, ale prędko przekonał się, jak złudna była to nadzieja. Przetarł twarz prawą dłonią, którą zaraz dołączył do prawej i skrzyżował je na swojej klatce piersiowej, ustawiając się bokiem do nieznajomej, by go tylko nie rozpraszała. — I szkolne i pozaszkolne. Mówię ci, Dottie, że nie potrafię ich jednoznacznie sprecyzować. Dotyczą indywiduum, ale w innym tego słowa znaczeniu. Mnie i pewnego indywiduum... — te ostatnie słowa wypowiedział o ton ciszej, wbijając na moment wzrok w podłogę. Chryste, jakże upokarzająca była ta rozmowa! Nie miał jednak czasu na zanurzenie się w tym oceanie żenady, bo Heughan oszalała! Do reszty postradała rozum! Złapał ją prędko za rękę wystawioną w górze, ściągnął ją w dół i przetrzymał jeszcze tę drugą (przezorny zawsze ubezpieczony) i puścić wcale dziewczyny nie zamierzał, mimo że prezentowali się dość komicznie w takim ułożeniu — jakby zaraz porwać miał ich na środku szkolnego korytarza taniec. Obrócił ją też w swoją stronę i żałował tylko, że nie miał jak zamknąć jej ust, które mogły narobić więcej szkód od tych jej nieokrzesanych gestów. — Co ty wyprawiasz, Dottie? — zapytał się wyraźnie przerażony, bo w jego głowie rozszalała się dantejska wizja, w której to nieznajoma brunetka dostrzegła ich i do nich podeszła. Walter naprawdę nie chciał z nią rozmawiać. Po prostu go intrygowała, ale póki co nie był gotowy na żaden śmiały ruch. — Nie dostałaś roli mojego porte-parole, wiesz? — dodał już łagodniej, ze śmiechem, który tylko na moment zaburzył bezruch jego warg i wyswobodził ją ze swego uścisku, bo pozycja, w jakiej się znajdował, również dla niego była dość niekomfortowa. Za bardzo się pochylał. — Mówił ci ktoś już, że jesteś stuknięta? — zapytał z rozbawieniem i czułością, bo choć wcześniej przyprawiła go prawie o zawał serca, tak teraz już tylko widział w tej sytuacji komizm.

Dottie Heughan

zt
sad ghost club
skamieniały dinozaur
40 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Mogło na pozór zdawać się, że taka towarzyska, taka otwarta i taka gadatliwa Dottie nie miała problemów jakichkolwiek, jeśli chodziło o te bliższe, niż przyjaźń kontakty międzyludzkie, ale nic bardziej mylnego. Czasem co prawda wydawało się, że ktoś jej się podoba, ale zwykle szybko traciła zainteresowanie, gdy ten ktoś otwierał usta. Nie rozumiała zachwytów koleżanek nad co poniektórymi przystojniakami. Pytała, o czym by z nimi rozmawiały i marszczyła brwi na ich wybuchy chichotów. Nie to, żeby abstrakcją była dla niej ta cała cielesność w związkach - jako dziewica, chyba w każdym możliwym tego słowa znaczeniu, czasem mimowolnie sama o niej myślała - ale chciała chyba czegoś więcej. Chociaż, podobnie jak jej przyjaciel, również nie potrafiła jeszcze tego do końca ogarnąć, nazwać, opisać w choć minimalnie zrozumiały sposób. Może dlatego to, co ktoś inny z miejsca odczytałby jako zauroczenie nieznajomą dziewczyną, ona próbowała rozszyfrować w jakiś inny sposób?
Mimo to bez większego problemu wyłowiła wzrokiem z gromady innych uczniów właśnie tę dziewczynę, o której coś próbował jej przekazać. Ciężko powiedzieć, co w jego słowach pokierowało jej spojrzenie w odpowiednim kierunku, ani co w nieznajomej tak na pierwszy rzut oka jest odmiennego, co przykuło jego uwagę, ale nawet nie musiała pytać, czy chodzi o tę z różową frotką na nadgarstku. Jakby wyczuwała. Albo może już podświadomie dostrzegała to, co Walt zdążył już przynajmniej częściowo przetrawić?
Przewróciła oczy na jego sugestię o większej subtelności, ale grzecznie odwróciła wzrok i opadła na całe stopy. — To ty zacząłeś ten temat, amice — odparła na jego słowa. Nie robiła tego specjalnie. Tak, trochę się z nim może droczyła, ale wszystko to było w dobrej wierze, nie po to, by czuł się podczas tej rozmowy tylko gorzej. Ostatnim, czego chciała, było doprowadzenie do sytuacji, by nie mogli ze sobą otwarcie o wszystkim rozmawiać. Wcale też nie na złość mu chciała przywołać nieznajomą. Naprawdę myślała, że to do tego właśnie sprowadza się ta cała konspira. — Pomagam...? — odparła niepewnie, gdy tak nagle przerwał jej całą akcję i ją spacyfikował. Zupełnie się już pogubiła, a bardzo tego uczucia nie lubiła. I to ono właśnie, a nie ich obecna pozycja, bardziej ją męczyło. — Ale mogę zostać twoim sekundantem — odpowiedziała z uśmiechem lekkim, próbując mimo wszystko nie okazać przyjacielowi, że tym razem te jego eufemizmy jakoś do niej jasno nie przemawiają. Po wypowiedzeniu ostatniego słowa jednak, coś w końcu zaskoczyło w jej głowie na odpowiednie miejsce. Och - westchnęła tylko w duchu, chyba pierwszy raz w życiu nie wiedząc, jak coś skomentować. — Mhm. Jakieś sto procent ankietowanych — odparła w nagłym zamyśleniu, chyba nie do końca rejestrując jednak, co powiedział, za to próbując odnaleźć znów spojrzeniem tę dziewczynę - tym razem już bez wspinania się na palce i innych ostentacyjnych sposobów. Nagle nie chciała już zwracać uwagi nieznajomej, przywoływać jej, ani poznawać... I nie do końca potrafiła to zrozumieć. Pokręciła głową i wróciła spojrzeniem do Waltera, by odrzucić od siebie jakoś to nienazwane uczucie. — Dobra... To czego potrzebujesz? Jak ci mogę pomóc? — zapytała również mimo wszystko. Miała po prostu stać i wysłuchać to, co najwyraźniej potrzebował z siebie wyrzucić? Dobrze. Albo zapoznać się z nieznajomą w jakiś bardziej cywilizowany sposób, a potem jakby nigdy nic ich sobie przedstawić? Dało się zrobić. A może odprowadzić go wzrokiem, gdy będzie do niej podchodził i sam ją zagadywał? Okej. Okej. Okej. Chociaż miała wrażenie, że w jej głowie robi się tylko jeszcze większy bajzel przy samym braniu pod uwagę każdej z tych opcji. Znów - niezrozumiale.

Walter Wainwright
powitalny kokos
ejmi
ODPOWIEDZ