stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Przez ulewny deszcz i burzę Marianne została z Lily u swoich rodziców, a Jerry nie umiał znaleźć sobie samemu miejsca w domu. Kręcił się w tę i z powrotem, trzy razy zajrzał do lodówki, obszedł mieszkanie sprawdzając, czy niczego nie trzeba naprawić, ale jak na złość żaden zawias nie skrzypiał. Usiadł więc na kanapie, włączył telewizor i śledząc bezmyślnie wiadomości zamartwiał się. Nagle przypomniał sobie, że wczoraj zakład zamykał Robert, a on zawsze zapominał o zamknięciu okien. Nie mógł dodzwonić się do wujka, a musiał to sprawdzić. Wolał nie myśleć o spustoszeniach, jakie burza i ulewa mogły zasiać w stolarni. Mimo ostrzeżeń o nieprzemieszczaniu się wsiadł w samochód i - po wyjechaniu z błota - ruszył w stronę Tingaree, aby upewnić się, że na pewno nic na miejscu nie ucierpi przez pogodę.
Cóż, nie udało mu się. Po drodze bowiem miał miejsce niecodzienny wypadek.
Jerry nie był przesądny, nie wierzył, że piorun uderza dwa razy w to samo miejsce, ale wolał nie sprawdzać teorii w praktyce. Zresztą, trudno nie wierzyć w coś, co - prawie! - zdarzyło się na jego oczach - a przynajmniej mogło, bo burza rozkręcała się na dobre! - choć prawdopodobieństwo tego zdarzenia było bliskie zera!
- Wiesz, że cię kocham, prawda? - wypalił z prędkością karabinu maszynowego, bez ostrzeżenia, gdy tylko usłyszał dźwięki po drugiej stronie świadczące o tym, że połączenie zostało odebrane. - Najmocniej na świecie. I nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby pod moją kapryśną nieobecność coś stało się tobie, Lily albo Bezie - jak mówił o dziecku, którego płci jeszcze nie znali. - Nigdy, Mari. Zrobię dla was wszystko, choćbym miał z kulą u nogi biec przez całą pustynię od wschodu na zachód i z powrotem - używał absurdalnych i nieprzemyślanych słów i zwrotów, ale był rozemocjonowany, rozgorączkowany i nie myślał logicznie. Po prostu mówił: - Nie zająknę się nawet jednym słówkiem, że coś mi nie pasuje, nawet jednym najmniejszym. Jak będę próbował, to sobie przypomnę tę rozmowę - a uwierz mi, nigdy jej nie zapomnę! - i w połowie słowa przestanę marudzić! - Słowa padały z takim przekonaniem i szczerością, podbudowane dodatkowo jego emocjonalnie-wylewnym przejęciem, że można je było wziąć za bełkot pijanego albo obłęd wariata, jedno z dwóch. - Dlatego nie ma mowy, że gdziekolwiek będziemy wyjeżdżać! Tu jest mój dom, tu mam wszystko co jest najważniejsze i co kocham. Po co mi jakieś studia, to naprawdę bez sensu, Mari. Dla ambicji? Nie jestem ambitny, nigdy nie byłem, i uważam, że to w porządku! Wolę moje spokojne tu i teraz. Robiłem w życiu różne rzeczy i byłem szczęśliwy, jak mi ktoś udostępnił kanapę w salonie na kilka nocy w zamian za przemalowanie ścian czy pilnowanie zwierząt domowych pod nieobecność gospodarzy! Przecież tutaj też mogę znaleźć sobie coś, co mnie zainspiruje i sprawi, że będę spełniony! Jestem naprawdę pojętnym uczniem i nauczę się wszystkiego, co będzie trzeba! Nie muszę do końca życia być stolarzem! Ale mogę, przecież nikt mi nie zabroni, gdybym tylko chciał. W sumie to nawet to lubię, tylko praca z Robertem mnie strasznie wkurza, bo jest zrzędliwym mrukiem, który nie lubi gadać przy robocie, a jak już zaczyna, to i tak głów… - …nie narzeka, nie dane mu było jednak dokończyć, gdyż ktoś wszedł mu w słowo popychając go w kierunku wyjścia.
- To jest szpital, my tu pracujemy. Proszę skończyć rozmawiać, albo wyjść na zewnątrz… - przerwał mu głos przechodzącej obok kobiety i Jerry przypomniał sobie, że w sumie to warto zatrzymać się na moment na oddech.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Wiesz, że Cie kocham prawda?
Gdyby nie znała go tak dobrze pomyślałaby, że próbuje się przymilać, bo czegoś od niej chce. Ale nie, Jermaine Lyons wyrażał takie uczucia jedynie, gdy coś przeskrobał. I to coś poważnego! Dlatego z lekkim zniecierpliwieniem wstała z fotela, na którym dotychczas siedziała, i przemaszerowała po salonie. W co on się znowu wpakował? Aż zacisnęła mocniej pięść, kilkukrotnie próbując wejść mu w słowo, jednak Jerry prawie na jednym wdechu wyrzucał z siebie kolejne myśli.
- Dobra, ale… - znowu próbowała mu przerwać, ale było to niewykonalne. Nakręcał się coraz bardziej, z każdym kolejnym słowem rozpędzał się do takiej prędkości, że Mari nie nadążała za jego tokiem myślenia. Wyłapywała tylko pojedynczy kontekst wypowiedzi, który zmieniał się równie szybko. Do momentu aż nie usłyszała głosu w tle. Znowu poczuła, że serce na chwilę jej stanęło.
Szpital.
Czy to jakaś nie śmieszna powtórka z rozrywki? Przecież miał siedzieć w domu i nawet w takiej kiepskiej sytuacji pogodowej jej nie posłuchał. Uparty osioł! Nieodpowiedzialny wariat! Mogłaby wymienić w głowie jeszcze wiele epitetów, ale cisza która zapadła pomiędzy nimi sprawiła, że zamiast zacząć na niego krzyczeć, nasłuchiwała innych wskazówek. Powtarzali sytuację sprzed kilku miesięcy, gdy odbierała podobny telefon. I nie było to miłe wspomnienie, ale Jerry często pakował się w kłopoty, które nie raz kończyły się na izbie przyjęć.
- Co tym razem wpadło Ci do tego głupiego łba? – może i po jej wypowiedzi nie można było tego wywnioskować, ale spokojny ton głosu, może nawet za spokojny jak na taką sytuację, świadczył o tym, że przestała się denerwować. Skoro dzwonił do niej samodzielnie to pewnie coś drobnego. – Masz wszystkie nogi i ręce na miejscu? Bo mózg to pewnie zostawiłeś w domu! Coś Ty sobie myślał? Miałeś włączyć sobie jakiś film i zostać w domu. Czego nie zrozumiałeś z tego wszystkiego? – tylko niech Jerry nie myśli sobie, że mu się upiecze. Była na niego zła, że narażał się na niebezpieczeństwo właśnie teraz, gdy najbardziej potrzeba im było spokoju i stabilności.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jerry nie rozumiał, jak ta sytuacja mogła wyglądać z perspektywy Marianne, ale za bardzo żył w obecnej sytuacji, żeby się od niej zdystansować. Bo co innego oglądać takie rzeczy w telewizji, a co innego być ich świadkiem! W sumie to nawet nie musiał do niej dzwonić, mógł od razu wrócić do domu, ale jak przeżyło się coś takiego - dosłownie i w przenośni! - a po błysku życie klatka po klatce przeleciało mu przed oczami, momentalnie wszystkie klepki pod czaszką ułożyły mu się na miejsce i nie umiał zatrzymać tego w sobie. Tylko że zamiast ruszyć gdzieś ze szpitala, stał i czekał na cud. Dosłowie. W oczekiwaniu na wiadomości z sali zabiegowej całkiem stracił kontakt z racjonalną stroną umysłu i pod wpływem chwili wybrał numer. A reszta już została przedstawiona powyżej.
- No wiem - przyznał się jak nastolatek złapany na gorącym uczynku, a w jego głosie wisiało niewypowiedziane “ale” i gotowość do tłumaczenia się, gdy tylko Mari skończy mówić. - Jak ostatnio sprawdzałem, to chyba wszystko było na swoim miejscu - palnął bezmyślnie, ale na wszelki wypadek jeszcze raz ocenił stan swoich kończyn. Na dobrą sprawę nie upewnił się, że jemu nic nie jest po całym tym wypadku, a dzięki adrenalinie buzującej w żyłach fizycznie nie czuł niczego. Za to emocjonalnie się w nim gotowało. - Nie, poczekaj, bo to ważne! - aż przyłożył rękę do czoła, żeby łatwiej było mu zebrać myśli. - Robert zamykał wczoraj zakład, a wiesz, że on ma na wszystko wywalone. I zapomina zamykać okna. I jakby w tę burzę… - przyciął się przypomniawszy sobie, że ostatecznie i tak nie wylądował w stolarni, więc burza tak czy siak zrobi swoje, jeśli okno jest otwarte. Zaklął pod nosem szpetnie i skrzywił się paskudnie jęcząc przeciągle. - Dwa lata temu spłaciliśmy kredyt na wszystkie sprzęty, jakby teraz doszło do zalania… ubezpieczenie nie pokryje całości kosztów. Więc rozumiesz na pewno - to była sugestia, że to było ważne, a nie jakieś jego byle widzimisię! - że musiałem pojechać i sprawdzić. Nasz skrót przez pola to jedno wielkie błoto, więc musiałem wrócić i jechać przez całe miasteczko. I jak byłem tam koło tego banku przy ratuszu, to wtedy w ziemię uderzyła błyskawica. Boże, Mari, to było okropne! Taki huk walnął dookoła, że do tej pory mam wrażenie, jakbym nie dosłyszał na jedno ucho - chyba właśnie dlatego mówił tak głośno, ale emocje robiły swoje. Jeszcze raz poklepał się dłonią po uchu, jakby mogło to w jakiś magiczny sposób pomóc, ale nie zauważył wyraźnego efektu. Akurat w tym momencie zapanowało poruszenie na korytarzu i Jerry odwrócił się.
- Obudziła się! - padły słowa wypowiedziane gdzieś w eter. Jermaine odruchowo odsunął telefon od ucha i zapominając o prowadzonej rozmowie ruszył żwawo korytarzem za całą grupą personelu szpitalnego, która wpakowała się tłumnie do pokoju, w którym leżała kobieta porażona przez pioruna.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Ciekawe czy ktoś osiwiał przed trzydziestką…
Właśnie taka myśl pojawiła się w jej głowie, gdy tylko Jerry zaczął mówić. Nie miała pojęcia czy robi to świadomie czy zupełnie niespecjalnie naraża ją na ten cały stres. Do dzisiaj jego nieco dziecinne zachowanie ją bawiło, uważała że taki jego urok i chyba nigdy nie wydorośleje, ale czy chociaż raz, w takiej sytuacji nie potrafił zachować powagi i sobie żartował? Znowu zacisnęła pięść i podeszła do okna, obserwując szalejącą w oddali burzę.
- Jermaine Lyons, ja wiem, naprawdę wiem, że nie przyrzekaliśmy sobie na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy, ale to do grobowej deski może być znacznie szybsze niż Ci się wydaje! – podniosła głos, bo nawet opowiadając to co się wydarzyło mówił tak zawile, że Marianne niewiele z tego rozumiała. Burza, warsztat, okna, piorun. – Tyle razy Ci powtarzałam, że zdrowie i życie jest znacznie ważniejsze od jakiegoś warsztatu i głupich sprzętów. Co by mi dało, że zamknąłeś okna i ocaliłeś sprzęty jakby Tobie się coś stało? – nie planowała wzbudzać w nim wyrzutów sumienia, ale sam kazał jej zostać na noc u rodziców by dziewczyny nie musiały w taką pogodę gdziekolwiek jechać a sam jak jakiś głupi podrostek wsiadał do samochodu i próbował się dostać do stolarni? Naprawdę miała ochotę go zamordować. I to gołymi rękami.
Nic już nie rozumiejąc opadła na fotel i wolną dłonią przejechała po zmęczonej twarzy. Chciała nawet prosić by przełączył się na wideo połączenie, by mogła na własne oczy zobaczyć czy faktycznie ma wszystkie kończyny na swoim miejscu, ale w tle znowu usłyszała jakiś głos.
- Kto się obudził? – zapytała jednak po drugiej stronie nie było żadnej reakcji. Cisza. Jedynie jakieś szmery w tle, których w ogóle nie zrozumiała, więc jak w tej sytuacji miała się nie denerwować. – Jerry!!! – krzyknęła i kilka sekund później znowu usłyszała jego głos w słuchawce. – Co tam się dzieje i kto się obudził! – nie musiał widzieć złości i strachu wymalowanych na jej twarzy. Spokojnie mógł to zrozumieć z tonu jej głosu. A z każdą mijającą sekundą Mari traciła cierpliwość.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Ojoj! Podniesiony głos w wykonaniu Marianne powinien sprawić, że Jerry zrozumie, że gdzieś popełnił błąd. I równie szybko powinien go naprawić i zmienić ton. Ale naprawdę wydarzenia sprzed niespełna godziny tak mocno go trzymały, że trudno mu było usiedzieć w miejscu, myśli nie składały się w sensowne zdania i połączenia, a po prostu dryfowały chaotycznie w różnych kierunkach.
Dlatego, gdy padła komenda “obudziła się”, zapomniał o bożym świecie i o tym, że Mari coś do niego mówiła. Po prostu skupił się… no, na cudzie! Tak przynajmniej to wtedy postrzegał. Lekarze i personel medyczny chyba także, bo wcześniej nie mieli przypadku pacjenta porażonego piorunem i nie wiedzieli, czego się spowiedziewać po tym, jak kobieta się obudzi. Ale kiedy zapytała co się stało i udzieliła kilku pytań, lekarze zabrali się za dokładne badanie jej stanu i zasłonili całe pole widoku.
I wtedy przemówił jego brzuch. To znaczy telefon przyciśnięty do brzucha. Lyons się ocknął, z powrotem uniósł aparat do ucha i wyszedł z sali zostawiając medyków z pacjentką.
- Co? A, no tak! - przypomniał sobie, że przecież dzwonił do Marianne! - Nie wiem, jak ta kobieta ma na imię. Ale wyobraź sobie - nie, może lepiej sobie nie wyobrażaj! - w każdym razie jak jechałem koło tego banku, to tam jest dość duża przestrzeń i jakaś pani wracała z parasolem. I akurat jak przejeżdżałem, uderzył w nią piorun! - obraz ten jak żywy znów stanął mu przed oczami i mimo iż widział to na własne oczy, to opowiadając o tym nie dowierzał. - Straciła przytomność, więc jak najszybciej zawiozłem ją do szpitala i właśnie się obudziła. I chyba będzie żyć… - dopiero teraz zaczęło z niego schodzić całe to napięcie. Nie był winny temu wypadkowi, ale irracjonalnie poczuwał się do bezpieczeństwa tej kobiety. - Ale tyle się stresu najadłem… - wydusił z siebie i opadł wreszcie na krzesełko na korytarzu. On się stresu najadł, a co miała powiedzieć kobieta? I Marianne, pozostawiona w niepewności? - Dlatego zadzwoniłem. Boże, gdyby to mnie się stało… - coś mu szwankowała ta logika, ale powoli zmierzał do meritum. - Nie chcę tracić życia na niepewności, nawet jeśli według wszystkich internetowych coachów to szalenie rozwojowe. Nie chcę, Mari, to nie jest warte ani jednego dnia, który straciłbym bez ciebie. A zakład jest teraz cholernie ważny. Robert przepisał go na mnie, Mari. Chcę go sprzedać, oddać połowę Robertowi i… nie wiem, może zacznę coś własnego…? - nie rozmawiali o tym wcześniej, ale na dobrą sprawę wcześniej nie był jeszcze pewien swojej decyzji. Ale po dzisiejszej przygodzie nie widział się dalej jak dzisiejszego wieczoru zasypiającego spokojnie w objęciach ukochanej.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Cisza. Cholerna cisza po drugiej stronie telefonu sprawiła, że zimny pot oblał jej plecy. Patrzyła na mijające sekundy i w pewnej chwili miała nawet wrażenie, że wskazówki na tarczy zegara się po prostu zatrzymały. Miała ochotę rzucić wszystko i jechać do tego cholernego szpitala, nawet jeśli Jerry nie powiedział, w którym jest dokładnie. W końcu jednak się odezwał a jedyną reakcją Mari były łzy spływające po policzkach. Słuchała go, ale nie potrafiła nic z siebie wydusić, bo każda próba wypowiedzenia, chociaż jednego słowa kończyło się pociągnięciem nosem. W końcu zaszlochała do telefonu, nie mogąc tego dłużej powstrzymać.
- Myślałam, że coś Ci się stało – znowu pociągnęła nosem, tym razem wycierając mokre policzki rękawem sweterka. Nie rozumiała o jakiej kobiecie mówił, ale będą mogli o tym porozmawiać zaraz jak wróci do domu. Naprawdę tak bardzo się bała, że Jerry miał wypadek. Znowu. Serce na szczęście powoli wracało do normalnego rytmu. Był cały i zdrowy. Bezpieczny. Ostatni raz pociągnęła nosem i postanowiła skupić się na jego ostatniej wypowiedzi. Tak bardzo sentymentalnej i oddającej wszystko co w nim siedziało od wielu miesięcy. – Jemi… - szepnęła siadając wygodniej na kanapie. Przełożyła telefon do drugiej ręki i oparła się głową o zagłówek. – Naprawdę chcesz go sprzedać? Myślałam, że lubisz pracę w stolarni? – zaczęła spokojnie, bo nie chciała w żaden sposób go naciskać. Już ostatnim razem zaznaczyła, że będzie dumna z niego cokolwiek by nie wybrał. Cokolwiek. Jednak decyzje podejmowane pod wpływem chwili nie powinny mieć miejsca. A taki wypadek nieco zaburzał jego rozsądek.
- Ja też nie chce tracić ani jednej chwili, ani jednego dnia. Wiem, że nie było między nami zawsze kolorowo, że ten ostatni rok, który spędziliśmy osobno był trudny. Wiele razy próbowaliśmy zaczynać wszystko od nowa i kończyło się to… tak jak się kończyło. Ale nie tym razem. Teraz jest inaczej. Więc jeśli chcesz sprzedać zakład, to porozmawiamy o tym jak emocje opadną. Jednak jeśli mam być szczera Jemi to uważam, że jesteś wspaniałym stolarzem i tworzysz prawdziwe arcydzieła. – chyba, że nie chciał tego robić, wtedy sprawa będzie prosta i na pewno znajdzie coś innego, równie ciekawego.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jerry zorientował się, że Mari płacze, dopiero gdy ta zaczęła szlochać. Uniósł brwi zaskoczony, bo nie widział powodu do łez, przecież był cały i zdrowy! - Minns, nie płacz, nic mi nie jest! - zapewnił ją od razu. Faktycznie, mógł od tego zacząć, a nie niepotrzebnie stresować ciężarną! - Jak tylko burza trochę odpuści, przyjadę po was, więc siedźcie spokojnie na tyłku i czekajcie na mnie! - wypalił od razu i nawet pogroził w powietrzu palcem, jednak nie mogła tego zobaczyć siedząc w domu rodziców.
Słuchał jej uważnie, ale tym razem znał dobrze odpowiedź. Jerry także czuł, że teraz będzie inaczej - i w ich relacji, i w planach na przyszłość. Uwierzył, że jego plan na siebie może wypalić i czuł wsparcie od ukochanej kobiety. Nawet jak nie wyjdzie, to przynajmniej zaryzykował. Czas może nie był najbardziej sprzyjający, ale jeśli będzie to ciągle odwlekał, znów może stracić swoją szansę. Tak jak ze studiami, które w gruncie rzeczy by go nie usatysfakcjonowały. Westchnął głośno i z mocno bijącym sercem postanowił - w tych naprawdę niecodziennych okolicznościach - podzielić się z nią swoimi planami. - Tak, Mari, chcę sprzedać zakład, jestem tego pewien - pokiwał głową. - Pamiętasz, jak pod koniec roku pomagałem w remoncie Audrey? Znaleźliśmy u niej na strychu stare rzeźbione krzesła. Piękne. Ręczna robota, w świetnym stanie, wystarczyło trochę je odnowić. Chyba… chciałbym się zająć czymś takim - powiedział trochę nieśmiało, a serce dudniło mu w klatce piersiowej jak oszalałe. Może opowiadanie o tym przez telefon było tchórzostwem, ale przyszło mu łatwiej niż twarzą w twarz. - Klepanie tych samych kuchni i mebli z płyty to nie jest szczyt marzeń. Ale gdybym mógł… dodać do nich coś swojego? W prawdziwym drewnie? - uśmiechnął się do tej wizji. Uwielbiał wolnymi wieczorami - których miał jak na lekarstwo - strugać w tym drewnie. Jeszcze musiałby się wiele nauczyć i podszlifować warsztat, ale nauka tego byłaby czystą przyjemnością! - A jak na rzeźbione meble nie będzie chętnych, mógłbym podejmować się renowacji tych starych i dawać im drugie życie. Zbudowałbym szopę na farmie, mógłbym pracować na własnych zasadach, bez ograniczeń godzinowych. Nie traciłbym czasu na dojazdy, mógłbym więcej zajmować się dziećmi… - uśmiechnął się do tej wizji, ale zaraz przypomniał sobie o drugiej stronie medalu. - Wiem, że to jest bardzo ryzykowne. Mogę nie mieć klientów i w dodatku pieniędzy z tego nie będzie ogromnych, przynajmniej na początku… ale to jest to, co chcę robić. Gdyby nie stały dochód z kliniki pewnie bym się na to nie porywał, jeśli jednak stwierdzisz, że to ci nie pasuje… odłożę plany w czasie, przecież się nie pali… - zaśmiał się tuszując zmieszanie, bo… cholera, naprawdę napalił się na ten pomysł!

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Trudno było opanować łzy skoro jeszcze kilka chwil temu tak bardzo się o niego martwiła. Sam telefon ze szpitala był wystarczająco stresujący a jego zawiła opowieść sprawiła, że kobieta zaczęła w głowie snuć najgorsze scenariusze. No może nie najgorsze, bo jednak samodzielnie z nią rozmawiał, ale znając ukochanego mogła przewidzieć wiele.
Ostatni raz pociągnęła nosem, słuchając jego planów na przyszłość. I była z niego cholernie dumna. Żałowała tylko, że nie porozmawiał z nią o tym wcześniej, a przecież widziała, że od kilku dni nad czymś dumał. Może i wiodło się między nimi dobrze, ale jak widać, mają jeszcze nad czym pracować. Szkoda też, że Jerry nie widział jej uśmiechu, gdy wygodniej siadała na fotelu i podkładała pod swoje plecy poduszkę. Świat nie stawał dla nich na głowie, to tylko mała zmiana, która go uszczęśliwi. A niczego więcej nie chciała.
- Dobrze, że nie porzucasz stolarki tak do końca. Pewnie nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale gdy zamykasz się w warsztacie to tak, jakbyś zamykał się we własnym świecie. Nucisz sobie pod nosem podczas strugania kolejnych desek, uśmiechasz się przy rysowaniu szkiców mebli. I robisz taką zabawną minę, gdy cyferki nie do końca Ci się zgadzają – w końcu stres nieco odpuścił i mogła nawet pożartować. Cieszyła się, że po odrzuceniu oferty ze studiów był w stanie skupić się na czymś innym. Posiadanie pasji w życiu jest bardzo ważne. Pomaga ona się realizować i chociaż na chwilę oderwać od codziennej monotonni. Mari poczuła to, gdy dla pracy w klinice porzuciła jogę. Strasznie jej tego brakowało i dzięki niemu zrozumiała, że musi chociaż raz w tygodniu znaleźć czas by spadkować do samochodu matę i pojechać na plażę.
- Nie martw się pieniędzmi. Ze wszystkim sobie poradzimy, nawet jeśli czasami trzeba będzie zacisnąć pasa – co prawda klinika przynosiła zyski a oni mieli trochę oszczędności, to wizja nieco gorszych zarobków wcale jej nie przerażała. Jeszcze pół roku temu to Jerry dbał o nie, dokładał się do wszystkiego, gdy dziewczynom było ciężej. Mogła teraz się przynajmniej zrewanżować. – Miałabym dla Ciebie nawet pierwsze zlecenie. Trzeba będzie nie długo zrobić jakąś kołyskę dla dziecka – uśmiechnęła się pod nosem, delikatnie gładząc się po brzuchu, po którym niewiele jeszcze było widać. Trzeba było się dobrze przyjrzeć by dostrzec na jej ciele delikatne wypuklenie. – Będziesz miał pełno klientów, bo Twoje meble są wyjątkowe. I pomogę Ci we wszystkim – nie miała tutaj na myśli strugania w drzewie, to zdecydowanie przerastało jej możliwości, ale będzie po jego stronie. Zawsze. Cokolwiek by się nie działo.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Wstrzymywał oddech w oczekiwaniu na jej reakcję i w pewnym momencie sobie nawet uświadomił, że zaciska kciuk dłoni, której nie trzyma telefonu oraz równie mocno zaciska powieki jakby zaklinając Marianne, żeby zgodziła się z jego decyzją. Na szczęście nie musiał długo czekać, bo już z jej tonu wywnioskował, że nie ma nic przeciwko, chociaż na dobrą sprawę nie potwierdziła stuprocentowo jego rozważań.
- Boże, Minns, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że się zgadzasz! - wypuścił powietrze ze świstem z płuc i rozluźnił się. Ba, nie tylko się rozluźnił, ale także wyprostował i od razu pokraśniał. Naprawdę żałował, że nie może przytulić jej teraz mocno do siebie, wycałować i okazać wdzięczność nie tylko werbalnie, ale także swoją bliskością. Czuł ulgę i przeogromną miłość. Do tego stopnia był rozemocjonowany, że zapomniał o bożym świecie i zaśmiał się - a jego śmiech niósł się echem po pustym szpitalnym korytarzu - gdy Mari tak obrazowo opisywała jego reakcje nad stolarką. - Wiesz, w tej branży każdy milimetr jest ważny, żeby klient był zadowolony - przyznał ze śmiechem, bo o ile większość osób aż tak drobiazgowo nie patrzyła na kwestie szczegółów, tak miewał klientów perfekcjonistów, a z matmą nigdy nie był specjalnie za pan brat. Zresztą, nie tylko w tym konkretnym przypadku musiał skupić się dobrze na cyferkach!
- Będę trzymał rękę na pulsie jeśli chodzi o finanse, obiecuję! Ale wszystko policzyłem. Wystarczy, że przez pierwsze pół roku nie będę miał strat, a nie odczujemy tego aż tak bardzo. A wziąłem pod uwagę szkołę Lily, dowozy i potencjalne zajęcia dodatkowe trzy razy w tygodniu - może nie było to oszałamiające osiągnięcie, ale skoro byli rodziną, każde z nich musiało iść na jakieś ustępstwa celem osiągnięcia kompromisu! - W razie czego znajdę gdzieś coś na szybko przy remontach czy innych pracach fizycznych, nie martw się! Poza tym nie mamy budowy domu na głowie, to zawsze do przodu - uśmiechnął się do siebie, bo przecież kilka lat temu poradzili sobie z noworodkiem, budową, studiami Mari, więc dlaczego teraz mieliby nie dać rady, kiedy oboje stabilniej stali na nogach w kwestii finansów?
Na wzmiankę o zrobieniu kołyski… zrobiło mu się tak przyjemnie ciepło wokół klatki piersiowej i na chwilę gula stanęła mu w gardle. Oczywiście, że zamierzał ją zrobić i bez zachęt Marianne, gdy ona o tym wspomniała, poczuł się cholernie ważny. A to przecież nic takiego, zwykła kołyska! Dla niego jednak oznaczała miłość, spokój i ciepło rodzinne. To, czego tak bardzo potrzebował, żeby być szczęśliwym. - Tak, koniecznie! Jak już będzie możliwe, pojedziemy na USG poznać płeć? Wiem, że mieliśmy poczekać do porodu z poznaniem płci Bezy, ale kuurczę, chciałbym zrobić jej albo jemu taką piękną rzeźbioną konstrukcję! Z motywem kwiatowym dla dziewczynki albo zwierzęcym dla chłopca. - Oczami wyobraźni już widział dwa łóżeczka stojące obok siebie. W surowym drewnie, ale pociągnięte dokładnie lakierem, żeby delikatna skóra bobasa nie podrażniła się pod wpływem szorstkiego mebelka. - Mari… dziękuję - powiedział cicho wkładając w to jedno słowo całą swoją miłość i wdzięczność za to, że była po jego stronie tak, jak tego potrzebował.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Zaśmiała się cicho pod nosem, bo chociaż brak wiary w nią powinien ją nieco dotknąć, tak ulga jaką usłyszała po drugiej stronie wyraźnie ją rozbawiła. Nigdy nie przestała w niego wierzyć, więc i tym razem była gotowa wiele poświęcić by mógł realizować swoje marzenia. To wcześniejsze, chociaż piękne, to wymagało jednak zbyt wielu zmian w ich życiu. I szczerze mówiąc, Mari wciąż miała przez to ogromne wyrzuty sumienia.
- Jemi.. – próbowała mu przerwać, gdy tak bardzo próbował ją zapewnić, że w sprawie finansów będzie miał wszystko pod kontrolą. I w sumie to była zaskoczona jak wziął pod uwagę wszystkie ich potrzeby. Lily już nie była małą dziewczynką i nie wiadome było co wymyśli następnego dnia. Może będzie chciała uprawiać jakiś sport? Albo nagle zakocha się w muzyce i trzeba będzie ją posłać na zajęcia z pianina albo skrzypiec? A może będzie chciała uczyć się języków obcych? W dodatku niemowlę to też studnia bez dna, więc tylko uśmiechała się, próbując wysłuchać go do końca. – Poradzimy sobie ze wszystkim, naprawdę. Już raz daliśmy radę, wymagało to trochę sprytu od nas i zaradności, ale zobacz, najgorzej na tym nie wyszliśmy – uśmiechnęła się kolejny raz sama do siebie, bo mieli piękny dom, na pięknej działce, w otoczeniu wszystkiego co kochali. Czy mogła wymarzyć sobie piękniejsze życie?
- Wiesz, że na tym etapie może nie do końca być widać czy to chłopiec czy dziewczynka? – próbowała go nie urazić, by przypadkiem nie zgasić jego entuzjazmu. Skutecznie jednak potrafiła odwrócić jego uwagę – I co to za powielanie jakiś głupich stereotypów? Że kwiaty tylko dla dziewczynki a zwierzęta dla chłopca? Spójrz na naszą córkę. Ona nie jednego chłopaka mogłaby zawstydzić – zaśmiała się, widząc przed oczami umorusaną w błocie pięciolatkę, która chciała udowodnić kolegom że potrafi przeskoczyć największą kałużę. Koniec końców i tak wracała do kwiatków, zwierząt i rozrabiania. Może ich kolejne dziecko też będzie taką wybuchową mieszanką? Znowu pogłaskała się po brzuchu, bo w sumie sama chciałaby poznać już płeć.
- Nie dziękuj… - szepnęła równie cicho, nie spodziewając się kolejnych słów, jakie wypłynęły z jej ust. – Tylko się ze mną w końcu ożeń.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jak się nad tym głębiej zastanowić, to niemal z każdej tak trudnej decyzji czy sytuacji wychodzili obronną ręką, bogatsi o nowe doświadczenia (oraz członków rodziny, chociaż w tej jednej kwestii mogliby być bardziej rozważniejsi). Nie mieli na głowie niespłaconych kredytów, które spędzały im sen z powiek (nie licząc spłaty za klinikę, która robiła to w pewien sposób za nich), nie musieli się martwić o dach nad głową ani potencjalną opiekę nad dziećmi, gdyby tego potrzebowali. W sumie to nawet mogliby wysupłać jakiś grosz na opiekunkę, jeśli tylko wyraziliby taką chęć.
Tak. Byli w naprawdę dobrej sytuacji.
Ulga. Bez stresów o naukę, rodzinę, pracę, dojazdy, studia, noworodka, szaleństwo. Jakie to było piękne uczucie! Dzięki niemu mógł popłynąć w wyobrażenia i puścić wodze fantazji!
- Oj tam, to jeszcze trochę się wstrzymam! A do tego czasu zrobię te elementy, które nie będą ozdobione żadnym tłoczeniem. O, albo masz rację! Zrobię na poszczególnych szczebelkach elementy mieszane, a na głównych słupkach w rogach zostawię sobie na sam koniec więcej materiału, żeby odwzorować albo roślinki, albo zwierzątka. Proszę, nie rób mi tego, nie powstrzymuj mnie! - zrobił błagalną minę całkowicie zapominając, że Mari nie może jej dostrzec, ale już nie pierwszy raz łapał się na czymś takim. - Wiem, że Lily jest wyjątkowa, ale zobacz, że sama jest kwiatkiem, a siedzi w niej dzikie zwierzę! Więc to, czy zrobię Bezie jeden albo drugi motyw na kołysce, wcale nie będzie oznaczało, że od razu przypiszę ją do konkretnych schematów! - sam chyba za głęboko wszedł w swoje nie-dyskryminujące dywagacje, ale po prostu był szczęśliwy, więc totalnie go poniosło. I nie miał żadnych wyrzutów sumienia!
W swojej uldze Jerry trwał niestety dość krótko, wraz z równie krótkim komunikatem “ożeń się ze mną”. Zmroziło go. Dlaczego? Sam nie wiedział, ale w jednej sekundzie znów poczuł się czymś przytłoczony i stracił wcześniejszą lekkość, z którą wypowiadał się o planach rodzinnych czy kołysce. A żeby nie milczeć za długo na linii, zrobił to, co każdy szanujący się mężczyzna w tej sytuacji powinien zrobić.
Oświadczył się.
Żartuję. Przecież to był Jerry. Tchórzliwy, totalnie oderwany od rzeczywistości mały człowieczek, który na podobne deklaracje reagował - w większości sytuacji - w jeden możliwy sposób. Ucieczką.
- Halo? Mari…? Mari? Halo! - podniósł głos, jakby dzięki temu mógł ją lepiej “usłyszeć”, nawet jeśli cały czas słyszał ją doskonale. - Pieprzona burza… - mruknął jeszcze po czym - bezczelnie patrząc na utrzymujące się połączenie - rozłączył się czym prędzej dziękując w duchu Bogu, w którego na dobrą sprawę nawet nie wierzył, że jest w szpitalu i w razie gdyby miał paść tutaj na zawał, to ktoś mu udzieli pierwszej - lub ostatniej! - pomocy.

/zt
Marianne Harding
lisowa
A.
ODPOWIEDZ