może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Tym razem miało być inaczej. Miał zostać dla kobiety, która obawiając się samotności, zmuszona została do postawienia okrutnego ultimatum. Powołując się na ich rzekomą miłość, przywołując jego kłopotliwą przeszłość, szorstko postawiła diagnozę - wojsko go zabija. Odbiera mu przyjaciół i podobno wiążące się z nimi szczęście - jeśli dalej tak pójdzie, nie zostanie mu już nikt. Ona również zapowiedziała swoje rychłe odejście i wywróżyła mu okropnie samotną i ponurą końcówkę życia. Minione doświadczenia popierały jej hipotezę - przed każdą misją zmuszony był pożegnać się z kimś bezpowrotnie. Ruszony tym spostrzeżeniem, zgodził się wyrzec swojej prawdziwej rodziny, zostając dla tej drugiej, dotychczas prawie nieistotnej. Widząc związane z tą decyzją szczęście Issie, Julie i Diviny, przez moment uwierzył w jej słuszność. Przez moment, bo zaledwie kilka godzin temu, sytuacja uległa kolosalnej zmianie. Domniemane ciepłe i żywe uczucia jątrzące się między nim a Julie, okazały się już dawno wygasnąć, co uświadomiła im dopiero ostatnia kłótnia. Nie czekając więc ani chwili, zaapelował o przywrócenie go do porzuconego wcześniej dywizjonu i tak oto dobrnął do momentu obecnego - do wizyty w Lorne Bay, podczas to której miał powiadomić jedną z dwóch najważniejszych dla niego osób o nagłej zmianie planów. W objęciach trzymając papierową torbę po brzegi wypchaną artykułami spożywczymi, zapukał kilkakrotnie do poniszczonych drzwi drewnianej chatki, a na sam dźwięk zmierzających w jego stronę, cichych kroków, uśmiechnął się. Mimo całej tej kłopotliwości, jaka otaczała łączącą ich relację, George naprawdę cieszył się, że ją odnalazł. Wyrzuty sumienia dręczyły go co prawda za każdym razem, kiedy widział ją i słyszał o jej mało przyjemnym życiu, ale pocieszała go myśl, że chociaż on jeden mógł mieć na nią oko.
- Niespodzianka - wystrzelił energicznie, kiedy tylko otworzyła drzwi i nie czekając na jej zaproszenie, wpakował się do środka. Pierwszym widokiem rzucającym się mu w oczy był jak zwykle wynędzniały mężczyzna rozłożony na kanapie z ciemnobrązową butelką trzymaną kurczowo w objęciach, pogrążony w twardym śnie. Minął go obojętnie, przechodząc od razu do niewielkich rozmiarów kuchni, w której począł rozkładać zakupy. - Wszystko okej? Niczego ostatnio nie spierdolił? - zapytał ze słyszalną troską, rzucając jej badawcze spojrzenie, kiedy już znalazła się obok niego. Nienawidził tego, że tu mieszkała, że dzieliła cztery ściany z potworem, a najbardziej nienawidził tego, że nic nie mógł na to poradzić.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
3.

Dawno przestała już wierzyć, że coś w jej życiu się zmieni. Nie wypatrywała więc znaków budzących nadzieję, bo na tych bardzo szybko można się było zawieść. Tłumaczyła to sobie tym, że najwyraźniej jej karą za śmierć matki jest właśnie taki, a nie inny los i próbowała się z nim mierzyć na wszystkie sposoby, jakie tylko były w jej zasięgu. Zwykle się nie skarżyła, pozwalała ludziom, by mówili o niej, co tylko chcieli, nie zabiegając o ich opinię. Pozwalała ojczymowi na… w zasadzie na wszystko. Na to by zabierał te liche grosze, które udawało jej się zarobić, bo przecież w tym wieku nie dostawał ją na nią zapomogi. Kiedyś próbowała coś dla siebie ukryć, ale skończyło się to awanturą i siniakami, niczym więcej. Poza tym łatwo było jej wmówić, że to po jej stronie leży wina, że jest niewdzięczna, bo ktoś takiej sierocie jak ona chciał ofiarować dobro, a ona niczym parszywy złodziejaszek próbuje ukryć dla siebie parę centów. Żyła więc w przeświadczeniu, że nie powinna się wychylać, nie powinna oczekiwać i raczej też nastawiać się na to, że ktoś dostrzeże w niej coś więcej, niż jedynie kłopoty. Mimo to skłamałabym mówiąc, że wiecznie pozostawiona była sama sobie, bo przecież był ktoś, kto gotowy był jej pomóc, mimo, że sama Divina nigdy nie rozumiała, dlaczego to robił. O tym, że to właśnie on stał za drzwiami wiedziała już po samym sposobie, w jaki zapukał. Po pierwsze, nie miewali tu wielu gości, którzy w ten grzeczny sposób oznajmiali swoje przybycie, a po drugie… zauważała takie niuanse. Idąc nocą w lesie poznałaby, gdyby to właśnie on szedł za nią, po sposobie, w jaki stawiał kroki. Podeszła więc dość energicznie, jak na swój wycofany sposób bycia, by otworzyć, a chociaż miała pewność, że to właśnie jego zobaczy, jak za każdym razem dopiero upewniając się w swoich przypuszczeniach - poczuła ulgę.
- Dzień dobry - przywitała się formalnie, ale ciepło, idąc za nim do kuchni, bo jej wzrok od razu przykuła dużych rozmiarów torba. Skrzywiła się delikatnie, gdy przeklął, ale nie upomniała go, jedynie zerkając w kierunku, w którym gdyby nie ściana wąskiej kuchni dostrzegłaby ojczyma. - Umm, jest dobrze - zaczęła niepewnie. - Zniknął na dwa dni, więc było cicho - wyjaśniła, nie chcąc za bardzo go martwić. Akurat niedawno przyniosła wypłatę, więc faktycznie jej ojczym wpadł w cug i odkąd wrócił, praktycznie spał. - Lepiej mi powiedz, kto to wszystko ma zjeść - zmieniła temat najszybciej, jak było to możliwe i spojrzała na ogrom produktów, które ze sobą przyniósł. Było jej wstyd, że nie mogła mu się odwdzięczyć, ale też nauczyła się już, że niezależnie od tego, ile razy powie mu, że nie musi tego robić, Geordan i tak nie przestanie. Poza tym… często to właśnie dzięki jego pomocy, nie miała pustej lodówki. - Nie musisz aż tyle dla mnie robić, wiesz, że świetnie sobie radzę - a jednak nie powstrzymała się od tych słów. Chciała po prostu, by nie tracił czasu na kogoś takiego, jak ona, bo po co? Z drugiej strony i tak była samolubna, niby udawała, że nie powinien się nią przejmować, a jednak za każdym razem jak tutaj przychodził, modliła się, aby nie było to ich ostatnie spotkanie.

Geordan Balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Tylko raz zauważył na jej kości policzkowej tę paskudną, fioletowo-żółtą plamę. Było to trzy miesiące temu, zbierał się wtedy na lotnisko, a matka Jude'a wcisnęła mu do ręki kilka owiniętych w sreberko kanapek, które w ostatniej chwili postanowił oddać Divinie. Nie miał na nie miejsca i nie przepadał za ogórkiem, którym wieloziarniste bułki były aż nadto przepełnione. I wtedy ją dostrzegł, tę plamę. Okrąg doskonale znany mu, jako mężczyźnie, który ryzyko kochał aż za bardzo. Który w dzieciństwie rzucał się z kolegami kamieniami i który zawsze stawał w obronie słabszych kobiet, nie po to, by zgrywać bohatera, a by dać upust gniewu jątrzącemu się w nim od najmłodszych lat. I tamtego dnia, patrząc na tę plamę, także poczuł, jak ów gniew wzbiera na sile, jak wypełnia jego żyły wrzącą cieczą, której nie sposób było odpompować, bo ta dotarła już do serca. I zabiłby go, zarzekał się, że zabiłby tego przebrzydłego pijaczynę, gdyby tylko wiedział, gdzie tego ścierwa szukać. Vi musiała go uspokajać, a on prawie spóźnił się na samolot. Opuszczając tamtego dnia Lorne Bay, przyrzekł sobie, że jej pomoże - nawet jeśli ta nie będzie tego chciała. Odkładał wszystkie zarobione pieniądze. Swoje pieniądze, nie rodziny, której szczerze nienawidził, między innymi dlatego, że świadomie skazała Norwood na tak marny żywot. I dzisiaj, kiedy stał w tej niewielkiej chatce, którą mógłby przegapić na tle wściekle zielonych drzew, siłą powstrzymywał się, by nie wyrzucić tego cuchnącego gorzałą mężczyzny za okno. - Jak na moje mógłby już wcale nie wracać - skwitował z niezadowoleniem, gdy wypakowywał zakupy z torby, stawiając je w nieuporządkowanej, przypadkowej sekwencji na blacie kuchennym. - To pytanie jest najlepszym dowodem na to, że za mało jesz, wiesz? Julie pochłonęłaby to w kilka dni - odparł zwracając w jej stronę wzrok, by po chwili znów przenieść go na produkty spożywcze. Gdy wspomniał o Julie, nie poczuł ani ukłucia żalu, ani... właściwie nie poczuł nic. Przekonał się dzięki temu, że faktycznie jego związek z tą kobietą był nieporozumieniem. - Masz, schowaj to do lodówki. A te szparagi zjedz najlepiej dzisiaj, jakoś dziwnie ciemnieją już z dołu - przerwał jej, gdy tak zuchwale mówiła o swojej samodzielności, wciskając jej do rąk kartonik mleka, owinięte w biały papier sery i majonez, a sam zajął się diagnostyką wspomnianych szparagów. Nie próbował jej wcale stłamsić czy pokazać, że jej zdanie się dla niego nie liczy, po prostu nie lubił rozmawiać na ten konkretny temat. Musiał jej pomagać i wcale nie zamierzał przestać, nie było tu o czym dyskutować. Zdarł folię z ręcznika papierowego, jaki również dzisiaj kupił, zmoczył kilka listków pod zimną wodą i owinął nimi korzeń zielonego warzywa, a potem otworzył opakowanie ciastek i wcisnął jedno do buzi. - To co dzisiaj gotujemy, Vi? - zapytał, kiedy już zdążył przeżuć kruchą przekąskę i oparł się tyłem o blat, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nigdy nie chciała, by to co działo się w jej życiu, mąciło jego spokój, kim by była, gdyby oczekiwała, że inni wezmą na siebie część jej problemów? Każdy posiadał własne, a Geordan i bez tego wspierał ją bardziej, niż ktokolwiek inny. Wolała nie mówić mu o sytuacjach, w których ojczyma ponosiła złość. Wtedy, gdy Danny zobaczył ślady uderzenia na jej twarzy, najbardziej bała się tego, że ten widok popchnie go do czynów, których nigdy nie powinien popełniać, a już na pewno nie dla kogoś takiego, jak ona. Żadne uderzenie nie bolałoby tak bardzo, jak myśl, że przez nią zwiódł własną duszę na złą drogę. Nie mówiła o tym na głos, nauczyła się już, że jej głęboka wiara nie jest czymś, co każdy w pełni rozumie, ale cały czas miała w głowie wpojone jej przez kościół zasady.
- Gdyby nie wrócił do trzech dni, poszłabym go szukać, jestem jego córką - upomniała go delikatnie. Rozumiała jego podejście, prawdę mówiąc była mu za nie wdzięczna, za to, że chciałby, aby człowiek odpowiedzialny za wiele cierpienia w jej życiu po prostu zniknął... tylko, że to znów nie było zgodne z naukami o przebaczaniu i miłości do rodziców. Poza tym wierzyła, że jej słowa dadzą mu do zrozumienia, że jest dobrze, że nie musi się o nią martwić, bo Divina świetnie sobie radzi pogodzona z losem. Oglądała przy tym produkty, jakie tu przyniósł, co chwila zastanawiając się gdzie powinna poszczególne z nich umieścić - na niektóre nie miała sprawdzonych miejsc, bo zwyczajnie takie nie było potrzebne. - Też mogłabym to pochłonąć w kilka dni, ale byłoby mi szkoda - przyznała bez bicia, zatrzymując wzrok na etykietce z groszkiem. Julie... musiała być prawdziwą szczęściarą. W prawdzie Divina też nie powinna narzekać, bo to nie tak, że w jej życiu działy się same złe rzeczy - miała w nim w końcu Geordana, ale... pewnie Julie miała go więcej. Nieprzyjemna myśl, na którą nie powinna sobie pozwalać, ale chociaż wstydziła się przed samą sobą, ta czasem nawiedzała jej głowę. Próbowała to od siebie odgonić, pochylając się do niewielkiej lodówki stojącej na ziemi, a kiedy wspomniał o szparagach, przechyliła lekko głowę do boku. - Nigdy ich nie jadłam - powiedziała zgodnie z prawdą, bo nie miała sposobności, by kiedykolwiek ich spróbować. Przeniosła spojrzenie z warzyw na stojącego w jej maleńkiej kuchni mężczyznę i kącik ust jej zadrżał, gdy nie pierwszy raz z resztą, dostrzegła, jak bardzo tutaj nie pasował. - Na pewno szparagi - pozwoliła sobie w końcu na uśmiech. Rzadko kiedy ten gościł na jej twarzy, a jeśli już się pojawiał, to w większości przypadków właśnie przy nim. - Kupiłeś też makaron... można je zjeść z makaronem? Czy lepiej z czymś innym? - znała się na typowych daniach. Zwykle gotowała zupy, bo te były pożywne i tańsze, ale nie wiedziała, czy takich warzyw, jak szparagi nie szkoda. - Powinnam ciebie lepiej ugościć jako gospodyni, a tym czasem jesteś moim gościem, sam przyniosłeś jedzenie i teraz nawet nie wiem, jak ci je przyrządzić - bo naturalnie nie wypuściłaby go stąd, gdyby z nią nie zjadł. Niby było to też luźnym spostrzeżeniem, może nawet żarem, chociaż w tych za dobra nie była, ale przy tym naprawdę zależało jej na tym, aby jakoś mu się odwdzięczyła. Jedyne co mogła, to właśnie przygotować coś smacznego, ale najwyraźniej i w tej kwestii potrzebowała nieco pomocy ze strony Balmonta, chociaż o tą nigdy nie potrafiła prosić.

Geordan Balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
- Nie jesteś jego córką - żachnął się, lekko wytrącony z równowagi jej upomnieniem, które potraktował jak najgorszą obelgę. Zawieszone na niej ostre spojrzenie w końcu złagodniało, tak samo jak targająca nim przez krótką chwilę złość. Nie panował nad wypowiedzianymi przed momentem słowami, które postawiły go w sytuacji oferującej wyłącznie dwa rozwiązania - albo wyznanie prawdy o jej prawdziwej rodzinie, albo kłamanie jej w żywe oczy. - Taki łajdak nie zasługuje na to, by jakkolwiek go z tobą łączyć - dodał ciszej, ostrożniej, wzrokiem wracając do wykładanych produktów spożywczych. Nie był z siebie dumny, ba, do reszty się teraz znienawidził, ale co miał począć? Wciąż uważał, że pozbawiony był prawa wtrącania się w ten jej rodzinny sekret, którego powiernikiem stał się przez zupełny przypadek. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak patrząc w te jej błyszczące i łagodne oczy, przepełnione troską i dobrodusznością, wypowiedzieć miałby słowa: Twoja prawdziwa rodzina cię nie chciała i wciąż nie chce. Skoro Colton się jej wyrzekł i nie zamierzał naprawić swojego błędu, dlaczego Geordan miał ranić ją tą informacją? Zamiast tego postanowił sam się Diviną zająć, nawet jeśli stale próbowała wskazać, że radzi sobie doskonale bez niego. Warto nadmienić, że nie traktował jej jak jakiś swój projekt socjalny czy damę w opałach, której musiał spieszyć na ratunek - ta pomoc była przecież wzajemna. - To zjedz. To tylko jedzenie, Vi, po to je tu przyniosłem - odpowiedział na jej słowa z łagodnym uśmiechem, znów wracając do niej spojrzeniem przepełnionym troską. Sam nigdy nie zaznał głodu, nie wiedział nawet, jakie to uczucie czegokolwiek sobie odmawiać z powodu niewystarczającej ilości pieniędzy. A więc wyznanie, że byłoby jej szkoda zjeść tak wiele rzeczy nawet mimo szczerej ochoty, wypełniło jego serce goryczą. - Nigdy? Moja matka je uwielbiała, codziennie kazała kucharce je przygotowywać, aż w końcu nie mogliśmy na nie patrzeć - podzielił się z nią jednym z ostatnich wspomnień o swojej rodzicielce, której ciało pochłonęła już gleba. Wciąż skupiony na prześwietlaniu wzrokiem ciemniejących warzyw, nie zwrócił nawet uwagi na to, jak bacznie Norwood mu się przyglądała. - Tak, je obowiązkowo - zgodził się z dziewczyną, na myśli mając wykorzystanie do dzisiejszej potrawy tych umierających powoli szparagów, a jej późniejszy pomysł także przyjął równie skwapliwie. - Jasne! To zrobimy zapiekankę - zadecydował, chcąc jej pomysł lekko urozmaicić, ale po chwili zwątpił. - Chociaż niedługo pewnie sam będę wyglądał jak zapiekanka. No, chyba że to już się stało - popatrzył na nią wymownie, czekając na jej opinię ze scenicznym przejęciem, ale... tak trochę zależało mu na szczerej odpowiedzi. - Przez te wojskowe racje żywnościowe przyzwyczaiłem się do dość konkretnego typu jedzenia - nadmienił jeszcze, na myśli mając głównie jedzenie podawane w bazie, bo przeznaczonych na front pakunków, w których chciano upchnąć jak najwięcej kalorii jak najprostszym kosztem, szczerze nienawidził. Zaśmiał się na jej ostatnie wyznanie i pokręcił głową. - Daj spokój, rola perfekcyjnej gospodyni wyszła z mody już kilkanaście lat temu. Wszystko przygotujemy wspólnie - zapewnił ją przyjaznym tonem i sięgnął po jeszcze jedno ciastko, które wepchnął do buzi. Zakasał zaraz potem rękawy wiśniowego sweterka i wykonał niepełny obrót na środku kuchni, zatrzymując się naprzeciw dziewczyny i wskazał na nią palcem. - Nie wiem, co gdzie leży. Masz jakieś naczynie żaroodporne? I garnek do tego makaronu - mógł jej wszystko wyjaśnić, a nawet sam zająć się wykonaniem potrawy, ale musiała udzielić mu podstawowych wskazówek, bez których nie mógł ruszyć.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Zatrzymała się na moment, czując na sobie jego ostre spojrzenie, bo jeśli czyjaś pogarda na tym świecie miałaby ją prawdziwie zranić, to tylko ta ze strony Geordana. Nigdy naturalnie nie dał jej odczuć ze swojej strony takich emocji, ale w chwilach, w których marszczył nieco czoło, zawsze była obawa, że to tu, że tutaj zaraz pęknie ta mydlana bańka, którą dookoła niej otoczył, pojawiając się w jej życiu niespodziewanie, jak prezent od losu, jedyny, jakiego tak naprawdę kiedykolwiek doświadczyła. - Ale jestem bardziej jego, niż kogokolwiek innego - odpowiedziała łagodnie. Był tylko ojczymem, nawet nie dzielili tego samego nazwiska, ale przez wiele lat Reed nauczył ją wierzyć, że bez niego po prostu nie przetrwa na tym świecie i chociażby za tą wątpliwą opiekę winna jest mu szacunek, na który w inny sposób najpewniej nigdy by sobie nie zasłużył. - Jesteś dla mnie zbyt dobry - przyznała znacznie ciszej, bo przed nim nie znała takiego traktowania. Tego, że ktoś mógłby się za nią wstawiać, otaczać opieką, doceniać ją i zauważać dobre strony. Dopiero raczkowała w sytuacjach, w których nie musiała wiecznie za wszystko przepraszać. - Zjem wszystko, ale nie na raz... to jak na mnie byłoby rozpustą - jak przez całe życie doświadczało się głodu i sytuacji, w których jedzenia po prostu brakowało, to człowiek nie do końca potrafi się przestawić. Ona nie potrafiła, chociaż przy nim na pewno próbowała chociaż po części udawać normalniejszą dziewczynę, niż tą, którą była. Zwykle nie dbała o opinię innych, ale przed Dannym bardzo chciała wypadać nieco lepiej, może nawet niekiedy wyobrażając sobie zbyt wiele. Wstyd było się przyznać, ale była przecież pozostawioną sobie sierotą, a on odnalazł ją, otoczył opieką i wsparciem... kim by była, gdyby nie przywiązała się do niego bardziej, niż wypadało? - Może moja matka też za nimi przepadała... może nawet teraz są razem i się nam przyglądają? - pozwoliła sobie na taką wstawkę, najpewniej wiedząc o tym, że tak jak jej rodzicielka, tak też ta od Geordana już nie żyje. Nie przeszkadzało jej gdy wspominał o swoim życiu, które tak bardzo różniło się od jej własnego. W zasadzie uwielbiała o tym słuchać, jeszcze bardziej ciesząc się z tego, że ktoś tak dobry jak Danny miał dostatnie życie. Skinęła jak na siebie bardzo radośnie głową, gdy zdecydował, że zrobią zapiekankę, a potem zachichotała cichutko, co już w ogóle było u niej rzadkością. Chyba poza spotkaniami z nim nie wiedziała w ogóle, że potrafi się jeszcze śmiać. - Nie wmawiaj sobie takich głupot, jesteś najatrakcyjniejszym mężczyzną, jakiego poznałam - przyznała zgodnie z prawdą, a chociaż miała to być luźna uwaga, poczuła, że delikatnie się przy tym zarumieniła. Nie mniej jednak nie planowała ukrywać przed nim prawdy. Już na pewno wypadał wręcz karykaturalnie dobrze przy jej ojczymie - szczerbatym, łysiejącym i niedomytym pijaku w brudnych spodniach. Niezwykle się wstydziła tym, że Danny siłą rzeczy widział, w jakich warunkach i z kim Divina żyje na co dzień. - Zawsze jak wspominasz o wojsku, mam dreszcze - zauważyła nieco niepewnie, nawet nie wiedząc dlaczego chciała się z nim podzielić tą jak na siebie, całkiem odważną myślą, bo przecież nie zapytał jej o opinię, a swoje zdanie zwykle pozostawiała dla siebie, wątpiąc, by to kogoś obchodziło. Mimo to uśmiechnęła się do niego, patrząc przez moment, jak przeżuwa ciasteczko, a kiedy chciała strzepnąć z jego swetra jeden okruszek, poruszył się, sprawiając, że ten sam odczepił się od wiśniowego materiału i poleciał na ziemię. - Mam taką brytfankę do piekarnika - zauważyła, wyciągając naczynie, które mimo sędziwego wieku, było dobrze zachowane. Dbała o wszystko co miała, podobnie, jak o garnek, który zaraz wyciągnęła. - Tutaj są jeszcze przyprawy - miała tylko te podstawowe, ale chyba chciała pokazać, że je posiada, by wypaść nieco lepiej. - I... muszę chyba naostrzyć nóż - zauważyła, bo po wyciągnięciu wspomnianego przedmiotu przejechała kilka razy po tępym ostrzu, nieco zła na siebie, że nie zrobiła tego wczoraj. Odszukała starą połówkę osełki i odeszła na bok, przejeżdżając kamieniem o ostrze. - Wybacz, zapuściłam nieco tę kuchnię, ale następnym razem upiekę ci placek z owocami - obiecała, chcąc nieco przykryć swoje zawstydzenie tą sytuacją.

Geordan Balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Pogarda ta nie była wymierzona w jej stronę, a na pewno nie dotyczyła jej bezpośrednio. Jak bowiem mógłby się na nią gniewać? I to jeszcze za to, że jej prawdziwa rodzina jej nie chciała, że się jej wyrzekła, że pozwoliła czuć się jej całe życie wybrakowana, niewartościowa i niekochana? Nic już więc nie powiedział na jej uwagę i tylko jego wzrok zdradzał, że coś go wciąż w tym temacie uwierało.
- To niemożliwe - sprzeciwił się stwierdzeniu, jakoby był dla niej za dobry i westchnął głośno. Bo mógł być lepszy, mógł odszukać ją wcześniej i zagwarantować jej lepsze życie, ale nie było sensu jej tego uświadamiać, skoro nie znała prawdy. Słuchał jej potem w ciszy naznaczonej jego niewielkim uśmiechem, a gdy dotarła do tematu ich rodzicielek, uprzejmy wyraz twarzy pogłębił się. - Być może - nie wierzył w niebo ani w to, by po śmierci w ogóle coś na człowieka czekało, ale nie chciał zmącić jej nadziei swoim pesymizmem, który postrzegał raczej za realizm. Nie spodziewał się zupełnie usłyszeć jej śmiechu, tak miłego dla ucha, a tak rzadko doświadczanego. - Ahh, weź przestań, bo się zarumienię - ostrzegł z udawanym onieśmieleniem i nawet machnął ręką, jakby coś od siebie odganiał, a po chwili coś do niego dotarło. - Ej, ale znasz chyba kogoś poza mną, co? Bo w sumie to mógłby być taki bardzo chytry komplement... Wiem przecież że przy tym pijaku wypadłbym na jakiegoś Adonisa nawet gdybym miał brzuch jak kobieta w ciąży - zauważył niby z oburzeniem, ale głównie rozbawieniem. Jego uwadze nie umknęło też bynajmniej, że policzki jej nabrały nowej, różowej barwy, co nieco go zaniepokoiło. Nigdy wcześniej przez myśl bowiem mu nie przeszło, że w jego całkowicie platonicznej trosce, ta mogłaby doszukać się pewnych szczególnych uczuć, że sama mogłaby go takimi obdarzyć. Było to przecież całkiem niedorzeczne. Odsunął od siebie prędko to podejrzenie, choć pewny niepokój pozostać miał w jego sercu na dłużej. - Czemu? Jestem bardzo dobrym żołnierzem, zapewniam - obiecał przyjmując patetyczny ton i wypiął dumnie pierś. - Okej, świetnie, i to i to się świetnie nada - zapewnił, odbierając naczynia i przeszedł do dalszych etapów gotowania, a gdy wspomniała o bałaganie w kuchni, przerwał obserwowanie gotującej się wody i podszedł bliżej niej, bezwiednie kładąc jej na barku swoją dłoń w geście pocieszenia. - A właśnie... Bo słuchaj, Vi... Tak się złożyło, że udało mi się załapać na wcześniejszą misję i no... - wolną ręką podrapał się po karku, a prawy kącik ust powędrował w przeciwną stronę dając wyraz poczuciu winy, bo nie chciał przecież jej zostawiać. - Ale chętnie zjem ten placek, jak już wrócę! - zapewnił, jakby to krótkie zdanie miało obniżyć wagę całego problemu.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nawet gdyby znała prawdę, wciąż uważałaby, że jest dla niej za dobry. Głównie dlatego, że znajomość szczegółów, które jej nie były wiadome, nie zmuszała go do tego, by jej pomagał. Mógł żyć z tą wiedzą i nie przejmować się wcale jakąś sierotą żyjącą między drzewami, ale on zdecydował inaczej, nie porzucił ją, otoczył opieką, która nigdy w zasadzie nie powinna ciążyć na jego barkach. To nie jego powinnością było zapewnienie jej życia na jakimś poziomie, nie powinien sobie więc wyrzucać, że przybył do niej za późno... w końcu ona każdego dnia dziękowała, że trafił w ogóle. Widziała jednak, że ten temat im nie sprzyja, a też nie chciała, aby jego wizyty wiązały się z jakimiś negatywnymi emocjami. To też przemilczała wszystkie nieprzyjemne kwestie, uśmiechając się jedynie, gdy się z nią zgodził, a raczej nie zaprzeczył jej domniemaniom odnośnie ich matek. Nigdy nie próbowała nikogo nakłaniać do swojej wiary, chociaż pewnie lepiej plotkowało się o ludziach związanych z kościołem, gdy każdy był swego rodzaju naganiaczem zapatrzonym jedynie na własne racje. W każdym razie uważała, że wiara to wybór, a skoro sama wierzyła, że Bóg dał każdemu wolną wolę, to kim by była, gdyby sama próbowała ją innym odbierać?
- Oczywiście, że znam kogoś jeszcze! - obruszyła się z teatralnym oburzeniem. Na podobne zachowanie - wydawało jej się - pozwalała sobie jedynie w jego towarzystwie. Trochę tak, jakby uczył ją pewnych odruchów, które normalnym dzieciakom przychodzą z czasem. To, by żartować, gdy nadarzy się okazja i śmiać się, aż brzuch nie rozboli, to, że łzy mogą nieść za sobą pozytywne emocje, a nie każdy grymas musi od razu nieść negatywy. Jakby tak na to patrzeć, każdym takim spotkaniem Geordan zwracał jej fragmenty tego, z czego odarł ją jej własny ojciec, pozostawiając ją tu samą, z winą, której nie powinien dzierżyć żaden noworodek. - Księdza na przykład - dodała i znów pozwoliła sobie na chichot, całkiem zadowolona ze swojego dowcipkowania, w którym biegła nie była. Poza tym to też pozwalało ukryć te rumieńce, tą pewną nieznaczność, to, że chociaż nie powinna, nie potrafiła patrzeć na niego z obojętnością. Był ważny. Najważniejszy w zasadzie, bo kogo poza nim miała? - Nie wątpię, ale choćbyś był najsilniejszym człowiekiem na świecie, nigdy nie przestanę się o ciebie martwić - nie śmiała się już, posłała mu jedynie przelotny, nieco nostalgiczny uśmiech, po którym poprawiła kosmyk włosów i zajęła się tą brytfanką. Nie chciała mówić, że by sobie bez niego nie poradziła, bo wówczas wypowiedziałaby na głos słowa, które mogłyby przynajmniej zasugerować, że Geordan nie wróci z misji. To było wykluczone, nie chciała o tym myśleć, tym bardziej, że teraz był tutaj. Tylko, że los bywa przewrotny i miała się o tym dowiedzieć, szybciej, niż mogła się spodziewać. Patrzyła na niego trochę tak, jakby oglądała niemy film, a mimo to idealnie odnajdywała się w fabule. Wszystko jakby zwolniło, była jego ciepła dłoń na jej barku, wyraz zakłopotania na tak znajomej twarzy i to uczucie, jakby to wszystko wcale jej nie dotyczyło. Nie czuła, jak z jej twarzy uchodzą kolory, jaj jej dłonie swobodnie opadają, a serce wybija nierówny rytm napierając na lewe płuco i żebra. Pokręciła głową nawet nie inicjując tego ruchu, ciało dobrze wiedziało, co powinno przekazać, gdy umysł zawodził. - Misję? - jej własny głos zabrzmiał tak obco, że gdyby nie to skupienie na jego twarzy, rozejrzałaby się do kuchni w obawie, że był tu ktoś jeszcze. Nie powinna tyle zdradzać, a mimo to czuła, że gdyby lęk miał swój własny unikalny odgłos, to byłby nim właśnie głos Diviny, jaki w tamtej chwili przerwał ciszę. - To znaczy kiedy? Znaczy kiedy wrócisz? Kiedy mam piec ten placek? - panikowała, jakby wszystko wysypywało jej się z rąk, a przecież niczego tak naprawdę nigdy w nich nie trzymała. Jej reakcja mogła być przesadzona, wiedziała, że musi wziąć się w garść, zamarkować to wszystko, ale tak bardzo się bała. W końcu wszystkich traciła, ściągała na innych niebezpieczeństwo, była jak fatum i co jeśli na niego też... nie. Nie mogła o tym nawet myśleć. Musiała na moment przymknąć oczy, bojąc się, że w tych mógłby w tej chwili wyczytać zbyt wiele.

Geordan Balmont
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Dostrzegał te filigranowe zmiany zachodzące w jej zachowaniu za jego sprawą. Ten kojący śmiech, większą pewność siebie i brak większego skrępowania, który tak kłuł jego serce podczas pierwszych spotkań. Wiedział, że było to głupotą, ale coś pokrzepiającego skrywało się w świadomości, że jest się dla kogoś niemalże całym światem, niezależnie od wszystkiego. Od śmierci rodziców czuł się zbędny, a teraz stał się odpowiedzialny za dziewczynę, której obecność sprawiała mu szczęście prawie w tym stopniu wysokie, co służba w wojsku. A więc i on się uśmiechał, kiedy ta obdarzała go śmiechem, inaczej już nie potrafił. - To oby ten ksiądz był przystojny - zmrużył oczy, obdarzając ją ostrzegawczym spojrzeniem, zakazującym obalenia tejże teorii, będącej wymuszeniem komplementu dla samego siebie. Dwa razy zdarzyło mu się zajrzeć dla niej do kościoła, ale nie skupiał się wówczas szczególnie bardzo na osobie prowadzącej mszę, a prawdę mówiąc, nie wsłuchiwał się nawet w żadne kazanie. Rozmyślał raczej o błahostkach, na które wcześniej szkoda było tracić mu czas. - Choćbym był? Przecież jestem! - żachnął się oburzony do granic wytrzymałości, gdy tak arogancko podkreśliła - jak się okazało - jego kulejącą siłę. Dla zademonstrowania wspomnianego talentu pozwolił sobie podejść do niej, objąć ją ramieniem i unieść kilka stóp do góry, wykonując następnie prędki obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, odstawiając ją tym samym na to samo miejsce. - Widzisz? Ważysz pewnie ze sto trzydzieści kilogramów, więc nie każdy by tak potrafił - powiadomił ją uprzejmie, szczerząc się dumnie. Dobry humor jednak prędko prysł, a to za sprawą wypowiedzianych przez niego samego słów, które skrywały w sobie omen śmierci widoczny dla nich obojga. Poczuł się jakby ciało jego wypełniała już tylko trucizna, którą przed momentem, wbrew jego woli, ją poczęstował. - Vi, daj spokój, przecież nie zamierzam tam zostać na wieki! Wrócę zanim się obejrzysz - zapewnił z przekonaniem, posyłając jej pokrzepiający uśmiech i oderwał się tym samym od przygotowywanego jedzenia. - Czekaj, jak to szło? Every place I go, I'll think of you, every song I sing, I'll sing for you - by zatuszować niesprzyjającą atmosferę, zdecydował się udręczyć ją swoim niekoniecznie melodyjnym śpiewem i wyciągnął ku niej rękę, porywającą ją do tańca. - So kiss me and smile for me, tell me that you'll wait for me - ciągnął dalej, pragnąc tylko jednego - zobaczyć na jej twarzy uśmiech.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Chciała mu wierzyć. We wszystko. Nie tylko w to, że był najsilniejszym człowiekiem na świecie, ale też w to, że wróci, że zawsze będzie wracać. Wcześniej... zanim poznała Geordana, była pewna, że ze wszystkim poradzi sobie sama, że po prostu czasem rodzą się tacy ludzie jak ona, nie mogący koegzystować z innymi, spychani na ubocze. Czasem po prostu tak jest i walka nic nie da, trzeba zaakceptować swój los, więc Divina to zrobiła, trwając w cieniu, na innych patrząc jedynie z boku, z ukrycia. Jak ciekawskie zwierzę, które wie, że nie wolno mu wyściubić nosa z gęstych zarośli, bo chociaż widok zachwyca, to na pewno jest też niebezpieczny. Była więc zdziczała, a chociaż w ustach życzliwych jej ludzi, których było tak niewiele, podobne słowa nigdy by nie zagościły, wiedziała, jaka jest prawda. Nic w niej nie zachęcało do rozpoczęcia znajomości, a Geordan... on przyciągał. Przynajmniej w oczach Norwood jawił się jak człowiek, typu słońce... wiecznie w blasku, ale nie w złym tego słowa znaczeniu. Divina chciała się dookoła niego kręcić, bo wiedziała, że bez tego zginie, że stanowi jej źródło radości, szczęścia, którego smak poznała tylko dzięki niemu, bo nikt przed nim nigdy nie chciał jej nim obdarzyć.
Sapnęła cicho, zaskoczona nagłą bliskością, kiedy ją podniósł, ale po prostu za bardzo pochłonęły ją myśli. Mimo że te były ponure, uśmiechnęła się, kręcąc głową na boki, tak jak często robiła, gdy mówił rzeczy miłe i zabawne, takie, których zrozumienie stanowiło dla niej nie lada zagwozdkę.
- No dobrze, jesteś najsilniejszy - zgodziła się więc z nim, wiedząc, że w takich kłamstwach nie ma cienia grzechu. To też lekcja, którą poznała dzięki niemu. Nie każde mijające się z prawdą słowo, było złe. Czasem pomagało wyrazić uczucia, chociaż te, które jej teraz towarzyszyły nie były aż tak pozytywne, jakby chciała. Bo chociaż nigdy jej nie okłamał i nie dawał powodów, by w niego wątpiła, bała się. Gdyby nawet był najsilniejszy, bałaby się nadal. Jak miałaby się nie bać, kiedy stanowił jej największy skarb, a jednocześnie... poza spotkaniami w jej chatce, produktami w kuchni i miękkim swetrem w szafie, niewiele ich łączyło. Jeśli chciałby zniknąć, mógłby to zrobić, a ona nigdy by go nie znalazła i to było takie przerażające, że teraz z trudem panowała nad pieczeniem pod powiekami. Głupota... myśleć o płaczu, kiedy ktoś taki, jak on, uśmiecha się do ciebie tak pięknie. W tym wszystkim słowa piosenki wydały się niezwykle oderwane od rzeczywistości, a jednak... były najlepszym, co mogło ją spotkać. Lekarstwem, którego potrzebowała, a nawet o tym nie wiedziała. Uniosła nieśmiało głowę, doceniając jego próby, niepewnie wyciągnęła dłoń i złapała tą jego, znacznie większą, przyjemną w dotyku, mimo swojej naturalnej szorstkości.
- Hold me like you'll never let me go.... - przełknęła ślinę, mówiąc sobie, że to nie czas na łzy. Dała się porwać do tańca, patrząc na niego jeszcze z niepewnością, ale ostatecznie... musiała mu zaufać. Mogła tylko tyle. Jak nikt potrafił wprawić ją w doskonały humor, chociaż dzisiejszy dzień miał być dla niej szczególnie ciężki. Mimo to udało im się w końcu coś ugotować, zjeść wspólnie, spędzić ten dzień tak, jakby strach nie istniał, a rozstanie nie wisiało w powietrzu. Nie chciała go do niczego przymuszać, nie miała prawa prosić o jakiekolwiek deklaracje, ale kiedy już musiał iść, kiedy zegar wybił czas pożegnania, kierowana emocjami, zatrzymała go na progu, pędząc do pokoiku, który było o trzy kroki dalej. Wróciła z medalikiem, nie ze srebra, a już na pewno nie ze złota. Z taniej blachy, którą wykrzywić można by pod naciskiem palców. Wstyd jej było, że nie miała nic lepszego, a mimo to poprosiła, by wziął go ze sobą. Dla niej. By w ten sposób mogła nad nim czuwać, by po prostu... nawet będąc tak daleko, było coś, głupota, tani bibelot, jaki dla wielu nie ma znaczenia, który sprawi, że coś mimo wszystko będzie ich łączyło.

<koniec> <33

Geordan Balmont
ODPOWIEDZ