74 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Nie pal lasu, bo dostaniesz w głowę! Margie wiele przeżyła, głównie upadki, a teraz czeka tylko na wzloty. I to dosłownie! Nie zamierza siedzieć na tyłku i nic nie robić, choć lekarz mówi, że skok ze spadochronem to przesada. Czyżby?
Po co mamy zaglądać do muzeum i czytać zakurzone podręczniki o historii, kiedy najlepszym jej źródłem są osoby, które ją przeżyły? Margaret, mieszkająca od swoich narodzin w Lorne Bay, nadałaby się do tego idealnie! Nie tylko przygotowałaby ciepłą herbatkę, upiekła domowej roboty herbatniki, ale i zadbałaby o to, aby jej rozmówca nie musiał się o nic martwić. W końcu jak ktoś jest naszym gościem, to wręcz obowiązkiem gospodarza jest zadbanie o to, aby nic nie brakowało! Swoją gościnność wyniosła z domu, bo już od najmłodszych lat, tuż po wojnie, gdy do Australii zjeżdżali się emigranci z krajów dotkniętych bataliami o wiele bardziej niż oddalona od cywilizacji wyspa, jej tatko i mamulka włączyli się w charytatywną pomoc na rzecz biednych i poszkodowanych, do czego też zachęcili wówczas pięcio, a może sześcioletnią Margaretkę. Trudno jest spamiętać te wszystkie wydarzenia, kiedy były one niemal wiek temu! Jak ten czas szybko mija. Młodzi tego nie zauważają, ale... ach, tak, historia moja. Tak to jest, gdy się człowiek zagada przy dobrym towarzystwie. Większość z nich nie znała niestety angielskiego, ani jakiegokolwiek języka, w którym mogliby się porozumieć nawzajem, przez co mała wtedy dziewczynka musiała jedynie prowadzić konwersację stosując swój uśmiech i paluszki, wskazując dania, jakie nosiła mieszkającym w schroniskach ludziom. Już wtedy starała się swą rozpromienioną buzią zmieniać ich świat na lepsze. Świat, który dla nich się bezpowrotnie zawalił, ale przecież Australia to taki wspaniały kraj, który przyjmie każdego chcącego pracować i współpracować dla dobra narodu!

Z takim przeświadczeniem przeżyła całe swoje życie. Niejednokrotnie się na tym przejechała, jakby to powiedziała dzisiejsza młodzież, lecz z każdym potknięciem stawianym czy to przez "koleżanki" ze szkoły podstawowej, czy przez inne przykre sytuacje, które przed nogi rzucił jej los, stawała się coraz silniejsza psychicznie, jednak obiecała sobie, że co by się nie działo, nie zatraci młodzieńczego zapału otrzymanego za młodu. I to bardzo jej się przydało, a szczególnie podczas wielorakich treningów, na jakie uczęszczała już od najmłodszych lat. Jej dziadek, wielki fanatyk sportu i dawny trener pływania, uparł się, że zrobi ze swojego syna, a z ojca Margie sportowca. Jak już można się było przekonać, sportowiec z niego był raczej marny, jeżeli nie powiedzieć, że fatalny. Biegać potrafił, nawet kopnąć piłkę potrafił, ale jego ciało męczyło się w przeciągu kilku minut od podjęcia się jakiejkolwiek wzmożonej aktywności fizycznej, przez co zrobienie z niego gwiazdy należało odłożyć na inny czas.

Niektórzy wspominają, że geny przechodzą co drugie pokolenie i to chyba właśnie na Margaret, pierworodną swoich rodziców, spłynął dar dziadka, który i wśród swoich wnuków szukał talentu. I odnalazł go. Stety lub niestety. Młoda, wtedy kilkuletnia dziewczynka, została wręcz zaciągnięta siłą na basen, aby tam trenować pod okiem swojego nowego trenera. Czy jej się to nie podobało? Cóż. Trudno stwierdzić. Z jednej strony przeklinała (jakby potrafiła przekleństwa) w głowie za każdym razem, gdy pakowała się na kolejny trening, a z drugiej strony bardzo lubiła rywalizację. Można byłoby nawet powiedzieć, że niezdrową rywalizację, ponieważ podczas wyścigu nie liczyły się zasady, a liczyła się wygrana za wszelką cenę. To dziwne, jak w tak niewielką dziewczynkę mogą wstąpić tak negatywne cechy. Każdą przegraną odreagowywała nie płacząc w poduszkę, lecz starając się wykrzesać z siebie jeszcze więcej. Nie tyle dla siebie, co po to, aby pokazać innym, o ile lepsza jest od nich. Zachowanie to jednak całkowicie zmieniało się wtedy, kiedy ktoś nie był jej "wrogiem", kiedy nie stawał wraz z nią na pasie startowym, zanim sędzia dawał znak startu. Dla innych starała się być tą miłą, słodką Margaretką, jaką uczyli ją być rodzice, ale zauważała z biegiem czasu, że nie da się rozdzielać tych dwóch sfer idealnie.

Prawdziwym testem okazały się być Igrzyska Wspólnoty Narodów z 1962 roku organizowane wśród narodów zrzeszonych pod władzą Elżbiety II. W dawnych czasach nikt się nie dziwił, że nastoletnie dziewczynki mierzą się z dorosłymi kobietami. Niejednokrotnie okazywały się być one o wiele lepsze, przez to jak trwająca wojna poniszczyła kondycję tych starszych. Margaret wystartowała w stylu dowolnym na 110 jardów. Była pewna swojej wygranej. Wszyscy ją zapewniali, że tak będzie i sama nie widziała innej możliwości. Prawda jednak okazała sie być o wiele gorsza. Margie zdobyła srebrny medal. Można powiedzieć - gratulacja - a jednak nie. Nie czuła się jak zwycięzca, szczególnie że pierwsze miejsce należało do innej Australijki, starszej o rok, która zdobyła cały splendor, należący się oczywiście Margaret. I kto wie, czy to nie to wydarzenie było czymś, co zakończyło karierę kobiety na dobre, ale nie wybiegajmy aż tak w przyszłość. W końcu dwa lata później w Tokio, na igrzyskach olimpijskich, wystąpiła raz jeszcze. Jak się można domyślać było, stanęła w szranki ze swoją znajomą. Wtedy, w 1964, nie odbywały się jeszcze testy na doping, które weszły dopiero cztery lata później, przez co jedynie honor sportowców dyktował to, czy ktoś gra fair. A w sporcie nie wygrywa ten, kto gra fair, tylko ten, który jest najlepszy. I jest! Udało się. Pierwsze miejsce, złoty medal, wywiady, w końcu uznanie, na jakie zasługiwała. To jednak nie była do końca sprawka mięśni i treningów, a substancji, lecz ta tylko przecież wspomagała to, co dziewczyna sama osiągnęła, prawda? Nie było to nic złego.

Cztery lata później odbywały się kolejne igrzyska, na które Margaret zamierzała pojechać, jednak... Cóż. Może to kara boża? Powiększający się brzuch i niepojawiające się miesiączki zwiastowały tylko jedno. Aborcja była wtedy jeszcze nielegalna, a nawet jeśli... to przecież nie zabije własnego dziecka! Kariera zakończyła się wraz z podjęciem decyzji o pozytywnym rozwiązaniu ciąży. Z ojcem - Benem Windsorem - znała się już jakiś czas. Nie był to przebojowy chłopak, który zwracałby uwagę wszystkich dookoła, ale swoje za uszami miał i jeżeli Margaret brała udział w czymś, co średnio można byłoby nazwać legalnym, to wszystko było jego sprawką! Mimo wszystko miał głowę na karku, a także majętnych rodziców, którzy po zorganizowaniu szybkiego ślubu kościelnego w wierze chrześcijańskiej, pomogli młodej parze jak tylko mogli. I choć początkowo plany o własnej drodze do kariery zostały zaprzepaszczone, pomimo tego, że zarówno rodzice Bena, jak i samej bohaterki naszej historii, zapewniali ją, że pomogą jej zająć się pociechami (och, tak, nie skończyło się na jednym dziecku), to Margaret nie wyobrażała sobie tego, że miałaby zostawić swoich synów i iść w świat, nie myśląc o tym, czy wszystko z nimi w porządku. Można było powiedzieć, że stała się kurą domową. 

Pieczenie, gotowanie, zajmowanie się ogrodem, wyręczanie wszystkich z domowych obowiązków. Lubiła to! Do pewnego momentu. Nie była przyzwyczajona do monotonii, jaka czekała ją w domu i choć jej dzieci były przewspaniałymi istotami, za które oddałaby swoje życie, gdyby tylko mogła, to jednak ciągnęło ją w stronę poznawania nowych wrażeń, ciągnęło ją mimowolnie w stronę wody, z którą była tak zżyta. Starała się nie myśleć o swoich dzieciach jak o przeszkodach, starała się do nich podejść po ludzku, tak, jak sama była wychowywana, lecz w nocy niejednokrotnie zdarzało jej się płakać z niemocy, jaka jej dosięgała. Szczególnie wtedy, gdy na pierwszych stronach gazet widniało zdjęcie jej rywalki. Ojciec coraz więcej czasu spędzał w swojej pracy - wymyślił sobie, że będzie się łódkami zajmował. Czasami Margaret miała nieodparte wrażenie, że jej mąż o wiele bardziej pamięta imiona nowo powstałych łodzi lepiej niż własnych dzieci. Co za baran! Oczywiście i tak go kochała i nie wyobrażała sobie życia z kimś innym i nigdy nie dopuściła się świadomej zdrady, ale... no, zostawmy to w takim miejscu. 

Już zaledwie rok po urodzeniu swojego trzeciego i ostatniego dziecka, Margaret trafiła do niezbyt odpowiedniego środowiska, jeżeli możemy to tak łagodnie nazwać. Wszystko to za sprawą "przyjaciółki" mieszkającej na osiedlu domków jednorodzinnych zaledwie kilka ulic dalej. Spotkała się z nią raz, będąc na spacerze ze swoimi dziećmi, lecz już wtedy ją zahipnotyzowała. Może po prostu trafiła w słaby punkt Margaret i wyrwała ją wreszcie z nudów domu? Melissa to była typowa bad girl. Pokazała Margaret świat, o którym ta jedynie wiedziała z plotek i opowieści. Zaczynało się niewinnie od wieczornego wyjściu do klubu, przez tygodniowe wyjazdy na koncerty do Sydney, po których kobieta za wiele nie pamiętała. Czy to za sprawą alkoholu, czy też innych dorzuconych do drinków substancji, z którymi czterdziestolatka zaznajamiała się coraz bardziej, poczuła, że wreszcie robi to, co chce. Początkowo zdarzało jej się znikać zaledwie na dzień czy dwa, lecz potem bywały nawet tygodnie nieobecności, w których kręciła się ze swoją znajomą, zapijając smutki. Zamierzała odpokutować stracone na macierzyństwie lata.

I odpokutowała. Siedmioma latami więzienia za współudział w handlowaniu nielegalnym towarem. Czy w pełni uczciwie? Chyba nie, w końcu ona nic złego nie robiła. Ona tylko... ech. Sama nie wiedziała, co robi ze swoim życiem i gdzie powinna iść. Lata spędzone w kryminale dobrze na nią wpłynęły. Mogła w ciszy przemyśleć całe swoje życie, aby po wyjściu stać się lepszą wersją siebie. Może resocjalizacja naprawdę działa? Kto by pomyślał. Pewnie stoczyłaby się pod most, gdyby nie Ben. Mąż, który zawsze na nią czekał i w nią wierzył. A co z resztą rodziny? Rozjechali się w inne strony świata, starając się zapomnieć o złotej medalistce, która przez swój doping popadła w jeszcze gorsze bagno. 

Od tego czasu stara się działać na rzecz ekologii i społeczności Lorne Bay, pokazując im, że da się żyć pozytywnie bez używek. I choć bolą ją stawy, plecy łypią przy każdej możliwości, to wiedząc, że przy boku ma zawsze swojego wnuczka, gotowego pomóc i wesprzeć ją w jej szalonych pomysłach, brnie w nie jak szalona. Lekarze ciągle powtarzają, że to jest nieodpowiednie w jej wieku, a to może spowodować trwały uszczerbek na zdrowiu, ale przecież co ma do stracenia? Póki co jej życie było tylko pasmem porażek, to teraz wreszcie nadszedł czas, aby wypełnić go szczęściem, nie patrząc na to, w jakim stanie jest ciało.
Margaret Turner-Windsor
08/02/1947
Lorne Bay
Emerytowana pływaczka, działaczka na rzecz ekologii
Fluorite View
Wdowa
Środek transportu
Rower! Taki składak z koszykiem wiklinowym z przodu z różową ramą.

Związek ze społecznością Aborygenów
Od czasu wyjścia z więzienia Margaret zainteresowała się kwestią ekologii, przez co i ludność aborygeńska powoli jawi się w jej zainteresowaniach.

Najczęściej spotkasz mnie w:
Oj, żebym to ja sama wiedziała. Na moim rowerze to na pewno.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Franklin Windsor

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak. Zawały serca incoming.
Margaret Windsor
Lily Tomlin
powitalny kokos
Margie
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany