psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Przywykła do poprawczaka. Spędziła w nim pięć lat i nauczyła się jego zasad. Wiedziała jak funkcjonować w placówce, z kim się zadawać a kogo omijać. Zmiana tego miejsca była gorzkim doświadczeniem, nawet jeśli Don Dale miało złą sławę, której Joan doświadczyła. Łatwiej jednak było znosić to co znane niż obce, nowe i pełne kobiet kochających swoje matki (lub będące matkami). Co gorsza, była świeżynką, najmłodszą z osadzonych w o wiele większym przybytku niż wcześniej.
W więzieniu wszystko było inne. Miejsce, ludzie, zasady, drogi, ścieżki, ubrania, prycze, jedzenie i życie społeczne, którego znów musiała się nauczyć. Co gorsza, ludzie uwielbiali plotkować, więc już w pierwszych dniach odczuła tego skutki. Nastolatki przynajmniej wiedziały, co to nienawiść do własnej matki, lecz dorosłe kobiety, które same miały dzieci lub szanowały swoje rodzicielki, były wobec niej okrutnie. Nie tak, jak wobec kobiet bijące niewinne dzieci, ale bycie o klasę niżej nadal stanowiło dla Joan zbyt duże zagrożenie i dyskomfort, z którym nigdy się nie mierzyła.
Nie znała dorosłego życia. Nie wiedziała nawet jak wygląda to normalne nastoletnie, bo niby jak miałaby się go nauczyć, skoro od trzynastego roku życia tkwiła w zakładzie zamkniętym? Przebywała tam głównie z rówieśnikami a teraz tkwiła w miejscu, w którym dorosłe kobiety były ponad to i nie rozumiała czemu. Czemu są takie zawistne, niechętne, pogardliwe.. były dorosłe. Powinny znać życie i być bardziej wyrozumiałe. Tylko, czy jej matka była? Nie. Czego więc oczekiwała od reszty osadzonych? Chyba odrobiny zrozumienia wobec kogoś, kto nadal był dzieckiem i nigdy nie doświadczył normalnej relacji z matką.
Marzenia ściętej głowy.
Pierwsze trzy tygodnie były okropne. Miała ochotę wiecznie chować się pod pryczą gotowa, żeby zjadły ją szczury. Starała się nie wychylać, ale to i tak niewiele dało. Swoją obecność odczuwała w słowach i czynach reszty więźniarek, które znacząco pokazywały gdzie było jej miejsca a gdzie dokładnie w hierarchii znajdowały się one.
Terrell w tej hierarchii była zaledwie małą mróweczką.
Mróweczka, która posiadała jedną ważną umiejętność. Potrafiła przemycić kontrabandę. Przeniesienie rzeczy z miejsca na miejsce nie stanowiło dla niej problemu, co zauważyła współlokatorka z celi i to właśnie ona postanowiła wykorzystać atuty Terrell. Czy miała inny wybór? Albo to albo pobicie. Czyli żaden wybór.
Zgodziła się szmuglować, podmieniać i przekazywać towary albo kasę. Miała do tego odpowiednie walory i wystarczająco miejsca w staniku obok dużych piersi, które kiedyś uważała za przekleństwo.
Od tygodnia pracowała w pralni. Niewiele się udzielała i pozwalała innym kobietom na głos się szykanować, na co także nie reagowała. Robiła swoje i dyskretnie obserwowała grupkę więźniarek, które wymieniały się plotkami lub historiami z życia, bo cóż innego miały do roboty. Nic.
Dni zaczynały być podobne. Zero spokoju, wiele pogardy, strach i cała reszta syfu, do którego Joan zaczynała się przyzwyczajać nagle miały przybrać na sile. Nie spodziewała się tego. Wiedziała, że dużo ryzykuje udzielając się w wymianie dóbr, ale nigdy nie spodziewała się, że wszystko trafi szlag.
Dokładnie jak dzisiaj. Bo to właśnie tego dnia wszystko się rypło.
Część osadzonych struła się śniadaniem i tylko Joan stawiła się w pralni z początku zaskoczona, że była sama. Nie wiedziała o niestrawności pozostałych i tym, że być może ktoś inny miał się spóźnić. Cokolwiek zatrzymało tamte, była wkurzona, że została ze wszystkim sama. Z drugiej strony cieszyła się, że nikt nie wyskoczy do niej z przypierdolką. Wszystko miało swoje plusy i minusy, lecz ta chwila zdecydowanie posiadała więcej tego drugiego niż pierwszego.
Nie minęło dziesięć minut na zmianie w pralni, kiedy nagle w pomieszczeniu pojawiły się trzy znane jedynie z widzenia osadzone. Terrell nie zareagowała z początku uznając, że to zamienniczki, bo najwyraźniej stały skład olał pracę albo został podmieniony (nie wzięła pod uwagę zatrucia). Dalej robiła swoje zanim wyczuła, że tamte były coraz bliżej niej. Nie jedna i nie w sposób, w jaki ludzie przechodzili tuż obok. Wszystkie na raz, z każdej strony, osaczyły Joan co zwiastowało nie tylko kłopoty, ale także kolejną traumę na resztę życia.
- Mówią, że masz przy sobie coś dobrego. – Szeroki szyderczy uśmiech ozdobił twarz rudej kobiety. Na oko miała z czterdzieści lat, skórę wysuszoną od papierosów oraz narkotyków i krzywy nos po bójce z kochankiem, którego wyrzuciła przez balkon.
- Tak, tak. Same pyszności.
- Słodkości z pierwszej pułki.
Gdyby tylko Joan kiedykolwiek oglądała Króla Lwa te trzy kobiety przypominałyby jej hieny. Podobnie się na nią czaiły i chichotały jak potłuczone.
- Coś wam się pomyliło. – To jedyne co przyszło jej do głowy. Nawet nie umiała wybronić się słowami, bo wiedziała, że i tak nie miała szans. Po co się starać? Stała ona jedna przeciwko trzem hienom. Nie była aż tak głupia, żeby okłamywać się i mieć nadzieję. Już nie.
Oto w tej chwili będzie miała przechlapane. Nie tylko teraz, ale także później, bo utrata towaru oznaczała zadrę ze współlokatorką z celi, a to potem odbije się na reszcie jej życia w więzieniu.
Zaczęła panikować, serce biło szaleńczo a ciśnienie podskoczyło tak, że wspomogłoby działanie pralek. Serce podeszło do garda, po skórze przeszły ciarki i nagle.. wyłączyła się. Nauczyła się tej sztuki na początku pobytu w poprawczaku. Wiedząc, że nie miała szans wypracowała w sobie "życie na automacie" pomagające znieść złe chwile, bez pełnej świadomości tego co się działo. Później jedynie czuła bolesne skutki na ciele, ale to niewielka cena za to, co mogło stać się z umysłem.
Teraz zrobiła to samo. Odleciała nie zważając na bicie, zdzierane ubranie i ręce wciskane w stanik, w którym chowała różne rzeczy w tym niewielki woreczek narkotyków, który miała później przekazać komuś innemu.

Val Warren
przemytniczka/szkutniczka — Blue Line Boats Rental
40 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Była policjantka, uwikłana w intrygę skutkującą pozbawieniem wolności, nadzorująca rodzinny biznes łódkowy przy okazji toczenia batalii z byłą narzeczoną, u boku dawnej współlokatorki
#4

W zamknięciu spędziła już całe dwa lata. Na samym początku czuła złość i cholerny żal, skierowany na sędzię, co podjął decyzję o pozbawieniu ją wolności. To był pierwszy raz. Nigdy wcześniej nie była notowana - ba, nie mogła być, skoro przyjęto ją do Akademii Policyjnej. Niestety, nikt nie miał litości dla rzekomej zdrajczyni, bratającej się z gangsterami. Tuż po przyjeździe do więzienia, obiecała sobie, że jak tylko wyjdzie, odnajdzie tego grzdyla, odpowiedzialnego za sfabrykowanie jej winy. Cholernik miał ojca na wysokim stanowisku i to wystarczyło, aby wrobić Warren w coś, czego nie zrobiła. Mogłaby wszem i wobec mówić, że siedzi za niewinność (tak jak każdy) jednak to zabrzmiałoby zbyt żałośnie. Musiała przyjąć na barki to, co zgotował jej los i nie dać się temu, co na nią czeka za kratkami. A czekało ją wiele.
Przede wszystkim musiała zacząć nienawidzić strażników i innych, zwyczajnych ludzi, sprawujących nadzór nad osadzonymi. To nie było trudne. Większość kobiet miało ją za kogoś swojego, kto doprowadził do śmierci jednego z tych zwyrodnialców w granatowych mundurach. Nie zamierzała wyprowadzać nikogo z błędu, chociaż bardzo żałowała śmierci swojego kompana, wcześniej uczącego się w Akademii, w tym samym czasie.
Mnóstwo razy próbowano ją wkręcić w zamknięte grupki, specjalizujące się w przemycaniu narkotyków i kombinowaniu innych, nielegalnych rzeczy. Ostrożnie dobierała sobie „koleżanki”, próbując jednocześnie nie narażać siebie na sytuacje, prowadzące do śmierci. Musiała w końcu stąd wyjść, nawet jeśli po drodze wrzucą jej rok czy dwa więcej, ze względu na kontrabandę.
Dostawała od rodziny pieniądze i paczki, przez co mogła wymieniać się z osadzonymi i prowadzić z nimi różne transakcje. Miała również głowę na karku i znała się na języku urzędowym, przez co niektóre z kobiet zwracały się do niej o pomoc. Nauczyła się funkcjonować w społeczności skazanych morderczyń, złodziejek i ćpunek, stopniowo budując swoją reputację.
Dzisiejszego dnia skierowano ją na przydział do pralni. W całej swojej karierze więziennej, pracowała na różnych stanowiskach. Ostatecznie wylądowała w magazynie, posiadającym wiele możliwości, gdzie kręciła się od kilku miesięcy. Nie zamierzała jednak narzekać na małe zmiany. Ogarnianie pralni nie należało do szczególnie wyczerpujących zajęć. Chyba, że ktoś wyjątkowo nie przepadał za składaniem ubrań, albo miał uczulenie na najtańszy proszek. Nic ze wspomnianych rzeczy nie było Prii straszne, dlatego też bez kręcenia nosem skierowała się w odpowiednie miejsce, zdecydowanie nie biorąc pod uwagę sceny z udziałem ćpunek.
W solidnych butach, przeznaczonych do prac magazynowych, dodających jej jakieś dwa centymetry więcej, przekroczyła próg pralni, czując narastające wzburzenie. Nic jej tak nie wkurzało jak agresywne, narwane baby na głodzie, rozpierdalające miejsce pracy.
- Hej, Alabama! - odezwała się nieco głośniej, rozpoznając rude, przetłuszczone włosy. - Pojebały wam się przydziały?
Doskonale wiedziała, gdzie te gnomy powinny się aktualnie znajdować. Nie musiała nawet wspominać o jednej ze swoich koleżanek, prowadzących wojnę z narkomankami. Leah zazwyczaj pracowała w pralni, niestety dzisiaj zamęczyła ją cholerna biegunka, przez którą wylądowała w szpitalnym skrzydle. Zapewne byłaby cholernie wdzięczna Warren za wykurzenie tych koneserek cracku z jej włości.
- Spierdalamy stąd.
Obie towarzyszki rudej Alabamy wycofały się na widok Val, pozostawiając Joan samą sobie. Chyba doszły do wniosku, że życie jest dla nich cenniejsze, niż woreczek towaru, który i tak załatwią sobie innymi sposobami.
W pierwszej chwili nie widziała, kogo zaatakowały ćpunki. Dopiero na widok ciemnych włosów i młodej twarzy, połączyła kropki. Podeszła bliżej, stając za plecami rudej raszpli, szukającej przy obnażonej dziewczynie jakiegokolwiek towaru.
- Nie słyszałaś co się do ciebie mówi?
Nie krzyczała. Już dawno temu uznała, że normalny, acz ostro zaakcentowany ton, robił na innych większe wrażenie.
Kończyła jej się cierpliwość.
Płynnym ruchem chwyciła kobietę za ubranie, prawie stawiając ją na równe nogi. Alabama miała ledwo metr sześćdziesiąt, przez co przy Warren wyglądała jak niedożywione dziecko.
Widząc przezroczysty woreczek, zaciśnięty w brudnej dłoni, poprawiła chwyt na materiale pochwyconej koszuli.
- Zostaw - wysyczała przez zaciśnięte zęby, stanowczo szarpiąc szczerbatą za ubranie.
- Rzuć to i spierdalaj stąd, jak twoje koleżanki.
Chwila zawahania, cień strachu widoczny w przekrwionych oczach ćpunki. Tyle wystarczyło, aby Val wywnioskowała, o czym myśli ta wiedźma. Nim zdążyła wrzucić woreczek do ust, Warren postanowiła naprostować rudej ten krzywy nos, będący zapewne owocem genów z chowu wsobnego. Jeden, precyzyjny strzał w przegrodę, aż poczuła uderzenie na własnych knykciach. Krótki jęk pełen bólu wypełnił pralnię, przyczyniając się równocześnie do upuszczenia woreczka na płytki.
- Jeśli zobaczę cię tutaj po raz drugi, rano wywiozą cię w czarnym worku - dodała, odpychając od siebie ćpunkę, przez co ta prawie wpadła na jedną z pralek. - Zrozumiałaś przekaz?
Najwidoczniej zrozumiała. Zasłaniając dłonią obficie krwawiący nos, wypadła z pomieszczenia, zostawiając Warren samą, w towarzystwie wystraszonej dziewczyny. Kojarzyła ją. Joan była jedną z najmłodszych osadzonych. Zamieniła z nią ledwo kilka słów, nie wdając się w większe dyskusje. Przede wszystkim, wyglądałoby to dziwnie. Kto jak kto, ale Warren nie powinna zniżać się do poziomu tej siksy, skazanej za morderstwo własnej matki. Jeszcze straciłaby poparcie tych matek, z którymi miała całkiem dobre relacje.
Mimo wszystko, sama też była kiedyś nowa. Do więzienia trafiła jako zdezorientowana dziewiętnastolatka, wściekła na cały system sterujący służbami mundurowymi. Z każdym dniem odnajdywała się w nowej rzeczywistości coraz lepiej, ale to nie znaczyło, że się nie bała.
Ostrożnie kucnęła przy dziewczynie.
- Hej, młoda - odezwała się znacznie łagodniej, ignorując wyeksponowaną pierś, będącą śladem po napaści ćpunek. Rozerwana koszula, leżąca obok nadawała się już tylko na śmietnik.
- Spokojnie, oddychaj.
Spojrzała na bok, dostrzegając przygotowany stos więziennych koszul, świeżo po praniu. Nie ociągając się zbytnio, chwyciła za pierwszą z brzegu, co by przykryć nią rozdygotaną dziewczynę. W pralni nie było zimno, ale gwałtowne, nieprzyjemne doświadczenia mogły skutecznie wstrząsnąć człowiekiem.
- Już ich nie ma - dodała cicho, narzucając materiał koszuli na tors osiemnastolatki, przytrzymując przy ramionach. Jednocześnie próbowała wyłapać jej spojrzenie, co by odrobinę przywołać ją do rzeczywistości i w miarę możliwości, uspokoić.

Joan D. Terrell
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Nie była pewna, kiedy dokładnie nauczyła się wyłączać. Pierwszy raz świadomie zrobiła to w poprawczaku, ale kiedy zaczęła rozważać swoje poprzednie lata życia możliwe, że nabyła tę umiejętność znacznie wcześniej. Jako dziecko gorzej znosiła cierpienie. Oczekiwała, że dorośli i matka jej pomogą, ale to były tylko złudzenia. Musiała radzić sobie sama, ale jak dziecko miało to zrobić? Nie była tego nauczona, nie miała dobrego przykładu i na dodatek strach był wtedy czymś okropnym. Znacznie gorszym od tego odczuwalnego teraz. Z wiekiem człowiek inaczej go znosił, ale kiedyś był nie do pokonania. A jednak musiała. Musiała ogarnąć się dla siebie i brata, dlatego w chwilach tak złych jak ta wyłączała się. Umysł odpływał a ciało reagowało na wszystko co działo się wokoło. Trudno. Była w stanie to znieść, ale musiała uchronić głowę; to był jej odruch obronny.
Nie zarejestrowała pojawienia się kolejnej osoby. W tym czasie, odpływając myślami, zastanawiała się co zrobić żeby nie dostać wciry od współlokatorki z celi. Najpewniej zginie, do czego powoli zaczynała się przyzwyczajać nie zauważając, kiedy ciało zaczęło drżeć, kulić i w którym momencie szarpanina się skończyła.
Nie była też pewna, kiedy oparta o pralki skupiła się siedząc na podłodze.
Hej, młoda.
To było jak przełącznik. Coś pyknęło i nagle w pustych oczach pojawił się wyraz życia. Powróciła z zaskoczeniem rejestrując nową twarz. Znała ją ze stołówki i spacerniaka, ale nic więcej. Nie umiała jej nazwać, nadać charakteru lub choćby najmniejszej wzmianki o ów osobie. Najwyraźniej była jedną z tych, których Terrell nauczyła się unikać.
Lekko otumaniona, wciąż drżąc, spojrzała w dół na narzuconą na nią koszulę. Dopiero docierało do niej co zaszło i co mogło się stać pomiędzy początkiem napaści a tym momentem.
Towar.
W przestrachu rozejrzała się za nim. Zignorowała podtartą koszulę i gwałtownie wyrwała się do przodu niczym te ćpunki wyciągając rękę do małego woreczka. Jeden nagły manewr sprawił, że zbyt mocno szturchnęła Warren, która straciła równowagę na kuckach i spadła na tyłek.
- Przepraszam – rzuciła wciąż dysząc ze stresu i równie pośpiesznie, co zabranie woreczka, wstała na równe nogi chowając się w składziku, którego drzwiami trzasnęła.
Przede wszystkim musiała się uspokoić. Ubrać i schować towar, który później musiała przekazać wraz z praniem na inny blok. Proste, ale pojawienie się ćpunek wszystko utrudniło.
Zapinając guziki koszuli zauważyła jak drżą jej ręce. Przerwała, spojrzała na dłonie i poczuła jak łzy ciekną po policzkach. Umysł mogła ochronić, ale reakcji ciała nie powstrzyma.

Terrell zostawiła kobietę samą sobie. Porwana koszula leżała na podłodze jako jedyny dowód zbrodni, o którym jednak nikt nie będzie wspominał. Plotkowanie w więzieniu miałoby sens, gdyby Joan posiadała jakiś statut i szacunek, ale nie miała ani jednego ani drugiego. Nie była też (wciąż) dostosowana do nowych warunków i przez natłok myśli oraz strach zapomniała o najważniejszej rzeczy; liście do brata.
Kartka, którą trzymała w kieszeni koszuli leżała teraz na podłodze obok porzuconego materiału przy pralkach materiału. Była lekko pognieciona i wybrudzona, co nie przypominało niczego poważnego. Bardziej jak szalone notatki jednej z ćpunek. Dopiero treść zdradzała czyjeś przemyślenia. Ciężko określić czyje, bo list nie był dokończony ani podpisany, ale w tej chwili, gdy w pomieszczeniu znajdowały się tylko dwie osoby (a kartka leżała obok porwanej koszuli Joan) nie trudno było zgadnąć, kto mógł to napisać.

Drogi Hyde, trzy tygodnie temu przenieśli mnie do więzienia. Nie mogłam od razu do Ciebie napisać. Musiałam najpierw odnaleźć się w nowym miejscu, w którym jest całkiem dobrze. Starsze kobitki są fajniejsze od nastolatek. Sam się przekonasz, kiedy już przeżyjesz młodocianą miłość i za parę lat poznasz super babeczkę. A może masz już za sobą pierwsze miłosne rozczarowanie? Nie wiem. Nie piszesz do mnie, więc mogę jedynie zgadywać, ale nie mam ci za złe. Zgaduje, że świetnie żyje Ci się z nową rodziną. Na pewno masz dużo zajęć w szkole, fajne rodzeństwo i jeszcze lepszych rodziców. Cieszę się z tego. Może to wiesz. Może czytasz moje listy, ale jeśli nie, to jeszcze raz powtórzę – cieszę się, że masz normalną rodzinę. Przynajmniej tak mówiła kobieta z opieki społecznej, która już nie zamierza do mnie zaglądać. W końcu jestem pełnoletnia i nie potrzebuje „prawnego opiekunka” od dzisiaj sama nim jestem. Tych pięć lat temu również nim byłam. Opiekowałam się Tobą i byłam też odpowiedzialna za siebie. Podjęłam ważną decyzję, której nie żałuje. Jak wspomniałam, nie wiem czy czytałeś poprzednie listy, dlatego powtórzę, że nie żałuje ani jednej decyzji. Uratowałeś mnie. Nasza matka mogła mnie zabić a Ty zrobiłeś to co należało. Nie wiń się za to. W tamtej chwili byłeś dla mnie bohaterem. Najlepszą osobą na świecie a ja musiałam stać się Twoją bohaterką. Byłeś młody. Za młody, żeby pójść do poprawczaka, dlatego nie żałuje. Opiekowałam się Tobą i robię to teraz będąc w tym miejscu.
Jest dobrze.[…]


Val Warren
przemytniczka/szkutniczka — Blue Line Boats Rental
40 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Była policjantka, uwikłana w intrygę skutkującą pozbawieniem wolności, nadzorująca rodzinny biznes łódkowy przy okazji toczenia batalii z byłą narzeczoną, u boku dawnej współlokatorki
Widziała już wcześniej ten wzrok, zdradzający strach związany z utratą ważnej rzeczy. W tym przybytku zazwyczaj rozchodziło się o jedno. O pieprzony towar, który zamieniał ludzi w zwierzęta i stopniowo wyżerał szare komórki. Nie bez powodu komunikacja z ćpunkami przypominała monolog, przerywany głupimi odzywkami. Dziewczyna nie wyglądała jej jednak na zagorzałą fankę narkotyków. Towar musiała przemycać dla kogoś innego.
Nim zdążyła mocniej zaprzeć się nogami, wylądowała na tyłku, dostając w gratisie szturchnięcie w ramię. Skrzywiła się jedynie odrobinę, podążając wzrokiem za dziewczyną. Daleko i tak nie dałaby rady uciec, więc pozostał jej schowek, wykorzystywany w najróżniejszych celach.
Mogła mieć tylko nadzieję, że pomysł zażycia tego świństwa, schowanego w woreczku, nie zostanie zbyt szybko wyprowadzony w życie.
Stęknąwszy ze zrezygnowaniem, podparła się dłońmi o zimne płytki, zauważając starą, złożoną kartkę papieru. W pierwszej chwili pomyślała o tych pieprzonych ćpunkach i ich chorych notatkach, mogących zawierać w zasadzie wszystko. Od imion i nazwisk potencjalnych dostawców, do pseudo wiersza z masą błędów ortograficznych i nieistniejących słów.
Postanowiła rozłożyć kartkę i przeczytać zawartość, której kompletnie się nie spodziewała. Już po pierwszym zdaniu i czytelnym charakterze pisma, mogła dojść do wniosku, że to żadna własność ćpunek. Nie musiała czytać dalej, ale pchana wewnętrzną ciekawością i przeczuciem, brnęła dalej w zapisane słowa, siedząc w tym samym miejscu, na płytkach, obok rozerwanej koszuli i śladów krwi, pozostawionych przez Alabamę z rozwalonym nosem.
Za pomocą tego niedokończonego listu, dowiedziała się na temat dziewczyny więcej, niż w ciągu ostatnich tygodni, gdy ta trafiła za kratki. Gdyby tylko chciała, już pierwszego dnia mogła dać popalić tej osiemnastolatce, jednak jej zainteresowanie nią, ściągnęłaby uwagę innych osadzonych, niekoniecznie tak powściągliwych, jak Warren. Nie chciała jej też z góry oceniać. Zwyczajnie, czekała na odpowiednią okazję, a ta spadła jak z nieba, zsyłając pod jej nogi wspólną zmianę w pralni i niedokończony list, zawierający zbyt wiele niewygodnych szczegółów.
Czy ta dziewczyna naprawdę była aż tak lekkomyślna? Gdyby ten kawałek papieru dostał się w inne ręce, nie obyłoby się bez szantaży i innych wykorzystywań, aż do końca odsiadki.
Ciężkie buty pisnęły przy kontakcie z płytkami, gdy Val postanowiła wstać na równe nogi, spychając cały bałagan na bok. Najpierw musiała się zająć nową, zapewne mocno straumatyzowaną tym całym zajściem, którego Warren była świadkiem. Nikomu nie życzyła takich atrakcji, szczególnie gdy rozchodziło się o bardzo młodą dziewczynę. Nie pasowała do całej reszty okrutnych, sfrustrowanych bab, odreagowujących okrutny wyrok albo inne sytuacje, których doświadczyły przed więzieniem. Większość z nich potrzebowała cholernego psychiatry, albo co najmniej psychologa. Szczególnie te, przejawiające zachowania skrajnie agresywne, albo socjopatyczne. Unikała podobnych elementów od samego początku, co zdecydowanie wyszło jej na dobre.
Z wolna zapukała w drzwi składzika. Jak w ogóle miała na nazwisko ta dziewczyna?
- Terrell, otwórz drzwi - zażądała twardo, darując sobie wszelkie prośby czy przesłodzony, opiekuńczy ton. - Coś ci wypadło. Powiedziałabym nawet, że coś bardzo ważnego, więc jeśli nie chcesz przedłużyć sobie wyroku, otwórz te cholerne drzwi.
Starała się nie mówić głośno, na wypadek, gdyby jakaś zbłąkana dusza zajrzała do pralni. Nie powinna. Dzisiaj, z powodu mocno ograniczonych zasobów ludzkich, zmiana miała przebiec w składzie dwuosobowym, na co Warren nie zamierzała narzekać.

Joan D. Terrell
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Płakała. Bała się tego miejsca. Wciąż było dla niej obce, przez co czuła się podobnie jak w pierwszych tygodniach w poprawczaku, chociaż teraz i tak znosiła wszystko lepiej niż wtedy. Kiedy ją zamknięto była tylko dzieckiem, które bało się bardziej a co mocno wpłynęło na jej osobę. Teraz strach był inny. Nieco lżejszy, ale nadal wywoływał płacz. Na szczęście szlochała cicho. Nauczyła się to robić jeszcze w poprzednim zakładzie zamkniętym, żeby nikt jej nie usłyszał. Nie było nic gorszego od okazania słabości, czego nauczyła się z czasem i choć teraz też nie powinna tego robić, to nie mogła się powstrzymać. Na szczęście zakrywając dłonią usta powstrzymywała żałosne jęki rozpaczy jedynie łzom pozwalając wyjść na światło dzienne.
Udawała, że nie słyszy swego nazwiska i również chciałaby się odciąć do kolejnych słów, ale te sprawiły, że opuściła dłoń i tępo spojrzała na drzwi. Nie od razu załapała, lecz po krótkich paru sekundach dotknęła kieszeni koszuli, która przecież nie była jej.. Cholera jasna.
Przełknęła ślinę i pośpiesznie rękawami koszuli wytarła policzki. Czuła, że są czerwone od łez, ale w tej chwili nic na to nie poradzi chyba, że „przez przypadek” obleje się wybielaczem. Nie była jednak aż tak szalona ani durna.
A może jednak?
- To nie moje! – Mogła skłamać. Nikt nie udowodni, że list należał do niej. Nie użyła w nim swego imienia i nikt nie miał pojęcia, jak nazywał się jej brat, więc mogli jej podskoczyć.
Podskoczyć? Taa.. jasne, kogo chciała oszukać? Ludzie mogli jej podskakiwać, bo nie miała z nimi szans. Jedyne co posiadała to wypracowaną umiejętność kłamania i grania kogoś, kim nie była.
- Przestań! – Jęknęła, kiedy Warren znów krzyknęła przez drzwi. Teraz to jej się bała. Może nawet bardziej niż ćpunek, bo te działały bez przemyślenia a kobieta za miała głowę na karku. Wszystko co robiła, czyniła z rozmysłem, a przynajmniej tak Joan się wydawało. Gdyby tak nie było to pozostałe więźniarki nie szanowałyby Warren tak, jak teraz.
- Odsuń się od drzwi – poprosiła, bo obawiała się, że jak tylko je otworzy to dostanie w nos. Nie miała pojęcia za co, ale w podobnych przybytkach panowała zasada „możesz dostać za nic”.
Mozolnie wstała z podłogi, chwilę odczekała i dopiero wtedy otworzyła drzwi niepewnie patrząc na Warren. Szybko jednak opuściła wzrok na trzymaną przez nią kartkę i poczuła, że właśnie zdradziła Hyed’a. Nikt nie miał się dowiedzieć a teraz właśnie wiedział ktoś, kogo nie znała i kto być może jej zagrażał.
Miała przechlapane.
- To nie tak jak myślisz. – Głupio myślała, że to wystarczy. - Nie ważne. - Westchnęła ze zrezygnowaniem. - Powiedz, czego chcesz. - Bez transakcji się nie obejdzie. Tak tu wszystko działało. Coś za coś. Nie było nic za darmo.

Val Warren
przemytniczka/szkutniczka — Blue Line Boats Rental
40 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Była policjantka, uwikłana w intrygę skutkującą pozbawieniem wolności, nadzorująca rodzinny biznes łódkowy przy okazji toczenia batalii z byłą narzeczoną, u boku dawnej współlokatorki
Stłumiła na ustach krótkie prychnięcie, gdy Terrell podjęła próbę kłamstwa. Cóż, gdyby nie dzieliły je drzwi, zapewne dziewczynie nawet nie przyszłoby do głowy tak bezczelnie wypowiadać nieprawdę, w żywe oczy. Szczególnie, że dowód był bardzo wyraźny i czytelny.
- Zła odpowiedź! - uderzyła otwartą dłonią w powierzchnię drzwi, które aż zabrzęczały. - Próbuj dalej, masz ostatnią próbę i opcję z telefonem do przyjaciela. Tylko do jasnej cholery przestań kłamać!
Ostatnie zdanie wręcz wysyczała przez zęby, podkreślając powagę, której ta siksa powinna się trzymać. Nie lubiła, kiedy ktoś próbował wcisnąć jej ściemę. Postanowiła jednak wziąć pod uwagę małe doświadczenie dziewczyny i traumę, spowodowaną napaścią ze strony ćpunek. Nie chciała jej dodatkowo straszyć, jednak musiała nakreślić pewne sztywne ramy, choćby pod kątem zwracania się do innych osadzonych. Terrell musiała jakoś przez to przebrnąć, bo nie pasowała do całej reszty. Z pewnością poza murami więzienia poradzi sobie znacznie lepiej od większości typowych osadzonych, odnosząc sukces resocjalizacji (heh).
Uniosła brwi z zaskoczeniem, słysząc komendę odsunięcia się od drzwi, wypowiedzianą bardziej w formie prośby. Przez chwilę pomyślała, że Terrell zechce otworzyć wrota z kopniaka, ale to byłoby cholernie nierozważne z jej strony. Wkurzywszy Warren, miałaby przechlapane przynajmniej po dwukroć, w porównaniu do atrakcji zaserwowanych przez narkomanki.
Val wszystko miała pod kontrolą, toteż postanowiła zastosować się do tej łagodnej sugestii, cofając się o pół kroku.
Gdy drzwi zostały otwarte, szybko odnalazła wzrokiem dziewczynę, dostrzegając lekko opuchnięte oczy. Była wrażliwa. Cholernie szlachetna cecha, która w tych murach szybko umierała. Tutaj na wierzch wychodziły głównie te najgorsze przymioty, pozwalające na przystosowanie się do brutalnych warunków. Nie tylko osadzone wyzbywały się empatii. Strażnicy, przymykający oczy na wiele przewinień wcale nie byli lepsi. Wszędzie, gdzie dało się zrobić dobry biznes, cel uświęcał środki.
W sumie, istniała pewna rzecz, której chciała.
Podparłszy się ręką o futrynę drzwi, zrobiła krok do przodu.
- Przede wszystkim… - zaczęła spokojnie, wchodząc do schowka, bo to, co miała do przekazania Terrell, musiało zostać tylko między nimi. Dlatego też zamknęła za sobą drzwi.
- Chcę, żebyś przestała być lekkomyślna.
Nie zwracała uwagi na ewentualne wycofywanie się dziewczyny pod regały ze środkami piorącymi. Potrzebowała jej pełnej uwagi, a nie cackania się i respektowania jakiejś rzekomej przestrzeni osobistej.
- Wiesz, co by się stało, gdyby ktoś inny znalazł ten papier?
Uniosła zapisany list w górę, machając nim przed oczami dziewczyny.
- Nie dość, że mogłabyś siedzieć za krzywoprzysięstwo, jakaś chora suka zrobiłaby z ciebie ćpunkę, przymusową prostytutkę i kozła ofiarnego, który nadstawi kark, gdy innej chorej suce podwinie się noga. Nie chcesz tego.
Nikt nie chciał znaleźć się w podobnej sytuacji. W niektórych przypadkach śmierć była lepsza o czym niejedna osoba wsadzona za kratki, zdążyła się przekonać. Wolała oszczędzić dziewczynie tych przeżyć.
- Nigdy nie pisz listów w taki sposób. To nie pieprzone przedszkole. Wszyscy cię obserwują i gdy tylko dostaną pretekst do przejęcia nad tobą kontroli, zrobią to bez mrugnięcia okiem, rozumiesz?
Wbiła wyczekujące spojrzenie w brązowe oczy, czekając przynajmniej na małe przytaknięcie.
Ściągając usta, wrzuciła list do małego zlewu, przy ścianie.
- Podaj mi wybielacz.
Zabrzmiało złowrogo, ale tak naprawdę miała w planach zniszczenie listu. Lepiej, aby wypaliły go chemikalia, niż żeby dostał się w niepowołane ręce. Mogłaby po prostu rozmiękczyć papier w wodzie, ale lepiej dmuchać na zimne.

Joan D. Terrell
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Nie uniosła wzroku na kobietę. Po tonie głosu i tym jak załatwiła tamte ćpunki Joan wiedziała, że była niebezpieczna. Krążyły plotki, że zabiła policjanta, więc kolejne pobicie małolaty wcale nie wydawało się taki trudne lub niemożliwe. W świadomości Terell to było bardzo prawdopodobne, dlatego starała się nie patrzeć w oczy Warren, żeby jej bardziej nie prowokować.
Zrobiła krok w tył, a potem kolejny, kiedy drzwi zostały zamknięte. Była pewna, że tamta coś jej zrobi. Mogłaby, bo miała do tego predyspozycje i już wystarczająco nastraszyła Joan, która nie zwracała uwagi na słowa. Te nie miały znaczenia. Myślała tylko o tym, żeby wyjść z tego schowka a najlepiej to uciec jak najdalej stąd, co – o zgrozo – nie było możliwe.
Nie docierał do niej sens wypowiedzi. Myślała tylko o uciecze i jedynie ze strachu przytaknęła oraz podała wybielacz chcąc mieć to wszystko już za sobą. Nawet jeśli rozchodziło się o jej cenny list. O jedyną rzecz, która w tym miejscu pozwalała jej nie oszaleć. Pomimo braku odpowiedzi pisała je od lat, co było swoistą formą terapii, które ani w poprawczaku ani w więzieniu nigdy nie uzyska. Miała tylko te listy a właśnie jeden z nich topił się pod płynem z nieprzyjemnym chemicznym zapachem.
Nie odezwała się słowem. Ani wtedy ani później, kiedy z całych sił starała się trzymać jak najdalej od Warren, z którą dzieliła zmianę w pralni. Nie patrzyła na nią, nie stawała na drodze i trzymała co najmniej dwumetrowy dystans jednocześnie przez cały czas kątem oka obserwując ruchy Val w razie gdyby chciała użyć pięści także na niej.

Na kolacji również siedziała cicho obok współlokatorki z celi, której wcześniej zdążyła przekazać dole za przekazane narkotyki. W jej zachowaniu nie było nic dziwnego. Zawsze starała się nie rzucać w oczy, nie patrzeć na innych ani nie gadać za dużo, bo to jedynie przynosiło więcej kłopotów.
Teraz nie było inaczej. Wpatrywała się w jedzenie, które w więzieniu było gorsze od tego z poprawczaka i to jedyna dobra rzecz, która różniła oba miejsca. Nie powiedziałaby jednak, że tamto było lepsze od tego. W ogólnym zestawieniu oba były okropne. Po prostu więzienie jawiło jej się w ciemnych barwach, bo wciąż była tu nowa i jeszcze trochę zajmie jej przystosowanie się do nowych zasad.
Dawała sobie jeszcze ze dwa tygodnie na asymilacje. Może trzy biorąc pod uwagę zdarzenia mające miejsce pół minuty później.
- Warren, ty kurwiszonie! – Alabama dziarskim krokiem ruszyła w stronę stolika zajętego przez Val i jej koleżanki. – Mówię do ciebie! – warknęła starając się zwrócić na siebie uwagę tamtej. – Powiedziałaś swoim, co takiego zrobiłaś? Hę? Broniła matkobójczyni![
- Głupoty gadasz – wtrącił ktoś, kto szybko uznał, że to bzdura.
- Głupoty?! A złamany nos to niby skąd?!
- Naćpałaś się i znów waliłaś głową w ścianę. Nic nowego! – Cała chmara kobiet zaśmiała się gromko.
- Ja wam zaraz dam.. – Alabama gwałtownie rozejrzała się dookoła. – Ty! Mała suko! – Szybkimi acz nieco koślawymi susami doskoczyła do siedzącej z brzegu Terrell. – Powiedz im co się stało!
Joan się nie wahała. Nie musiała nawet na nikogo zerkać, ustalać lub pytać o zgodę. Odpowiedziała tak szybko, że nikt nie uznałby tego za kłamstwo.
- Pierwszy raz słyszę.
- Ty mała cipo! – Alabama mocno uderzyła pięścią o stół zmuszając Joan do wstania z miejsca. Lepiej żeby nie była teraz w zasięgu jej łapsk.
- Osadzone! Spokój albo wrzucimy was do izolatek!
Izolatka nie brzmiała wcale tak źle. Nie trzeba było czekać krótko na reakcje Joan, która całą zawartość swojej tacy wcisnęła w ubranie Alabamy.
- Tyyyy!

Rozcięta warga była małą ceną za tygodniowy spokój. Strażnicy szybko zareagowali pakując je obie do izolatek.
Terrell wreszcie miała spokój. Tu nie musiała się o nic bać. Była sama, nikt na nią nie krzyczał, nie wymagał, nie bił.. Dopóki się nie zaczepiało strażników i ci byli w porządku, więc uznała, że dobrze wybrała decydując się na małą prowokację Alabamy przeżywającą teraz katusze poza dostawami ukochanych narkotyków. Odstawienie było najgorsze, więc tak – Joan nadal uważała, że w tym zestawieniu była na wygranej pozycji.
Wreszcie dobrze spała. Przyzwyczaiła się do ewentualnych krzyków lub jęków. Jeszcze w poprawczaku dość często spędzali czas w izolatkach i to bez powodu. Tu mogłaby przesiedzieć aż do końca odsiadki uznając, że to druga rzecz, która była lepsza od poprawczaka.
To już dwie, chociaż nadal oba miejsca były na swój sposób okropne.

Odpoczęła znów czując nieprzyjemny ścisk w żołądku spowodowany koniecznością powrotu do celi. Całe szczęście nie dostało jej się od Grety, współlokatorki, która była z niej zadowolona. Wszyscy mieli spokój od Alabamy, która nadal siedziała w izolatce. Joan dostało się tydzień, ale tamtą zazwyczaj i tak trzymano dłużej, co stało się wszystkim znaną niepisaną zasadą. Dzięki temu inne ćpunki też trzymały się na uboczu, więc wszyscy cieszyli się z tej małej sielanki z powodu braku aktywnych świrusek.
Tyle dobrego.
Tydzień po tygodniu. Dzień po dniu. Da radę musiała tylko wytrzymać.
- Załatwiłam ci przydział w kuchni.
Terrell z zaskoczeniem spojrzała na Gretę, która uśmiechnęła się krzywo, chociaż ona po prostu taki miała wyraz twarzy.
- Dziękuję? – Starała się nie zabrzmieć na podejrzliwą, ale czuła, że coś się za tym kryło. Tutaj nikt nigdy nie chciał czegoś za darmo i nie załatwiał komuś przydziału w kuchni. Musiało coś w tym być i Joan szybko się o tym przekona.

Val Warren
przemytniczka/szkutniczka — Blue Line Boats Rental
40 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Była policjantka, uwikłana w intrygę skutkującą pozbawieniem wolności, nadzorująca rodzinny biznes łódkowy przy okazji toczenia batalii z byłą narzeczoną, u boku dawnej współlokatorki
Niekoniecznie zależało jej na utworzeniu dystansu między sobą, a Terrell. Też kiedyś była w jej wieku, trafiła do więzienia i była tym wszystkim mocno zdezorientowana. Nie chciała, aby ta dziewczyna była zostawiona sama sobie. Nigdy nie słyszała, aby ktoś przychodził do niej na widzenie. Możliwe, że przez tę historię, którą postanowiła przelać na papier, nie miała już do kogo wracać… za wyjątkiem brata. Jeśli znajdował się daleko stąd, nikt nie puściłby chłopaka w tak daleką podróż, żeby zobaczył siostrę, rzekomą zabójczynię ich matki.
Cholernie ciężka sytuacja.
Mimowolnie myślała o niej, przerzucając świeżo uprane ubrania na stertę do prasowania. Widziała, że dziewczyna przygląda jej się kątem oka. Mogłaby na głos powiedzieć, żeby się tak nie czaiła, ale podobnym podejściem, tylko bardziej by ją wystraszyła.
Może pogadają o tym następnym razem?

Stołówka była wypełniona po brzegi. Więzienie należało do największych w kraju i gdyby nie podział na bloki, nie dałoby rady upilnować wszystkich osadzonych, podczas spożywania posiłków.
Warren siedziała tam gdzie zawsze, zerkając dyskretnie w stronę Terrell, przycupniętej na skraju jednego ze stołów. Irracjonalnie, wolała aby nic więcej jej się nie stało. Nigdy specjalnie nie przejmowała się innymi dziewczynami, wtrąconymi do zakładu ledwo po ukończeniu osiemnastu lat. Ta była jednak inna. Nie była matkobójcznią, jak nazywały ją stare prukwy, oburzone podobnym przestępstwem. Same nie były lepsze. To miejsce pełno było hipokryzji, której Warren miała powyżej uszu. Łatwo było kogoś oceniać, nie znając całej historii.
Podobnie było w jej przypadku. Z góry ochrzczono ją zabójczynią policjantów, bo przecież przyłożyła rękę do śmierci jednego z nich. Nikt nie zawracał sobie głowy szczegółami. Większość osadzonych wzięła to za pewnik, mając do czynienia z całkiem postawną dziewczyną, z głową na karku.
Ta sama dziewczyna przeżuwała właśnie kawałek bułki, maczanej w gulaszu, gdy z daleka dostrzeżono rude kudły. Ćpunka nie mogła sobie wybrać gorszego momentu na skomlenie. Naprawdę, tuż pod nosem koleżanek, trzymających stronę Warren? Niedobór dragów musiał wyżreć jej pozostałą część mózgu. Nikt normalny nie próbowałby podobnych akcji, co widać było po twarzach pozostałych kobiet.
- Chcesz buzi, żeby nosek szybciej się zagoił? - podjudziła Alabamę, co wywołało tylko więcej rozbawienia. Nie obawiała się niczego ze strony tej starej ćpunki. Była jak te małe pieski, co dużo szczekały, ale niewiele robiły. Widząc, jak ta podchodzi do Terrell, zacisnęła zęby. Wciąż jednak miała na twarzy uśmiech, bo cokolwiek nie powiedziałaby dziewczyna, dałaby radę obrócić to na swoją korzyść.
A jednak…
Szeroko otworzyła oczy, widząc, jak zawartość tacy ląduje na ubraniach Alabamy. Gdyby nie zaskoczenie tą całą sytuacją, z miejsca wstałaby z krzesła i zaczęła klaskać. Najwyraźniej źle oceniła tę dziewczynę. Od samego początku miała ją za słabe ogniwo, uległe wobec każdej, starszej stażem osadzonej, a tu taka niespodzianka…
Szkoda tylko, że za ten wybryk musiała iść do izolatki.

Kolejne dni przyniosły trochę niespodzianek. Najważniejszą z nich były przenosiny współlokatorki Warren do innego bloku. Daffy, którą przezywano w ten sposób ze względu na jej sepleniący ton, doigrała się za krzywe akcje, wymierzane w stronę strażników. Val również słynęła ze swojej niechęci do munduru, jednak potrafiła w odpowiednim momencie nałożyć maskę powściągliwości.
Daffy niekoniecznie. Szczególnie, gdy wpadała w te swoje nerwowe odchyły.
Nie zamierzała specjalnie rozpaczać za koleżanką. Mieszkały w jednej celi, ale daleko było im do przyjaźni. Tolerowały się, czasami wymieniały zdaniami, akceptowały granice prywatności i nie ruszały nieswoich rzeczy. Tyle wystarczyło, aby Warren nie prowadziła wojen, jak w przypadku swojej pierwszej współlokatorki - rasowej zdziry, rasistki i homofobki. Lepiej być nie mogło.
Cieszyła się dniami spędzonymi samotnie w celi, czując wyraźny powiew świeżości. Oby wychowawczyni nie spieszyła się z wsadzeniem jej do środka jakiejś narwanej jędzy, lubującej się w dragach.
Dzisiaj przyszło jej w udziale przekazanie świeżych składników z magazynu, na kuchnię. Część kartonów i plastikowych opakowań przerzuciła na wózek, wydobywając wszystko z chłodni. Nie spieszyła się, jako, że zmiana na kuchni dopiero zacznie się zbierać. Kogoś jednak musieli wytypować do odebrania towaru.
Poczuła wyraźną ulgę na widok Terrell, czego nie mogła dać po sobie poznać. Na zewnątrz miała ten sam, neutralny wyraz twarzy, zmieniony o zaledwie niewielki cień uśmiechu, schowanego tuż przy kąciku ust.
- Cześć, młoda - przywitała się, podchodząc do dziewczyny razem z wózkiem, obładowanym produktami spożywczymi. Była gotowa pomóc jej z układaniem tych pudeł. Zasługiwała na to, po tym, co odwaliła tydzień temu na stołówce.
- Wszystko w porządku?
Ciężko było jej określić czy Terrell tęskniła za izolatką czy wręcz przeciwnie. Wszystko zależało od tego, kogo miało się w sąsiedniej celi. Niektóre szajbuski potrafiły skutecznie obrzydzić człowiekowi sen, wyjąc do ściany samozwańcze treny.
- W pierwszym tygodniu, gdy tutaj wylądowałam, trafiłam do izolatki na prawie dwa tygodnie. Wyjątkowo nie przypadłam do gustu swojej współlokatorce.
Lekko zmarszczyła nos, podsuwając towarzyszce plastikową podkładkę z tabelą.
- Tutaj podpis - wskazała palcem odpowiednią rubryczkę, przyglądając się dziewczynie z lekkim zmartwieniem. Nie pozwoliłaby sobie na ten wzrok, gdyby dookoła kręciły się inne osoby. Mimo wszystko, doceniała postawę tej dziewczyny. To, jak bez mrugnięcia okiem postawiła się Alabamie, a wcześniej wzięła winę za brata, pozwalając się zamknąć w tej wylęgarni zła. Była lepszym człowiekiem od znaczniej części osadzonych. Lepiej, aby tego nie zaprzepaściła.

Joan D. Terrell
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Kuchnia nie była jej marzeniem, ale też nie zamierzała narzekać na daną jej szansę wiążącą się oczywiście z dodatkowymi pracami poza plecami innych. O tym jednak nikt nie wspominał na głos nie licząc Grety widzącą w Joan sojuszniczkę; a raczej tak ją stłamsiła strachem, że nie była w stanie odmówić nałożonych na nią zadań. Nie widziała jednak problemu bawienia się w małe przemyty. W tym akurat była dobra i przede wszystkim nie musiała nikogo bić po mordzie, bo kiepsko by jej to wyszło.
Problemem była swędząca siatka wymagana do pracy w kuchni. Terrell non stop się krzywiła drapiąc w okolicach gdzie materiał wraz z gumką ocierał o skórę. Krzywiła się przy tym nie zamierzając ukrywać, że to jej przeszkadzało, ale na pewno nie będzie narzekać. Nie powie wszem i wobec, że rzuca to przez głupią siatkę. To nie miejsce na bycie malkontentem, nawet jeśli parę takich zacnych sztuk kobiet znalazłoby się bez problemu; te okropne marudy, których każdy unikał, bo ile można słuchać tego samego?
Nie skomentowała słów głównej kucharki o tym, że jako jedyna z całej aktualnej ekipy miała dyplom. Nauka w poprawczaku nie była łatwa, ale się udało. Zdała egzaminy świadczące o ukończeniu szkoły średniej, ale jak nie lubiła narzekania tak nie przepadała za przesadnym chwaleniem się w chwilach, kiedy to nie było potrzebne. Tak uważała i tym razem jedynie przytaknęła, co skwitowano wyznaczeniem jej na przyjęcie towaru. Że niby była bardziej kumata, ale Joan czuła, że to tylko podpucha. Szopka, okrutne przedstawienie zrobione przed całą resztą, żeby trafiła na takie a nie inne stanowisko.
Może faktycznie była kumata, skoro i to rozgryzła?
Podrapała się pod czepkiem i odwróciła słysząc nie takie nietypowe przywitanie. Wiele osób mówiło na nią młoda, dlatego nie od razu przypisała te słowa do konkretniej osoby, dopóki odwróciła się widząc twarz Warren.
Momentalnie się spięła i trochę skuliła. Znów zaczęła się bać pamiętając, jak kobieta przywaliła Alabamie, a potem tłukła w drzwi. Jednocześnie przytłaczała ją myśl o wiedzy, którą Val nabyła, bo nikt – ale to nikt – nie powinien o tym wiedzieć.
Przytaknęła. Wszystko było w porządku.
Odebrała podkładkę z tabelką produktów i od razu przeszła do jej analizowania wraz z rzucaniem okiem na zapakowane na wózku pudła i całą resztę. Nie mogła dać się okantować, bo jak czegoś zabranie, to będzie na nią.
Przez cały czas czuła na sobie wzrok Warren i dopiero, gdy była już na końcu tabelki odhaczając poprzednie produkty, zdecydowała się odezwać.
- Izolatka to jedyne miejsce, w którym można się tutaj wyspać. O ile oczywiście umie się ignorować ewentualne krzyki – odpowiedziała w miarę swobodnie sugerując, że lubiła izolatki. Czuła się w nich bezpiecznie, nie musiała martwić się o ewentualne pobicie, słowne zaczepki i regularnie dostawała jedzenie. Żyć nie umierać.
Wszystko było.
- Wszystko jest. - Podpisała i oddała podkładkę Val starając się jednak za długo na nią nie patrzeć. Jedyne co pamiętała z pralni, to strach, więc nie chciała prowokować kobiety do dalszych podobnych działań.
Wzięła jedno z pudeł i już miała pójść z nim w stronę półek, kiedy znów zauważyła, że Warren się na nią patrzy. O co chodziło?
- Nie martw się. Nikt się nie dowie, że pomogłaś matkobójczyni. To nadszarpnęłoby twoją reputację, prawda? – Nie zamierzała o tym mówić a czuła, że właśnie o to mogło chodzić. O co innego? Ah, list. – Jeżeli chcesz czegoś za swoje milczenie to wal śmiało. – Nie pierwszy raz ktoś coś od niej chciał, więc to nie byłoby nic nowego. Za to wypustki na pudle podobnie do alfabetu braille'a już tak. Poczuła je opuszkami palców i była ciekawa, czy na pozostałych też takie były.

Val Warren
przemytniczka/szkutniczka — Blue Line Boats Rental
40 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Była policjantka, uwikłana w intrygę skutkującą pozbawieniem wolności, nadzorująca rodzinny biznes łódkowy przy okazji toczenia batalii z byłą narzeczoną, u boku dawnej współlokatorki
Cierpliwie czekała na jakąkolwiek odpowiedź, dostrzegając ostrożność ze strony Joan. Dobrze robiła, darząc ją ograniczonym zaufaniem. Taka postawa pozwalała na uniknięcie nieprzyjemnych sytuacji, których również wolałaby tej dziewczynie oszczędzić. Val miała swoje lepsze i gorsze dni, przy czym bardzo rzadko rzucała się na kogoś bez wyraźnego powodu. Nie próbowała robić z siebie pieprzonej gangsterki. Nie atakowała ludzi, bo źle na nią spojrzeli i nie szukała żadnych absurdalnych pretekstów do spuszczenia lania (no chyba, że ktoś bardzo chciał). Zazwyczaj działała po swojemu: ostrożnie i logicznie, chociaż sprowokowana potrafiła walczyć o swoje. Nigdy nie stała z założonymi rękoma i nie czekała na cud. Brała sprawy w swoje ręce, nie obawiając się konsekwencji. Tego przede wszystkim nauczyła się w dorosłym życiu - brania odpowiedzialności za własne czyny, bez głupiego zrzucania winy na wszystko dookoła.
- I o ile nie bierzesz towaru - dodała jeszcze, gdyż część osadzonych zdecydowanie lubowała się w środkach psychoaktywnych. - Unikaj tego świństwa, jak ognia. A gdyby ktoś próbował ci to wcisnąć na siłę… wystarczy, że mi powiesz.
Nie namawiała Terrell do sprzedawania ewentualnych kumpeli, ale w takich sytuacjach, należało myśleć przede wszystkim o sobie. Jeśli dziewczyna wpadnie w pieprzone uzależnienie, może już stąd nie wyjść, albo kompletnie się stoczyć.
Warren nie miała żadnego interesu w pomaganiu tej konkretnej osadzonej, a jednak, robiła to. Była jedną z normalniejszych osób w tym pierdolniku, a to już nie lada wyczyn. Lepiej, żeby Terrell dotrwała do końca swojej odsiadki i wyszła na zewnątrz, nietknięta i wolna od całego syfu.
- Sam pobyt w izolatce nie jest zły… - mogła się z nią zgodzić, bo sama nie ćpała, ani nie miała innych potrzeb, od których brutalnie by ją odcięto. No, może za wyjątkiem czytania książek, słuchania muzyki i rozmawiania z kuzynami raz w tygodniu. - najgorsze jest to, co dzieje się pod twoją nieobecność. Sytuacja potrafi szybko się zmienić i nim się obejrzysz, jakaś wariatka przejmuje stery.
Czasami na plus, innym razem zdecydowanie na minus. Pomijając nagłą przeprowadzkę współlokatorki Warren, nic wartego uwagi nie miało miejsca. No, może za pominięciem zjazdu jednej ze ćpunek, kumpeli Alabamy. Podczas zmiany w kuchni zasłabła i wysłano ją do skrzydła szpitalnego. To zapewne na jej miejsce wskoczyła mała Terrell.
Pytanie: po co?
- Nie mów tak o sobie - wtrąciła ze spokojem, gdy tylko dziewczyna użyła tego obraźliwego określenia. Nie lubiła go, bo najczęściej padało z ust bałwanic, nienawidzących Terrell za sam fakt jej młodego wieku i urody. To, że rzekomo zabiła swoją matkę, tylko dolewało oliwy do ognia.
Val skrzyżowała ramiona, marszcząc odrobinę oczy. Przyjrzała się z bliska załadowanym pudłom, nagle przypominając sobie o jednej rzeczy.
Wcale nie chodziło o tamtą sytuację z pralni.
- Kto załatwił ci przydział?
Jeśli ktoś pod jej nosem i kompletnie bez jej wiedzy, próbował przemycić na bok słodkości dla narkomanek, miał przejebane. Kontrabanda załatwiana i nadzorowana przez Leah, to co innego. Ta kobieta znała się na rzeczy i wiedziała co robić, aby przypadkowo nie załatwić sobie dłuższej odsiadki. Cała reszta kombinatorek… tu robiło się ryzykownie.
Bez ociągania się i zwracania uwagi na ewentualne pytania Terrell, przystąpiła do uważnego oglądania pozostałych pudeł, próbując doszukać się czegoś nietypowego. Podwójnego dna, atrap warzyw, albo nawet zapachu, którym mógł nasiąknąć karton. Nie, to wyczułaby już wcześniej.
Wreszcie dostrzegła wypukłe punkciki przy krawędzi jednego z pudeł. Zaczęła mocno drapać go paznokciem, aż wreszcie dotarła do ukrytej, małej zawartości, której zdecydowanie nie było w menu.
- Kurwa mać - siarczyście zaklęła pod nosem, otrzepują dłoń nad kratką odpływową, wmontowaną w posadzkę. Tego właśnie się obawiała.

Joan D. Terrell
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Miała ochotę powiedzieć, że nie jest jej pieprzoną mamusią, ale powstrzymała się. Porównanie kogokolwiek to pani Terrell byłoby okropną zniewagą. Ta kobieta była ostro popieprzona w prostej definicji osoby, która jeszcze nie miała za sobą odpowiedniego wykształcenia. Joan od zawsze chciała się dowiedzieć, co takiego uwierało w głowie matki, przeanalizować ją i choć trochę zrozumieć, ale na pewno nigdy jej nie usprawiedliwi. Nie o to chodziło. Bardziej o zrozumienie, co takiego przez lata dręczyło ją i Hyde’a. Jaki to potwór siedzący w rodzicielce rozpętał ich dziecięce piekło. Porównanie kogokolwiek do tej osoby naprawdę byłoby ciosem poniżej pasa. A jednak to samo nasunęło się, kiedy usłyszała porady Warren, której nie umiała rozgryźć. Nie rozumiała, czemu jej to wszystko mówiła i po co w ogóle się nią interesowała.
Na pewno czegoś chciała. Wszyscy czegoś chcieli. Od zawsze.
- Słyszałam, że było całkiem spokojnie. – Przynajmniej tak powiedziała Greta. – Podobno koleżanki Alabamy się pochowały, bo bez niej są jak bez ręki. – Zerknęła na Warren szukając u niej potwierdzenia tych słów. Sama nie wiedziała kogo testowała; ją czy Grete. Nie żeby potrzebowała oceny kogokolwiek. Dopóki miała dobry układ z Gretą, nie zamierzała niczego zmieniać. Musiała tu wytrzymać już tylko jedenaście miesięcy. To nic wielkiego. Da radę. Nie liczą Alabamy, która wciąż majaczyła w izolatce przy tym mówiąc dość istotne i ciekawe rzeczy. O tych jednak Joan nikomu nie wspominała, bo wiedziała, że ludzie potraktują to jak bełkotanie ćpunki na detoksie.
Zmarszczyła brwi znowu nie rozumiejąc postawy Warren. O co chodziło tej kobiecie? Nagle była dla niej miła?
- Nie mam pojęciaskłamała stwierdziła luźno odstawiając pudło, na którym wyczuła wypustki. Starała się udawać, że wszystko było w porządku, ale Val okazała się niezwykle podejrzliwa. – Co robisz? – zapytała zauważając, jak tamta ogląda pudła. Czemu tak węszyła? – Hej, przestań – Chciała to wykrzyczeć, ale zamiast tego syknęła przez zęby. Nie złowieszczo, ale w ramach „krzyczącego szeptu”, bo gdyby strażnicy je usłyszeli to obie miałyby kłopoty. – Czemu to zrobiłaś? – jęknęła z zawodem widząc dziurę w kartonie. Nie musiała wiedzieć nic, żeby domyślić się, że to coś ważnego. Że właśnie między innymi dlatego trafiła do tej roboty. Nie była głupia, ale zdecydowanie nie chciała znać szczegółów. Im niej wiedziała tym lepiej spała. – Przez ciebie będziemy miały kłopoty. – Konkretniej to ona będzie miała, jeżeli coś schrzani. Domyślała się, że zniszczony towar należał do takich elementów. – Mogłabyś wreszcie sobie pójść? – zapytała, bo zachowanie Warren wykraczało poza jej sferę komfortu (jakby w więzieniu jakąkolwiek miała). Było odmienne, zbyt różne od tego co spotkała wcześniej i zarazem chaotyczne, w którym Joan nie umiała się odnaleźć. Nie znała jej funkcji tutaj. Nie wiedziała, że zajmuje się kontrabandą lub znała kogoś takiego. Nie pojmowała też jak ktoś, kto niedawno walił w nieszczęsne drzwi składziku nagle okazywał przedziwną troskę wobec niej, która i tak pewnie była kłamstwem, bo na pewno rozchodziło się o te nieszczęsne pudła. Musiało. Joan nie wierzyła w bezinteresowność głównie dlatego, że jedyną osobą, która wykazywała podobne zachowanie był jej brat. Tylko i wyłącznie on. Nikt więcej. Później od trzynastego roku życia liczyło się przetrwanie, wymiany i bezwzględne coś za coś. Terrell nie znała innego schematu. Nie mogła, bo nie wychowała się w normalnym społeczeństwie tylko w strukturze hierarchii wyznaczonej w poprawczaku. Życie było dla niej właśnie takie, dlatego nie umiała zrozumieć Warren, jej skrajnego zachowania i tego, że rzeczywiście mogłaby chcieć komuś doradzić; tak po prostu, od serca albo z rozsądku.

Val Warren
przemytniczka/szkutniczka — Blue Line Boats Rental
40 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Była policjantka, uwikłana w intrygę skutkującą pozbawieniem wolności, nadzorująca rodzinny biznes łódkowy przy okazji toczenia batalii z byłą narzeczoną, u boku dawnej współlokatorki
Nie skomentowała w większy sposób wieści o mniejszej aktywności ćpunek, jedynie wymieniając z Terrell krótkie spojrzenie. To było oczywiste. Banda dziewuch z gąbką zamiast mózgu, najlepiej działała w grupie. Pojedynczo nie były już takie twarde, czego Val dowiodła w pralni, łamiąc Alabamie nos. Dzięki temu kupiła pozostałym osadzonym trochę czasu i spokoju, za co nikt jej bezpośrednio nie podziękował. Nie potrzebowała tego - czułych słówek i klepania po plecach. Zrobiła to, co uważała za słuszne, kierując się nie tylko wskazówkami Leah, ale i własnym przekonaniem. Nie mogła pozwolić, aby ćpunki panoszyły się po nieswoich rejonach i robiły, cokolwiek tylko chciały.
Czyli dziewczyna wzięła robotę na kuchni w ciemno i nikt nie raczył jej poinformować o potencjalnej dostawie towaru? Brzmiało, jak ściema.
Protesty Terrell ani trochę jej nie powstrzymały. Wiedziała, co powinna robić, w końcu siedziała za kratkami nie od dziś, w przeciwieństwie do towarzyszki, przez którą przemawiał strach. Nie brała towaru, więc panika, wyczuwalna w głosie, musiała mieć inne podłoże.
Domyślała się, jakie.
- Nie - odezwała się krótko, dopiero przy delikatnej sugestii wyjścia z kuchni. - Nikt nie umawiał się ze mną na szmuglowanie tego gówna.
A tego wyjątkowo nie lubiła. Próba załatwiania jakichś dragów za jej plecami to swoisty kopniak w twarz, wymierzony przez inną osadzoną.
- Tak bardzo ci zależy na tym, żeby nie wydać koleżanki? - syknęła cicho, patrząc bezpośrednio na dziewczynę. - Żadna z nich nią nie jest, mówiłam ci już o tym.
A konkretnie dała to Terrell do zrozumienia tydzień temu, w pralni. Najwyraźniej dziewczyna nie wzięła sobie do serca jej przestróg. A szkoda. Wielka szkoda.
- To najgorsze, w co możesz się wplątać. Szczególnie, gdy jesteś świeża - kontynuowała dalej, po krótkiej przerwie na nasłuchiwanie. Nikt w pobliżu się nie kręcił, a to dało im jeszcze trochę czasu. - Rozwalone pudło zawsze mogę wziąć na siebie, nie ma problemu. Ja sobie z tym poradzę.
Tymczasem ona…
Westchnęła ze zrezygnowaniem, przesuwając nogą pudło, w którym składowano worki z sałatą.
- Przed tobą była jeszcze Annie. Miała siedzieć tutaj pół roku, ale dzieliła celę z Gretą - co skończyło się dla dziewczyny tragicznie. - zaczęło się niewinnie, a kilka tygodni później przedawkowała, chociaż nigdy wcześniej niczego nie brała.
Mogłaby pociągnąć historię dalej, ale nie miały na to czasu.
- Jeśli chcesz stąd wyjść, nie możesz tego robić, Joan - pierwszy raz użyła jej imienia, o które wypytała wychowawczynię. Dobrze z nią żyła, a od strażników trzymała się z daleka. Nie bez powodu. Większość z nich przypomniała typowych hipokrytów w mundurach, krytych przez popieprzony system, którego sama padła ofiarą.
- Ale co ja mogę o tym wiedzieć… - prychnęła ironicznie, przenosząc wzrok na nieszczęsną kratkę odpływową. - decyzja i tak należy do ciebie.
Nie mogła nikogo do niczego zmuszać. Każdy w więzieniu był panem swojego losu i albo wybierze bezpieczniejszą ścieżkę, albo da się zrugać jak bura suka, tracąc wszystkie najlepsze cechy. Joan nie zasługiwała na taki los. Wzięła na siebie winę za brata, nie mając pojęcia, z czym zmierzy się dalej. Wydała na siebie wyrok, chociaż była tylko dzieckiem; kimś, kto chronił swoją rodzinę. Tyle wystarczyło, aby zasłużyć sobie na bezpieczny powrót do brata, bez zbędnego balastu, w postaci przedłużonego wyroku i paskudnych uzależnień.

Joan D. Terrell
ODPOWIEDZ