Opiekun kangurów — Sanktuarium dzikich zwierząt
29 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Włóczykij, powsinoga, błędna dusza. Bardzo chciałby usiedzieć w miejscu, ale obawia się, że stracił taką umiejętność.
Oniemiał, gdy po raz pierwszy pojawiła się na balkonie, rażąc jego oczy intensywnym światłem, dochodzącym z wnętrza jej sypialni. Ubrana w dopasowaną do młodego ciała koszulkę na ramiączkach z motywem Rolling Stones, z włosami spiętymi w luźny kok na czubku głowy, wyglądała w jego oczach jak miastowa, ulotna nimfa. Na zawsze zapamiętał słowa, które wtedy do niego krzyknęła:
- Przestań sikać na kwiaty mojej babci!
Tego wieczoru uciekł, przewracając się prawie o chrobotki i w biegu dopinając spodnie. Wydawało mu się, że zostanie po prostu wspomnieniem, uciechą dla wyobraźni, aż wracając z bratem ze szkoły ujrzał ją po raz drugi. Schowana między garażami, do pełnych, różowych ust przykładała cienkiego papierosa - tylko po to, by po paru sekundach zanieść się duszącym kaszlem osoby, która po raz pierwszy zasmakowała nikotyny.
- Tylko pierwszy raz boli, piękna! - zawołał, nim mózg zdołał wysłać do języka informację o tym, że przecież podlał moczem drogocenne kwiaty jej babci. Nim jednak zdołał znów uciec, jej wzrok napotkał jego oczy i poczuł coś, czego nigdy w swoim szesnastoletnim życiu nie poczuł.
Wzgardę. Nienawiść. Frustrację i obrzydzenie.
Napawał tym wszystkim tę cudną istotę i, o wszyscy bogowie olimpu, serce zabiło mu w rytmie kankana.
Wiedział już, że wbrew wszystkiemu zobaczy ją ponownie.


- Casper, dzwoniła do mnie jakaś starsza pani, że nocami wystajesz im pod oknami i straszysz koty.
- Sorry, mamo.
- Co ty tam robisz w ogóle o tej porze?
- Śpiewam.
- Matko bosko, co ci ta biedaczka zrobiła, że tak ją krzywdzisz?



- Czy ktoś ci już mówił, że jesteś strasznym wrzodem na dupie?
Śmiech rozniósł się echem po pomieszczeniu, kiedy wysoki brunet odchylił się na krześle i utkwił wyzywające spojrzenie w źródle tej kąśliwej uwagi. Potem, nie zważając na wściekłe prychnięcie nastolatki, mające zapewne być odpowiedzią na jego reakcje, oparł podbródek na splecionych dłoniach i uśmiechnął się. Często słyszał, że jego uśmiech przywodzi na myśl chochlika, że uniesione kąciki ust w połączeniu ze zmarszczkami przy oczach dają odczucie jakiejś wewnętrznej, nieokrzesanej złośliwości.
W gruncie rzeczy Casper nie był wcale złośliwym człowiekiem. Bywał opryskliwy i ironiczny, ale któż uchowałby się przed tymi cechami w towarzystwie sześciu braci? Sześciu! Cas miał pełne prawo do wszelkich dziwaczności, zważywszy na ten fakt, naprawdę.
- Hej, Meghan, zostaniesz moją żoną? - zaproponował po raz kolejny w przeciągu paru tygodni, co - zaskakujące - spotkało się z kolejnym prychnięciem. Meghan, poprawiając fartuch kelnerki i uparcie rozglądając się po sali, byleby uniknąć jego świdrującego ją na wskroś wzroku, przeczesała palcami kruczoczarne włosy.
- W twojej dobie nie ma już nawet czasu na sen, a próbujesz jeszcze upchnąć tam mnie? - zakpiła, zapraszając kolejny dzbanek kawy i zostawiając go na parę sekund, by napełnić puste kubki dwójki kierowców przy stoliku pod oknem. Wracając, pokręciła z rezygnacja głową. - Jest trzecia w nocy, naprawdę musisz tu siedzieć? Nie masz domu, Cas? Idź w końcu odpocząć.
- Odpoczywam przy tobie - zaćwierkał, uchylając się, gdy rzuciła w niego brudną ścierką. - Czemu reagujesz taką agresją na mój romantyzm?
- Bo on nic za sobą nie niesie. Za dużo gadasz i nie potrafisz usiedzieć w miejscu, nie mam czasu się z tobą użerać.
Brooks wydął usta w teatralnym wzburzeniu. Niespecjalnie rozumiał, dlaczego budził w tej dziewczynie tak marne skojarzenia. Jasne, może faktycznie potrzebował jakiejś tajemnej mocy, dzięki której możnaby rozciągnąć dobę. Może z domu "zrobił tylko hotel", czym doprowadzał matkę do białej gorączki, bo jak długo miała znosić powroty około czwartej nad ranem i kolejne zniknięcie o siódmej? Może potrzebował nieco więcej ruchu i spontaniczności niż większość przeciętnych osiemnastolatków, ale hej - był już bliżej dorosłości niż lat szczenięcych i chyba mógł sobie pozwolić na taką swobodę?
Prawdą było, że należał raczej do grona ludzi niezdecydowanych; gdy część jego krewnych stała w kolejce po decyzyjność, on prawdopodobnie akurat zagapił się na jakąś dziewczynę i próbował wyrwać ją na leżący bezpańsko kawałek patyka. Był zmienny, zwrotny, chaotyczny w swoich postanowieniach. Gdy pytali, jakie ma plany na przyszłość, za każdym razem podawał inną odpowiedzi i święcie wierzył, że zdąży to wszystko zrobić.
Miał czas. Miał osiemnaście lat. Mógł jeszcze smakować życia.


- Powinieneś zostać, Casper.
- Naprawdę nie mam czasu, są zajęcia, Meggy, później.
- Widzisz, na tym właśnie polega twój problem. Nigdy nie nadchodzi później.



- No proszę, proszę, kto to się pojawił! Casper Brooks, moi mili, powsinoga i włóczykij we własnej osobie! - zagrzmiał wysoki, brzuchaty mężczyzna, wznosząc kufel z piwem. Casper pochwycił pierwsze lepsze, wypełnione złotym płynem, naczynie, rozciągając usta w szerokim uśmiechu.
- Nigdy nie odpuściłbym sobie kawalerskiego przyjaciela - zauważył, wzruszając ramionami. Choć kłamstwo odcisnęło się w jego oczach, choć zawisło na kącikach uniesionych nieznacznie ust, Paul nie skomentował tego nawet słowem. Klepnął go w plecy, tak mocno jak to miał w zwyczaju, aż z Casa uszło całe powietrze i ochota do życia. Rozejrzał się, krótko i szybko, zawieszając spojrzenie na niższym od niego o głowę mężczyźnie, który poprawiał zsuwające się z nosa okulary.
- Daj temu spokój, Cas. - Głos nad uchem, choć tak bliski, zdał mu się oddalony o tysiące kilometrów. To przecież nie miało znaczenia, chciał móc powiedzieć. Nie przejmuję się, pragnąc skłamać.
To przecież tylko narzeczony mojej wielkiej, życiowej miłości, który w przyszłym miesiącu będzie jej mężem.
Tylko co takiego miał ten okularnik, czego nie miał on? Czemu miał wrażenie, że życie słynęło z tych wszystkich okropności, że metaforyczny chodnik egzystencji składał się tylko z dziur, źle złożonych, wystających kostek i kałuż tak głębokich, że topiły w sobie każdą nadzieję? Czemu jego braciom zdarzały się złe rzeczy, kiedy wszyscy byli naprawdę, naprawdę poczciwymi ludźmi?
To wszystko brzmiało jak głupi żart. Niedawny wypadek, który przeraził go i uświadomił, że życie jest kruche i krótkie, nieudany ślub w rodzinie, wskazujący na lichą wagę pompatycznego uczucia, jakim była miłość. Pogrzeby przyjaciół i znajomych rodziny, to, że wychowywali się bez ojca, którego czasem potrzebowali bardziej niż mogłoby się wydawać. Dla Caspera wujek i dziadek nigdy nie byli zastępstwem, nie potrafił dostrzec w nich choćby krztyny męskiego wzorca - choć szanował ich i kochał, to wciąż byli tylko wujkiem i dziadkiem. Może potrzebował jednak ojca. Może gdyby on żył, nie latałby wciąż, niesiony wiatrem swoich wymyślnych planów, na które nikt normalny nie miał czasu.
Zmarnował tyle lat, próbując wciąż nowych rzeczy, aż w końcu z rąk wymknęło mu się coś, czego naprawdę pragnął. Myśl o Meggy była nieznośnie trwała, obraz jej twarzy wgryzał mu się po powieki ilekroć obejrzał się za jakąkolwiek inną. Był bawidamkiem, żartownisiem, zawadiaką i pluł sobie w brodę, że pozwolił samemu sobie na przypięcie tych łatek.
- Cas Brooks? To naprawdę ty, szok, kupę lat - usłyszał i uśmiechnął się nad kuflem, spoglądając tępo na stojącego przy nim mężczyznę. Zbyt często się ostatnio zawieszał. - Dalej pływasz na kutrze jako poławiacz?
- Stare dzieje - skomentował Cas, machając ręką. - Od tego czasu zdążyłem jeszcze pracować w galerii, być kierowcą szkolnego autobusu, pracować w masarnii - wymieniał, kiwając głową na boki, bo wśród tych wszystkich zajęć uświadamiał sobie, że jego doba jednak nigdy nie zaczęła wystarczać. Wciąż brakowało mu na wszystko czasu. - Teraz jestem opiekunem kangurów.
- Stary, ty jesteś niesamowity, zazdroszczę ci tego wolnego ducha. Ja, zobacz. - Tu podniósł prawa dłoń, prezentując na palcu serdecznym zwykłą, złotą obrączkę. - Od trzech lat uziemiony, zero frajdy, życia, hobby. Tylko pieluchy i czasem wieczorny maraton filmowy ze Stathamem. Mówię ci, nie hajtaj się.
Brooks roześmiał się, kątem oka wyłapując uśmiechającego się mężczyznę w okularach.
- Wezmę to sobie do serca.
Miał dwadzieścia pięć lat i może było już za późno.


- Cas, zaproszenie chyba niechcący wyrzuciłeś.
- Chcący.
- Ty głupi jesteś? Zobacz swoją mordę, nikt normalny cię już nie zaprosi, weź skorzystaj z darmowego żarcia.
- Goń się, kaszojadzie.



Nie potrafił spojrzeć jej w oczy, chociaż stała przecież w progu jego ciasnego (ale własnego) mieszkania. Widział tylko te buty, znoszone jaskrawe newbalance, z których śmiał się, że mogłyby już zacząć żyć własnym życiem z racji wieku. Zgrabne nogi, poły malinowej sukienki.
Nie chciał widzieć jej twarzy.
- Przyniosłam ci ciasto.
- Pofatygowałaś się tu przed wylotem? - spytał z nieskrywanym żalem, a Meghan westchnęła i odgarnęła włosy z twarzy. Gest ten sprowadził jego wzrok na jej twarz, ale wiedziała, że tak właśnie będzie. - To bardzo miło, dziękuje.
- To tylko twoja wina - zaczęła, a gdy otworzył usta, bezceremonialnie zakryła je swoją lodowatą dłonią. Z obrączką. - Czekałam na ciebie, czekałam aż w końcu zatrzymasz się chociaż na chwilę i na mnie spojrzysz, ale ty nigdy nie masz czasu. Nawet teraz musiałam śledzić twój grafik i rozmawiać z twoją rodziną, pytając, czy na pewno będziesz w domu.
- No i jestem przecież - wtrącił tonem oburzonego przedszkolaka, odsuwając od siebie jej rękę i zaciskając usta. - Jestem, a ty wylatujesz do Europy, więc pewnie powinnaś się spieszyć na lot.
- Jesteś takim idiotą, Casper - westchnęła. Może to jego chory umysł, ale zabrzmiała tak, jakby chciała płakać i krzyczeć jednocześnie. - Nikt nie będzie czekał w nieskończoność, wiesz? Zasługiwałam na uwagę, a nie faceta, który da mi piętnaście minut seksu z grą wstępną gdzieś między zakupami, a szukaniem odpowiedniej listwy do remontu domu matki. Chciałeś mieć wszystko, karierę, przyjaciół, imprezy, wyjazdy, rodzinę. Nie było tam miejsca na nikogo więcej.
- To twoje zdanie - burknął, układając dłoń na klamce. - Jak będę chciał, to znajdę czas na wszystko.
Nim zamknął drzwi, usłyszał tylko ciche:
- Znajdziesz?
Znalazłby?

Garść faktów:
- Prawdopodobnie jest jedyną kangurzą mamą w okolicy! Odkąd trafił do nich maluch z nikłymi szansami na przeżycie, nosił go w specjalnej torbie tak długo, aż mogli wypuścić go do innych osobników. Nazwał go Casper JR, bo wiadomo, jest dumnym tatą.
- Nie potrafi parzyć kawy.
- Pracował jako poławiacz, sprzedawca komiksów, kierowca autobusu, pomoc w masarnii, ochroniarz w galerii. Odkąd skończył 16 lat ciężko było mu usiedzieć na dupie, a pomiędzy potrzebował zawsze.
- Uwielbia zakłady wszelakie. Hazard nie jest jego mocną stroną, ale bardzo chętnie obstawia mecze i wyścigi.
- Chodził na boks, krav magę, karate, taekwondo - i nigdzie nie zagrzał miejsca dłużej niż miesiąc, dwa. Zaczynało go to nudzić.
- Z instrumentów to gra na nerwach i tamburynie.
- Skończył weterynarię, choć raczej się nie chwali. Gdy powiedział o tym, że się dostał, swojej mamie, usłyszał: "Przyrzeknij, że nikomu za to nie zapłaciłeś".
- Jest babiarzem, ale ciężko mu się zaangażować w związek.
- Kiedyś jako nastolatek wygrał konkurs Barbie, podpisując się jako Tamara. Tamara nigdy nie odebrała swojej nagrody, jaka była Barbie Neonowa Syrenka i Casper do dziś nie może się z tym pogodzić.
- Wygrał konkurs w zrobieniu największego balona z gumy.
- Uczy się fińskiego z aplikacji, ale idzie mu dość słabo.
- Uwielbia swoich sześciu braci, ale starszego traktuje czasem jak przedstawiciela prehistorycznego gatunku, a młodszych nazywa "kaszojadkami".
- Dzieci go kochają. Totalnie. Zawsze jest ukochanym wujkiem.
- Sporadycznie popala.

Casper Brooks
14.02.1993
BRISBANE, AUSTRALIA
Opiekun kangurów
LORNE BAY WILDLIFE SANCTUARY
opal moonlane
kawaler, hetero
Środek transportu
Od paru lat jeździł limonkowym Seatem ibizą, ale zacny samochód na dłuższy czas wylądował u mechanika. Obecnie, w oczekiwaniu na odbiór, porusza się rowerem lub hulajnogą elektryczną. Zgrywa eko.

Związek ze społecznością Aborygenów
Nigdy nie miał czasu ani cierpliwości, żeby słuchać tych opowieści, kiedy był młodszy. Teraz wstyd mu pytać, bo jednak powinien był nadstawiać ucha kiedy był ku temu czas.

Najczęściej spotkasz mnie w:
Wszędzie - ciężko o większą powsinogę w tym mieście. Regularnie jednak pojawia się w pracy i kawiarni, bo sam nie potrafi zaparzyć sobie dobrej kawy.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Matka, bracia.

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak.
Casper Brooks
Luke Thompson
ambitny krab
Misia
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany